Private Loobook
CSAV Manzanillo
Feb.2nd 2005 – Jun.2nd 2005
Po Rotterdamie (1/581) 3 luty 2005
Więc zgodnie z planem znalazłem się na CSAV Manzanillo. Mój zmiennik powiedział mi, że w Kolumbii dziewczyny ładniejsze niż Nicole Kidman. Możliwe, rzeczywiście z tamtych stron pochodzi wiele Miss Universum, ale ja tam byłem chyba kiedyś.
Jak pojechał, zaraz posprzątałem jego bajzel w papierach i zrobiłem swój. Nad ranem dostałem pilota, którego zdałem w Maas o szóstej rano, a że chieff był 26 godzin na nogach posłałem go rozkazem do łóżka i stanąłem za niego na wachcie. A teraz otrząsam się z lądu i jadę "full ahead" do Bremerhaven.
W Bremerhaven (2/582) byłem pierwszym statkiem CSAV, który tu zawinął. Nie spodziewałem się nic specjalnego, a tu przyszło mnóstwo ludzi uroczyście nas witać. Dostaliśmy kosz kwiatów, album o Bremerhaven. Niestety byłem zmęczony i nieogolony w polarze. Jakbym wiedział, wystroiłbym się w miundur.
Po wyjściu w morze była taka mgła, że ledwo widziałem godzinę na własnym zegarku. Potem jednak wyklarowało się i rzuciłem w nocy pod Londynem na Sunk Anchorage kotwicę i wyspaliśmy się wszyscy wspaniale, bo pilot był dopiero o 0930.
W Tilbury (3/583) miałem wizytę inspektorów Germanische Lloyd, więc zmęczony, ale szczęśliwy rzuciłem cumy o dziesiątej wieczór, poszedłem skrótem przez Fisherman i koło trzeciej w nocy minąłem Dover, włączając się w niekończący się od lat sznur statków przechodzących kanał La Manche.
Wczoraj jeden z inspektorów GL opowiedział mi następującą historię:
Otóż miał on kolegę drugiego oficera, który dostał w prezencie piękny i drogi sekstant. Zamustrował wkrótce razem ze swoim drogocennym sekstantem na statek i wyszedł w morze.
Był namiętnym palaczem papierosów, natomiast jego dowódca właśnie rzucił palenie i tępił gdzie mógł ten wstrętny nałóg. Przede wszystkim zakazał palenia na mostku. Niestety nasz drugi absolutnie nie mógł wytrzymać czterogodzinnej wachty bez palenia.
Wymśslił więc sposób : otwierał drzwi z mostku na schody, żeby słyszeć ewentualne kroki kapitana, brał w jedną rękę swój sekstant i palił spokojnie na skrzydle. Zaplanował sobie, że jeśli usłyszy kroki kapitana na schodach, wyrzuci papierosa za burtę i będzie spokojnie udawał, że bierze wysokość słońca.
Spokojnie więc i z przebiegłym uśmiechem na twarzy palił sobie papierosa. Kiedy nagle usłyszał z dołu trzask drzwi kabiny kapitana i jego kroki na schodach z rozmachem wyrzucił za burtę sekstant i usiłował wziąć wysokość słońca papierosem.
950 mil na zachód od Charleston, 13 luty 2005
O ile pierwsza część podroży upłynęła spokojnie, dzięki potężnemu wyżowi 1030 mB, do Azorów miałem świetną pogodę. Natomiast na zachód od najbardziej zachodniej wyspy Azorów – Flores według mapki pogodowej idzie łańcuch sztormowych niżów i chyba będę miał spóźnienie, bo ostatnią dobę szedłem po 13 węzłów.
14 luty 2005
Na szczęście już minąłem niże i jestem pod wpływem wspaniałego wyżu 1035 mB i jadę 18 węzłów. Potem zaś jeśli szczęśliwie przebrnę Amerykę, to przede mną 1200 mil spokojnej żeglugi przez ciepłe wody Florida Strait i Old Bahama Channel, aż do Jamajki. Postanowiłem zrobić na pokładzie BBQ dla załogi. Grill, rum i piwo, a dla znawców tacę serów z owocami i czerwone wino, którego poprzednik na szczęście nie zapomniał zamówić.
Ostatecznie zasłużyli - zreperowali lewą windę kotwiczną, wprawdzie chodzi bardzo głośno, ale w ogóle chodzi.
15 luty 2005
200 mil do Charleston. W nocy obudziłem się, bo silnik wyraźnie zwolnił. Zadzwoniłem do CMK i nie myliłem się – coś z turbochargerem. Godzinę jechaliśmy 13 węzłów, potem ponad 16, niestety moja ETA na 2200. Po południu będę płynął pod prąd w Golfstromie.
Po Charleston 4/584) 17 luty 2005
Cały czas od wzięcia pilota, postój w porcie i wyjście była gęsta mgła. Inspekcję Coast Guardu przebyłem szczęśliwie i teraz zasuwam szparko przez Florida Strait. Jestem na trawersie Miami, w odległości trzech strzałów z działa pięciofuntowego.
W tym Charleston ( od Charles Town) byłem kilka razy i nie wyszedłem na ląd. Wiem tylko, że tam wymyślili taniec dla Bohdana Łazuki „Dzisiaj, jutro, zawsze będę cię kochać tak, kochać tak.”
19 luty 2005, na południe od Haiti
Kancelowali Kingston- jadę bezpośrednio do Rio Haina. Potem Cartagena w Kolumbii i Kanał Panamski. Następnie Buenaventura i Chile – San Antonio i San Vincente.
Włączyłem radio i popłynęła haitańska mowa i muzyka. Muzyka to salsa z podkładem afrykańskich tamtamów, śpiewana w mieszaninie starofrancskiego i swahili, ale zrozumiałem, że śpiewają „C’est la vie”. Przypłynęły wspomnienia z Port au Prince, klubu Waterloo i pięknej czarnej Jane.
Prezydenta Aristide już nie ma. Ciekawe czy im się trochę polepszyło.
