sailorwolf sailorwolf
3768
BLOG

Znowu Karaiby

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Private Logbook

 Paul Rickmers

Vel

MSC Caribbean

Nov.28th 2002 -Apr.24th 2003

m/v Paul Rickmers, Biscay 1 grudnia 2002

“Nareszcie w domu”-wyrwało mi się, kiedy zasiadłem w mesie, a wszyscy ucieszyli się jak głupi.

Ostatni raz miałem X-mas na lądzie w 1998 roku. Z domu wyruszyłem 26 listopada o 1600. Mistrz Adam kończył układać podłogę na parterze, potem wnieśliśmy kanapę, a Jasiu (przyjaciel) czekał już w aucie z zapalonym silnikiem. Usiadłem na 5 minut na kanapie i cieszyłem się moją dwuipół- miesięczną robotą. Niestety musiałem się zapożyczyć i szwagra na 10 kafli. I te kafle muszę teraz odpływać.

Samoleciałem dwa razy – z Gdańska do Hamburga na briefing, i do Bruklseli, a potem taksówką do Dunkierki (1/378) i już statkiem do Brestu (2/379)

Żebym się nudził, na ostatnią podróż charteru zafundowali mi 146 mrożonych czterdziestek (chłodzonych kontenerów 40 stopowych), a mam tylko 94 gniazda 440V do ich zasilania. A więc „plugs/sharing” czyli zmiana zasilania reeferów po 12 godzin. Piątego grudnia mam być w Algeciras, tam „redelivery” i jedziemy na Maltę. Tam dwa tygodnie stoczni i nowy charter.

Tym razem ma to być MSC, czyli Mediterranien Shipping Company. Statek ma zmienić barwę, nazwę i flagę. Ma się nazywać „MSC Carribean”, a pływać ma pod banderą „Antigua & Barbuda”. Mam wziąć kontenery z Włoch i jechać przez ocean na Karaiby. Mam pływać między Port au Prince na Haiti, Kingston na Jamaica, Freeport na Grand Bahama, Rio Haina na Dominikanie, Huston Texas, New Orleans i Miami.

2 grudnia 2002 rano Montoir (3/380)

Kotwicę rzuciliśmy na tzw. „Waiting Aresa”, (co jest zbyt dużym słowem na to źle trzymające kotwicowisko) o szóstej i do drugiej zdragowało mnie pół mili. W lodowatym, ulewnym deszczu i ośmiostopniowym wietrze wziąłem pilota i po dwóch godzinach zacumowałem na Loarze w Montoir lewą burtą. Wszystkie mokre ciuchy na hak, a sam rzuciłem się do ciepłej kojki na całe dwie godziny. Zamustrowałem nowego drugiego oficera (znam go, ale nie pamiętam skąd) i dwóch marynarzy.

Przyszedł agent i odwdzięczył się w imieniu Mærska, za te reefery co musieliśmy przełączać. Dostaliśmy więc skrzynkę żywych homarów w lodzie.

OPS pyta ile potrzebujemy paliwa na trasę Montoir - Algeciras - La Valetta - La Spezia.

Na drugi dzień...........

Podałem ETA na 5 grudnia, na 1200, ale już widzę, że nie dam rady. Jadę tylko 13 węzłów, jest fala i na dokładkę plamy ropy z zatopionego „Prestige”. Będę na 2200, chyba, żeby się pogoda zmieniła.

5 grudnia 2002, 1000

No i moja ETA nie będzie taka zła. Będę 1330 przy pilocie, ale jak znam Algeciras oni nie będą gotowi. Będę jak zwykle jeździł po Zatoce Gibraltarskiej w tę i we w tę, aż się jakiś pilot zlituje. Potem „redelivery” czyli czarterujący zwraca statek armatorowi.

Mærsk przyśle surveyera, żeby pomierzył paliwo. Ja się będę kłócił, że jest mniej, on że jest więcej, każdy dla swojej strony. Potem się podpiszę i statek, wolny jak ptak jedzie na Maltę. Pusty jak jacht, będę jechał wzdłuż wybrzeży północnej Afryki. Pogoda hiszpańska – niebo błękitne, a morze granatowe. Wziąłbym i zrobił zdjęcie, ale jak mam wstać, zdjąć aparat iść na skrzydło, robić zdjęcie, potem podłączać aparat do komputera i drukować, to wolę popisać.

Wziąłem pilota 1248, uwiązałem holownik, wchodzę i jestem 50 metrów od kei, a tu Mærsk Operation woła mnie i każe wyjść z powrotem na redę i rzucać kotwicę. Pilota mam dostać o 1800.

Już przesunęli na 2400

Algeciras (4/381), 6 grudnia 2002

Weszliśmy o pogańskiej godzinie drugiej w nocy. Teraz ładują zaopatrzenie. Potem surveyer i by, by Mærsk i witaj MSC.

7 grudnia 2002

Jade 18 węzłów na wschód, wzdłuż północnych wybrzeży Afryki. Pogoda niezła, niebo czyste i popycha nas silny zachodni wiatr. Pływałem tutaj często i na PŻMowskich i PLOwskich statkach do Włoch, Turcji, Port Saidu, Wschodniej Afryki. Lubię moją młodość na morzu, bo innej nie miałem.

A teraz parę słów o Malcie z locji:

Malta, Republika Malty, Repubblika ta’Malta, Republic of Malta – wyspiarskie państwo położone na Morzu śródziemnym, na południe od Sycylii, obejmuje trzy wysp : Malta, Ghawdex (Gozo) i Kemmuna (Comino). Powierzchnia 316 km kwadratowych.

Stolica Valetta (101 tys. mieszkańców 1991).Większe miasta (1991): Birkibara (21 tys.) Quomi ( 19 tys.), Hamrun (14 tys.), Sliema (13 tys.)

Język urzędowy –maltański, w użyciu też angielski

Ludność

357 tys. (1990).Skład etniczny :Maltańczycy (95.7%) Brytyjczycy (2.1%)

Religia –katolicy (97.3%) anglikanie (1.2%)

11 grudnia 2002, La Valetta (5/382)


image

                                            Na doku w La Valetta

Wejście na dok odbyło się bez problemów, potem przyjechał superintendent i zaczął rządzić remontami. Na stoczni, jak na stoczni, huk smród tysiąca palników, co chwilę narada produkcyjna, a oprócz tego muszę prowadzić statkową administrację, więc pieniądze, wypłaty, mustrowania, pracę załogi. Nie mogę się spóźnić do La Spezia, potem lecimy przez Atlantyk do Ameryki. Wigilia powinna być już a Gibraltarem, mam nadzieję przy dobrej pogodzie, choć ciężko na to liczyć zimą na północnym Atlantyku. Są to moje trzecie święta Bożego Narodzenia na tym samym statku, więc jak widzę „Paula”, to od razu wpadam w świąteczny nastrój i śpiewam kolędy. Karpia już nasz hamburski shipchandler przysłał, kapusta kiszona w puszkach, grzyby mam w walizce, brodę (jako Mikołaj) mam na twarzy.

Praca na stoczni jest 12 godzin na dobę, ale na „stand by” jestem całą dobę.

12 grudnia 2002, na doku

Przyszły mapy na następną podróż. To jednak radocha układać je na następną podróż. Niektóre z nich to przedruki starych 200 letnich map sążniowych.

Z Freeport na Grand Bahama będę na Jamajkę przez Old Bahama Channel o ile Golfstreamnie będzie mnie za bardzo hamował. Jeśli będzie, pójdę, przez Providence Channel. Z map wynika, że podejście do Port au Prince na Haiti paskudne, najeżone rafami. Do Kingston Jamajce wejście dobre, ale znam tamtejszych pilotów. To samo Rio Haina. Na dokładkę wszędzie tam bieda i większość by się najchętniej wyprowadziła do pobliskich USA, oczywiście schowawszy się na moim statku. Rozumiem ich, ale okoliczności stawiają nas po przeciwnych stronach barykady.

Na razie jednak planuję drogę z La Spezia do NY. Najpierw ruszę na Baleary, potem Cabo de Gata, Gibraltar Santa Maria na Azorach i ortodromą do NY. Kiedyś taką ortodromę się liczyło i był to najwyższy stopień wtajemniczenia, teraz na GPSie wciska się po prostu GC (Great Circle) i statek sam jedzie. Nawet kursu nie trzeba ręcznie zmieniać jak GPS jest zintegrowany. I po co ja się tyle uczyłem tej nawigacji? Wystarczyło się urodzić 20 lat później. I miałbym teraz 32 lata. Za to jak Amerykanie wyłączą GPS to ja będę płynął, inne statki będą szukały po szafach sekstantów. Lepiej jednak, żeby nie wyłączali.

Wiedziałem, że czegoś zapomnę i oczywiście zapomniałem. Maszynki do strzyżenia włosów. I muszę kupić. Zadzwoniłem do agenta, oddzwonił, że znalazł Remingtony po 20 funtów maltańskich. A funt maltański jest wart $2.50. Dlaczego? Nie wiadomo. Same skały, nawet ludności tylko 400 tysięcy.

Piątek 13 grudnia 2002

Przyszedł teleks, że ”deadline” na rozpoczęcie nowego czarteru jest 20 grudnia 2002. Jak się zjawimy La Spezia po tej dacie nie będzie żadnego czarteru. Czyli wyjść z La Valetty muszę dziewiętnastego, koło południa. Na dokładkę po zmianie tulei w silniku nie będę mógł iść „cała naprzód” tylko według specjalnego programu, żeby ją „dotrzeć”.

14 grudnia 2002

Połowa stoczni minęła. W poniedziałek nowa nazwa. Odtąd będę kapitanem „MSC Caribbean”.

Przywiozłem z domu antenę satelitarną, żeby móc odbierać polską telewizję. Niestety na razie nie udało się. Za to ja złożyłem jak trzeba wprowadziłem odpowiednią częstotliwość i polaryzację. Jak będzie trochę czasu spróbuję jeszcze raz.

W „Głosie Marynarza” zjechali Unię Europejską. Londyński Times mówi, że Unia robi wszystko, żeby zdusić konkurencję nowo wstępujących krajów, tamtejsi politycy chcą koniecznie zlikwidować bezrobocie u siebie naszym kosztem. Postawili milion kretyńskich przepisów, żebyśmy broń Boże nie wyeksportowali ani litra mleka.

Niedziela,15 grudnia 2002

Niedziela na stoczni to zwykły dzień. Wskakujesz w kombinezon o 7 rano i tak łazisz do 2000. Byłem wczoraj w mieście. Duży ruch bardzo starych samochodów, domy i sklepy biedne -wróciłem po pół godzinie na statek.

