PrivateLogbook
m/v Santiago
May.23rd2008- Oct.17th2008
Port Kelang (1/774) 13 stycznia 2009 i zaraz Singapore (2/775)
Busan (1/730), 25 maja 2008 , a właściwie anim się obejrzałem, już jestem w Osace(2/731) i jest już 27 maja
Do Busan przybyłem jak zwykle 4 samolotami i wykończony, wyspałem się w małym hoteliku koło dworca i Texas Street, potem szał, bo stocznia Huyndai reperowała prawą, rozwaloną w tajfunie kluzę kotwiczną. W USA robiliśmy lewą i trwało to 2 tygodnie, w Korei zrobili to samo w trzy dni. Potem okazało się, że na dźwigu nr 1 pękło łożysko i trzeba było wymienić trzy koła bloków po 150 kg każde na wysokości 20 metrów. Zrobiliśmy to sami siłami załogi, na szczęście miałem dwóch starszych mechaników, ale sam towotem wysmarowałem całkowicie kombinezon, tak ze nadawał się tylko do wyrzucenia. Do tego skasowałem 3 pary rękawic, ale wszystko działa i nie było “off hire”.
Nagoya (3/732) 28 maj 2008
Niedospany dojechałem do Nagoi, potem tylko Shimizu, Tokyo i parę dni spokoju przelotu przez ocean do Everett i Seattle. Żeby dotrwać do listopada muszę zrobić cztery kółeczka, czyli osiem razy przez ocean. Oby nie było żadnych przygód. Mam do napisania następny zbiór opowiadań i książeczkę dla dzieci do zilustrowania.
Na razie grzeję 17.5 węzła pod sztormowy wiatr i ulewę, która to ulewa od wczoraj.
Shimizu (4/733) 29 maja 2008
3 czerwca 2008
Prawie w środku pod Aleutami, jak pamiętamy, zimą przechodziłem na północ od nich.
I już by nie było co pisać, kiedy przychodzi mój chief officer i mówi:-„Captain rozleciało się łożysko na topie kolumny trzeciego dźwigu”.
Tego tylko brakowało, wlazłem na ten dźwig - rzeczywiście łożysko leży obok bloku w kawałeczkach, posypane gustownie walcami.
No i do roboty-powiadomiłem superintendenta – „Captain jak nie kiwa to róbcie w morzu!
Należy więc zbudować prymitywny derrick i wciągnąć zapasowy blok o wadze 150 kg na wysokość 25 metrów. Podwiesić stalową linę o wytrzymałości 80 ton, rozkręcić i zdjąć koło starego bloku, opuścić je na dół, podnieść nowe, osadzić i założyć stalówkę na blok.
Robota trudna i niebezpieczna, choć wykonalna - na szczęście nie kiwa.
Na topie kolumny trzeciego dźwigu
5 czerwca 2008 czwartek.
I znów dwa czwartki pod rząd. Na szczęście pogoda dobra i będę dużo wcześniej niż powinienem. A powinienem przy pilocie w Port Angeles być 10 czerwca o 1100 czasu lokalnego. Czyli zatrzymam maszynę i będę parę godzin dryfował.
Tul,tul,tul,puk!
Statek to prawie istota żywa
Szczególnie,kiedy fala nim kiwa
I tak właśnie kiedyś na morzu
Po wachcie padłem do snu na łożu
I już zasypiam, jak jaki Duke
Gdy nagle słyszę: “tul,tul,tul,puk!”
Ale śpię dalej, w śnie nie ustaję
Może to “tul,tul,tul,puk!” mi sie zdaje?
Tulę się słodko w mej koi róg
Lecz znowu słyszę:” tul,tul,tul,puk!”
Co do cholery? Co to się toczy?
Co dręczy moje zmęczone oczy?
Co to za menda? Co to za wróg?
Ten, niech go diabli “tul,tul,tul,puk!”?
Może się statek kiwać przestanie,
I “tulpukanie”zaraz ustanie?
I statek równo przez dłuższą chwilę
Jechal, lecz przy najbliższym przechyle
Co jest zwyczajny wśród morskich dróg
Znów się rozległo: “tul,tul,tul,puk!”
Wiec myślę sobie:”To puszka piwa
W szufladzie toczy się, kiedy kiwa”
Siadam więc wściekły na koi brzegu
Otwieram, patrzę, puszki w szeregu,
A “tultulpuking” znów się rozlega
Choć nie wystaje żadna z szerega
Znów nadsłuchuje przez dłuższą chwilę
Lecz statek na złość nie kiwa z milę
Światło więc gaszę, bambosze z nóg
I już zasypiam:“tul,tul,tul,puk!”
Tu już się wściekłem, zakląłem byłem
Kopnąłem szafę, z bólu zawyłem
I dalej szukać tego bydlaka
W szafach, szufladach, walizach, pakach
Wybebeszyłem kabinę całą
Ale niestety nic to nie dało
Na nic bałagan, roboty huk
Co przechył słychać: “tul,tul,tul,puk!”
Raz słychać z góry, drugi raz z boku
“Tulpuk” się toczy jakby po stoku
Do wachty cztery godziny jeszcze
Biorę śrubokręt, obcęgi, kleszcze
I rozbebeszam sufit i ściany
A on “tulpuka” dalej, skubany
Gdy rozkręciłem wszystko po próg
To nagle ustał : “tul,tul,tul,puk!”