Przed każdym rejsem stawiam sobie jakieś ambitne zadanie. W tym na przykład postanowiłem poduczyć się hiszpańskiego. W tym celu kupiłem hiszpańskie rozmówki z płytą. Przyda się być może nawet gruby, w twardej okładce słownik hiszpańsko – polski, który kupiłem w czasie późnego socjalizmu na dworcu w Szczecinie. Wtedy takie rzeczy kupowało się bez pytania, czy się przydadzą czy nie, bo brakowało wszystkiego.
Na razie umiem tylko to, co gadają piloci : „pokito” – wolno, „rapido” – szybko,
„travacho”- praca i „dinero”-pieniądze.
Drugie moje ambitne zadanie, to nauczyć się malować akwarelami, które dostałem pod choinkę od córki –Agatki.
Po Rio Haina (5/585) 20 luty 2005
W locji napisane, że boje poprzestawiane, niepewne i wchodzenie nocą „not recommended”, ale co zrobić jak przyszedłem o 10 wieczór. Wziąłem pilota i holownik i zacumowałem, chociaż clearance for & aft był 2 i 5 metrów i statki z przodu i z tyłu musiały przekładać swoje liny na polerach. Odprawy mnie obrabowały z 20 butelek i o pierwszej zmęczony, ale szczęśliwy położyłem się i byczyłem w koi do wpół do piątej.
O piątej przyszedł pilot, przeszukanie statku i „streight ahead” do Cartageny. Agent wręczył mi teleks do agenta z Panamy, że mam przed 18 lutego wysłać specjalny raport do Panama Canal Authority. Sęk w tym, że teleks ten dostałem 20 lutego, więc jak mam wysłać raport przed 18 ?
21 luty 2005, na dojeździe do Cartageny
Idę kursem 200 w silnym ENE sztormie po 20 węzłów . Będę o 1330. W Cartagenie tylko wyładunek, więc wieczorem ruszymy w stronę Cristobal.
Po Cartagenie (6/586), 21 luty 2005
Oczywiście na ląd zszedłem tylko na chwilę potargować się z shipchandlerem. Musiałem w tym celu skrytykować jego towar. Powiedziałem więc ,że jego „sweet potatoes” są zbyt słodkie, pomidory zbyt czerwone i zbyt pachnące, proszek do prania zbyt sypki, węgiel drzewny do grilla zbyt czarny i zjechałem z ceną z $824 do $650.
24 luty 2005, po Kanale Panamskim (7/587)
Kanał liczę jako port, bo cumowałem raz w potrójnej śluzie Gatun, potem w pojedyńczej Pedro Miguel, i na koniec w podwójnej Miraflores. Jestem na Pacyfiku.
Cały Kanał przeszliśmy nocą- nie mam więc zdjęć.
Teraz jedziemy do Buenaventura, który to port jest podobno „hot”. Wszystko tam mają, mafię, przemyt kokainy i stowawaysów.
W Buenaventura (8/588), 25 luty 2005
Dostałem pilota o piątej rano, a po dwóch godzinach żeglugi zacumowałem w Buenaventura, po czym natychmiast pękł mi runner na dźwigu nr 2. Korowody – z mojej strony survey P&I, ze strony charteru też survey, damage report nie podpisany. Na dokładkę jeden kontener bez plomby i być może coś ukradziono. W środku były tekstylia. Kazałem otworzyć, zrobić zdjęcia i zaplombować naszą, statkową plombą z numerem. Nie spałem do drugiej w nocy.
26 luty 2005
O 0940 trzeci dzwoni, że jakiś kuter wzywa chyba pomocy wielką, czerwoną flagą i lusterkiem. Mieli radio, ale nie mówili w ogóle po angielsku.
„Machina problema” zrozumieliśmy po hiszpańsku. Zawołałem chiefa, bo mówił trochę po hiszpańsku. Nie chcieli się ratować, ale sześć dni byli bez żarcia i wody. Kazałem przygotować wodę i jedzenie i powiązać to rzutką.
Przygotowane powiązane rzutką jedzenie i słodka woda dla rybaków
Zawróciłem i podjechałem do nich na 50 metrów. Zrozumieli,że chcemy im dać prowiant, jeden z nich rozebrał się i wyskoczył do wody po rzutkę. Zatrzymałem statek, wyrzuciliśmy ładunek za burtę, a kiedy zdryfował 20 metrów ruszyliśmy w drogę.
Pływak wyskoczył do wody, żeby przyholować rzutkę
Po chwili pływak i ładunek byli na kutrze, a my w drodze do San Vincente. Zadzwoniłem do ekwadorskiego SAR (Safe & Rescue), ale nie mówili po angielsku, więc zadzwoniłem do SAR w Puerto Rico. Tam wszyscy mówią i po angielsku i po hiszpańsku. Obiecali przekazać mój „rely”. Do Ekwadoru. Kuter nazywał się „Don Wilson”.
6 marca 2005, po San Vincente (9/589) i San Antonio (10/590)
Osiągnąłem najbardziej południowy punkt mojej podroży S36. Posuwam się teraz na północ i znowu robi sie ciepło. San Vincente to port koło miasta Conception – koło miliona ludzi. Bylem na lądzie u dentysty i na drobnych zakupach. Domy towarowe jak u nas, ale widuje się i trzeci świat.
Natomiast San Antonio to miasto wielkości Gdyni, ale port dużo ruchliwszy. Kilkadziesiąt mil na północ stąd leży Valparaiso. Pogoda zimna i pełno fok. Może następnym razem uda się wyjść i zrobić parę zdjęć.
No i najważniejsze –zaistalowaliśmy nową linę na dźwigu nr 2. Odbyło się to tym razem pod moim osobistym kierownictwem, bo nikt inny jeszcze tego nie robił, a mieliśmy na zmianę bardzo mało czasu. Z San Antonio do San Vincente jest tylko 12 godzin. Załoga spisała się dobrze i dostała ode mnie 2 butelki rumu i karton piwa. Dwie dlatego, że shipchandeler mnie oszukał i butelki były po 0.7 l zamiast 1l. Więcej nic od tego dupka, a właściwie tej dupki nic nie kupię. A taka byla słodka, kiedy o drugiej w nocy wkroczyła do mojej kabiny po cash ($670). Załadowany jestem po komin- wypieram 30 tysięcy ton wody. Zanurzenie mam 10.5 m. Samych 40 stopowych reeferów mam 170. Set point -18C – mięso.