Dziś przyszedł ksiądz z pomocnikiem i zrobili mszę w mesie załogowej. Ja też uczestniczyłem i cała chyba załoga. Nawet chieff z pokładu, choć Rumun i ortodoks, tyle że potem odwrotnie się przeżegnał.

image

16 grudnia 2002

Od dziś mój statek nazywa się „MSC Caribbean”. Wczoraj złapałem 4 polskie programy na mojej antenie satelitarnej. Wprawdzie obraz jest słaby, ale czemu się dziwić jak antena przywiązana jest drutem do kija od szczotki. Każdy podmuch wiatru nią trzęsie i obraz ginie. Antena jest ustawiona dużo bardziej w górę niż w Polsce, bo satelita jest wyżej.

17 grudnia 2002

Dziś zrobiłem:

Wysłałem 4 teleksy, wyokrętowałem 2 kadetów, wysłałem zamówienie na prowiant do Hamburga, odebrałem DHL z nowymi certyfikatami, przeczytałem nowe Charter Party, odebrałem i sprawdziłem nowe radary i log, zaokrętowałem dwóch fitterów – spawaczy z Turcji, sprawdziłem chłodnię, przeprowadziłem kilka rozmów telefonicznych z Hamburgiem w związku z nowym charterem, teraz układam nowy segregator z Charter Party. Muszę się w końcu wysikać.

18 grudnia 2002

Dziś wydokowanie. Port au Prince to podobno Afryka w Ameryce, a Rio Haina nie lepsza. Woda już w doku, statek stoi jeszcze na kilblokach, ale już na własnych agregatach. Statek powoli pięknieje i odzyskuje wysłane na ląd części. 1630 mamy jechać, Krzysiek już grzeje maszynę. Niestety mały dźwig do podawania gangwaya na ląd, wysłany do naprawy do Hamburga dostanę dopiero w Kingston na Jamajce, więc aż do Kingston mogę cumować tylko. prawą burtą.

19 grudnia 2002

Jak dobrze. Poodczepialiśmy lądowe kable i rury i trapy. W statek wstąpiło życie. Pilot był o 16 a 17 byłem już w morzu. Od razu w nocy wywaliło zawór wydechowy i na cztery godziny stanęliśmy, ale dziś rano właśnie mijam Sycylię prawa burtą, a jutro po południu powinienem być w La Spezia. Byłem tam już w 1990 na duńskiej „Falstrii”.

La Spezia (6/383), 22 grudnia 2002

Dojechałem do La Spezia bez większych przygód. O 1100 kazali mi rzucić kotwicę na kotwicowisku E-12, którego nie miałem na mapie, więc poprosiłem ich o pozycję. Wprowadzili mnie w nocy i jeszcze przed oficjalnym przekazaniem statku w charter zaczęli ładować kontenery. Do rana załadowali kupę tego żelastwa i rano w końcu przyszedł surveyer z ramienia MSC. Pomierzył paliwo , potem dopompowali nam jeszcze 600 ton ciężkiego i 60 lekkiego i podpisałem oddanie statku w czarter, przefaksowałem dokument do biura i sprawa formalna była zakończona.

Potem okazało się, że truck, który przyjechał z Hamburga nie przywiózł nam zapasowej tulei do silnika głównego. Postawiłem w sobotę zaopatrzenie w Hamburgu na nogi. Okazało się, że truck z tuleją był w La Spezia w czwartek, ale kierowca nie czekał, tylko wyładował tuleję i zniknął. Gdzie jest tuleja nie wiedział nikt. Czterometrowa rura o średnicy 1 m i wadze jednej tony znikła.

O drugiej w nocy w końcu wyszliśmy przy dobrej pogodzie i jadę teraz kursem 222 na Baleary. Z mojego radia lecą od rana polskie kolędy. Z jakąś gazeta dostałem CD z kolędami w wykonaniu Rynkowskiego i Bem. Ewę uważam za najlepszą polską piosenkarkę. Jakby się urodziła w USA to na pewno byłaby słynna na cały świat, ale nie mielibyśmy jej w Polsce.

25 grudnia 2002, dwie doby na wschód od Azorów

Wszystko odbyło się identycznie jak cztery moje ostatnie święta. Pierogi, karp, sos tatarski, potem rozdałem w barze przezenty, potem karaoke w języku tagalog i wtedy na szczęście zadzwonił ktoś z MSC z USA i musiałem iść na mostek i już na dół nie wróciłem.

image





Kolejne nudne święta na morzu. Z prawej obok mnie c/o Marek, który miał żonę-indonezyjską księżniczkę („Opowieści z knajpy Zejman”)

Swell mam cały czas i jak tak będzie, na Bahama zjawię się 4 stycznia, co nie jest złym wynikiem, jak na północny Atlantyk zimą. Potem powinno być morze ultramaryna i błękitne niebo, nie licząc zieleni palm i słodyczy kobiet.

26 grudnia 2002

Właściwie całe święta sztormuję. Początkowo wiało 8B z WSW, teraz też WSW ale 10B i przedzieram się przez góry wody z prędkością 8 węzłów. Jutro powinienem być koło Azorów.

Rickmers dał nam prezenty, mnóstwo kosmetyków i słodyczy, więc wysmarowałem się mleczkiem Nivea i jak przechodzę koło stolika, a to se ugryzę marcepanu, a to łeb urwę Mikołajowi z czekolady, a to innego daktyla przeżuję.

Sztorm wzmaga się. Prędkość spadła do 6 węzłów. Statek „Repulse Bay”, okolo 200 mil na północny zachód ode mnie nadał, że zmyło mu za burtę 20 kontenerów.

1600

Jadę już tylko 4 węzły. Statek trzęsie się i dygoce kiedy śruba wyskakuje z wody.

27 grudnia 2002

Święta. święta i już po. Natomiast po sztormie wcale nie. Wczoraj dokładnie o 1800 stanął silnik. Statek błyskawicznie obrócił się lewą burtą do fali i fala wdarła się na rufę i przez wentylatory do kuchni.

Silnik odpalił, obróciłem statek znów pod falę, ale woda, która weszła na rufę przewróciła dwie metrowej wysokości buchty lin cumowniczych. Trzeba było je przenieść na wyższy pokład. Bosman i czterech marynarzy podawali je na górę, ale w każdej chwili groziło nowe wejście fali. Kazałem im wejść na górę i układać buchty, a na rufę zszedłem sam i im podawałem. Ostatecznie ważę 115 kilo, a Filipki po 50 kg. Kucałem za windami jak fala wchodziła, ale w godzinę sprawa była załatwiona, ale i tak jedna z fal skąpała mnie i przemoczyła na wylot. Statek szedł już tylko 2 węzły. Przeszedłem na manewrowe 115/min. Do Azorów 150 mil.

28 grudnia 2002

Jestem zły. Po dwudniowym sztormie świątecznym mieliśmy parę godzin spokoju, za wyspą San Miguel, a teraz rozdmuchuje się sztorm noworoczny. Ten cholerny Atlantyk Północny jest zimą niezawodny, jeśli chodzi o sztormy. Nie da się w takich warunkach pracować. Statek lata w górę i w dół po kilkanaście metrów, trzęsie się, dygoce, wiatr wyje potępieńczo. To cholernie irytuje.

29 grudnia 2002

Ja nie płynę, ja przedzieram się od tygodnia przez nienawistny Ocean, pod fale wielkości domów, pod wyjący dziesięciostopniowy wiatr, dzień i noc z prędkością 4-5 węzłów, statek trzęsie się i kiwa, wbija się dziobem w góry wody, rozbijając je na kilkunastometrowe słupy fontann i znowu i znowu, bez chwili wytchnienia. Idąc po schodach, czy korytarzu trzymasz się poręczy obiema rękami, stawiając stopy w nieprzewidywalnych miejscach, idziesz na kompromis z aktualnym przechyłem, z podłogą uciekającą ci spod nóg, zwalczając przeciążenie zmuszające cię do przysiadu na wędrującej z ogromną prędkością w górę rufie, to znów podłoga ucieka ci w dół, a ty fruniesz za nią z świadomością, że za chwilę ją, pędzącą z tą samą prędkością w górę znowu spotkasz. Spać się nie da, nasłuchujesz drżeń kadłuba, czy nie usłyszysz pękającej blachy, czy zimna, słona woda nie wedrze się do twojej ciepłej, bezpiecznej kabiny razem z okrutną czarną nocą i śmiercią. Wstajesz więc, zakładasz dres i sweter, w kieszeń wkładasz latarkę i nóż, otwierasz drzwi na oścież (bywa, że się klinują) i kładziesz na kanapce przy nocnej lampce. Co godzinę wstajesz i wspinasz się na mostek, gdzie wystraszony oficerzyna z marynarzem modlą się o koniec wachty, żeby zejść do kabiny, ubrać się ciepło, schować w kieszeń kilkaset zarobionych dolarów i położyć głowę na pasie ratunkowym.

Składasz wtedy przysięgę, że rzucisz pływanie natychmiast, jeśli ci się uda dopłynąć do lądu i wtedy, uspokojony na chwilę zasypiasz na parę minut, zanim następny wstrząs cię nie obudzi.

Patrzysz na mapę, a to dopiero 32 stopień długości zachodniej, a twój „way point” jest dopiero na 77W i jeszcze tygodnie będziesz tak żył, niedomyty i nieogolony, coraz bardziej zobojętniały na wszystko, co nie dotyczy tego cholernego przelotu.

Masz odliczone kroki do kasy, gdzie spoczywa powierzone ci kilkadziesiąt tysięcy dolarów, potem trzeba zabrać dziennik okrętowy, sprawdzić czy załoga nie zapomniała life jacketów i środków łączności, czy w szalupie hak się nie zatnie.

Co za głupstwa opowiadam, oczywiście wszystko jest w porządku, nic się nie ma prawa stać. Statek idzie wolno, bo wolno, ale mam 700 ton paliwa, na mapkach pogodowych widać już było koniec tego niżu, przez który idziemy, dalej izobary były niemalże prostymi liniami, daleko od siebie, tam powinno być spokojniej. Niż idzie na wschód, my na zachód, powinien się w końcu skończyć.

30 grudnia 2002

Niestety na następnej mapce pojawił się nowy, głęboki niż, przez który będę się przedzierał przynajmniej cztery dni. Ludzie nie wychodzą na pokład od sześciu dni. Dziś zmienię kurs na „z falą” i wyślę chiefa, żeby sprawdził mocowania kontenerów. Wspominał coś, że z jakiegoś kontenera sączy się jakaś gęsta, żrąca ciecz, która zżarła farbę i zabiera się za gumę uszczelki pokrywy. Trzeba zrobić zdjęcia i wysłać raport niewykluczone, że ta ciecz dostała się i do innych kontenerów. Wczoraj był jeden „blackout” spowodowany brudnymi filtrami na agregatach i drugi spowodowany „overspeedem”. Śruba się wynurzyła i nie mając oporu, podniosła obroty do ponad 150/min włączając „limit switch” i odcinając paliwo.