Z dziką radością rzucam się w bety
Do wachty dziesięć minut niestety
Wstaje na wachtę rześki jak ranek
Po wachcie skręcam sufit i ścianę
Spuszczam blindklapy, kąpię swe ciało
Żeby wypocząć dobrze mi dało
Kładę się, senny wydaję mruk
Gdy nagle słyszę: “tul,tul,tul,puk!”
mv Lys Wind GB Boston 30 września 1996
Jeszcze tam jeden napisałem śmieszny wierszyk, ale zapomniałem. Był drukowany w “Kurierze Morskim”, nic więc nie zginie.
Po Everett (5/734), ale w Seattle (6/735) 11 czerwca 2008
Więc Ameryka jest teraz wspaniała pod względem zakupów. Obkupiłem się i jeszcze kupiłem Levisy żonie i wydałem razem niecałe 200$.Np. jeansy kosztują tu w USA dalej 19.99$, czyli 43 złote, a w Polsce ceny poszybowały za dżinsy do 400 zł czyli 10 razy drożej, co to się dzieje?
Vancouver Centreterm (7/736) i Lynnterm (8/737) 14 czerwca 2008
Dziś w Ameryce dzień ojca.
Przyszedł PSFC (Port Security Facility Officer) i pyta czy mam dzieci. Ja mu na to, że czworo. No to on-więc wszystkiego najlepszego z okazji dnia ojca.
16 czerwca 2008 Lynnterm Vancouver
Jak pamiętam o tej porze roku gdy byłem mały mieszkanie Babci obstawione było kwiatami i napełnione ich zapachem. Oboje z Dziadkiem byli nauczycielami i dostawali na koniec roku mnóstwo pięknych kwiatów.
Cały ołtarz kwiatowy stał na pianinie, zasłaniając popiersie Chopina i Mickiewicza, stół biurko i kredens też zastawione było kwiatami. Najbardziej lubiłem wąchać lewkonie, a zapach tulipanów i narcyzów kojarzył się oczywiście z wiosną.
A teraz co?
O ósmej rano stevedorzy zgłosili mi, że limit switch czyli wyłącznik krańcowy na dźwigu nr 1 nie działa i może być “off hire”.Posłałem zaraz elektryka i starszego mechanika na dźwig, no i szukają co nawaliło. Jednocześnie zadzwoniłem do superintendenta, bo taki mój obowiązek.
A oto ten wierszyk, który napisałem na “Lys Wind” parę lat temu
List z Morza
Kochani moi! Wstaję dziś rano
I jak się nagle rąbnę w kolano
Patrzę więc w bulaj, co to tak kiwa?
Co mi szuflady z biurka wyrywa?
Szklankami brzęczy, flaszkami dzwoni
Na dół i w górę moj statek goni?
Patrzę więc w bulaj, tam wszędzie woda
Na górze, w dole, straszna pogoda!
Dycha z Southwestu co najmniej wieje
A na dokładkę grzmoci i leje
Idę na mostek (z bólem w kolanie)
Trochę po schodach, trochę po ścianie
Na mostku siedział zasztauowany
Kapitan Klausen mocno zaspany
Jak mnie zobaczył, wstaje z fotela
I do kabiny już zapierdziela
Życząc mi dobrej wachty po drodze
I przy okazji stając na nodze
Rzucam więc z bólu przekleństwo głupie
Siadam w fotelu mocno na dupie
Lecz fotel nagle zachwiał się srodze
Wiec siadłem mocno, lecz ma podłodze
A na dokładkę czuje me ciało
Że coś pod tyłkiem tu się rozlało
Klnąc w niebogłosy zbieram się z ziemi
I patrzę co to na niej się pieni
Na szczęście była to tylko kawa
Bez mleka, cukru no i zimnawa
Tak z mokrym tyłkiem stojąc przy ścianie
Przecieram okno i patrzę za nie
Statek w ciemnościach na górach wody
Bujał się biedny jak kawał kłody
Stawał na rufie, to znów na nosie
Z silnikiem cichym w wichury głosie
A kontenery ładunek kryly
Dzierżąc pokładu się resztką siły
Co sił w “twist-lockach”, pary w “bridge-fitach”
Trzymały ciężar cały w uchwytach
I tak pod wicher węzła półtora
Mijała wolno mej wachty pora
Za dziesięć szósta budzę Klausena
Nie on się teraz zabawi w Mena
(Już leżąc w koi i śpiąc troszeczkę
Łyknąłem szybko whisky szklaneczkę)
I tak dni cztery żyliśmy w sztormie
Trzymając statek i siebie w formie
Przeszliśmy wszystko i na ostatek
Zacumowaliśmy w końcu nasz statek
W porcie Bostonie, w spokoju ciszy
(po sztormie taką ciszę się słyszy)
Postanowiłem “Idę do baru”
(Nocą bar taki ma wiele czaru)
Więc buty czyszczę, dżinsy ceruję
Biorę sto funtów i na ląd pruję
Ale na lądzie, bez zbędnej mowy
Coś mi niedobrze, mdłości, ból głowy
Nic się nie kiwa, więc ja się chwieję
Dźwigów się łapię, relingów kleję
“Szybko na statek”-myślę w panice
“Tam pewnie szybko kondycję chwycę”
Na ląd nie schodzę od tego czasu
Ale nie robię z tego hałasu
Kiedy mi przejdzie czekam w pokorze
A teraz pa już, wychodzę w morze.