Przy zanurzeniu 10.5 m. wejdę do Buenaventury tylko przy wysokiej wodzie, która tam jest 12 marca o 5 rano. Czyli albo ETA musze mieć na 5, albo wywalić balast z piątek i w ten sposób zmniejszyć zanurzenie do 10 m.
Po obliczeniach wyszło, że w Buenaventura wysoka woda jest o 0536, 4.1 m nad niską wodą czyli 12.6 m. Niestety nie mam szans być tam tak wcześnie, ale nawet o 0730 metodą harmoniczną powinno być koło 2.5 m nad niską, czyli 11 m. Na wszelki wypadek jednak wypompuję wodę balastową z dennych zbiorników nr 5 -1800 ton balastu, choć stateczność mi spadnie z 1.05 m do 61 cm. Z mapy wynika jednak, że muszą nas postawić przy głębokiej kei z takim zanurzeniem, a przy głębokiej kei są gantrykrany, czyli naszymi dźwigami byśmy nie ładowali. A obawiałem się, że przy tak małym GM praca naszymi, statkowymi dźwigami może powodować duże przechyły. Na Kanał Panamski jestem „umówiony” na 14 marca.
Wczoraj przyszła z Hamburga zła wiadomość:
8 marca 2005nasz statek „Rickmers Genoa” w drodze z Sznghaju do Quingado zderzył się z południowokoreańskim „Sea Cross”, który natychmiast zatonął z 13 osobami na burcie. (kolizja o 2 w nocy), a w dziobowej ładowni nr 1 wybuchł pożar (ładunek magnezu). Zginął st. Oficer.
Moja ETA coraz gorsza. Skończył się popychający wiatr i prąd i teraz jadę 16.6 węzła. Jutro rano zaczynam wywalać balast z piątek.
Piątki puste.
Zaraz jak przyhamowałem wygoniłem chiefa na drabinkę Jakuba. Otóż przy gęstości wody zaburtowej 1,023 t/cbm mam zanurzenia 9.45 m. czyli po wypompowaniu piątek zmniejszyłem zanurzenie o 1 m. Stateczność mam GM=0.61 m.
13 marca 2005, Buenaventura (11/591)
Pilota dostałem o 1430, a o 1630 byłem „na mocno” przy kei. Teraz jest 6 rano i jestem już po wysokiej wodzie, ale jeszcze ładują.
Wczoraj postanowiłem użyć mojego nauczonego hiszpańskiego trochę przy odprawie. Niestety mam tylko małe „Rozmówki Hiszpańskie”, więc czasami zdarzały się zabawnie nieporozumienia. Oni pytają o listę załogi, a ja im „ pół kilo mielonej wieprzowiny proszę”. Oni mi gdzie są deklaracje celne, a ja im „którędy do dworca kolejowego?”. W końcu dałem im na pożegnanie whisky i papierosy, żegnając ich słowami: „Ta czerwona koszula nr 41 jest stanowczo za droga”.
Niestety shipchandler nawalił. Nie przyjechał w ogóle, więc świeże warzywa dostaniemy dopiero w Cartagenie.
Kanał Panamski za Amerykanów, był jedynym miejscem na świecie, gdzie za statek podczas tranzytu był odpowiedzialny pilot. Kiedy jednak Kanał przeszedł pod Panamę zaczęto wymyślać coraz więcej ograniczeń, żeby zwalić odpowiedzialność na kapitana. Więc mój statek musi mieć zanurzenie co najmniej 22 stopy na dziobie, 24 na rufie, z tym, że trym nie może być większy niż 6 stóp, a niewidzialny sektor przed dziobem nie może być większy niż jedna długość statku. Na dokładkę nic nie może wystawać poza obrys statku. Na przykład maszcik ze światłem rufowym na moim statku wystwał 30 cm, musiałem światło przesunąć, bo inaczej kanałowi inspektorzy zaraz podsuwają do podpisania różowy papier „Indemnity”.
Tym razem nie mieli sie do czego przyczepić, pilot odpowiada za wszystko. Jedynie łańcuch mojej prawej kotwicy patrzy nad gruszka w lewo, nie mogę jednak na razie manewrować , bo akurat biorę 750 ton paliwa.
Pink paper
No i po Kanale (12/592)
Cały Kanał Panamski znów po ciemku, 12 gorących godzin nocy. Dostałem damskiego pilota. Dobrze pilotowała, ale zdenerwowała się kiedy sternik, odruchowo powtórzył jej komendę dodając rutynowo „.......sir!”
-Ja nie jestem „sir” tylko „madame”!-
O ósmej rano byłem już po drugiej stronie i celowałem na Cartagenę.
Po Cartagenie (13/593), 17 marca 2005
Trochę było problemów. Dwa reefery załadowane w Chile nie działają. Jak ich nie wyładuję w Rio Haina, to dowiozę do Rotterdamu kilkadziesiąt ton zgniłego mięsa. A ETA na Rio Haina wypada na szczęście na 8 rano.
Rio Haina (14/594), 18 marca 2005
Mam 9.5 m zanurzenia, wziąłem jeden holownik, ustawiłem się do kei i dałem thrusterem w prawo, a statek leci w lewo, zamiast w prawo. Wiec thruster stop i maszyna wstecz, zwolnił ale dalej w prawo nie idzie.
- Wołaj drugi holownik - mówię do pilota
- Już zawołałem – odpowiada
Powoli oba holowniki dopchnęły mnie do kei. Na wyjście zamówiłem dwa holowniki.
20 marca 2005
I co z tego. Na rufie podałem jako hol dwie nasze liny, a na dziobie jedną najgrubszą. I w trakcie obracania drugi melduje mi, że na rufie jedna lina pękła. Kazałem holownikowi tylko pchać i z ulgą wyszedłem w morze.
Należy zapisać również, co wydarzyło się w Rio Haina.