Czas przesunąłem już 4 godziny w stosunku do Polski.

Komentarz „Głosu Marynarza” odnośnie wstąpienia do Unii jest miażdżący. Cytują apel Kongresu Polonii Amerykańskiej. Mają na pewno wiele racji. Nie wierzę osobiście w dobre intencje jakiegokolwiek państwa europejskiego w stosunku do Polski. Za długo mieszkam w Danii, żeby w coś takiego uwierzyć. Unia jest po prostu wielką maszyną do robienia pieniędzy dla jakiejś nie znanej mi bliżej organizacji. Dobrobyt i potrzeby człowieka nie mają tu żadnego znaczenia.

A teraz parę słów o Bahama (za Encykopedią Multimedialną)

Bahamy, Wspólnota Bahamów, The Commonwelth of Bahamas, państwo położone na archipelagu wysp o długości ok.1000 km w środkowej części Oceanu Atlantyckiego. Powierzchnia wysp należących do Bahamów wynosi 13 935 km kwadratowych, łącznie z wodami terytorialnymi kraj liczy 233 000 km.kw.

Stolicą kraju jest Nassau (172 tys. mieszkańców, 1991) Inne większe miasta to Freeport (25 tys. 1991), High Rock (8 tys. 1991

Językiem urzędowym jest angielski. Bahamy mają 261. tys mieszkańców – 1991.

1 STYCZNIA 2003

Nowy Rok powitał nas nowym sztormem. Tym razem z NW, więc jadę odrobinę szybciej - 8 węzłów, ale tańczę na wodzie jak skorupka orzecha. I w takich warunkach przygotowuje rozliczenia roku.

3 stycznia 2003

Wczoraj woda się trochę uspokoiło, więc poszliśmy na pokład zobaczyć szkody. Gretingi na dziobie powyrywane i pogięte, części z nich brakuje. Najgorsze jednak, że na 25 bayu, z którejś dwudziestki cieknie jakiś śmierdzący, żółty żel. Żel ten spływa z coamingsu (zrębnica lukowa), zastygając w sople i nitki. Według papierów jest to żywica, ładunek niebezpieczny, łatwopalny klasy 3 UN 1866.

Powiadomiłem Operations w Hamburgu, wysłałem zdjęcia, kazali porozumieć się z ubezpieczeniem i napisać Protest Morski.

Protest Morski gotowy, w MSC panika, podejmują jakąś wielką akcję, w którą mają być zamieszane jakieś ważne służby d/s ochrony środowiska. Mam nadzieję, że mnie wpuszczą do portu. 16 dni w morzu, kończą się warzywa. Nikt nie choruje na szkorbut, ale jak mnie nie wpuszczą będę musiał nocą spuścić szalupę uzbrojonych ludzi po warzywa i kobiety. Najlepsze w tym wypadku byłyby kobiety-warzywa.

Wyczytałem w jakiejś gazecie przedruk ze starego, dobrego „Przekroju”. Opisany tam jest prawdziwy przebieg pierwszego rozbioru Polski.

Otóż król Staś, który słynął z temperamentu poderwał jakiemuś dworzaninowi żonę. Ów dworzanin, wiedząc o schadzce żony, zaczaił się z szablą i kiedy król wyprowadzał kochankę ciachnął go przez gębę i nagle z przerażeniem zobaczył, że to król. Co robić?

Zaaranżowano porwanie króla przez konfederatów barskich (Konfederacja Barska była patriotyczna – zorganizowana przeciwko Targowicy), że niby w tym porwaniu król został ranny, rogacza przy okazji ubito, żeby nie gadał. Na ten „zamach stanu” Rosja, Prusy i Austria nie mogły już spokojnie patrzeć, więc dokonały rozbioru.

Całego tego odkrycia dokonał królewski medyk, który opatrywał rannego króla. Stwierdził z całą pewnością, że rana jest o dobę starsza, niż zapewniał król.

4 stycznia 2003

 Jestem już w wyżu i statek idzie po 16 węzłów, prawie nie kiwa, więc mogę przygotować korespondencję do biura.

A tu niespodziewanie wykluł się nowy niż i dmucha mi w lewą burtę. Nudny ten mój dziennik. Niż, wyż, niż, wyż......

 5 stycznia 2003

Piękna pogoda. Statek idzie 15-17 węzłów, ciepło i sucho. Niestety rozlew tego świństwa psuje mi humor. Kazałem rozwinąć węże ppoż. i ustawić tablicę, że palenie wzbronione itp. Operations uznało, że mój Protest Morski jest bardzo dobry.

I tak sobie płynę, czasem zaprotestuję, czasem się poopalam, albo coś wypiję. Na przykład mam takie piwa:

1 Beck w butelkach

2.Holsten w butelkach

3.Rostocker w puszkach

4.Rostocker w butelkach

5.San Miguel w puszkach

Najlepsze jest według mnie Rostocker, ale oczywiście po Tsing Tao. Pogoda jest cudowna. Morze granatowe, niebo błękitne z małymi obłoczkami i koło doby do Grand Bahama, gdzie mam nadzieję kiedyś spędzić wakacje. Mam nadzieję, że przez resztę kontraktu będzie taka pogoda.

Mam też gotowe kabiny pasażerskie. Podobno w tych rejonach nie da się wykluczyć pasażerów.

Sprawdziliśmy na dziobie windy kotwiczne i cumownicze. Na szczęście się kręcą, choć jedna z nich tylko w prawo, bez naszej kontroli. Elektryk jest cienki, chociaż Polak, mam nadzieję, że do jutra zrobi. W przeciwnym razie będzie problem z cumowaniem.

6 grudnia 2003

Dojeżdżam do Providence Channel. Gwiazdy na niebie jak małe słońca. W taką właśnie noc, w tym właśnie miejscu, na polskim statku „Powstaniec Wielkopolski” w roku 1979 mój trzyletni syn Bartek powiedział:

„Kurce, ale noc. Tak bym se zagrał w brydza!”

7 stycznia 2003, West Providence Channel

Już dobę kręcę się dryfując koło Freeport, razem z sześcioma innymi statkami, jak na razie nie wiedząc kiedy wejdę. Gdyby nie świeże owoce mógłbym tak dryfować jeszcze parę dni. Pogoda świetna, w radio muzyka amerykańska. Nawet lepiej niż na lądzie, bo nie ma gdzie wydać pieniędzy.

8 stycznia 2003

Nihil novi sub solen. Dalej dryfuję.

9 stycznia 2003, Freeport Grand Bahama (7/384)

Wieczorem przyszedł teleks, a potem kazali mi jechać na kotwicowisko.

Tzw. ”kotwicowisko” ma 5 kabli długości i 2 kable szerokości. To po prostu czubek jakiejś podwodnej góry i leży 4 kable od lądu. Na dwustu metrach drogi głębokość się zmienia z 14 metrów na 300. Na dodatek kotwiczył tam już „MSC Salvador”. Podchodzę więc powolutku i rzucam kotwicę 1.5 kabla od tego Salvadora, a on na to, że mu się nie podoba, że tak blisko staję. Ja mu na to, że będzie musiał mnie polubić, bo nie ma innego wyjścia. Nie zdążyłem jeszcze zakręcić hamulców na windach kotwicznych, a Port Control znów mnie woła i mówi, żebym zaraz podnosił kotwicę – pilot czeka dwie mile dalej.

Zrobiłem co kazali. Pilot okazał się być sympatycznym Murzynem, który natychmiast oświadczył, że nie ma z tą wiochą - Freeportem nic wspólnego, bo pochodzi z Nowego Yorku. Potem powiedział jak się nazywa i bardzo mnie lubi i możemy się zaprzyjaźnić. Niestety nie może mnie postawić prawą burtą, a ja przecież z lewej burty nie mam gangwaya, który wysłaliśmy z Malty do Hamburga, do reperacji.

Ale mam jeszcze gangaway na pokładzie głównym, tyle, że ze spalonym w sztormie silnikiem.

-Bosman, masz jakies dechy?-

-Mam pięciometrowe.-

-Dobra, przynieś trzy, przybij ze dwie poprzeczki i podaj z drzwi pilotowych –

I po tej kładce zwaliły mi się za chwilę odprawy, robotnicy, surveyer od rozlewu od nas i z MSC –wszyscy do mnie. Na dokładkę gdzieś zginęła odprawa z LA Spezia i musiałem pisać deklarację, że La Spezia opuściło na moim statku 20 osób. Wszyscy z wyjątkiem mojego surveyera –Anglika Murzyni.

Rozlew nie okazał się tak groźny jak przypuszczałem i ma być posprzątany przez załogę, ale charter zapłaci.

Mój agent za cholerę nie wiedział, co zrobić z moim Protestem Morskim, dopiero Anglik mu powiedział.

Shipchandlerów we Freeport nie ma w ogóle, dałem więc cookowi stówę i wysłałem po zakupy. Nie wiem czy mu starczy, bo wszystko jest cholernie drogie-nie dość, że importowane z USA to jeszcze obarczone cłem wwozowym. Nie jestem Bahamami zachwycony i na pewno tu na wakacje nie przyjadę.

10 stycznia 2003, Florida Strait

Po północy rzuciłem cumy i wyszedłem w morze. W Kingston będę o północy, jak wszystko dobrze pójdzie. Oczywiście na Bahama nam nie posprzątali tego rozlewu, zrobi to moja załoga, ale notując materiały i roboczogodziny na koszt czarterującego. Ale najważniejsze, że mam to z głowy.

11 stycznia 2003, Old Bahama Channel

To przejście między między pónocno-wschodnim wybrzeżem Kuby i Grand Bahama Bank. Prądy oznaczone na mapach nie wystąpiły w ogóle, albo były bardzo słabe, bo pomimo zmniejszenia obciążenia do 80% jadę 16 węzłów i będę w Kingston o północy, zamiast o 4 rano.

Jak mi mój jamajski agent przysłał cennik warzyw, to mało nie umarłem ze śmiechu. Chcą za 20 kilo pomidorów $375, a za 10 kilo ogórków $130. Oczywiście zrezygnowałem z zamówienia. Podobno jedyna tu tania rzecz to rum.

Dostaliśmy podwyżkę. Ja $100. Tak ma być co rok.