Boston Anglia mv Lys Wind 1996
Seattle (9/738) 19 czerwca 2008
Drugie zawinięcie w Seattle jest przeważnie najmniej przyjemne z całej podróży. Walki z amerykańskimi dokerami, zaopatrzenie w zapasy-paliwo, olej, jedzenie i picie. Na nic nie ma czasu i na dokładkę ciężkie amerykańskie przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Ale mamy godzinę 1000, a mam wyjść w morze o 1630 więc nie jest źle. Przeżyję te 6 godzin i nareszcie ruszę na zachód czyli Daleki Wschód.
Ameryka teraz jest bardzo atrakcyjna ze względu na niski kurs dolara i relatywnie niskie ceny.
Na dokładkę dużo większy wybór jeśli chodzi o rozmiary i modele. I tak ze wszystkim - od domów i mieszkań po samochody i jedzenie.
Bunkierka z paliwem cumuje z lewej burty a przez wąż leci 1200 ton fuelu
Vancouver Lynnterm
Seattle City 19 June 2008
Wracam do Japonii przez Unimak i Morze Beringa. Tak doradza mi amerykańska stacja meteorologiczna, z którą charter współpracuje.
Jeszcze 7 razy przejadę w poprzek Pacyfik i koniec kontraktu.
Letnią linię ładunkową mam 11.82 m. a zanurzenie ma być około 11.50 m
równy kil, więc mam stopę zapasu.
Sezon tajfunów już się zaczął, ale mam nadzieję, że mi się uda żadnego nie spotkać.
27 czerwca się już zrobił, a ja zaniedbałem ten mój dziennik. Niestety życie nabiera rutyny, coraz mniej rzeczy i wydarzeń wydaje mi się warte zapisania.
Wczoraj przyszedł mail od szefa japońskiego oddziału Westwoodu, że mam jechać cała naprzód i być przy pilocie w Tomakomai 30 czerwca o 12 w południe zamiast 2359, jak podawałem. Więc obroty zwiększyłem na 85 i moje 20 tysięcy koni ciągnie teraz statek z prędkością 18 węzłów, co nie jest maksimum, ale wystarczy przy tej pogodzie żeby być na 12. Widocznie pilny ładunek mam, jeśli zgodzili się palić 60 ton paliwa na dobę zamiast 40. Różnica wynosi 10 tysięcy dolarów na dobę.
Tomakomai (10/739) 1 lipca 2008
Wczoraj bez komplikacji zacumowałem w Tomakomai. jest tu dobrze, bo są obowiązkowe dwa holowniki, czy się ma bowthruster, czy nie. Więc dla kapitanów luksus.
Wszystko się pozmieniało. Mam po Tomakomai jechać do Shimizu, potem do Hakaty, potem do nowego portu całkiem w Korei - Jinhae, potem Busan, Osaka, Nagoya i Tokyo.
Będzie strasznie od Busan - mam tam być szóstego lipca o 10 rano a wychodzę tego samego dnia o północy.
I przez te czternaście godzin mam wziąć 650 ton paliwa, zdać 50 ton sludge, wziąć zaopatrzenie i piwo (koreańskie HITE, chcieli mi wcisnąć Heinekena)
wziąć żarcie na drogę do Seattle i wymienić 17 osób z załogi. Na dokładkę nie zmienię wszystkich, bo część Sri Lanki nie dostała od razu amerykańskich wiz i będą mi kapać jeszcze w Osace lub Nagoi, a może nawet Tokyo. Jeszcze przyjedzie w Busan superintendent z IT, z Hamburga i będzie instalował PMS. PMS to Planning Maintenance System - system w którym komputer przypomina, co ma być zmienione, lub przejrzane w odpowiednim czasie i raport wysłany do biura.
Mapy tego koreańskiego portu Jinhae British Admirality nie wydało, ale agent koreański ma przesłać mi mapę koreańska do Hakaty.
Oczywiście biura na lądzie zawsze wszystko muszą spieprzyć. Będę w Busan w niedzielę o 1000, a oni zabukowali bilety na samolot dla 11 schodzących członków załogi na sobotę...
Ci co nie dostali amerykańskich wiz mają mustrować w Tokyo.
Na dokładkę mam zabrać mnóstwo ”break bulk”, czyli jak kiedyś mówiono “drobnicy”. Jest tego masa z Osaki - ale to wiadomo, tam spawają Boeingi, które składają potem w Everett w USA. Natomiast z Busan mam 67 tonowy transformator do Seattle. Jest to według starej polskiej terminologii “sztuka ciężka”.
4 lipca Katoh z Tokyo kazał jechać ecospeed do Soki Saki pilot, więc jadę, a tu jak mi prąd Kuro Shio nie przypieprzy z dziobu!
Szedł na północny wschód, a jak odjąłem speed według logu i GPSu to miał do 4.5 węzła. Z taką prędkością to bym nigdy do tej Hakaty nie zajechał, a kazali być na pierwszą w nocy. Obudziłem w nocy chiefa mechanika i kazałem iść na maksymalne obroty. Z trudem będę na 1530 i jak Bóg da ledwo zdążę do Hakaty.
A stare japońskie przysłowie mówi “Uważaj na Kuro Shio”!
Może nie ma takiego przysłowia, ale powinno być.