Jak tylko zacumowalem weszło na burtę dwóch facetów i obaj oświadczyli, że przyjechali po sludge. Zamówiłem zdanie 25 ton SLD, ale nie przypuszczałem, że przyjedzie dwóch odbiorców. Pytam pierwszego, ile chce za tonę, a on mówi że $15, na to ten drugi,że on weźmie za $10, to ten pierwszy, że weźmie za darmo, ma to drugi, że on też za darmo.
- Dobra – mówię – ty dostaniesz 20 ton i ty 20 ton, za darmo. (c/e miał 44 tony).
Wolna konkurencja jest najlepsza dla klienta.
N 23 16’ , W 58 33’
Jak na razie pogoda niezła, idę loksodromą na największą z wysp Azorskich – San Miguel, potem druga loksodroma na Ushant, a z Ushant mam dobę do Rotterdamu.Na północ od Azorów jest niż, ale w strefie, którą będę jechał powinienem mieć wiatry zachodnie i południowozachodnie, czyli sprzyjające. ETA podałem na 30 marca na pierwszą w nocy. Zakładam średnią prędkość 17 węzłów.
26 marca 2005
Minąłem San Miguel, w zasadzie jestem w Europie.
Rotterdam (15/595), 31 marca 2005
Byłem trochę za wcześnie, rzuciłem kotwicę na kotwicowisku nr 4. O 1500 byłem przy Maas Centre i dwie godziny później zacumowałem. Obecnie ryje nas tzw. „drug gang”, czyli celnicy od narkotyków. No cóż, wróciłem z Kolumbii.
Po Bremrhaven (16/596) i Londynie (17/597), 4 kwietnia 2005
W Bremerhaven załadowali mi jakieś długie na 55 stóp kotły na bay 18 i 24, doładowni do 4 ładowni na flat rackach. Wszystko do Chile, podobno do produkcji rumu.
Londyn jak Londyn, właściwie staliśmy na Tamizie 30 mil w dół rzeki od Tower Bridge, czyli w Tilbury. Za to po wyjściu, jako że miałem tylko 9 m zanurzenia, poszedłem na skrót przez „Fisherman Passage” i zanurzyłem się w gęstej mgle, która zrzedła dopiero za Dover.
5 kwietnia 2005
Mijam Bishop Rock i ruszam na Atlantyk, oczywiście mam już 6 metrowy swell, gdzieś z WNW. Zgadza się z mapą pogodową- pęta się tam jakiś niż 970 mB. Gdzie mu tam do tajfunów 920 mB?
Ale i tak mam właściwie drobnicę, te baniaki w czwórce, więc trzeba uważać i doglądać.
6 kwietnia 2005
Tylko cicho, tylko cicho. Wypogodziło sie, nie ma swellu i jadę po 18 węzłów. Ale niestety jeszcze 8 dni do Charleston, więc wszystko może się zdarzyć. W gazecie armatorskiej znalazlem nazwisko kapitana Samborskiego. Mieszkaliśmy w jednym pokoju w akademiku nad plażą. Studiował już przedtem na AGH.Jego żelazną odzywką było „ nie ważna jest treść, tylko forma”, ewentualnie „nieważna jest forma tylko, treść” i zawsze to do czegoś pasowało.
W Bremerhaven zamustrował mój stary przyjaciel, starszy mechanik Krzysiek Leszczyński. Może mówić na mnie „Stary”, bo jest cztery lata młodszy ode mnie.
Przywiózł płyty ze starymi polskimi piosenkami. Właśnie pastwię się nad sobą sluchając piosenki z Festiwalu Piosenki Żolnierskiej w Kołobrzegu pod tytułem „Chabry z poligonu”.
Przypomnę więc tylko,że wspomniane chabry z poligonu to „niebieskie berety” (z jednostki desantowej), a wśród nich i on autor tekstu.
Cytuję:
„chabry z poligonu, chabry z poligonu
Jak błękitna mgła
chabry z poligonu – niebieskie berety
A wśród nich i ja”
Sorry, muszę otrzeć łezkę.
Nagrałem w Polsce na kanale Kino Polska dwa kadry ze starego filmu dokumentalnego o ostatnim rejsie ststku s/s „Toruń”. Kadr ten tak mi się spodobał, że zrobiłem mu zdjecie z telewizora. Na dokladkę dowodził nim w tym ostatnim rejsie słynny kapitan Antoni Ledóchowski, autor najlepszej w świecie książki –podręcznika do astronawigacji i założycieł szkół morskich w Gdyni i Szczecinie.
Jakbym umiał, to namalowałbym z tego zdjęcia obraz i powiesił na honorowym miejscu. Jest w tym zdjęciu poetyczna refleksja nad przemijaniem.
Szczecin 1965.S/S Toruń –ostatni postój.
Zbudowany w 1921 roku, zakupiony z trzema innymi bliźniaczymi statkami we Francji w 1926 r. Zatopiony w 1939, w główkach portu gdyńskiego, wydobyty przez Niemców, pływał pod nazwą „Hanne Speimann”. Zbombardowany przez aliantów w 1944 r., wydobyty, tonie po raz trzeci podczas remontu w Kilonii, wraca w 1946 i pływa do 1965 roku w Polskiej Żegludze Morskiej.
13 kwietnia 2005
Czy to nie fatum? Tak, jak ostatnio 200 mil przed Charleston, znowu musiałem zwolnić ze względu na turbocharger. Znowu popsuła się pogoda i znowu jestem w okluzji – front chłodny dogania front ciepły, rozpadało się rozdmuchało i zwolniło mnie do 15 węzłów.
Po Charleston (18/598) 25 kwietnia 2005
Przyjechał nowy st.officer, Ukrainiec o gruzińskim nazwisku. Już bym prawie wysłał poprzedniego st. Officera Marka Kaczmarczyka do domu z Charleston , a tu nagle telefon z Isle of Man, że ten nowy jedzie pierwszy raz i żeby zrobić „overlapping”. Na szczęście US Immigration jeszcze była na burcie i jakoś zdążyłem załatwić. Więc z Chrleston do Kingston będę mial dwóch chiefów.
W związku z tym wszystkim dzisiaj BBQ. Rum i piwo dla ratings, a sery i wina dla oficerów
Jakiś czas później.