12 stycznia 2003, Kingston (8/385)

Kanał był obojowany, nawet racon działał. Przyszła zapasowa tuleja z Europy. Ceny bardzo wysokie, ale działają polskie komórkowce, a cena roamingu 3 razy niższa niż na Malcie. Malta powinna wstąpić do OJA, a nie do Unii.

14 stycznia 2003, Port au Prince (9/386)

Kazali rzucić kotwicę, więc ją rzuciłem. Kotwicowisko płytkie zasłonięte, dobrze trzymające, bez prądów, ale naliczyłem 6 wraków naookoło, na skałach. Port au Prince to stolica Haiti. W nocy tego nie widać, tylko parę światełek się pali. Do cumowania musiałem włączyć światła pokładowe, bo cumownicy nic nie widzieli. Słowa „shipchandler” agent w ogóle nie znał. Są jednak i dobre wiadomości. Mr Smart, nasz planer, we Freeport tak nas „załadował”, że mało by nas nie utopił. Musiałem odmówić 1500 ton ładunku. Statek idzie do Miami. To dobrze, bo w końcu zamówię porządny prowiant.

Agent z Jamajki chyba się zawstydził, bo przysłał „price list” . Okazuje się, że z tymi pomidorami $375 za 20 kilo, to on tylko żartował. Pomidory ma po $4.20 za kilo, a ogórki wręcz po $1.30 za kilo. Ubawiłem się, ale jednak wszystko kupię w Miami. Aha, rum „Jamaica” ma po $65 za karton czyli 12 litrów. Przyszła okropna ilość „inspektorów”, ale wyłgałem się dość tanio – 6 kartonów LMów i Bensonów. W końcu przyszedł jakiś facet przedstawiający się jako shipchandler, a jako dowód na to pokazał mi olbrzymią pieczęć. Był tam jakiś napis i herb z palmami, winogronami, kozłami, bananami i kwiatami. Ceny miał niskie, jakość też. Kupiłem co nieco, bo nie było wyboru i przyniósł mi jeszcze 24 butelki jakiegoś słodkiego, czerwonego wina, z którym nie wiedziałem co zrobić, aż zmieszałem go z odrobiną ginu, lodu i cytryny i nazwałem „Red Haiti Drink”.

Mr Smart w Charleston już nas szykuje na Miami i straszy ile to i jakich papierów trzeba przygotować na USA. Za pół godziny pilot, a ja już jestem taki zmęczony, że najchętniej poszedłbym do koi. A tu jeszcze wyjść w morze trzeba i statek przeszukać.

15 stycznia 2003

Statek przeszukany, nikogo nie znaleziono. Jadę na północny zachód kanałem Old Bahama, wzdłuż pólnocnych wybrzeży Kuby. My z chiefem mechanikiem wychowani w socjaliźmie postanowiliśmy w czynie społecznym wymyć basen. Nie był używany przez dwa lata, więc było trochę roboty. Najwięcej brudu w rurach. Naprawę zaworu spustowego zostawiliśmy na następny czyn społeczny.

Freeport Grand Bahama (10/387) 17 stycznia 2003

Zacumowaliśmy znowu lewą burtą wczoraj 1448, a wyjdziemy koło południa. czyli prawie 24 godziny na załadowanie statku „z czubem”. Za dwie godziny powinienem być przy pilocie w Miami.

Miami (11/388), 18 stycznia 2003

Pilota dostałem jakiegoś roztrzęsionego. Ledwo wlazł na mostek, zaczął panikować: Gdzie jest sea buoy ? Gdzie jest sea buoy? O Boże, nie widzę sea buoy!!

Pokazałem mu sea buoy (boja pilotowa), to zaczął manewrować, z tym że nie uznawał innych manewrów jak „lewo na burt”, „prawo na burt” i to samo ze sterem strumieniowym. W końcu zacząłem korygować jego komendy. Powiedziałem mu, że cumowałem tu „Falstrię”, „Madisona Mærska” i „Majestica Mærska” to się trochę uspokoił. Przyszły odprawy i okazało się, że mam 6 stóp i 2 cale wzrostu oraz ważę 228 funtów.

Teraz, czyli na drugi dzień patrzę, a tu wchodzi „Berulan”, mój pierwszy statek w tej kompanii. Pójdę do nich, może maja wideo do wymiany?

Ale nie zdążyłem. Po godzinie byli obaj u mnie tzn. kapitan Robert Grabowski i c/e Adam Nowakowski. Potem my poszliśmy do nich, bo byli na wyjściu. Dużo się dowiedzieliśmy tajemnic linii, a także dostaliśmy dostaliśmy parę adresów brunetek na Haiti.

Jeżdżą Jacksonville, Miami, Aruba, Curacao i coś tam jeszcze.

Freeport (12/389). 9 stycznia 2003

Pogańska pora na pilota i o czwartej rano byłem przy kei. Nienawidzę sześciogodzinnych rejsów Miami – Freeport. Za mną cumuje maleńki stateczek „MSC Bahamas”, a na nim podobno cała polska załoga, o czym powiadomił mnie pilot. Zaraz tam pójdę i zobaczę, co to za jedni. Może mają jakieś filmy wymienić?

No więc kapitan nazywa sie Mariusz Borucki i kończył PSMkę w 1967 roku ( ja zdawałem do PSMki 1968) Kompania niemiecka, a cała załoga polska. Jeżdżą Miami – Freeport- Nassau.

20 stycznia 2003, Old Bahama Channel

My tu gadu gadu, a tu się zbliża koniec miesiąca i trzeba ludziom znowu płacić. Zamówiłem w tym celu na Freeport 20 tysięcy dolarów. Ten kapitan Mariusz włosy do ramion, broda do pasa, wzrost 165 waga 125 kg. Prawdziwy kapitan.

21 stycznia 2003, na dojeździe do Kingston (13/390)

No i tak się złożyło, że już 8 tygodni mojego kontraktu upłynęło, jeszcze tylko 12 tygodni i jadę do domu. Już właściwie mogę się powoli pakować. Kurde, jak ja nienawidzę się pakować! Nienawidzę walizek, pożegnań i powitań oraz taksówek na lotnisko. Zawsze coś tam wymaga, żebym jeszcze poświęcił jeszcze kawałek życia.

23 stycznia 2003 Port au Prince (24/391)

W nocy podszedłem do portu na jedną milę, muszę przyznać, że nabieżnik się palił. Oczywiście podczas manewrów lunęła ulewa, ulewy mają to do siebie, że zawsze luneją podczas manewrów. Cumowaliśmy przy naszych światłach pokładowych, bo w mieście był „black out”.

Na dokładkę wcisnęli nam dodatkowe Miami.

Rotacja będzie więc taka:

Każda niedziela Freeport

Każdy poniedziałek Miami

Każda środa Kingston

Każdy czwartek Port au Prince

Każdy piątek Freeport (zawinięcie)

Kupiłem podłużne arbuzy. Nie wiedziałem, że takie są. One też nie wiedziały, że ja jestem.

Scena z odprawy immigration na Haiti:

-Captain potrzebujemy wasz cargo manifest, ilość kontenerów do wyładunku i w tranzycie –

-Po co wam to? To sprawdzają celnicy.-

-No właściwie tak. To daj nam jakiś certyfikat,-

-Jaki certyfikat? Nie wystarczy lista załogi?-

-Tak, oczywiście wystarczy. I dwa piwa.-

25 stycznia 2003

Te całe Bahamy to nie dość, że nędzne skały pokryte nędzną roślinnością, to jeszcze klimat mają beznadziejny. Teraz na przykład jest 12C i silny wiatr. Dlaczego w Polsce słowo „Bahama” jest owiane takim czarem?

Freeport (15/392) 26 stycznia 2003

Jak się sprężyli, to dokonali prawie cudu. Załadunek i wyładunek zakończony w ciągu 16 godzin. Robili na trzy dźwigi i czekam na pilota.

Miami (16/393) 26 stycznia 2003

Że Amerykanie są dziwni wszyscy wiedzą, ale jak nazwać następujący przepis:

Jeśli chcę załadować kupioną przez statek wodę sodową na mój statek, moim dźwigiem, muszę za to zapłacić amerykańskim związkom zawodowym dźwigowych. Każde związki zawodowe są organizowane przez „wrażliwców społecznych”, czyli „socjaldupków”, pragnącym pod pozorem dobroci dla zwierząt nakraść ile się da, piastując etatowe stanowiska.

Moi ludzie musieli wszystkie kartony wnieść po trapie w związku z tym.

Z Miami wyszedłem bez holownika, ale więcej tego nie zrobię, bo co by było jakby się zaciął thruster?

Do Freeport zajadę na resztkach paliwa. Zważywszy, że nieznana jest ilość martwego paliwa, czyli takiego, którego nie da się wypompować. Krzysiek (c/e) nie śpi w związku z tym dobrze. Po Kingston będziemy musieli zrobić maksymalny trym na rufę, żeby dobrze spłynęło.

Po Kingston (17/394), 29 stycznia 2003

Na wyjściu, mam już odcumowane, jestem 10 metrów od kei, a tu nagle wielki ZIM PANAMA, który wchodząc miał skręcić w lewo i zacumować lewą burtą, zamiast skręcić jedzie prosto na mnie – już jest 150 metrów od burty. Mówię mojemu pilotowi, żeby tamtego zawołał. Ten mój go woła, a tamten cisza-grób. Kiedy w związku z tym dałem wstecz, tamten się w końcu odezwał. Że zmienił zdanie i chce tyłem wejść do basenu.

Mój cook Delmendo uznał po wigilii, że ulubioną potrawą Polaków są smażone karpie i pierogi z kapustą i grzybami. Od tej pory dostaję przynajmniej dwa razy w tygodniu smażoną rybę z sosem tatarskim i zmodyfikowane pierogi z kapustą i grzybami. Zamiast karpia smaży mi „red snapper”, albo „lapu lapu”, a nadzienie z pieczarek i kiszonej kapusty zawija w ciasto naleśnikowe i smaży na głębokim oleju, trzeba przyznać wszystko to bardzo smaczne.

Port au Prince (18/395) 30 stycznia 2003

Podszedłem do pilota o ósmej rano, a teraz jest 1600 i za godzinę wychodzę. Nakupiłem se koszul na pięć lat, bo ładne i tanie. Oprócz tego, w ramach pomocy dla trzeciego świata kupiłem makumby, w tym stylizowane na nowoczesne. Jedna z nich to Murzynka w jakimś dziwnym wyskoku, oraz całująca się para.

Jeśli ktoś myśli, że jedna osoba nie może zjeść 22 kilo owoców tygodniowo, to się myli. Dokupiłem jeszcze 40 kg. Wprawdzie można „polimeryzować” (Salon Niezależnych 1975), że te podłużne arbuzy to woda, ale kilo jest kilo.