Hakata (11/740) 4/5 lipca i Jinhae (12/741)5/6 lipca 2008
Po sześciu godzinach z pilotami w Kanmon and Hesake wyszedłem w nocy na wody zapchane rybakami i omiatane deszczowymi szkwałami i w nocy mój biedny Santiago zacumował w Hakacie. Po wyjściu z Hakaty wyjechałem na pełne morze, wydałem rozkazy i kładę się do kojki, a tu telefon –widzialność zero. I w takiej też widzialności wjechałem w Jinhae Man-okolona wieloma skalistymi wyspami lagunę, gdzie okoliczne statki chowają się przed tajfunami i gdzie leżał mój port Jinhae. Oczywiście czułem się wspaniale wjeżdżając tam pierwszy raz w życiu przy zerowej widzialności, bez porządnych map i z zanurzeniem 9.5 m. gdy maksymalna głębokość jest 9.8 m.
Przysłowiowa stopa wody pod kilem.
Busan (13/742) 7 lipca 2008
Nic się nie działo
Osaka (14/743) 9 lipca 2008
Do Osaki prułem cała naprzód 21 węzłów i zacumowałem 8th/2148.
Wysłałem superintendenta i dwóch chiefów do domu. wymieniłem 16 na 23 osoby załogi, a więc 16:23=70% załogi. Ostatnich pięciu jedzie z Tokio 11th
Im bliżej przelotu przez ocean, tym mam lepszy humor. Nareszcie normalne życie. Ale w Osace idę na ląd. Tu stoimy praktycznie w mieście.
Po Nagoi (15/744) Shimizu (16/745) i Tokyo (17/746) 13 lipca 2008 na szerokim Oceanie Spokojnym
Kurde, widać tylko na 100 metrów, ale jak fajnie jest na morzu, daleko od tych lądowych d...w (asshole, ashloch)
Wiec Hiro Shima znaczy po japońsku Biała Wyspa, a Naga Saki –Długi Przylądek. Wiem to, bo miałem pilotów o nazwiskach Hiroshima i Nagasaki.
Oprócz tego umiem po japońsku dzień dobry –koni szua, do zobaczenia sajo nara, no i dziękuję - aligato.
15 lipca 2008 (dokładnie 598 lat od bitwy pod Grunwaldem)
Od trzech dni idę we mgle. Załoga przyzwyczaiła się do gwizdka co dwie minuty od trzech dni, jak będziemy spać jak się zrobi widzialność?
17 lipca
Dalej mgła. Dziś przyszedł z instytucji meteorologicznej mail, że mi radzą iść dalej rhumb line czyli loksodormą na Strait de Fuca. O 1700 byłem na pozycji N 48 49 i E 178 10, a ponieważ wejście do tej cieśniny jest na tej samej szerokości idę kursem dokładnie 090 czyli E.
Podobno w Gulf of Alaska dwa głębokie niże zbudowały kilkumetrową falę. Lepiej unikać fali - mam w ładowniach trochę drobnicy, między innymi w ósmej ładowni 67 tonowy transformator z Busan do Seattle.
Po Seattle (18/747) Centerm (19/748), ale za to w Lynnterm (20/749) 26 lipca 2008
Wydarzyło się mnóstwo, nie miałem czasu nic pisać. Więc w Seattle przez nieuwagę amerykańskiego drivera lądowy gantry crane na kei uderzył w mój dźwig nr 2 tak mocno , że się sam stwistował, a amerykański dźwigowy walnął w coś głową w swojej kabinie. Natychmiast przyjechało 19 różnych samochodów, w czym 6 wozów straży pożarnej, kilka ambulansów i wozów policji żeby go zabrać. Zaraz z noszami wleźli na górę, ale było na tyle dobrze, że driver zlazł sam. Jak powiadomiłem oczywiście P&I
i czterech adwokatów przez dziesięć godzin robili na statku dochodzenia i przesłuchania i w końcu sobie poszli. Zaraz jak dojechałem do Vancouver okazało się, że wszystko źle i przysłali sześć zeznań jeszcze raz na statek z przez satelitę z prośbą o podpisanie i odesłanie.
O piątej rano czyli 26 lipca nagle dowiaduję się, że jeden AB (Able Body czyli starszy marynarz) nie wrócił na statek i nie wiadomo co się stało.
Zawiadomiłem agenta i czekam - nie wiem co się stało - czy miał wypadek czy co.
29 lipca 2008, Vancouver.
No więc to był zbieg. Zgodnie z kanadyjskim prawem armator ma zapłacić 25 tysięcy dolarów “depozytu”. Nie wiadomo za co. Kanada - drugie po Rosji terytorium pod względem wielkości ma tylko 30 milionów ludności. Dostali młodego, samotnego, zdrowego obywatela, który może dla nich pracować. Szkoda, że miejscowi Indianie nie każą płacić wszystkim białym w Kanadzie po 25 tysięcy dolarów. To byłaby ładna suma. Ale mam już dość przygód. Mam nadzieję dopływać kontrakt do końca i nic się nie wydarzy.
A jeszcze jedno Seattle przede mną. Już mam spóźnienie, bo nie mogę ładować papieru w deszcz.
Poza tym rozwaliła się podpora dźwigu nr 3. Trzeba było oddać na ląd do warsztatu.
Kapitan na tle w/w podpory
A tak wygląda podpora zamocowana na kolumnie dźwigu
Po Seattle (21/750) 1 sierpnia 2008
Niech to! Ledwo zdałem pilota w Port Angeles tak gdzieś po 22 nawaliła mi maszyna (roller & guide). Musiałem powiadmić Seattle Traffic, a ci od razu kazali mi dzwonić do USCG, czyli Coast Guardu. Dryfuję więc z dwoma czerwonymi światłami, mechanicy szaleją i szukają przyczyny awarii, a Coast Gurad ciągle – captain, co z maszyną? Nie masz napędu, musimy wysłać holownik i zaholować cię na kotwicę.