Mijamy Cape Canaverall. Kiedyś widziałem tu jakiś prom kosmiczny startujący, ale dzisiaj nic nie startuje. Jedyne co mamy to amerykańska telewizję.
Europa wygląda przy USA jak stara, zazdrosna ciotka.
Po Kingston (19/599), 18 kwietnia 2005
W Jamaice nic ciekawego nie było. Wyszedłem bez holownika.
Po Rio Haina (20/600), 19 kwietnia 2005
Jakieś te litry dzisiaj małe. Jak siadamy z Krzyśkiem to patrzymy, dno widać, a my trzeźwi. No może dlatego, że we dwóch ważymy prawie ćwierć tony.
Po Cartagenie (21/601), 21 kwietnia 2005
Przeładunek w nocy, tylko trzy godziny i jadę do Kanału Panamskiego. Już wiem, że znowu będę musiał podpisać „pink paper Liability”. Zamiast wymaganego zanurzenia 22 stopy na dziobie, będę miał tylko 15 i żadnymi balastami tego nie wyrównam.
Cristobal Inner Anchorage „A” (22/602), 22 kwietnia 2005
Wczoraj o 21 rzuciłem kotwicę na „Atlantic Exctension” pod Cristobal, a już dzisiaj kazali mi podnieść kotwicę i wejść za falochron i rzucić kotwicę w namiarze 266 i odległości 1.2 mili od zachodniej główki falochronu, co uczyniłem z radością i czekam teraz na inspekcje urzędników, którzy przyjadą jak zwykle w porze obiadu. Mam dostać pilota o 1730 i opuszczać kanał, tzn. śluzę Miraflores o 0130 23 kwietnia i będę na Pacyfiku. Przyszedł schedule na następny rejs. Calao, Guayakil w Ekwadorze i jeszcze jakaś dziura w Peru.
Na szczęście będziemy jechać przez kanał za dnia to sie cyknie parę zdjęć. Jak wspominałem nie udało mi się osiągnąć wymaganego zanurzenia 22’ na dziobie i 24’ na rufie, tylko 18’6” dziób i 23’1” rufa, więc musiałem podpisać „pink paper” i cały tranzyt przez kanał jest na moją odpowiedzialność.
Widoczne lokomotywki śluzowe
Parę widoków z kanału. Widać furty śluzowe lokomotywki do holowania statków
Buenaventura (23/603), 24 kwietnia 2005
Wczoraj przychodzi do mnie AB Allan i mówi, że go brzuch boli. Patrze, macam, brzucho wielkie, twarde, jak u kobiety w ciąży. Zbadałem go, czy nie ma wyrostka, zmierzyłem ciśnienie, temperaturę, zrobiłem przemądrzałą minę, że niby wiem co mu jest (primum non nocere) i kazalem się położyć, bo za parę godzin mieliśmy być w Buenavntura.
Dzwonię więc do agenta w Buenaventura, a on mi mówi, że żadne moje maile nie doszły, że w Buenaventura zamieszki, że policja zastrzeliła 12 gangsterów i nie wiadomo, czy mnie w ogóle wpuszczą. Ładnie, facet ciężko chory, a ja nie mogę go zdać do szpitala.
Zadzwoniłem godzinę później jeszcze raz, a on mówi, że w związku z tym chorym dostanę pilota.
No, jestem juz w Buenaventura, Allan w szpitalu na obserwacji, ale nie wiedzą jeszcze co mu jest. Mam nadzieję,że go wyleczą, bo do San Vincente 5 dni.
W drodze z Buenaventura do San Vincente, 29 kwietnia 2005, S30 W76
Na mostku- niebo czyściutkie, na niebie Acrux i Gacrux z Krzyża Południa. Och kiedyż zobaczę Alkaid, Alioth i Dubhe z Wielkiego Wozu?
Mój steward nazywa sie Nelito. Jest urodzony w 1964 roku w Manili i jest w związku z tym Filipińczykiem. To była jego pierwsza praca i podchodził do niej bardzo poważnie. Nie wiedział gdzie się obrócić. Brudne talerze zbierał ze stołu z nabożeństwem i co chwila składał ręce , jak do modlitwy. Potem wyjaśniłem mu, na czym polegają jego obowiązki i wypełnia je bardzo skwapliwie. Na dokładkę zaczął stosować ulepszenia w swoich skromnych obowiązkach stewarda. Sałatki robi wyśmienite i stawia je na kapitańskim stole nie na jednym, ale na dwóch półmiskach, kiedy wytrę usta, natychmiast zabiera serwetkę i kładzie nową, talerz choćby tylko dotknięty jest natychmiast zamieniany i codziennie jest świeży obrus. Serki kładzie etykietami do mnie, żebym mógł przeczytać. Pościel na kapitańskiej koi zmieniana jest codziennie, jest idealnie gladka, a ręczniki układane w fanatazyjne kwiaty. Cały czas jest jest w ruchu, czajniki toastery przesuwa co chwile choćby o milimetr. Co za wazeliniarz!
Po San Vincente (24/604), 2 maja 2005
Zapomniałem dodać, że od Buenaventury jadę na ręcznym sterowaniu maszyny, bo sterowanie nawaliło i nie ma serwisu ABB w Ameryce Południowej. Krzysiek stoi przy ręcznym przy podstawie maszyny i steruje ręcznie cięgłami, powtarzając moje komendy telegrafem. Jest to upierdliwe i można się pomylić, ale nie ma innego wyjścia. Jakby nie było awaryjnych sytuacji, takich jak ta na przykład, to nie mielibyśmy pracy.
Jęśli zaś chodzi o mój hiszpański to przetłumaczyłem tylko napis z tytoniu do fajki:
„Fumar puede ser causa de una muerte lenta y dolorosa”, co się przekłada: „Palenie może być powodem powolnej i pełnej cierpień śmierci”, gdzie śliczne słowo „dolorosa” znaczy właśnie tę mękę przedśmiertną.