Coś mało zdjęć w tym moim dzienniku, ale praktycznie nigdzie nie wychodzę, bo mi się nie chce.

Dziś odprawy obrabowały mnie z 10 kartonów Bensonów, skrzynki piwa i skrzynki coki. Agent wziął mnie na stronę i powiedział, że trzeba coś dać. Jak wszedłem z naręczem papierosów, to twarze się rozjaśniły i byłem „good friend”.image









                                             

Haitańskie podłużne arbuzy

31 styczeń 2003, Old Bahama Channel

MSC kazali jechać z Miami z powrotem do Freeport, potem znów Kingston, Port au Prince i Freeport. Początkowo miały być 3 porty tygodniowo, teraz jest pięć.

1 luty 2003, Florida Strait

Pogoda piękna, będę na 1330 przy pilocie Freeport. No i przyszedł mail, że pilota dostanę dopiero o pierwszej w nocy. 4 lutego upływa połowa mojego kontraktu. Co ja zrobię na tym urlopie? Najpierw zaproszę córkę Laurę, bo się za nią stęskniłem. Poruszał się będę moim Cinquecento, bo na inny mnie nie stać. Nawet go polubiłem. Na stacji benzynowej po komendzie „do pełna” płacę 100 zł, a szczęki hamulcowe kosztują 35 zł.


image

Freeport (19/396) 2 luty 2003

Wszedłem po nocy i o 0500, byłem na mocno, a za mną MSC Bahamas, z Mariuszem za kierownicą. Odgrażał się, że mnie odwiedzi jak zacumujemy, ale o siódmej już go nie było. Miał postój dwie godziny.

Dojechałem na resztkach paliwa do Freeport, a MSC mówi, że muszę jeszcze na tych resztkach do Miami i tam będzie bunkrowanie. Mam 30 ton ciężkiego. Boję się myśleć, co będzie w wypadku złej pogody.

Po Miami (20/397), 3 luty 2003

Dostałem 700 ton paliwa i mam spokój na kilka podróży. Dzięki amerykańskiemu bałaganowi nie mieli dla mnie pilota i spałem jak młody bóg do siódmej rano. (Bunkrowanie skończyliśmy o drugiej w nocy) Kupiłem amerykański telefon na karty, więc mogę dzwonić z kabiny. Dzwonię więc pierwszy raz, a tam operatorka mówi po polsku: twój kredyt jest 10 złotych i to ci starczy na 90 minut rozmowy. Ciekawe, bo za kartę zapłaciłem 10 dolarów.

Po Freeport (21/398), 4 luty 2003

Nawet pomimo lekceważenia obowiązków i spóźnień spowodowanych przez załadowców w Kingston będę w środę, późnym wieczorem, ale w środę. Czyli linia będzie utrzymana. Agent z Miami, pomimo, że mu dałem 50 kilową pakę z częściami zamiennymi dla „New Orienta” w Korei i miał ją wysłać DHLem – nie wysłał. Zadzwoniłem do jego szefa Santiago, a on mówi, że wyśle ją natychmiast. Ameryka się chyba kończy – taka wysyłka kosztuje przynajmniej tysiąc dolarów, a oni to lekceważą. Skończyła się amerykańska wolność, inicjatywa, pomysłowość i niezależność. Rozpanoszyły się państwowe instytucje i związki zawodowe, które tłumią amerykańską gospodarkę. Ostatnim porządnym prezydentem USA był Ronald Reagan. Bill Clinton przez dwie kadencje korzystał z tego, co Reagan wypracował.

Old Bahama Channel, 5 luty 2003

25 lat temu przyszła na świat moja córka Agata. Bylem wtedy III oficerem na statku „Ziemia Kielecka”. Oczywiście wydałem przyjęcie jak się o tym dowiedziałem, a statek był w drodze z Brazylii do Polski. Kucharz rozcieńczył przemycony w tym celu spirytus. Potem ogłosiłem konkurs na imię mojej córki i dałem do wyboru : Paulina, Sabina i Agata. Załoga przegłosowała Agatę. Moja żona, nic o tym nie wiedząc nazwała ja sama z siebie też Agatą. Więc imię ma żelazne i powinna być zadowolona. Kiedy dojechaliśmy wtedy do kanału La Manche, zauważyłem na rannej wachcie, że pół morza przede mną jest czarne, a pół normalne. Potem z radia się dowiedzieliśmy, że rozleciał się tankowiec „Amoco Cadiz” i była katastrofa ekologiczna.

Dowiedziałem się, że „New Orient” musiał iść na dok, bo miał zbyt duże luzy w łożysku płetwy steru. W związku z czym obecny kapitan nie będzie zmieniony 4 lutego, jak planowano tylko 14, więc zmieni mnie na MSC Caribbean te parę dni później. Oczywiście po świętach. Taki już mój los. Namieszał oczywiście superintendent, bo on musi mieć starego kapitana na stoczni.

Po Kingston (22/399), 7 luty 2003

Przyszedłem w nocy, wyszedłem rano, pogoda dobra nie ma o czym pisać. Za 17 godzin będę w PaP. (Port au Prince)

Port au Prince (23/400) 7 luty 2003

Wjechałem między rafami i wrakami, bo nabieżnik świecił. Strach pomyśleć co by było jakby zgasł. Moj shipchandler nie umie pisać, co z jego szesnastowiecznym francuskim daje możliwość zabawnych nieporozumień. Zamówione rzeczy przynosi karawana ludzi na głowach. Za zakupy płacę gotówką, bo nie wierzą, że firma zapłaci im jak pokażą fakturę.

Śmieci zdaję drugiemu Murzynowi, który na początku brał $120 za zabranie 60 worków śmieci, które przez tydzień się tu zbierają. Rachunek jest kolorowy, pełen ozdób, palm, kotwic, statków, a na środku jest kowalskie kowadło, a to wszystko w konturze państwa Haiti.

Ludzie tu, jak wszyscy biedni ludzie sympatyczni. Pilot jest mojego wzrostu, ale waży jakieś 50 kilo. Wziąłby ode mnie 35 i obaj byśmy jakoś wyglądali. W sobotę postanowiłem zrobić grill, więc stewardowi kazałem zamknąć w chłodni 2 kartony amerykańskiego Becka i skrzynkę coli.


image

 W Port au Prince 7 luty 2003 rano

Haiti, Republika Haiti, Republique d’Haiti, państwo wyspiarskie, zajmuje zachodnią część wyspy Haiti, w archipelagu Wielkich Antyli, oraz przybrzeżne wysepki Gonave, La Tortue, Les Cayemites, Ile –r - Vache, I Navassę. Łączna powierzchnia 27 750 km kw., graniczy z Dominikaną.

Stolica Port au Prince 753 tys mieszkanców (1992)

Większe miasta Carrefour 241 tys., Cap-Haitien (Le Cap) (92 tys.), Gonad’ves (63 tys.), Les Cayes (36 tys.), Delmas ( 20 tys.)

Podzielone na 9 departamentów.

Język urzędowy francuski, ale większa część ludności posługuje się językiem crole – będącym mieszaniną siedemnastowiecznego języka francuskiego i języków afrykańskich.

Ludność 6 764tys.(1992) Społeczństwo tworzą Murzyni (95%),Mulaci (5%), 10 tys. białych. Przeciętna długość życia meżczyźni 53 lata kobiety 56 lat.Haiti jest najbiedniejszym państwem amerykańskim. Dochód narodowy wynosił w roku 1991 $380 na głowę.(Encyklopedia multimedialna)

8 luty 2003 reda Port au Prince

Pilot, który przyszedł na wyjście od razu mi się nie podobał. Miał jakiś histeryczny wyraz twarzy. Najpierw się zaczął po francusku kłócić z holownikiem, a miałem już stuletni holownik „Tortuga” na mocno, na mojej oczywiście linie i „single up for & aft” W końcu pilot zawołał inny holownik „Fort McMaccoy” i kiedy tamten zbliżył się „Tortuga” widocznie dogadał się z moim pilotem, bo rzuciłem wszystko i ruszyliśmy do wyjścia. Wyszliśmy i zacząłem obracać statek dziobem na zachód między mielizną a rafą. Nastawa śruby była na „pół wstecz” kiedy „Tortuga” nagle rzucił hol. Hol czyli moja lina miał z 50 metrów i nagle patrzę, a lina zasuwa z ogromną prędkością do statku. Żadna winda tak szybko nie pociągnie. Lina nawijała się więc na śrubę. Skoczyłem do telegrafu żeby dać stop (śruba nastawna). Pilot zaczął wykrzykiwać jakieś bluźnierstwa w stronę holownika, ale bylo za późno. Silny wiatr spychał mnie na rafę – jeszcze 10 metrów i będę siedział na skałach. Holownik próbował nieudolnie podejść po hol, ale kazałem mu iść precz. Dałem pitch „bardzo wolno naprzód”. Statek powolutku ruszył. Pilot stał obrażony na skrzydle.

Drugi z rufy zameldował mi, że śruba zerwała linę i wciągnęła ją pod wodę. Doszedłem do wniosku, że lina jest nawinięta na oś śruby, ale dalej się nie nawija, bo obroty nie spadają. Byłem tak blisko mielizny, że śruba wzbijała tumany białego mułu. Po pół godzinie doszedłem na kotwicowisko i rzuciłem prawą kotwicę.

Zadzwoniłem do Hamburga, do superintendenta, który zastępował naszego superintendenta do domu. Był szczery. „Shit. Co ja ci pomogę z Hamburga o dwunastej w nocy z piątku na sobotę? Radź sobie, masz wolną rękę, załatwiaj nurka”.

Wołam więc przez radio i telefon Port au Prince –Port Control – głucha cisza, nikt nie podnosi.

Dzwonię więc do Nowego Yorku do MSC. Trzeba przyznać, że stanęli na wysokości zadania. Pół godziny później zawołał mnie nurek z „Pegasus” i obiecał, że rano będzie. Teraz jest wpół do ósmej, a ja czekam na nurka, który wyjmie linę, obada śrubę, czy nie ma uszkodzeń, a jak będzie miał czym to zrobi zdjęcia.

image

                                      Zerwana lina i noga kapitana

Po dziesiątej pojawiła się motorówka, a na niej małżeństwo wyglądające na Włochów. Gość przyszedł do mnie do kabiny i powiedział, że za taką operację bierze $2,000 cash, a jak sprawa jest bardziej skomplikowana $500, za każdą dodatkową godzinę pod wodą. Zgodziłem się, motorówka podeszła do rufy facet założył skafander i po godzinie było po problemie. Wyciągnęli w kawałkach około 60 metrów liny.

image

             Pływający kawałek  zerwanego holu (mojej liny)

Jak przygody to przygody. Spaliła się żarówka światła nawigacyjnego na pierwszym dźwigu, więc wysłałem elektryka, żeby zmienił. Elek za chwilę przylatuje, że znalazł jakieś paczki, schowane na szczycie dźwigu. Powiedziałem, żeby przyniósł, Były to cztery większe i pięć mniejszych paczek zawiniętych szczelnie plastrem.


image

 Oto, co znaleziono na dźwigu

9 luty 2003

Rutynowo zbliżam się do Old Bahama Channel i rano powinienem być we Freeport. Ciekawe ile jeszcze narkotyków jest schowane na moim statku. Twarde sprasowane paczuszki pachną jakoś roślinnie. Nie znam się na tym.