I widzę na radarze wysłali potężny holownik o nazwie “Response”. I kiedy już podjechał i chciał się wiązać, mechanik melduje, że podwiesili czwarty układ i możemy jechać na pięciu garach. Więc zgasiłem dwa czerwone, zapaliłem pozycyjne, powiadomiłem przez radio, że maszyna OK i jadę. Kotwicę tu można rzucić tylko za półwyspem w Port Angeles, pilot obowiązkowy, więc zawołałem pilota. Rzuciliśmy kotwicę, mechanicy naprawili maszynę koło dwunastej w południe. Myślałem, że pozwolą mi podnieść kotwicę i odpalić maszynę, żeby sprawdzić, ale nie zgodził się Coast Guard; kazali czekać na survey GL, a przyjedzie nie kto inny, tylko mój stary znajomy, ten sam, co sprawdzał kluzę kotwiczną w tamtym roku .Więc mam czekać bez sensu na kotwicy 10 godzin i marnować czas. Ale co zrobić, przynajmniej się wyśpię.
2 sierpnia 2008, dalej na redzie Port Angeles.
Q..wa!!! Już wymieniony roller & guide, injector, fuel pump i dopiero teraz wynaleźli (chief i surveyor), że to exhausting valve, czyli zawór wydechowy.
W międzyczasie dostałem od Coast Guardu list, co oni ze mną zrobią, jak złamię ich regulamin. Najpierw 50,000 dolarów kary, a potem do pierdla.
Oczywiście nie mam zamiaru nic łamać. Surveyor mówi, że jeden kapitan już siedzi w amerykańskim pierdlu od paru lat. Z tych nerwów chyba wzrosło mi ciśnienie, więc je zmierzyłem patrzę, a tu 178 na 88. Tak się wystraszyłem, że zaraz wziąłem magnez. Wziąłbym co innego, ale nie miałem nic oprócz magnezu, więc wziąłem, co było. Na wszelki wypadek nie mierzę ciśnienia. Wygląda na to, że będzie dwie doby “off hire” czyli 50 tysięcy dolarów w plecy + koszty asysty holownika, choć nie prosiłem o żadną asystę.
W tych pięknych okolicznościach przyrody kotwiczyłem w Port Angeles
3 sierpnia 2008
Wczoraj 2218 podniosłem kotwicę. Zmieniliśmy w sumie injector, fuelpump i na końcu exhausting valve. Alarmował cały czas także filtr oleju camshaftu (wału rozrządu), wymieniliśmy cały olej, wymyśliśmy zbiornik i dalej alarmował, a filtry były nie dość, że czyste, to czyściuteńkie.
Surveyor stracił humor i radził jechać do Vancouver dalej reperować, ale ja, stary gambler powiedziałem “nie” i ruszyliśmy do Japonii. Stary 2 mechnik ze Sri Lanki też mi radził iść, Przestało alarmować - prawdopodobnie viskosity była za wysoka, bo temperatura oleju była za niska. Tak to się okazało, że mamy większe doświadczenie od surveyora GL.
4 sierpnia 2008, na Północnym Pacyfiku przy pięknej pogodzie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Skasowali jedno Shimizu i będę miał tylko 8 portów na dalekim wschodzie. Niestety również Hakate i Jinghao, ale może nie będzie widzialności zerowej, jak ostatnio. Liczę też, że nie będzie tajfunu. Taki jestem licznik.
12 sierpnia
Cały przelot celowałem, zwalniałem, żeby być na 7 rano 13 sierpnia w Tomakomai, no i wczoraj telefon od Katoha z Tokyo - Captain speed up, masz być 12 na 2200.
Kurde, choćbym się ...., to będę najwyżej 13 po północy. Ale jest wyścig z innymi statkami - kto pierwszy się zamelduje na redzie będzie pierwszy wchodził.
Statek, z którym się ścigam o pierwszeństwo wejścia do Tomakomai nazywa się “Pacific Envoy” i jest w odległości 59 mil w namiarze 230 ode mnie. Czyli raczej wygramy jak Bóg da. Ja mam w tej chwili 12/2220 do kotwicowiska 26 mil morskich. Pościnałem wszystkie kursy i zyskałem w ten sposób trzydzieści parę mil, no i grzeję cała naprzód paląc 62 tony mazutu na dobę.
Po Tomakomai (22/751) w cieśninie Tsugaru miedzy Hokkaido i Honshu 14 sierpnia 2008
Wyścig z “Pacific Evoy” wygrałem i rzuciłem kotwę na redzie Tomakomai East 12/2354 dwie godziny przed nim i to on, nie ja kwitł 24 godziny na redzie na kotwicy.
No i jeden agregat padł. Każdy ma nominalną moc 1200 KW ,
Thruster (ster strumieniowy) 1000 kW, ale ryzyko jest. Będę wchodził na dwóch agregatach.
W Hakata (23/752) 16 sierpnia 2008
Manewry wyglądają teraz tak - ja ostrożnie jadę thrusterem, a chief mechanik stoi przy GTR i patrzy, co w razie czego wyłączyć, żeby thruster nie padł.