Po San Antonio (25/605), 3 maj 2005
Tak z 30 mil, zanim zawołałem pilota San Antonio, zawołał nas przez radio „American Bar”. Oferowali drinki i dziewczyny. Tuż za bramą złapał mnie guide mówiący po angielsku i zawiodł mnie do wspomnianego „American Bar”, gdzie byo wszystko dla marynarzy, oczywiście nie myślę o paście do zębów. Wychylilem parę dość drogich drinków, ale cóż , w ramach pomocy dla krajów trzeciego świata.
Teraz za to przebijam się pod północny dziesięciostopniowy sztorm z prędkością zaledwie 13 węzłów. Szuflady jeszcze nie wypadają, ale ustać ciężko.
Krzysiek chciał, żebym mu napisał wiersz dla dziewczyny na oświadczyny:
Do kogoś, kto czeka
Chcę serce dać komuś, miłością płonące
Weź proszę, jest czasu tak mało
Jest wielkie, prawdziwe, stęsknione i chcące
Tak wiele już pań je olało
Ja nie chcę tak wiele, ja chcę byś czekała
Gdy wracam, ja chcę byś tęskniła
Choć trochę, ja chcę byś na progu stała
Kłamała, lecz proszę bądź miła
Że życie beze mnie to shit, etcetera
Że czasem płakałaś ty za mną
Że mam cię zaprosić do „Chiefa”* i tera
Nie będziesz ty więcej już panną
I kiedy samotnie, daleko, na wodzie
Gdy oczy zasnują sie łzami
To będę cię widział i whisky i w lodzie
I gonił do ciebie myślami Południowy Pacyfik 5 maj 2005
* Knajpa w Szczecinie
Krzysiek przeczytał i nawet mu się wiersz spodobał i nagle pyta:
„A nie mógłbyś tego napisać jeszcze po angielsku, wiesz w grę wchodzi jeszcze jedna Chilijka i jedna Filipinka”
I daj tu komuś palec.
Wczoraj na 17 stopniu szerokości południowej widziałem na niebie ogromny Wielki Wóz, kołami do góry. To już moje, północne niebo. Czuję się jakbym wrócił do mojego dzieciństwa nad Pilicę, Luciążę i jezioro Bugaj.
Po Calao (26/606), 8 maja 2005
Na takim dnie, jak w Callao, to ja jeszcze nie byłem. W nocy budzi mnie chief z pokładu i mówi, że stewedorzy sprawdzili hoisting wire na pierwszym dźwigu i w tym celu odwinęli ja prawie do końca. Znaleźli jedną pęknietą pokrętkę, czyli dźwig jest „off”. Do wyładunku pod nim było 15 boxów, do załadunku 45. Dzwonię więc na mobile telefon do superintendenta ( oczywiście wszystko się dzieje w weekendowa noc). Ten sie załamał: „Captain nie możesz wyjść z portu bez zaświadczenia,że to ich wina”
„ A jak jak to mam niby, kurwa zrobić? Oskarżyć ich, że bezprawnie sprawdzili linę przed pracą?”
Na szczęście włączył się OPS, Kazał zrobić wszystko, żeby uniknąć off hire.
Teraz mam tylko spod ładunku wyjąć 3-tonową linę (liny dłuższe niż na innych statkach), na dwumetrowej średnicy szpuli i założyć na dźwig. Jak to zrobić, to moje zmartwienie.
O trzeciej w nocy przychodzi wystraszony Krzysiek i mówi: „ Turbocharger dał dupy. Zaślepiliśmy, ale pójdziemy najwyżej 75% mocy”.
Wysłałem tylko do charteru: “turbocharger disconnected – speed reduced” I nic więcej nie zrobię.
Zamiast 2.5 dnia będę jechał do Buenaventura 4 dni i kombinował z liną. Na dokładkę przeziębiłem się. Jak każdy porządny marynarz, nie uznaję żadnych leków. Zszedłem do pentry, najadłem się chleba z pastą czosnkową i słodkim chili (tę pastę robi steward według mojego przepisu –posiekać czosnek i ukręcić z majonezem i słodkim chili i zmielonym żółtym serem). Teraz wspaniale śmierdzący siedzę nad komputerem. Wypiłem jeszcze szklankę grogu i jutro będę OK.
Rano. Czuję się lepiej. Grog z czosnkiem i chili wypalił te cholerne bakterie, które wyobrażam sobie jako robaczki pętające się po moich żyłach. Ale nie wiem czy wyzdrowieję, bo co chwilę biegam na pokład nadzorować wymianę liny, a na pokładzie +35C i tropikalna pralnia. Na dokładkę nie wypłaciłem jeszcze załodze kwietniowego bilansu, bo mi brakuje $1780. Nie mogę zamówić kasy na Kolumbię, bo nikt tam się nie odważy podjąć pieniędzy w banku i przynieść na statek.
Muszę czekać do Rotterdamu. Chyba, że pożyczę z moich prywatnych, żeby uniknąć buntu. Mój kolega doświadczył czegoś takiego oczywiście w rewolucyjnej Francji.
A o co walczy filipiński marynarz? Ma klimatyzowaną kabinę z łazienką i telefonem i zarabia 15 razy więcej niż ja, jako drugi oficer w PŻMie. Na statku „Powstaniec Śląski” , czy „Kopalnia Kleofas” nie miałem nawet łazienki. Byłem jedną z ofiar tzw. „sprawiedliwości społecznej”
Wziąłem bosmana Amoto do ładowni, zobaczyć co z tą zapasową liną do wymiany na dźwigu. Dwumetrowej średnicy bęben z tą liną jest w ładowni na samym dnie. Bosman Amoto to mój stary znajomy z innych statków, a na dokładkę bardzo go lubię, bo jest ode mnie starszy. Więc złazimy po ciemku po ladderze i mówię do”Amoto leć na górę zadzwoń na mostek, żeby zapalili światło w ładowni. Zszedłem nasamdół i patrzę – i co widzę? W ścianie jest półmetrowej średnicy otwór do pomieszczenia wentylatorów i z góry prześwieca dzienne światło.
„ po cholerę wyciągać linę na pokład, jak można ją sukcesywnie odwijać ze szpuli w ładowni i wciągać bezpośrednio na bloki dźwigu. Należy tylko postawić dwóch ludzi z ukaefkami w ładowni, żeby pilnowali przechodzącej liny, żeby nie dotykała ostrych krawędzi manholdów (wlazów).