Reda Freeport, 10 luty 2003

I pomyśleć, że 77 lat temu Gdynia uzyskała prawa miejskie. Jakby nie uzyskała, to dzisiaj byłaby małą, biedną rybacką wioską. A tak, proszę jest biednym portem. Na falochronach wyrosły całkiem spore brzózki, a jak w ogóle zawinie jaki statek, to przyprowadzają wycieczki.

Freeport (24/401), Miami (25/402), Freeport (26?403) 12 luty 2003

Trzy porty w dwa dni. Na dokładkę miałem w USA inspekcję Coast Guard i Germanische Lloyd, przyjęcie prowiantu i slopu oraz naprawę żyra. Dziwię się, że jeszcze żyję.

I w Miami przeżyłem niebezpieczną przygodę. Otóż jestem już zacumowany, zwolniłem holownik, dzwonię do maszyny, mówię, że już koniec i przekazuję sterowanie silnikiem do maszyny do Control Roomu, schodze z mostku po schodach, a tu nagle drugi i trzeci drą się przez radio : „captain, statek ruszył!”. Wbiegam z powrotem na mostek, a tu pitch stoi na 50%, czyli „pół naprzód”, a statek sunie do przodu, prosto w rufę statku przede mną. Struchlałem, ale zanim struchlałem nacisnąłem „Emergency stop”.

Krzysiek (c/e) mówi, że nie wie co się stało, ale najprawdopodobniej skleiły mu się styczniki.

13 luty 2003

Rano rzuciliśmy cumy we Freeport. Okazuje się, że wszystko jedno czy wezmę jeden, czy dwa holowniki i tak płacę za dwa. Więc będę brał dwa. Na wyjściu w świetle wschodzącego słońca widziałem piękny statek. Był to kilkudziesięcioletni pasażer z drewnianym mostkiem. Stał przycumowany, a obok wichrzyła się na wietrze palma. Jakbym miał farby to bym to namalował. taki obraz każdemu musi się udać. Nazywał się ten statek „Amazing Grace”.

14 luty 2003

Po prostu jadę na południowy wschód, bo na drodze do Kingston rozwaliła mi się na drodze Kuba, jak krowa i muszę ją jakoś ominąć. Wszystko mnie już wkurza, co jest związane z kurzem, albo z kurą. Najbardziej wkurzone powinny być odkurzacze i kurniki. Zresztą może właśnie dlatego odkurzacze tak hałasują. Natomiast wkurzone kurniki siedzą cicho i przygotowują zemstę na kurach. I jak wejdzie gospodyni urżnąć której głowę, to kurnik myśli : „wkurzałaś mnie , to teraz masz!” i trzyma solidnie ściany, drzwi trzyma zamknięte, żeby skazana nie uciekła. Natomiast kura na talerzu jest bardzo sympatyczna. Wczoraj była gotowna, dostałem dwa udka. Obok ziemniaczki, marchewka, por i seler, wszystko wonne, jak to warzywa z Haiti. Są dużo smaczniejsze od amerykańskich. Amerykańskie są bez smaku i zapachu, kowalne i ciągliwe. A takie małe, krzywe czerwone jak cholera pomidorki z Haiti pachną na całą mesę. Dorosłem już do tego, żeby zostać ogrodnikiem.

Marzę sobie, że wstaję rano i idę do ogródka, a tam krzaki pomidorów, na dwa metry wysokie pachną upojnie, a na ciepłej ścianie domu pną się wspaniałe winogrona, już owocują, można podczas śniadania w ogrodzie sięgnąć ręką i zerwać kiść, a na płotach róże się pną obsypane kwiatami pąsowymi, a u dołu nasturcje walczą o miejsce z sąsiednimi ogórkami, a tu znów nać marchwi, do kolan sięgającą zwiastuje grubaśne marchwiane korzenie, słodkie i soczyste, a tu znów koło kranu, w cieniu krzak piwonii krzaczy się w cieniu i strzeże rodzinnego życia winniczków, a tu na młodej gruszy grzeją się młode, zielone jeszcze owoce, co smaku i soku nabierają, by późnym latem słodyczą, miękkością i specjalnym smakiem język ogrodnika zachwycić.

Słoneczniki strzelają pod płotem ciężkimi łbami, przetykane soplami malw w kolorze wsioworóżowym, a po nich i płocie pną się pędy groszku i fasoli kwitnąc, owocując i kopulując, a to wszystko w brzęku pszczół, bąków i trzmieli, co uwijają się pracowicie koło pąków i kwiatów, czasem przez pomyłkę usiadłszy na kwiecistej koszuli, co zauważywszy uciekają zaraz zawstydzone pomyłką na posiane hojnie garścią razem nagietki i lwie paszcze i rumianki i zupełnie przypadkowe chwasty, które chcą robić za szlachetne kwiaty.

A tak jeszcze na zimę powideł nasmażyć w mosiężnych rynkach, ze śliwek węgierek, co położone łyżką na biały chleb rozlewają się leniwie i trzeba szybko jeść, bo jeszcze skapną, a ogorców w bece nakisić, wszystko własne, z ogrodu, i koper, i liście wiśni i czosnek. I wtoczyć bekę do chłodnej piwnicy postawić pod półkami ze słojami z powidłami i miodem, pod girlandami czosnku, cebuli i suchej kiełbasy, a co tam wziąć kozikiem urżnąć kąsek i przeżuć kawałek wonnego mięsiwa. A potem, zimą przy strzelającym sosną kominku w fotelu się rozwalić, nogi stół położyć i nalać gliniany kubas półtoraka, pociagnąć zdrowo, żeby wstać się nie dało. A tam za oknem zima i śnieg zmrożony gwiazdy odbija, powietrze w płuca się wwierca mrozem, koty bezdomne grzeją się na ciepłych rurach po piwnicach, kto żyw chowa się po domach i ciepłych dziurach. A tu żona ci do tego miodu talerz bigosu jak kopa siana na stole ustawia, a bigosik z własnej kapusty, przetykany cebulą i czosnkiem, ze sfajdanymi z gorąca pomidorami, przesiąknięty rozgotowaną wołowinką i szpekiem, dosłodzony suszonymi śliwkami, podgrzewany w dzień trzy razy zasypiał na siarczystym mrozie, nabierasz go widelcem jak siana widłami i dawaj do gęby smakować, cmokać, komplimenta z kamratami od stołu wymieniać.

A do tego łyknąć z cylindrycznego kieliszka pięćdziesiątkę zamrożonej na olej żytniej , co z bigosem w twoich trzewiach układa się do snu spokojnego. A ty jeszcze na drugą nogę, żeby równo siedzieć i upolowałeś ledwo rozpoznawalny w bigosie kawałek kiełbasy wonnej, więc go w dziób zaraz i chlebkiem chrupiacym zagryźć, żeby grzechu nie było. A tu już na stół wjeżdża skwiercząca rynka żeliwna z zasmażanymi pierożkami, rynka ciężka i długo gorąca, więc pierożki długo jeszcze skwierczeć będą, więc dolewasz sobie pąsowego barszczu do glinianego kuba i dujesz, co chwilę pierożkiem zagryzając, polując na te najlepsze, z kiszoną kapustą i borowikami, co w polskich lasach się chowały, aż je krzepka, jasnowłosa, grubonoga dupa znalazła i przy drodze sprzedała.

15 luty 2003

Dojeżdżam do Jamajki, co to w niej polskie telefony działają.

Po Kingston (27/404) 16 lutego2003

Na wyjście dostałem pilota, starego Murzyna, napakowanego chyba narkotykami. Był bardzo agresywny, co drugie słowo „fucking”, a kiedy nie pozwoliłem mu używać mojej ustawionej lornetki i dałem mu inną nazwał mnie rasistą. byliśmy za daleko, żeby zmienić pilota, ale powiadomiłem o sytuacji Stację Pilotów. Bardzo mnie przepraszali i prosili, żebym go bezpiecznie wysadził. Cały czas sam nawigowałem koło godziny i z ulgą wysadziłem na pilotówkę. Chief mówi, że chyba cały port tzn. stevedorzy byli napakowani. Zagadnięci o to, powiedzieli, że palą papierosy z eukaliptusa. Co do pilota, to dokonałem odpowiedniego zapisu w Dzienniku Okrętowym. Może ten, co mi wkręcił linę w śrubę też był napakowany?

Po port au Prince (28/405), 17 luty 2003

Wprawdzie wszedłem i wyszedłem bez problemów, ale za to po wyjściu zepsuł się ME (Main Engine) i musiałem rzucić kotwicę.

Freeport (29/406) , 19 luty 2003

Oczywiście mój superintendent przytrzymał mojego zmiennika w Chinach do 15 lutego, więc zmieni mnie nie 15, tylko 22 kwietnia, już po świętach. Za to ja zamustruję na „New Orienta” nie 22 czerwca, tylko 4 lipca. W każdym razie już coś wiem. Jeszcze tylko 50 zawinięć i do domu.

Miami (30/407) i Freeport (31/408), 20 luty 2003

Nie chce mi się nic pisać.

21 luty 2003

Też mi się nie chce pisać, ale mniej. Wymustrowałem pięciu, ale zamustrowałem też pięciu, w tym chiefa. Przyjechał chieff Zbyszek z Gdańska. Mówi, że kupił 8 ha ziemi i zapisał się do KRUSu.

Kingston (30/407) 23 luty 2003

Agent obiecał, że pilot Arcturo nigdy, ale to przenigdy, jak babcie drypcie, nie będzie już wprowadzał, ani wyprowadzał mojego statku. Obiecałem w zamian, że zapomnę, że był naćpany.