Jinhae (24/753) 17 sierpnia 2008
Nie mogę powiedzieć, że wjazd do Jinhae jest przyjemnością. Wjeżdża się w wąski kanał między skalistymi wyspami i zaczyna się bal. Boje są poprzestawiane, bo trwają prace pogłębiarskie i budowlane, tak że boje przestawiają codziennie- cotygodniowe “Notices tu Mariners” które dostaję przez satelitę są nieprzydatne. Jadę wiec wczoraj kanałem, a tu nagle Busan Port Service na kanale 10 informuje mnie, że mam skręcić w lewo, bo boja “C” jest przestawiona, a na jej miejscu dwie czerwone, które mam wziąć prawą burtą. Na szczęście widzialność była dobra, nie to co ostatnim razem widzialność zero. wszystko właściwie czołgając się po dnie, bo załadowany jestem na 9.45 m a maksymalne zanurzenie tu jest teraz 9.50 m.
Jeśli do tego dodam spieprzony agregat to czytelnik widzi - czysta przyjemność. Ale w jednej odnodze tego przesmyku zbudowali nowy port New Port Busan. Ogromny-widziałem tam największe kontenerowce i ze 40 gantry kranów.
Po Busan ( 25/754) 19 sierpnia 2008
W tym Busan dopiero dostałem ...Przyszło 3 inspektorów GL, i dawaj mi odnawiać klasę i Statutory Certificate. Przekopali mnie całego, kazali kupić nowy EPIRB za 1500 dolarów, potem zaczęli niszczyć mechanika. Zrobili dwa blackouty, agregat awaryjny sam nie odpalił, wszystkie komputery padły - najgorsze mój komunikacyjny też.
Na dokładkę maszyna była nawalona , ale na szczęście na wyjście po nieprzespanej nocy wziąłem dwa holowniki, utykając wyszedłem za falochron i postanowiłem rzucić kotwicę i zawołać serwis, kiedy mechanik pojął o co chodzi i jakoś ruszyliśmy do Komnon Strait. Z pilotami silnik zachowywał się przyzwoicie (może się wstydził obcych).Teraz jestem na wschód od Japonii i grzeję 19 węzłów do Osaki.
Osaka (26/755) 20 sierpnia 2008
Dojechałem do Osaki bez problemów i na czas, ale mechanicy zmienili fuel pump na starą, a w tej nowej znaleźli połamany regulator, więc cud, że dojechałem bez problemów.
I wyszedłem do miasta, zważywszy, że :
1.Osaka to drugie co do wielkości miasto po Tokio
2.Że to jedyny port gdzie na tej linii można wyjść
Oto dowody:
Wieżowiec zdjęty z jeszcze większego wieżowca. U dołu mój Santiago w Osace
Osaka –wieżowiec w porcie ,wyżej Santiago (ten niebieski) przy kei
Widoczki z Osaki-u dołu ten wieżowiec co na nim byłem
Po Nagoi (27/756) 21 sierpnia 2008
W Nagoi spokojnie, ale zrobiłem tak zwany Ship Sanitation Control Exemption Certificate, bo mi się kończył 1 września 2008.
Japonia jednak różni się od Korei. Sprawdzili wszystko, chłodnie, szpital, kazali nie wiem dlaczego pokazać, czy mam maski na buzie, potem kazali otworzyć jedną kabinę, wyjęli spod koi szufladę i szukali karaluchów, których na szczęście nie znaleźli. W Korei nie sprawdzali nic, a panienka spytała tylko ile mam pułapek na szczury, więc skłamałem. że 10.
Po Shimizu (28/757), ale za to w Tokio (29/758) 23 sierpnia 2008
W Shimizu podobno sa najlepsze sushi i dostałem od pilota w prezencie ten wielki talerz sushi –oczywiście zjedliśmy razem z załogą
30 sierpnia 2008 około 1300 mil do Ameryki Północnej.
Pogoda szara i mokra, ale nie buja, więc jak na razie jestem spokojny o mój “break bulk” w ładowniach, a jest tego trochę. Jakieś japońskie koparki i 70 tonowy transformator z Korei do Seattle. Dociągamy mocowania pomimo, że nie buja, luzuje się widocznie na skutek wibracji.
31 sierpnia.2008
Wykrakałem. W nocy obudził się silny, południowy sztorm. Ale prognoza którą przewidziałem wczoraj sprawdziła się. Wiatr skręcił (“veering”) na SW i WSW więc teraz, mając minimalne obroty 70 rpm i paląc minimalną ilość 37 ton ciężkiego paliwa na dobę, jadę 17 węzłów.
Na dojściu do Port Angeles, 2 września 2008
Q...wa!!!!
Straszą, że z Azji statki przywożą jakiegoś liściożercę, robaka o nazwie Asian Gypsy Moth. I że zrobią inspekcję, a jak znajdą, to 7 dni kwarantanny czyli off hire..
Zaraz przerwałem zajęcia całej załodze i wysłałem do poszukiwań na podstawie listy do poszukiwań stowawayów i drugsów.
Po Everett (30/759), ale za to w Seattle (31/760), 4 wrzesnia 2008
Jak agent wykrakał, jak tylko zacumowałem w Everett opadło mnie 10 oficerów z amerykańskiego Coast Guard i zrobili mi PSC oraz poszukiwanie Asian Gypsy Moth. PSC skończył się sukcesem - czyli żadnych uwag natomiast jeśli chodzi o AGM znaleźli pół łyżeczki od herbaty czegoś, co wyglądało jak brudny, gruboziarnisty piasek i powiedzieli, że to jajka AGM, ale na szczęście nie robili problemów. Mam nadzieję, że w Kanadzie też się nie przyczepią.