W tym momencie zabłysło światło halogena umieszczonego właśnie w tej dziurze i stało się jasne, dlaczego tej dziury do tej pory nikt nie zauważył. Palący się reflektor skutecznie ją zasłaniał.
I tak to dzięki mojemu szczęściu wymiana liny trwała 10 godzin, a nie dwa dni.
Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zamieścić zdjęcia fachowo przyspawanego końca nowej liny do początku starej
Superintendent dzwonił, że po konsultacjach z ABB, można odciąć jedną sekcję turbochargera i jechać cała naprzód.
I tak, ze zrobionym dźwigiem, we wspaniałym humorze gnam do Buenaventury 18 węzłów.
Wczoraj dostałem maila od mojego 11 letniego syna Kacpra. Jedną linijkę.
Mam mu wymyślić legendę o Kamiennej Górze w Gdyni, bo ma taką odrobić pracę domową Pani kazała.
Legenda o Kamiennej Górze
Na plaży nocą, kiedy noc majowa
I morze szumi tajemne
Fale szeptają i ciągle od nowa
Tę powtarzają legendę
Tysiąc księżyców w wodzie ci migoce
Toń czarna, nie wiesz co w toni
Dłoń drżeć zaczyna, serce ci łomoce
Co to? Spod wody dzwon dzwoni?
To alarm biją, to na trwogę dzwonią
Bo straszna zbliża się pora
Przed jakim wrogiem i przed jaką bronią?
Przed strasznym ciosem potwora!
Tu przed wiekami mała wioska była
Zwykła rybacka osada
Między wzgórzami i morzem się kryła
Co teraz legendę gada
Ludzie szczęśliwi, płowowłosi żyli
Dorsze łowili i śledzie
Pszenicę siali i krowy doili
Wciąż razem, w szczęściu i w biedzie
I był w tej wiosce jak legenda głosi
Rybak – nazwany imieniem
Franka, co mężnie i dumnie się nosił
Bystrym strzelając spojrzeniem
A obok Franka checzy niedaleko
Stał dom, zwrócony do wody
W nim mieszkał starzec siwiutki jak mleko
Z nim wnuczka cudnej urody
Hanka jej było, więc ta Hanka Franka
Żagla szukała na wodzie
A gdy się spóźniał nie spała do ranka
Drżąc i czekając na chłodzie.
I tu sielanki koniec. Dalej wara
Dalej nie będzie już miło
Bo nad wioseczką ciąży straszna mara
By się zbyt dobrze nie żyło
Więc raz do roku, letnią czarną nocą
Na wodzie robi się fala
Wielka jak sosna, szeroka i z mocą
Wszystko na brzegu przewala
Z fali wynurza się potwór zielony
Zły wściekły, wielki jak góra
Trzy głowy straszne ma i trzy ogony
Każdy ogromny jak fura
Domy przewraca, ludzi bije, dusi
Płomieniem z pyska gorącym
Śpieszy się niszczyć, wie dobrze, że musi
Wrócić do wody przed słońcem
Jeśli do wody nie zdąży przed wschodem
Przed pierwszych kurów zapieniem
Zgodnie z przekleństwem starym z piekła rodem
Stanie się wielkim kamieniem
Drży wioska biedna i co lata czeka
Na te coroczne wypadki
A potwór mroczny pamięta, nie zwleka
Deptając ludzi i chatki
I tak to podczas rocznego napadu
Smok się już z morza wynurza
Szykuje ogień, nozdrza pełne czadu
Grzmi, huczy, błyska jak burza
Już wioska zaraz, już domy już krzyki
Już trwoga, jęki i dzwony
Zaraz się zaczną ludzi, bydła ryki
I diabła co krwi ich spragniony
Lecz cóż to nagle? Staje potwór wryty
Zdumiony wlepia swe gały
Któż to na drodze stoi nie ukryty?
Któż to tak dzielny, choć mały?
To Franek z Hanką na pośrodku drogi
Stoją choć cali we trwodze
Choć łzy się cisną, chociaż drżą im nogi
Choć smoka boją się srodze
- Ach witaj smoku, tak cię widzieć miło
zaczyna mowę swą Franek
Smutno bez ciebie przez ten rok nam było
(Tu Hanka rzuca mu wianek)
-Tyś taki piękny, tyś taki uroczy
I mądry, nam tęskno za tobą
Gdy tu przychodzisz, światło z tobą kroczy
Wspaniałą jesteś osobą
Zdumiał się potwór i trzy głupie miny
Na trzech swych pyskach wyciska
Lecz słuchać miło takiej paplaniny
Więc słucha, gromów nie ciska
A oni dalej, żeby był im królem
I pod opiekę wziął ludzi
Żeby ich bronił przed biedą i bólem
Żeby się władzą potrudził
Więc zamiast palić, ziać ogniem, mordować
Zostawić domów ruiny
Smok postanowił tym razem darować
Życie mieszkańcom krainy
Słucha więc pochlebstw, schował ostre zęby
I dym nie leci mu z pyska
Wkłada uśmiechy w trzy swe głupie gęby
Stara się ogniem nie pryskać
Lecz co to? Nagle szarość ranka snuje
Po płotach pieją koguty
Truchleje potwór i podstęp pojmuje
Za późno, klątwą podkuty
Ogony wielkie pod siebie podkula
W kamień obraca się twardy
Łby między łapy, paszcze wszystkie stula
Koniec już czasu pogardy
W Kamienną Górę się potwór przemienia
Smoczym ją kształtem rysuje
Bulwar nadmorski łaskawie ocienia
Pod niebo granie swe snuje
Na plaży nocą, kiedy noc majowa
I morze szumi tajemne
Fale szeptają i ciągle od nowa
Tę powtarzają legendę
Południowy Pacyfik 10 maja 2005
m/v CSAV Manzanillo
Po Buenaventura (27/607), 12 maja 2005
Wszedłem na wysokiej wodzie wyszedłem też, ale niestety w tym celu dwa dni z rzędu musiałem wstać o trzeciej rano. Ale jestem już na morzu i jadę 19 węzłów. Będę na redzie Balboa o północy. Trzeci mechanik ma samolot do domu o 1135, będę musiał podciąć agenta, żeby go jak najszybciej zabrał z burty.
Miraflores (28/608), 14 maja
Spadłem z kolejki do PanCanalu i teraz zapychają mną dziury. Najpierw ponad dobę musiałem kotwiczyć na redzie Balboa, a teraz przeciągnęli mnie przez jedną śluzę i postawili na beczkach w Miraflores.
Obejrzałem film amerykański pt „Seks w wielkim mieście”.
Jakby ktoś miał wątpliwości jak wyglądają cztery bohaterki, co chwilę w dialogach powtarza się, że są piękne. Główna bohaterka ma owczą twarz, za cienkie nogi i ręce oraz spiczaste kolana. Miranda ma natomiast kurzą twarz i co chwilę bure ślepka zakrywa kurzymi powiekami. Dwie pozostałe ujdą, ale na pewno nie są piękne. Na dokładkę hollywoodzka konwencja, że sceny erotyczne można pokazywać tylko do połowy przykryte prześcieradłem i broń Boże nie wolno pokazywać gołych biustów, oraz ubogie słownictwo angielskie erotyczne sprowadzające się do dwóch zwrotów „pussy” oraz „fuck me baby”, oraz występujących tam facetów-kretynów, robią z tego filmidła satyrę pt „Seks po amerykańsku”.
Przeciętny Polak ma dużo więcej fantazji, a przede wszystkim na prawdę piękne Polki w zasięgu ręki. Można jechać do USA zrywać azbest, ale na pewno nie szukać żony. Przejdźmy więc do następnego tematu.
Tym razem na przejście kanału zmarnowałem dwa dni. Kotwicę w Balboa rzuciłem 13 maja 0048, a „cała naprzód” w Crostobal dałem 15 maja 0330. Byłem skonany, ale szczęśliwy, że jestem już po właściwej stronie Ameryki. Teraz Jeszcze Cartagena, Rio Haina i na północ, do domu.
Po Panamie (28/608) i Cartagenie (29/609), 16 maj 2005
W Cristobal przyjechałem wieczorem , w nocy przy rzęsistym deszczu operacje przeładunkowe . Jadę w stronę Rio Haina i wysyłam już zamówienia na Europę. Przede wszystkim duża ilość korkociągów.
Po Port of Haina (30/610), 18 maja 2005
Nic właściwie się nie wydarzyło i mam do Rotterdamu 4300 mil. Teraz mijam Mona Passage, czyli cieśninę między Dominikaną i Puerto Rico. Będę w Rotterdamie 28 maja. Potem muszę lecieć przez Kopenhagę, albowiem jako poddany królowej Małgorzaty II, muszę przedłużyć na następne 5 lat mój duński dyplom kapitański. W Kopenhadze mieszka moja córka Laura, która studiuje tam angielski i hiszpański (że jej się nie pomyli!).
19 maja 2005
Obejrzałem kolejny genialny, amerykański film. Policjantka w dziewiątym miesiącu ciąży, aresztuje sama, gołymi rękami dwumetrowego mordercę, podczas gdy ten przepuszczał zamordowanego przez siebie kamrata przez wielką maszynkę do mielenia mięsa. Nie był to film rysunkowy.
Od końca kwietnia jeździmy na Emergency Main Engine, bo Remote Control się całkowicie zepsuł. Przejechaliśmy tak San Vincente, San Antonio, Callao, Buenaventura, Kanał Panamski, Cartagena i Rio Haina. Można sobie wyobrazić, co przeżywa Krzysiek, stojąc na samym dnie przy maszynie i sterując ręcznie cięgłami sterowania w temperaturze 47C.
Cały czas toczy się żarliwa dyskusja na falach eteru i zamówiono servis w Rotterdamie. Dwa dni temu dostałem mail, w którym główny reperator z Rotterdamu, Paul pyta o wiele szczegółów. Wspomina tam, że wskaźnik, co nawaliło jest na pulpicie w postaci 7 diod. Diody pokazują w systemie dwójkowym (sygnał/brak sygnału) rodzaj usterki. System binarny miałem w szkole morskiej ponad 30 lat temu, ale od czego są multimedialne encyklopedie? Znalazłem i przypomniałem sobie. Wystarczyło zsumować ilość punktów przy diodach świecących, żeby znaleźć magiczną liczbę (71), która wskazywała, gdzie może być usterka.
Nie jest łatwo znaleźć jedno z setek „pudełeczek”, którymi „oblepiony” jest czteropiętrowej wysokości sześciocylindrowy silnik, ale znaleźliśmy na podstawie tej liczby 71. Elektryk „pudełeczko” wymienił i wszystkie diody zgasły – mogę znów kierować silnikiem bezpośrednio z mostku, jak samochodem, a starszy mechanik siedzi w Control Roomie i pije kawę (albo herbatę).
W poniedziałek wysyłam mail do biura, że serwis niepotrzebny, silnik zreperowany – ale zrobią oczy.
22 maja 2005, niedziela
W czerwcu będzie 30 lat jak starszy marynarz Piotr Trzebuchowski, świeży absolwent Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni wyruszył w podróż dookoła świata na nowym 52 tysięczniku „Politechnika Szczecińska”. Był to ostatni rejs z polskim węglem do Japonii (Nagoya), na którym podobno gospodarka wyszła na zero. Zostawiłem wtedy w domu żonę i dwumiesięcznego syna Bartka.
Ale jaja! Okazuje się, że Manzanillo po hiszpańsku to rumianek!!!
Dowodzę statkiem „CSAV Rumianek”!!!
Wygląda na to, że wejdę do Rotterdamu (31/611) 29 maja 2005, potem wyjdę z Rotterdamu, dwa dni postoję na kotwicy, wejdę ponownie do Rotterdamu (32/612) 31 maja 2005 i 1 czerwca zawinę do Hamburga (33/613) skąd pojadę do domu. W tym kontrakcie przejechałem 36 tysięcy mil i zawinąłem 33 razy. Oby nie było więcej przygód!
God be good to me, Thy Sea is so large and my ship is so small.
Inne tematy w dziale Rozmaitości