Port au Prince( 31/408) 25 luty 2003

Dzisiaj agnet zaprosił Krzyśka (c/e) i mnie do siebie, do domu i do dobrej restauracji. Agent jest Libańczykiem z matki Arabki i ojca niemieckiego Żyda. Ma żonę Haitankę, która ma jeszcze siostrę do wzięcia i córeczkę. Dom agenta był dzień i noc strzeżony przez mur zwieńczony drutem kolczastym i dwóch strażników z karabinami typu „pumpgun”. Mają przyrzeczoną nagrodę $ 8 jeśli zabiją złodzieja na terenie domu.

image

                               Strażnicy pilnują dzień i noc

Jadę wprawdzie przez Old Bahama Channel, ale dostałem pytanie od MSC o odległość do Puerto Cortes i Santo Tomas de Castillo w Hondurasie.

Słucham radia kubańskiego i nawet trochę rozumiem. Na przykład powiedzieli : „Fidel Castro....kultura.....kursos hydraulicos.......”, co prawdopodobnie znaczy ; Fidel Castro rozwija kulturę, a przede wszystkim kursy hydraulików. Bo cóż znaczy kultura przy zepsutej kanalizacji i wodociągach? Nic nie znaczy. Najbardziej kulturalny człowiek w przypadku zepsutego kibla robi się niekulturalny. Nawet ja.

Freeport (32/409)

Stoję tu od czwartku wieczór do niedzieli. Piękne to jest. Czekamy na statek MSC Barbara, z którego mamy wziąć kontenery do Miami, a MSC Barbara ma wejść za godzinę w sobotę, czyli teraz. Wczoraj poszliśmy z Krzyśkiem wieczorem na plażę. Pomimo, że było ciemno, a kamienie na plaży bardzo ostre wykąpaliśmy się porządnie. Trochę tylko nieprzyjemnie było sobie pomyśleć, że mogą być rekiny. Około 300 metrów dalej, po drugiej stronie kanału była wystawiona nad wodę restauracja, a rekiny lubią śmieci z takich właśnie restauracji. Dziś natomiast mam zamiar skorumpować przy pomocy kartona papierosów pilotówkę, żeby nas zabrała na drugą stronę kanału. Na razie muszę jednak skończyć comiesięczną pocztę dla firmy.

MSC mnie pyta o odległość z Freeport i Kingston do Cortes Hudurus i St.Thomas Guayaquill. Pytam więc, czy chodzi im o wyspę St.Thomas z Archipelagu Wysp Dziewiczych i Guayaquill w Ekwadorze, po drugiej stronie Ameryki Południowej, a oni na to, że Guayaquill po stronie Atlantyku i nie St.Thomas tylko Santo Tomas de Castillo. Nie Hudurus, tylko Honduras, i nie Guayaquill, tylko Guatemala.

3 marca 2003, po Miami (334/410)

Więc jak wspominałem, skorumpowałem pilotówkę i pojechaliśmy na drugą stronę kanału. Druga strona jest dla statków pasażerskich. Zawinął tam właśnie „Discovery Sun”. Idąc w stronę restauracji „Pier One”, która jest zbudowana na cyplu i „wisi” nad wodą, obok przepływających statków, zrobiliśmy parę zdjęć.

Po drodze zaczepiły nas jakieś Murzynki z pamiątkami, więc kupiliśmy jakieś drobiazgi. Potem przy jakimś grillu zatrzymaliśmy się i przekąsiliśmy co nieco, a wszystko tam kosztowało 3 dolary.

Do restauracji doszliśmy, ale niestety była zamknięta i nie było informacji, kiedy otworzą. Wróciliśmy więc do naszego grilla i wspólnie z innymi klientami poubolewaliśmy, że restauracja ciągle zamknięta.

Znów poszliśmy do restauracji, ale że była ciągle zamknięta rozłożyliśmy się na maleńkiej plaży przy samej restauracji i postanowiliśmy tam poczekać, aż otworzą. Zawija tu kilka pasażerów dziennie, a restauracja „Pier One” zdziera z nich kasę, bo jest tu jedyna. Małym pasażerem Bahamianie jeżdżą do Miami kupić coś taniej, ładują auta po dach, szczególnie alkohole i papierosy, jak u nas na linii Gdynia – Bałtijsk. Oprócz tego mogą na takim statku zagrać w ruletkę. Nawet sosny na Bahama jakieś nędzne. Ogólnie nie ma po co jechać. Nawet słynnego „yellow bahama” nigdzie nie widziałem. Jacyś Meksykanie czekali również na otwarcie restauracji, ale ona uparcie się nie otwierała. Zauważyliśmy kotwiczącego „MSC Bahamas”, więc zawołałem Mariusza UKFką, którą wziąłem ze statku. Odpowiedział natychmiast, więc jeszcze dwa razy zasalutowaliśmy mu Bahamską flagą, która powiewała na maszcie pod restauracją. Potem poszliśmy na maleńką plażę, tuż koło restauracji. Pełno ostrych, nieprzyjemnych kamieni, ale było całkiem pusto, więc się rozebraliśmy się i chlup do wody. Potem założyliśmy buty i ruszyliśmy wzdłuż brzegu. Były tam kałuże z uzbieraną słodką wodą, chyba z deszczu. Wypłukaliśmy się więc w słodkiej wodzie, bo nas trochę po morskiej wodzie ciało swędziało.

image


Wypłynąłem z fryzurą z wodorostów, z tyłu restauracja „Pier One” i wchodzący statek


image

W takich „jeziorkach” ze słodką, deszczową wodą się wypłukaliśmy

Kupiliśmy jeszcze na pamiątkę jakieś bongosy, czy marakasy i wróciliśmy na statek. Okazało się, że jesteśmy spaleni „na raka” słońcem, więc całą noc cierpieliśmy. Na drugi dzień wychodzimy w morze i mijamy restaurację i naszą plażę, więc ją pokazuję pilotowi. A pilot na to:

-Tu się kąpaliście?-

-Tak, a co nie wolno?-

-Wolno, ale tu trzy razy dziennie karmimy rekiny, to nasza atrakcja turystyczna –

Trochę mi się nieprzyjemnie zrobiło, ale to jeszcze jedna przewaga Dźwirzyna nad Bahamami. Tam są najwyżej węgorze.

W Miami jak zwykle wariactwo, przyleciał superintendent i jakiś lokalny Niemiec z GL, zrobili test świeżo naprawionego dźwigu, przyjęliśmy prowiant i 550 ton paliwa. To nie te same Stany, co trzy lata temu, wszystko zaczyna drożeć – karton piwa w Europie jest dwa razy tańszy niż tutaj.

4 marca 2003, w drodze do Kingston

Pogoda dobra i nic się nie dzieje, z wyjątkiem „dramatów” urzędowych w Gemini. A takim „dramatem” jest właśnie wymyślony przez nich „Quick Track”. Dopóki liczyłem sam pensje sam w własnoręcznie zrobionej w excelu tabeli wszystko było na czas przed końcem miesiąca. Teraz ma być tak: Mam im wysyłać dane, oni zrobią „payroll”, ten payroll mi prześlą na statek, ja mam to poprawić i im odesłać. W związku z czym dzisiaj jest czwarty, a jak jeszcze nie mogę wypłacać ludziom pensji, bo nie dostałem payrolla „Quick track” z Gemini. Czysty socjalizm –walczą z problemami, które sami stworzyli.

Po Kingston (34/411), 6 marca 2003

Myślałem, że Kingston takie spokojne, a tu nagle trzeci mnie woła, że na służbie zauważył jednego, co koniecznie chciał schować jakąś paczkę w dźwigu. Chciał mu ją zabrać, ale gość wyrwał mu paczkę i uciekł. Cały czas mamy na burcie wynajętych przez agenta strażników. Poinformowałem agenta o tym, co się stało. Za dwadzieścia minut wpada na statek policja i zaczyna przeszukiwać statek i znajduje jeszcze dwie, już schowane paczki. Dostałem tego samego pilota na wyjście co był pod wpływem narkotyków, ale tym razem OK – każę załodze przeszukać statek, a oni mi znoszą znalezione 21 paczek, koło 10 kg.

image

                                Na środku znaleziska długopis Bic, dla porównania

Port au Prince (35/412), 7 marca 2003

Kiedy zacumowałem, statek otoczyła policja i nie dopuszczali do trapu ani agentów, ani odpraw. Potem przyszło pięciu policjantów, z których jeden znał trochę angielski. Kiedy wypili karton Coki, zrozumieli, że to nie załoga przemycała, tylko załoga znalazła narkotyki. W porywach w mojej kabinie było do 17 osób. Potem przyszedł jeden biały (jak się okazało pracownik amerykańskiej ambasady do spraw przemytu narkotyków, wszyscy zaraz spoważnieli. Wyjaśniłem mu, że dzięki bohaterskiemu czynowi mojej załogi uchroniłem dziewicze granice USA przed przeniknięciem 10 kg drugsów, a tu zamiast wdzięczności spotyka mnie kłopot. Śmiał się, ale znacznie przyspieszył działania policji. Potem podpisał jakiś protokół w języku 17 wiecznofrancusko-afrykańskim i już ich nie było. Został tylko stratowany biały dywan i góra petów w popielniczce. Wkrótce jednak mój highpress dał sobie radę z wydzielonym przez nich ciepłem, steward z dywanem i petami, a ja udałem się na zasłużony wypoczynek.

8 marca 2003, Old Bahama Channel

Pogoda jak zwykle dobra, ale mam już dość Karaibów, narkotyków, rekinów, słońca, morza, kontenerów, Bahamów i moja męska igła magnetyczną pokazuje mi kurs na NE do domu!!!

A tu jeszcze sześć tygodni zostało.

12 marca 2003, po Freeport (36/413 i Miami (37/414)

We Freeport pojechaliśmy z Krzyśkiem do tej restauracji, żeby zobaczyć te rekiny, co nas mogły zjeść. Usiedliśmy na tarasie i pochłanialiśmy wspaniałą rybę o nazwie „wahoo”, przy której łosoś i tuńczyk smakują jak kiszona kapusta przy kawiorze. Nagle wszedł kelner z wiadrem i zadzwonił dzwonkiem u sufitu. Wszyscy spojrzeli na wodę, a tam się zagotowało. Z 10 trzymetrowych potworów i setka mniejszych rekinów przewalało się na metrowej płyciźnie. Wtedy się dopiero przestraszyliśmy naszej kąpieli.