Vancouver Centerm (32/761) 4 września 2008
Po zacumowaniu przyszedł jakiś Kanadyjczyk z dziewczyną w poszukiwaniu AGM. Właśnie szukają, a ja się modlę, żeby nic nie znaleźli.
No kurde, nic nie znaleźli. Jadę do domu mam już dość tych cholernych przygód!
Lynnterm (33/762) 9 września 2008
Wczoraj o 23 dzwoni oficer wachtowy, że przyszli celnicy. Ubrałem się i schodzę na dół a tam z dziesięciu w mundurach, z bronią i w kamizelkach kuloodpornych - chcą sprawdzić bund. Idę wiec spokojnie do bundu pewien, że wszystko w porządku, a tam się okazuje, że 3 oficer, który już pojechał do domu z Seattle napisał, że mam w bundzie 18 butelek alkoholu, a ja miałem 60. Dlaczego tak zrobił nie wiem - pewnie z roztargnienia, a ja nie sprawdziłem. Na dokładkę zapisał, że mam 25 litrów wina, podczas gdy powinno być 25 5-litrowych kartonów. Kosztował mnie trzeci oficer 300 dolarów - celnicy zabrali to, co nie zdeklarowane i na szczęście nie dali żadnej kary.
Po Seattle(34/763) , na szerokim morzu 11 września 2008
Wczoraj w Seattle chciałem jechać do miasta i kupić synowi obiecany laptop, ale niestety dwie jeszcze inspekcje się przyplątały i nie wyszedłem. Zastanawiam się ile najrozmaitszych inspekcji i kontroli żyje z biednych marynarzy.
14 września 2008, Zatoka Alaska
Bosman Juanito 12 września zaczął narzekać na kolano, w które uderzył się 7 września w Seattle. Kolano rzeczywiście bardzo spuchło. Kazałem mu zostać w łóżku i skontaktowałem się z lekarzem w Cuxhaven. Lekarz ten kazał wysłać go jak najszybciej do szpitala.
Wysłałem fax do najbliższego SAR (Search & Rescue) na wyspie Kodiak.
A oni na to, że jestem za daleko i żebym podjechał bliżej. Zmieniłem więc kurs na 320 i podjechałem na 200 mil. Wtedy wysłali helikopter i zabrali bosmana. Najpierw opuścili “rescue swimmer” potem kosz na bosmana, a potem wciągnęli go do helikoptera.
Następnie dalej kontynuowałem moje 58 urodziny.
Helikopter przyleciał przy złej widzialności, ale pogoda się poprawiła
w ciągu 20 minut dzięki Bogu
Spuszczają na pokład “Rescue swimmera”
Kosz z chorym bosmanem już prawie w środku
Morze Beringa 17 września 2008
Nareszcie opracowałem technikę ilustracji do mojej “Legendy o Kamiennej Górze”. Myślałem z rok, jak to zrobić, żeby było ładnie i się nie narobić i w końcu wymyśliłem trochę techniką komputerową, trochę zwykłymi rysunkami.
Bosman już jest w Tomakomai i czeka na statek w hotelu. Kosztowało to wszystko 13 tysięcy dolarów nie licząc transportu helikopterem i dewiacji statku. To tylko koszty szpitala w Anchorage, w Kodiak, leczenia, P&I, hoteli i biletu na samolot. Wszystko dlatego, że nie chciało mu się iść do lekarza w Seattle.
Pogoda na razie dobra i będę 22 września w Tomakomai. Tajfun w tej chwili gnębi Okinawę, ale gdy dojadę do Japonii, będzie już po nim. W moim programie pogodowym można wcisnąć przycisk “animacja” i wtedy pogoda na ekranie rzeczywiście „się dzieje”, jak na filmie rysunkowym.
Myślę, że pojadę do domu z Seattle koło 15 października.
Czyli siedem, a nie osiem razy przejadę Pacyfik w poprzek tym razem.
Po Tomakomai (35/764) 23 września 2008
Myślałem, że mój pech na tym kontrakcie przestał mnie już prześladować, ale niestety nie przestał. Przeszedłem wprawdzie bez problemów i uwag Port State Control przeprowadzony przez dwóch umundurowanych przedstawicieli rządu japońskiego.
Ale potem okazało się, że wysłany do lekarza przez mnie fitter maszynowy ma pęknięty krąg - i to już dwa dni temu - i nic mi nie powiedzieli.
Na szczęście puścili nas więc, nie trzeba było wołać P&I.
W Shimizu (36/765), tuż przed wyjściem w morze o drugiej trzydzieści w nocy
25 września chief engineer mi melduje, że bojler cieknie i trzeba wymienić uszczelkę, a w związku z tym spuścić 4 tony wrzącej wody wymienić uszczelkę powoli, żeby nic nie pękło napełnić bojler i doprowadzić parę do 140 stopni i 5 kilo ciśnienia. Razem nawet 14 godzin.
Wychodzę na zewnątrz, kotwicowisko Shimizu jest 3 x 4 kable
(ja mam kabel długości statku) naokoło głębia, za głęboko do rzucenia kotwicy, a na dokładkę kotwicowisko zawalone statkami.
Zdecydowałem iść na otwarte morze i stanąć w dryfie-ujechałem kilkadziesiąt mil i zatrzymałem maszynę 22 mile na południe od przylądka Omae Saki.
No, zaczęli spuszczać wodę. Dryfuje mnie z prędkością 1 węzła na północ na przylądek. Stanąłem o 9, miałem wtedy 22 mile do przylądka, teraz jest czternasta mam już 18.Mam nadzieje, że zrobią zanim wylądujemy na skałach.
Jednak parę mil od brzegu jest tylko 60 metrów głębokości, jak mnie tam zdryfuje rzucę kotwicę.
Szef Westwood mówi, żebym w razie czego dał mu znać, to wyśle oceaniczny holownik, bo jest tam silny prąd północny zwany “black current”, czyli”czarny prąd”. Mam nadzieję, że nie będę musiał o to prosić. Uszczelka już zmieniona, napełniają boiler wodą. Za parę godzin powinno być OK.
26 września 2008
No ruszyliśmy o 0012. Ten chief engineer nie wygląda na głupiego, ale ma strasznego pecha. Nigdy nie miałem jeszcze tyle awarii maszyny co z nim.
Dryfując minąłem boję na czterech kablach, a kierunek dryfu zmienił się tak, że koło piątej rano miałem przedryfować nad wodą o głębokości 57 metrów i tam bym rzucił kotwicę.
Po Hakata ( 37/766) , ale 10 mil przed Busan 28 września, wcześnie rano
Żeby mi nie było za dobrze, jeden z tajfunów nr 14 “Jangmi” jest nad Tajwanem, ale 1 października ma być nad południową Japonią. Ucieknę, czy nie ucieknę, oto jest pytanie. Jest bardzo silny ma w centrum tylko 915 MB
W Busan (38/767) 29 września 2008
Jestem wściekły. Na koniec tego dziennika spiszę wszystkie przygody w tym kontrakcie, to wyjdzie strona. Jeszcze takiego nie miałem. Może Bóg chce mnie ostrzec, żebym schodził?
Nawaliła lina na pierwszym dźwigu, zabrałem się do wymiany i pod koniec coś się stało, że nie można ruszyć ani w dół ani w górę. Próbowali elektryk (nowy, jest na statku od wczoraj, bo stary dobry właśnie zszedł) z chiefem mechanikiem, nic. Teraz jest serwis z Chiba Marine ale już walczą kilka godzin i nic. Na dokładkę myślałem, że ucieknę przed tajfunem Jangmi
(815), który ma uderzyć na południową Japonię 2 października, a teraz wygląda, że przez to spóźnienie wpakuję się na niego po wyjściu z cieśniny między Honshu i Kiushu.
Tuż po przejściu Komnon Strait, 30 września 2008
Na dokładkę do tej liny musiałem wezwać welderów z lądu, bo nasz jedyny welder zszedł w Busan, ze zranionym kręgosłupem. Więc tylko ci spawacze i serwis elektryczny kosztował 3200 dolarów. Tak się płaci nadgodziny w niedzielę w nocy. Sprawę zakończyliśmy o 1900, zamknęliśmy trójkę i pilot był o 1918 na burcie.
Potem wziąłem mapę pogody i patrzę, a mój typhoone Jangmi upadł kompletnie. Rozpił się, zaczął brać drugsy i ze strasznych 915 milibarów zostało 985 mB, zamienił się w zwykły prymitywny niż. W tak krótkim czasie taki upadek.
Chiefowi mechanikowi nic jednak nie mówię, cały czas myśli, że uciekamy przed tajfunem i kręci ile wlezie ( 85 rpm).
Osaka (39/768) 1 pazdzior 2008
Ale w Osace dostałem od agenta ostrzeżenie, że to jeszcze mój tajfun i ma tu być koło 1500. Kazałem pozakładać dodatkowe liny na wszelki wypadek. Postawię też maszynę i kotwice na “stand by” .
Tak to jest z Jangmi nr 815.
Nagoya (40/769) 2 paździor 2008
Koło 10 rano przyszła bardzo ładna Japonka, która była agentką i przywiozła brakującego nowego fittera.
Shimizu (41/770) 3 paździor 2008
Żyję już wyjściem na Ocean, tak mam dość lądu. Jeszcze tylko po Shimizu Tokyo i jak Bóg da, jadę na wschód, czyli Zachód do USA, a stamtąd do domu
Po Tokio (42/771)7 paździor
Już jestem 3000 mil od Seattle.
Weather News rekomenduje mi iść na wschód wzdłuż czterdziestego pierwszego równoleżnika, aż do 165 West a potem rhumbline do Juan de Fuca Strait kursem 075. Położyłem więc statek na zalecany kurs 090.
Na moich odbieranych mapach pogodowych dwa potężne i bardzo szybkie niże połaczyły się w bardzo głęboki niż 962 mB i będą 11 października na północ od środkowych Aleutów.
9 paździora
„Wniops” zaleca jednak iść już nie do W165 ,ale nawet do W155 i dopiero rhumbline do Fuca kursem 070. Grożą 10 metrowym swellem.
Mają rację, ten niż na północ od Aleutów ma głębokość tajfunu - i przy tym gradiencie izobar gwarantuje dwunastkę.
12 paździor 2008
Wiec dojechałem wzdłuż równoleżnika 41 N do długości W148 i stąd śmiałym kursem 065 dążę do cieśniny Juan de Fuca. Mam nadzieję, że dojadę bez przygód mam już dość. Zostało ponad 800 mil do pilota w Port Angeles.
W każdym razie 43 zawinięcia (o ile Seattle (43/772) będzie szczęśliwe)
przejechałem w poprzek Pacyfik 7 razy między zachodnim wybrzeżem USA i Japonią/Koreą.
God, be good to me, Thy Sea is so wide and my ship so small.
Inne tematy w dziale Rozmaitości