                           

image

                                             „Pier One” – widok ze skrzydła podczas wejścia do Freeport



image


                                                     Mniejsze rekiny w „Pier One”


image

                                                                        Trzymetrowy shark

13 marca 2003

Dwa tygodnie temu gdzieś mi zginęły moje kapitańskie epolety. Chciałem się wystroić na przyjazd superintendenta z Hamburga, a tu pagonów niet. Przekopałem kabinę, szafy, łazienkę, ale pagony wcięło. Krzysiek nie mógł pożyczyć, bo przy moich paskach są kotwiczki, a przy jego śruby. Tylko chieff z pokładu! Ma dyplom kapitana i chce widocznie szybciej awansować. No tak, mógł w nocy popłynąć wpław na tamtą plażę i usunąć tablicę ostrzegającą przed rekinami. Rekiny mnie zjedzą i chieff jest kapitanem!!!

I dziś patrzę, a pagony przyczepione do battledresu spokojnie sobie błyszczą, a ja przechodzę koło nich 50 razy dziennie. Taki ze mnie pan Hilary.

Po Kingston (38/415), 14 marca 2003

Więc wszystkie pomieszczenia i dźwigi zostały zamknięte na kłódki i zaplombowane, nadbudówka odcięta od pokładu specjalną kratą, a ja po odprawie wystroiłem się w mundur i groźnie przeszedłem się po pokładzie, między stevedorami, żeby widzieli, że jak coś spróbują schować, to będą mieli ze mną, bokserem wagi ciężkiej do czynienia. Moi oficerowie nabrali otuchy i po przeszukaniu nic nie przynieśli.

Po Port au Prince (39/416), niedziela, 16 marca

Siedziałem sobie w kabinie z agentem Filipem przy małej whisky, gdy wtem 0145 wnocy jak nie pie...nie!!!

Podskoczyłem do okna. Stalowa lina (hoisting wire) trzeciego dźwigu, która powinna wytrzymać 80 ton pękła jak nitka, a tysiąckilowy hak spadł, robiąc dziurę w kontenerze. Przeżegnałem się, bo jakby ktoś tam był, to by była miazga. Okazało się, że robotnik zapomniał otworzyć twistlocki. Ale dlaczego nie zadziałał „overload”? Ostatni raz przy nim grzebał Mr McGregor na stoczni na Malcie podczas testu. Load test wytrzymał 45 ton.

Po Freeport (40/417) 18 marca 2003

Po Freeport jest przeważnie Miami.

Po Miami (41/418), 20 marca 2003

A więc wojna. Armator i MSC wysłali mi ogromne ostrzeżenie co i jak, żeby uważać i nie dać się wysadzić w powietrze. Ciekawe jak. Mam otwierać i sprawdzać wszystkie kontenery?

W „Głosie Marynarza” napisali, że jakiś wielki, niemiecki prawnik powiedział, że ponieważ Polska bierze udział w wojnie irackiej, nie powinna być przyjęta do UE. Rzeczywiście amerykańskie gazety piszą o jednostce „Grom” i 200 innych polskich żołnierzach w Iraku.

Po Kingston (42/419) 22 marca 2003

Wpadł mi w ręce biuletyn SASM, czyli Stowarzyszenia Absolwentów Szkół Morskich. Wśród nekrologów znalazłem kolegę ze statku PLO „Władysław Łokietek”, Jurka, elektryka. Zmarł w Hong Kongu. To był na dokładkę mój sąsiad – mieszkaliśmy naprzeciw siebie na Kapitańskiej w Gdyni.

Port au Prince (43/420) 23 marca 2003

Wyszliśmy w PaP w Krzyśkiem na miasto. Zapach obory i dzieci śpiące na chodnikach. Kilka sąsiednich obwieszonych świeżo malowanymi olejnymi obrazami. Kupiłem jeden, całkiem niezły.

Potem poszliśmy na piwo „Prestige” i zarz przysiadly się dwie śliczne panienki, które zaproponowały, że oddadzą się nam za 20 dolarów. Niewyobrażalna ludzka nędza.

26 marca 2003, po Freeport (44/421), w drodze do Savannah

Jadę w Golfstreamie ponad 20 węzłów, cieszę się, że mój stary „Paul” tak grzeje. Potem Charleston. Ta niemiecka firma w Miami bardzo solidna-przyslali wszystkie mapy i wydawnictwa, które zamówiłem.

Elektryk – Polak się urżnął. Wziąłem go na dywanik, jak jeszcze raz to zrobi, jedzie do domu.

Kiedyś w tym Savannah była jakaś bitwa, w której zapisał się Kościuszko, albo Pułaski. W każdym razie nie Jaruzelski. Trzeba zobaczyć w encyklopedii.

Po Savannah (45/422) 27 marca 2003

image


image

Więc Pułaski, ojciec kawalerii amerykańskiej zginął pod Savannah w bitwie armii amerykańskiej z Anglikami 9 października 1779 roku.

Obelisk i tablica poświęcone Kazimierzowi Pułaskiemu w Savannah

Całe Savannah to szalenie mile i ciche miasteczko. Dla turystów są piękne, kolorowe dorożki. Każdy koń ma pod tyłkiem uwiązany worek na nawóz.

Po Charleston (46/423) 28 marca 2003

Charleston nie jest takie fajne jak Savannah, ale niewiele widziałem po drodze do lekarza na wyrobienie świadetwa zdrowia. Świadectwo dostałem, ale taki zdrowy to ja już nie jestem, o nie. Teraz jadę z powrotem na swoje Bahamy i jak się można było spodziewać pogoda się poprawia, z tym, że jadę pod Golfstream tylko 13 węzłów.

Po Freeport (47/424) i Miami (48/425) Old Bahama Channel 1 kwietnia 2003

Po Port au Prince (49/426)

Jutro Krzysiek jedzie do domu z Freeport, a ja jeszcze muszę dwa tygodnie pływać. Najcięższe sa ostatnie dni wyroku.

4 kwietnia 2003

Myślałem, że te dwa tygodnie spokojnie przepływam, ale moje fatum nade mną wisi. Dostałem mail :

Good morning master,

New rotation:

Freeport – Miami – New Orleans – Houston – Miami –Freeport – Rio Haina –Port of Spain –Itajai –Rio de Janeiro –Vitoria –Salvador –Pecem – Freeport.

Best regards Marco Phollo

Więc według wstępnych obliczeń będę jechał do domu z Rio de Janeiro. Z Trynidadu do Rio ponad 3 tysiące mil. Już policzyłem, razem ponad 7 tysięcy mil, na pewno nie zdążę na 22 giego do Rio. Czyli znowu spóźnienie, ale za to później zamustruję na „New Orienta”. Ale wesoły nie jestem. Opieprzyłem obu chiefów, że za dużo gadają. Pozostaje przełknąć gorzką pigułkę i popić piwem.

6 kwietnia 2003

Plączę się po redzie Freeport i czekam na ładunek.

Po Freeport (50/427), a nawet po Miami (51/428) 9 kwietnia 2003

10 kwietnia 2003

Przeliczyłem się. Statek nie idzie 16 tylko 12 węzłów pod fale i wiatr, jest pusty, więc trzęsie i rzuca, śruba co chwile wyskakuje z wody. Jestem w związku z tym zły i niesympatyczny.

11 kwietnia 2003

Wczoraj o 1350 przyszedł teleks: „zmienić destination z New Orelans na Houston”. W ten sposób będę w Houston zamiast w Orleanie. Potem Miami I Freeport, a w Rio Haina przybywa mój zmiennik kapitan Handtke – Niemiec. Ja mam zejść w Trynidadzie w Port of Spain. Nie mam nic na przeciw. Może nawet jedną noc prześpię się w hotelu. Z Trynidadu do USA i stamtąd do Europy.

Houston (52/429) 12 kwietnia 2003

Jestem, jak zwykle w weekend wykończony. Parę godzin jechałem z pilotem a potem dwie godziny spałem. Na dokładkę o 0115 musiałem zmieniać czas o godzinę do tyłu, bo drugi coś popieprzył z czasem, a ja nie sprawdziłem. Podchodzę więc do pilota, a on do mnie : Captain, miałeś być o 2200, a nie o 2300. W pośpiechu cofaliśmy zegary okrętowe. A w Miami pilot wsiadł w towarzystwie dwóch „żołnierzy” Coast Guardu uzbrojonych w rewolwery i paralizatory. Ale opuściłem już port, wysłałem raporty, przeszedłem na obroty morskie i jestem szczęśliwy. Teraz szklaneczka wina i kwartet smyczkowy Haydna do snu.

13 kwietnia 2003

Woda jak lustro, chłodno, żyć nie umierać. Świt koło ósmej, ale dziś niedziela, nie ma robót, więc niech se słońce tez pośpi.

Przysłali z Hamburga „supply unit” i HDD do komputera komunikacyjnego. Bałem się do tego zabrać, ale w końcu się odważyłem i udało mi się komputer zreperować. No był ze mną elektryk, ale zważywszy, że zepsuł poprzedni komputer, podawał tylko narzędzia. Jestem z siebie bardzo dumny, choć to nie była właściwie naprawa, tylko wymiana zepsutych części na dobre. Ogólnie jestem uśmiechnięty, bo jadę do domu za 9 dni, jak z Haiti albo za 11 dni jak z Trynidadu.

PO Miami (53/430) i we Freeport (54/431) 16 kwietnia 2003

Ładują mnie maksymalnie, ani centymetra zanurzenia nie darują. Jadę do Rio Haina, nigdy tam nie byłem. Załadowali na 8.50 metra zanurzenia - maksymalne zanurzenie w Port au Prince. Wezwali mnie do MSC i powiedzieli, że zmieniają kolejność portów i mam jechać najpierw do Rio Haina. Ucieszyłem się, bo na Rio Haina można ładować na 9.5 metra. Wróciłem na statek i wołam pilota, a pilot mówi, że terminal mówi, że mam jeszcze załadować 16 kontenerów 40 stopowych. Musiałem odpompować balasty i stateczność mi spadła do 31 cm. I jadę „full & down”, tym razem nie przez Old Bahama Channel, tylko przez Providence Channel, potem Mona Passage, między Puerto Rico I Dominikaną. 20 kwietnia po południu powinienem być w Rio Haina. Na razie wywijam esy-floresy między wysepkami Bahama. Moja ogromna waliza została zreperowana przez fitterów i ją napełniam co chwilę. Czego tam nie ma! Battle dress, Biblia i butelka whisky.

image

Pozostały jeszcze : Rio Haina (55/432), Port au Prince (56/433), Port of Spain (57/434) do których jak Bóg da szczęśliwie zawinę. Przeżyłem na tym statku 5 miesięcy, 57 razy zawinąłem do 17 czy 18 portów, przejechałem trzydzieści parę tysięcy mil, zarobiłem koło 35 tysięcy dolarów. I tak kończę moją życiową locję, którą sobie na starość sam przeczytam.

20 kwietnia, Niedziela Wielkanocna Roku Pańskiego 2003.

God be good to me, Thy Sea is so large and my


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości