Kpt.ż. w .Piotr Trzebuchowski
Abs. WN WSM 1975
Gdynia
NA LINII CHINY - KOREA (Prywatny Dziennik Okrętowy)
Busan (1/331), 28 kwietnia 2002
Przyleciałem czterema samolotami do Busan na statek “New Orient” ( Jak pisałem w poprzednim dzienniku z „New Orient” to po chińsku „Shing Tong”, a potocznie zwany jest „ starym, zardzewiałym wiadrem”.). Mojej opinii o lotach samolotowych nie zmieniłem. To znaczy, że wolałbym na koniu niż samolotem.
Oprócz normalnego sterssu świeżego zamustrowania, do którego jestem już przyzwyczajony, doszedł dodatkowy stress. Otóż kapitan, którego zmieniałem posiał gdzieś numer i klucz do kasy pancernej. Okrętową gotówkę 18 172 dolary przekazał mi w plastikowej torbie i pojechał do domu.
Chciałem wyjść do miasta, ale bałem się zostawić taką kupę pieniędzy w kabinie. Statek ma parę lat i z doświadczenia wiem, że może być wiele podrobionych kluczy do kapitańskiej kabiny. Jakby ktoś zwędził, to cały kontrakt pływam za darmo.
Wsadziłem więc szatpel pieniędzy gruby jak cegła do kieszeni kurtki i wychodzę. Zupełnie zapomniałem, że Korea Południowa jest w stanie wojny z Koreą Północną i wszystkie bramy w porcie sa mocno strzeżone i jeszcze trzeba za każdym razem przejść przez elektroniczną bramkę, jak na lotnisku. I kiedy przechodziłem przez tę bramkę bramka zaczęła dzwonić jak wściekła. Zapomniałem, że miałem też w tej kieszeni pęk kluczy. Wyjąłem klucze, pokazałem strażnikowi i ten mnie przepuścił.
Doszedłem do Texas Street i przypomniałem sobie, że właściwie przekraczam granicę państwa, a przekraczając ją powinienm zdeklarować sumę gotówki większa niż 2 tysiące dolarów. Zawróciłem szybko na statek. Na szczęście był ten sam strażnik, pamiętał mnie i wpuścił bez problemów. Niby kapitan, a takie głupoty robi.
29 kwietnia 2002, koło wyspy Cheju Do
Jestem 300 dolarów w plecy. Nie wiem gdzie sie podziały, jakbym wiedział, nie byłbym w plecy. Wściekly jestem, ale to dlatego, że nie mam safesu i trzymam pieniądze raz w kieszeni, raz w bucie. Wypłaciłem ludziom dokladnie 7 tysięcy dolarów-liczyłem dwa razy.
Ningbo (2/332) 1 maja 2002
Jak widać zaliczyłem już 332 zawinięcia jako kapitan do portów, co się automatycznie wiąże z 332ma odwinięciami, czy też wywinięciami z tych samych portów.
Pogodę po Busan miałem fatalną. 2 doby przed „shallow water” , gdzie jadę szorując brzuchem po piasku zrobiła się taka mgła, że ładowni przez te 2 dni nie widziałem.
Potem się na chwilę przetarło, a potem znowu tak się zamgliło, że moi piloci nie widzieli miejsca gdzie mnie mają zacumować. W końcu „maszyna stop”, podaję liny, a tu przybiega Chińczyk i krzyczy z kei, że mamy iść 200 metrow do tyłu.
Czy można opisać podejście do starego Szanghaju podczas złej widzialnośći? Można próbować, ale najlepiej stanąć wtedy na mostku, jako kapitan.
Allan, chiński biznesmen, którego ładunek miałem wieźć, chciał mi doładować 5 tysięcy ton, na zanurzenie 9 metrów. Nie mógł zrozumieć, że wolno mi tylko ładować na 8.27 m., po pierwsze w zgodzie z charter party, a po drugie w związku z mieliznami na podejściu. W końcu zażądał wydruku stateczności. Oczywiście dostał , co chciał.
Uporałem się z raportami na koniec miesiąca, poczta na DHL i FedEx gotowa. Na dokładkę szukając zaginionych 300 dolarów znalazlem karteczkę z szyfrem do kasy pancernej. Dostałem z Hamburga zgodę na zakup nowej kasy, ale po co kupować, jak stara dobra.
Szanghaj (3/333),2 maja 2002
Po dwukrotnym rzucaniu kotwicy i przepompowaniu 100 litrów adrenaliny zacumowałem w końcu w Szanghaju. Tym razem ruch, nawet jak na Szanghaj był wyjątkowo gęsty - barki jechały w 5 „kolejkach” obok siebie. Na dziobie każdej barki stała żona kapitana i pokazywała rękami w którą stronę skręca, jak na rowerze.
No, załadowali przyzwoicie, czyli nie przeładowali i o 0130 ruszamy w drogę powrotną. Sześć godzin z pilotem, przez wody Jangcy i Szanghaju i może się uda zdrzemnąć. Przedtem szklaneczka „Johnnie Walkera”, którego butelkę zostawił poprzednik, a którego nie próbowałem od czasów PLO (reprezentacja) w roku 1986. Na szczęście w kantynie mignęła mi butelka J&B. Dobę mam do Busan i dwa dni przy kei w Busan. Jeszcze 19 tylko Szanghajów i wracam do domu.
5 godzin jechałem po Jangcy z pilotem przy widzialności 1-2 mile. Zdałem pilota o 0518, wysłałem raporty i marzylem sobie, że pójdę do wyra, a tu chief mi melduje, że widzialność 5 metrów. Byłem już na morskich obrotach, 17 węzłów i przejechałem redę robiąc zwroty po 40 stopni przed watahami dżonek, które widziałem na radarze, teraz jest siódma i dalej mleko. Mam nadzieję, że nie będę stał na mostku do wieczora. Idę coś zjeść na śniadanie, chief ma też dyplom kapitana.
No, jest dziewiąta, chieff śpi, a ja dalej na mostku, Może do dwunastej pogoda się wyklaruje? Mam nadzieję, jestem już dobę na nogach. Na prawdę mam już dość statków, mórz i oceanów, chiefów, kontenerów i obcych krajów. Chcę spać co noc we własnym łóżku, mieć wszystkie weekendy i święta w domu!
1420
Dalej jestem na mostku. Już 250 mil jadę w widzialności 50 metrów.
2020
Minąłem wyspę Cheju Do i widzialność się poprawiła do 2.5 mili. Idę się szybko przespać, zanim się znowu pogorszy.
Busan (4/334), 4 maja 2002
Byłem optymistą. Widzialność poprawiła się tylko dlatego, żeby mi pokazać, że jak chce, to może, ale po godzinie znów się zepsuła, a ja znów na mostek. Przespałem się na mostku, na wachcie chieffa i w gęstej mgle wchodziłem do Busan.
Teraz odprawa i technicy z Germanische Lloyd i może po południu do koi. Po południu, jak wstanę rozpocznę bujne marynarskie życie – pójdę do miasta, kupię karty telefoniczne i zadzwonię do żony naskarżyć na pogodę.
Mój cook jest podobny do małego szczura. Nazywa sie Da Silva. Znaczy to tylko tyle, że można nazywać się Da Silva i być podobny do małego szczura. Nie umie gotować. W kambuzie czysto i porządek, ale żarcie beznadziejne. Jest więc dla mnie kucharzem niesłychanie cennym, bo nie jem dużo, bo mi nie smakuje. Myślę, że niedługo tacy kucharze, jak on będą bardzdo cenni i poszukiwani. Może nawet powstaną bardzo drogie restauracje z bardzo złymi kucharzami?
Zamiast zamawiać wszystko u shipchandlera daję cookowi pieniądze i wysyłam go na rynek. Nawet z taksówką w obie strony jest taniej niż u shipchandlerów. Choć nie idzie u straganiarzy zbić ceny. Jak powie który 3000 wonów, to tyle musi dostać i koniec.
Wyszedłem do miasta, a wszystkie Koreanki przed domami rozpusty zapraszały mnie „Zachaditie pażausta”. Natomiast po ulicy chodziły typy spod ciemnej gwiazdy, również ruskojęzyczne. Nie ma więc większej różnicy miedzy Busan, a bazarem w Białymstoku, czy w Gdańsku (100 km od Kaliningradu).
10 minut przed zakończeniem załadunku przychodzi do mnie chieff i mówi, że ma problem z zanurzeniem. „Osiągnął” 8.70 metra podczas gdy, żeby przejść nad mielizną muszę mieć 8.27 m. Kazałem przesondować zbiorniki balastowe i okazało się, że bosman nie wie nawet gdzie są niektóre rury sondażowe.
Ciśnienie mam pewnie 200/120. Kazałem wypompować afterpeak (nigdy go dotąd nie ruszano) i wypompować forpeak. Jadę z duszą na ramieniu. Na szczęście trafię tam na wysoką wodę, zadzwonilem jednak do mistera Shu, że jakby coś nie pasowało, rzucę kotwicę na redzie Szanghaju i będę czekał na przypływ. Kto by co nie spieprzył, to kapitan musi to naprawić.
7 maja 2002
Jeszcze w Busan przynieśli mi raport o czystości mojej wody słodkiej w zbiornikach. Jest tam ze 40 różnych badań, ale „standard plate” mam 2600 przy dopuszczalnej 100. Wodę moją można pić tylko po przegotowaniu i nawet zębów nie powinno sie nią myć. Kazałem opróżnić prawy zbiornik, potem go wymyć, napełnić wodą, zachlorować, spuścić i dopiero napełnić.
W zbiorniku wody słodkiej wszystko wygląda normalnie, nie widać żadnych bakterii.
Najgorsze, że nie mogę tego zrobić teraz, bo jak wypompuję 200 ton wody z rufy, to zanurzenie dziobowe jeszcze wzrośnie i na pewno mielizny nie przejadę.
Cook dzisiaj schrzanił zupę z makaronem ryżowym, oraz kurczaka, frytki i groszek z marchewką. Frytek nie jadam, kurczak był niedopieczony, a marchewka z groszkiem z definicji – mrożonka podgrzana w ciepłej wodzie i wysypana na talerz. Zjadłem tylko groszek.
8 maj, pierwsza w nocy, Ningbo (5/335)
No, przejechałem mieliznę wypompowując jedynkę, tracąc przy tym na stateczności, ale „zyskując” na zanurzeniu. Tutaj woda na szczęście spokojna, stateczności starczyło. Czekam na odprawy, potem łyczek pachnącej lasem żubrówki i do wyra.
Już zbiornik opróżniowny, 100 ton słodkiej wody poszło za burtę.
9 maja 2002, reda Szanghaju
Wczoraj o 1930 rzuciłem cumy w Ningbo i ruszyłem do Szanghaju. Księżyc był w nowiu, więc ciemno, przejechałem zatłoczone kotwicowisko Ningbo i jadę po mieliznach. Mijam statki po prawej i lewej, bo wody tu dzikie bez stref separacyjnych, nie jak w Europie.
Mijam latarnię morską na maleńkiej wysepce Yxingnao Dao, a tu nagle 2209 „black out”.
Zgasło mi wszystko, silnik główny, światla, żyrokompas, radary i jadę tym gratem o wadze 18 tysięcy ton z prędkością 15 węzłów w ciemność, na inne statki, nikt mnie nie widzi, bo nie mam świateł pozycyjnych. Nie mogę włączyć nawet dwóch czerwonych („nie odpowiadam za swoje ruchy”), bo nie wiem dlaczego nie włączył się agregat awaryjny.
- Budź bosmana, niech pędzi na bak – krzyknąłem do trzeciego i próbuję syreny, bo jak pamiętałem jakiś statek na stu metrach wjeżdżał mi prawie w burtę. Na szczęście działała.
W ogłupiajacym miganiu wszystkich możliwych światełek i wyciu wszystkich możliwych alarmów na mostku próbowałem zapanować nad sytuacją. Widać było nieźle, ale sternik nie miał żyrokompasu. Wyłączając po kolei alarmy podawalem kursy na ster „w prawo, w lewo”, żeby wymijać inne statki. Po pięciu minutach bosman zameldował się z dziobu, kazalem mu natychmiast rzucać lewą kotwicę. W jazgocie luzowanego łańcucha do trzech szakli (100 m) włączył się w końcu agregat awaryjny i rozbłysły światła na pokładzie.
Po Szanghaju (6/336) 10 maja 2002
Mam trochę czasu, bo mi ETA na Busan wychodzi na trzecią rano, więc niedługo dostanę teleks, żeby być na ósmą rano, więc koło wyspy Cheju Do stanę w dryfie. Tam jest wspaniały północno-wschodni, sprzyjający prąd, który mnie zaniesie we właściwym kierunku.
Jestem po śniadaniu, które cook spieprzył, a spieprzyć jajecznicę to wielka sztuka. Wspaniały kucharz, choć nie wydaje mi się, żebym schudł.
Byłem w mieście, prawdziwym starym Szanghaju i kupiłem 40 centymetrowej wysokości porcelanowe jajo, pokryte chińską ornamentyką. Kupiłem je za 20 dolarów. Chodnikowy kupiec chciał 300 juanów, ale wystukałem mu na kalkulatorze 160 juanów i się zgodził. Oprócz tego nie mogłem się powstrzymać jako marynarz, żeby nie kupić za 15 dolarów lornetki.
Chińczycy truchleją na widok amerykańskich dolarów, tak jak Polacy 40 lat temu. Ale w ogóle Chińczycy są bardzo sympatyczni i dobrze się tu czuję. Może dlatego, że są biedni. Chinki sprawiają wrażenie jakby mnie podrywały.
Gadałem z chiefem mechanikiem o nocnym blackoucie. Podobno nie do przewidzenia. Ni stąd ni zowąd padł regulator obrotów, a „emergency agregate” był akurat wyłączony na panelu na mostku nie wiadomo przez kogo i po co. To zabronione, wyłącznik jest w plastikowym pudełku podpisanym „do not switch off”, a kto to zrobił nie wiedzą oczywiście najstarsi górale.
Busan (7/337) 13maja 2002
Jest po pierwszej w nocy i właśnie wyszedłem z Busan. Wysłałem raporty i siedzę nad komputerem i szklaneczką whisky J&B. Jestem chyba trochę romantykiem. Tutaj to nie, ale na przelotach oceanicznych czasem chwycę sekstant i zrobię porządną pozycję z gwiazd. Oficerowie patrzą wtedy na mnie jak na dinozaura. Tu się robi pieniądze – więcej kontenerów, szybciej jechać, przeładowywać, unowocześniać i zarabiać.
Najważniejsze – w tym kółeczku nie ma Szanghaju. Czyli dobę krócej i pewnie i każą stanąć w dryfie. Jako kapitanowi to mi pasuje, ale jako trochę biznesman martwię się, że nie ma ładunku z Szanghaju.
16 maja 2002, po Ningbo (8/338)
DooWoo kazali mi dryfować do soboty rano, lub rzucić kotwicę 10 -40- mil poza obszarem portu. Na obszarze portu kotwiczenie jest płatne. Za wyspą Cheju Do stanę więc jak zwykle w dryfie, a mój przyjaciel, NE prąd zaniesie mnie z prędkością 1.5 – 2 węzły w stronę Busan.
W ogóle nie mam nic przeciwko temu, żeby mieć tylko dwa porty tygodniowo. Pamiątek z Szanghaju mam tyle, że więcej nie chcę. Teraz tylko problem jak dowieźć w całości do domu to olbrzymie jajo.
Znalazlem kilka kaset magnetowidowych, które zostawiłem na tym statku w poprzednim kontrakcie. Są to ulubione kasety piosenek Kabaretu Starszych Panów w wykonaniu chóru Uniwersytetu Warszawskiego „a capella”. Prawdziwa klasyka, można tego słuchać dzień i noc. Szkoda, że Jerzy Wasowski tego nie doczekał.
Szczególnie pociagająca jest jedna dziewczyna w tym chórze. Ma magnetyczną charyzmę. Stoi wśród stu innych chórzystów, ale uwaga publiczności i kamery są skierowane właśnie na nią. Ubrana jest podobnie jak wszyscy, Jest ładna, ale nie powalająca, nie mówiąc już o tym, że jej głosu w chórze nie da się wyłowić. Jest brunetką i ma loczkowaną fryzurę. To jest właśnie ten niezdefiniowany i nienazwany dar Boży. Każdy by chciał to mieć, ale dostają tylko niektórzy.
18 maj 2002, Busan (9/339)
Dojechałem na ósma rano, a tu mi mówią, że pilot dopiero o 1100. Stanąłem w dryfie 14 mil od „sea buoy”. Pogoda ohydna, ciemno i deszcz. Fipińczycy mówią, że u nich właśnie zaczyna się pora deszczowa. Pojadę jutro do dzielnicy handlowej Busan, otwartej piątek i świątek. Przydałby mi sie cyfrowy aparat fotograficzny, na którym można nagrywać też krótkie filmy.
19 maja 2002
Shipchandler Johnny zaprosił c/e Krzyśka i mnie do prawdziwej, koreańskiej restauracji na obiad. Wchodziło się na piętro a tam były czteroosobowe boksy, z czteroosobowymi stolikami o wysokości 30 cm. Buty zostawiało się na korytarzu i siadało za stołem po turecku.
Niestety to już koniec przyjemności. Odebrałem ostrzeżenie, że ruszyły z południa tajfuny. Jeden z nich o imieniu Hagibis jest na N17 i E140, na zachód od wysp Marianów i ma 12 metrową falę.
21 maja 2002
Wyszedłem z Busan o czwartej rano, ale za to przy dobrej pogodzie. Za godzinę wchodzę na shallow waters. W mojej kabinie mam sześć telefonów: statkowy, awaryjny, satelitarny, i trzy komórkowe: europejski, amerykański i japońsko-koreański. A na mostku: trzy telexy, trzy faxy, trzy komputery do wysylania e-maili. No i oczywiście tradycyjna radiostacja typu : ”kocham cię, odbiór!”
Natomiast dżinsy mam tylko jedne i to pęknięte. Ale weź dostań dżinsy na mój tyłek w Korei. Największy numer mają 36 cali, a ja noszę 40.
No, po tym tygodniu 20% rejsu mam z głowy i być może bardzo powoli, prawie niezauważalnie, ale mogę się zacząć pakować. Najpierw dam bosmanowi walizkę, żeby mi zreperował. Była nowa i rozwalili mi ja na lotnisku De Gaulla w Paryżu.
Bosman walizkę zreperował, a ja wsadziłem do niej opaskę na kolano. Wprawdzie kolano mnie nie boli, ale to tylko dlatego, że mam w walizce opaskę.
22 maja 2002, Ningbo (10/340)
Wyspałem się przy kei, ale jak wstałem, a za była oknem mgła. Wychodzę o trzeciej, może się wyklaruje?
Z tym Szanghajem to się okazuje, że mieli za dużo ładunku i musieli wyczarterować drugi statek specjalnie na linię Szanghaj –Busan. Dzięki Bogu. Pamiątek mam już dość, zresztą wszystko można kupić w Polsce – od rury do dmuchania strzałek z kurarą do chińskiego piwa Tsing Tao.
Stanąłem w dryfie 75 mil na SW od Busan. Pogoda wspaniała, horyzont jak żyleta. Dziś podliczę i wypłacę pensje trzem ludziom, którzy zmustrowują w Busan. Już pół załogi wymieniłem. Superintendent nie skancelował moich zamówień. Nawet nowy komputer i nową wieżę dostanę. Woziłem te moje stare kasety z Czerwonymi Gitarami i Niemenem i woziłem i słuchałem i słuchałem i w końcu przestały mi się kojarzyć ich piosenki z młodością, a zaczęły kojarzyć ze statkami.
Dostałem e-mail od Stasia Freichera z mojego roku. On awansował mnie na starego. Jednak jeszcze paru nas żyje.
Nigdy nie byłem zwolennikiem baletu, ale wczoraj chief mechanik Krzysiek przyniósł mi kasetę wideo pod tytułem „Feet of Flames”. Twórcą tego jest niejaki Michael Flatley. Jestem pod wrażeniem, to doprawdy wspaniałe. Chciałbym to zobaczyć „na żywca”. Podobno dali pięć przedstawień w Polsce, ale się niestety nie załapałem.
W polskiej telewizji nigdy nic takiego nie powstanie, bo obsada by się składała z krewnych i znajomych królika, którzy nie mają wprawdzie pojęcia o tańcu, ale są krewnymi i znajomymi królika.
Busan (11/341) 26 maja 2002
Zamówiłem u agenta serwis do żyrokompasu. Technik przyszedł, ale jak się okazało nie miał części do Anschutza.
Okazało się, że mój stary znajomy marynarz Fereira w nocy się urżnął i wykonał rozkazu drugiego oficera. Na poprzednim moim statku pobił się z bosmanem i całej załodze przez niego wstrzymałem sprzedaż piwa na dwa tygodnie. Waham się, czy go wysłać do domu – nie wiem ile dzieci ma na utrzymaniu, ale coś trzeba zrobić.
Ningbo (12/324)29 maja 2002
Fereirę wysłałem do domu. Zadzwoniłem do agencji do Manili i wysłałem telex do Gemini, że „should relax home”. Odpowiedź i zgoda przyszły natychmiast. Na dokładkę obciążą go za bilet do Manili i kosztami biletu zmiennika. Trochę mi go żal, ale nic innego nie mogę zrobić.
Wyszliśmy w słabej widzialności i w deszczu. Kiedy wychodziliśmy wchodził japoński pasażer „Nippon Maru”. Kapitan, sądząc z akcentu Anglik pakował się z niewłaściwej strony wyspy i słychać było przez radio zdenerwowany w ostatniej chwili dał „lewo na burt”, żeby ją wyminąć. Od tego zwrotu aż dostał przechyłu.
Jak teraz wrócę do Busan, to będę miał zaliczone dokładnie 25% kontraktu. Jak nie będzie Szanghaju, to będzie bardzo miła linia. W Busan stoimy w środku miasta, w Ningbo też sympatycznie i tyle dźwigów kontenerowych, ile Gdynia będzie miała za 100 lat. Gdzie ta Azja?
Jeszcze pół roku temu podciągałem sie na drążku 15 razy, co przy wadze 115 kilo nie jest mało. Niestety po złamaniu ręki w Breście nie mogę się podciągnąć ani razu. Nawet z pompkami mam problemy. Zacząłem trenować kapitańskimi hantlami. Są to dwa „bridge fittings”, do mocowania naroży kontenerów. Trochę za lekkie, ale ostatecznie jestem rekowalescent.
31 maja 2002
Wczoraj przyszedł z Gemini telex, że mam Ferejrze potrącić z pensji 842 dolary za transport jego i zmiennika. Za to można żyć na Filipinach z całą rodziną 2-3 miesiące. Mam trochę wyrzuty sumienia.
Stnąłem w dryfie poza zasięgiem telefonów komórkowych. Ten Fereira to niezły zbój, chief mówi, że wszyscy się go boją. Wygląda na bandytę, ma wybite przednie zęby.
1 czerwca 2002
Fereirze wypłaciłem to, co mu zostało z pensji, czyli 43 dolary.
Przeczytałem ostatnią książkę Borchardta „Kolebka Nawigatorów”. Dużo się ciekawych rzeczy dowiedziałem. Fajnie się go czyta, bo to nie wymyślone tylko prawdziwe, no może trochę ubarwione. I jeszcze przeczytałem książkę o Borchardtcie pod tytułem „Kapitan własnej duszy”. W ogóle to jeszcze w mrocznych czasach socjalizmu udało mi sie kupić książkę „Znaczy kapitan” w antykwariacie na Świętojańskiej.
Ponieważ w USA żył jeszcze mój wujek, Stanisław Gutt, którego uczył K.O. Borchardt w szkole morskiej w Southampton, zadzwoniłem do Borchardta, a on zaprosił mnie do siebie na Kamienną Górę i obiecał podpisać książkę dla wujka. Książkę wysłałem potem do Kaliforni .
Znalazł się „Znaczy kapitan”, którego pożyczyłem poprzedniemu chiefowi z maszyny, w poprzednim kontrakcie i nie dostałem jej wtedy z powrotem. Przeczytam go jeszcze raz. Myślę, że ta książka, a kupił mi ją dziadek w roku 1961 wpłynęła na moje życie. Jak się okazało potem na morzu, nie tylko na moje, ale i na życie wielu moich kolegów.
Busan (13/343) 2 czerwca 2002
Muszę przyznać, że Fereira zachował się jak mężczyzna. Nie żebrał, nie błagał, tylko przyszedł przeprosić i się pożegnać. Życzyłem mu szczęścia w nowej kompanii.
Poniedziałek, 3 czerwca 2002
Wczoraj byłem u dentysty. Przyjechał po mnie, nie wiadomo dlaczego wielki ambulans z noszami i zawiózł mnie do szpitala. W głównej poczekalni było mnóstwo ludzi. Jakaś dziewczyna zaprowadziła mnie do działu dentystycznego. Gabinetów tam bylo ze dwadzieścia. Położyli mnie na fotelu, zrobili Rentgena, potem dwie śliczne laleczki - Koreaneczki popatrzyły na zdjęcie i sobie poszły. Czekałem, czekałem i zasnąłem. Jak mnie obudziły to przepraszały, że tak długo , ale mówią dzisiaj niedziela i dlatego takie mnóstwo ludzi. W niedziele przychodzą się leczyć , a nawet przyprowadzają dzieci. To jest odpowiedź dlaczego w zeszłym roku Korea wyprzedziła w PKB na głowę Niemcy, a eksport zwiększaja kilkanascie procent rocznie. Niech żyją długie, polskie weekendy !!!
5 czerwca 2002
Cóż tu dużo gadać, dojeżdżam do Ningbo. Spałem, ale w ubraniu na sofie i co chwilę latałem na mostek. Polska dostała od Korei 2:0.
Miecz „katana”, który jak się okazało nie był „kataną” tylko „wakizashi”
Ningbo (14/344)
Uwiązałem się do kei, pogoda fajna, więc „jolly mood”. Aha, jadę do Szanghaju, mają dla nas 300 kontenerów.
Po Szanghaju (15/345) 7 czerwca 2002
Szanghaj był męczący, ale za dnia i tylko raz rzucałem kotwicę
Busan (16/346), 9 czerwca 2002
W Busan, wewnątrz portu kotwiczyły dwa bliźniaki „Daru Młodzieży”, „Pallada” i „Nadieżda” pod rosyjską banderą.
Potem przyszedł inspektor GL i dał nam popalić. Stwierdził, że wiele certyfikatów uznanych jest tylko czasowo, następna inspekcja za tydzień i poszedł sobie o pierwszej w nocy.
10 czerwca 2002
Wczoraj spacerowalem sobie po Texas Street a wszyscy witali mnie „Hi Captain”. Skąd moga wiedzieć, że kapitan? Wychodzę bardzo rzadko na ląd. Albo wszystkich tak witają.
Z tym inspektorem GL może być deep shit. Demontaż kotła, to robota na stocznię, a nie na postój w porcie. Kocioł ma dwa piętra wysokości, trzeba wymontować wszystkie zawory, dwa zawory zdać na ląd do przetestowania, po uzyskaniu certyfikatów zamontować je + 14 innych zaworów znów i rozpalić kocioł.
Rozpalanie kotła wygląda tak: Na dwie minuty włączyć palnik, na 15 minut wyłączyć, włączyć na 3 minuty, wyłączyć na 12 minut itd.
Ażeby kocioł wystudzić, to dwie godziny przed pilotem i zgaszeniem silnika głównego należy powoli przejść na paliwo lekkie, a samo stygnięcie kotła to przynajmniej 10 godzin. Jak to wszystko zrobić w 36 godzin, nie wiem.
Oddałem komputer komunikacyjny do naprawy, bo ten aschloch inspektor GL zrobił wczoraj black out bez uprzedzenia i komputer nawalił. Oddałem go bez zezwolenia Działu Technicznego, ale teraz w Niemczech 4 rano, a ja o ichniej 2, czyli mojej 2100 wychodzę w morze. Na dokładkę przed chwilą przyszedł Koreańczyk z PSC i zaraz dorwał się do zakwestionowanych przez inspektora GL dokumentów.
10 czerwca 2002
Paskudnie to wygląda. Za pół godziny wychodzę w morze, a tajfun „Nuromi” 300 mil na południe, ale idzie na północny wschód i na dokładkę już się rozwiało. Mgła i wiatr jednocześnie to rzecz niespotykana, ale tutaj jest często.
Okazuje się, że ten japoński miecz, który kupiłem, nie nazywa się „katana” (katana jest o 15 cm dłuższa) tylko „wakizashi”. „Wakizashi” jest o tyle bardziej praktyczny ( np.w podróży) od „katany”, że można go używać nie tylko do walki, ale i do „sepuku”, czyli „harakiri”.
Prawie już przejechałem Morze Żółte i nieuchronnie zbliżam sie do Ningbo. To morze nazywa sie żółte, bo jakieś żółte zielska rozrosły się na powierzchni całymi hektarami, a my grzejemy przez te krzaki. Pogoda była niezła, wprawdzie spałem w ubraniu, ale wykończony nie jestem.
Do tego Busan to już wracam jak do domu. Mam tam ulubione knajpy i wszyscy na Texas Street mnie znają i listy z domu człowiek czasami dostanie. „Dziękuję” to po koreańsku „Komsomida” (akcent na ostatnią sylabę) Jak się zamawia na Texas Street pierogi, to się mówi po rusku „pielemienie”, a do tego zamawia sie „płochaja vodka” (taka słabiutka).
Ningbo (17/347), 12 czerwca 2002
Pilot poinformowal mnie, że wyszły nowe przepisy i nie wolno mi już podjeżdżać samemu 300 metrów do kei i czekać na pilota, tylko mam czekać cztery mile od kei na kotwicowisku. Oprócz tego wprowadza się książki trapowe i moi trapowi mają zapisywać wchodzących na burtę Chińczyków i ilość wchodzących ma być taka sama jak schodzących.
Skąd ja to znam? Z komunistycznej Polski. Z tym że jeszcze był uzbrojony żołnierz WOP. Władze pilnowały, żeby nikt nie nawiał z tego raju, który władze stworzyły ludowi pracujacemu miast i wsi. Oprócz tego miałem paru marynarzy w PLO i PŻM, co służyli w Marynarce Wojennej na tzw. „dozorach”. Byli w załodze na małych okrętach wojennych, które pełniły w/w ”dozory” to znaczy patrolowali wody między polskim wybrzeżem , a Bornholmem , czyli najbliższym kapitalistycznym krajem. Pilnowali, żeby nikt nie uciekł z Polski na kajaku, czy dmuchanym materacu. Nawet jeden z tych marynarzy, który przeszedł do MW z Obrony Przeciwlotniczej nauczył mnie odlotowej wojskowej piosenki pod tytułem „Zenitka”. Muszę zacytować słowa:
Gdy idziemy na ćwiczenia
To w powietrzu pachnie wiosną
Cekaemy gdzieś w oddali
Grają swoją pieśń radosną
Bo zenitka okopana
Gdzieś w terenie jest
I jak para zakochanych
Sieje serie jak marzenie!
Dla wyjaśnienia „zenitka” to sprzężone działo przeciwlotnicze strzelające przez zenit.
Aha, doszły mnie wiadomości z Polski, że miłościwie nam panujący postanowili ustawowo zlikwidować lumpeksy. Ciekawa rzecz, Dania jest jednym z bogatszych krajów i lumpeksy nikomu nie przeszkadzają. Natomiast w Polsce chcą wprowadzić stare dobre zwyczaje, żeby kupować odzież tylko w eleganckim PDT, a tam dostępne są piękne garnitury w dyskretnym kolorze „marengo” z gustownie opuszczonym krokiem.
Busan (18/348),15 czerwca 2002
Pilota dostałem w sobotę o drugiej po południu. Puściłem chiefa z pokładu na ląd. W Busan zawsze chief ładuje statek, więc niech tym razem zobaczy Busan. Ja z chiefem mechanikiem pójdziemy po południu. Tym razem nie będę szalał po knajpach tylko kupię sobie koszulę, bo mi sie zdarła.
Koszulę więc kupiłem, ale 35 dolarów to trochę drogo.
17 czerwca 2002
Tym razem chief się spisał na medal. Statek załadowany „full & down”, minimalna ilość balastów, stateczność dobra, oby tylko pogoda dopisała.
Znana maruda z Gemini wysłała, że mam „notaryzować” zwolnienie Fereiry w konsulacie. Ona dobrze wie, że konsulat odmówił takiej czynności i podejrzewam chiński konsulat zrobi to samo, bo widocznie takie mają przepisy. Napisałem jej żeby zadzwoniła do konsulatu i sama to zrobiła, bo ja nie mam czasu.
Rozesłano dziś telex z Gemini na wszystkie statki kompanii, że jakiś polski kapitan w greckiej kompanii, został w Nowym Orleanie przyłapany z dużą ilością alkoholu we krwi, w związku z czym zawieszono mu pływanie na 5 lat, oraz ukarano finansowo $ 6,500 . Wkurzyłem się. Ja śmią podawać narodowość i nazwisko publicznie?
Napisałem zaraz do Schmita od ISM jak to mam rozumieć? Czy ostrzegaja wszystkich POLSKICH kapitanów?
Czy chcą pomóc dowodzić wszystkim POLSKIM kapitanom?
Na moim statku na przykład filipiński drugi oficer, tę wiadomość (odebraną na sat C, więc wszystkim na mostku dostępną) natychmiast rozpowszechnił po całym statku.
Dlaczego POLISH napisali wielkimi literami?
Schmit zaraz odpisał, że mnie bardzo przeprasza, ale jest to przedruk z „Fairplay International”, a tam każdy pierwszy wyraz artykuł jest pisany dużymi literami.
Nie przekonał mnie.
Jeden Anglik, co mnie zmienił na jednym statku nie trzeźwiał nigdy i wpakował statek na skały. Nie było o tym w „Fairplay International” ani słowa. Nie czytam więcej tego szmatławca, choć czytywałem go jeszcze w bibliotece WSM.
Napisałem to wszystko Schmitowi, a do FI, że „Fairplay International” is not fair.
Ningbo (19/249) 19 czerwca 2002
Tak się nie spieszyłem, że w końcu na shallow waters musiałem gnać na złamanie karku, bo inaczej bym nie zdążył na ETA, który sam podałem. Przeleciałem kotwicowisko na obrotach morskich i wziąłem pilota 1945.Teraz znowu nie ma Szanghaju, więc będę się 2 dni taplał pod Busan, żeby być na rano. Inspektor z GL znowu ma przyjść, nasz superintendent przełożył go na 22 czerwca. Cały bal z kotłem od początku, z tym, że mamy to już obcykane.
20 czerwca 2002
Widzialność 1 mila zmusza mnie do prowadzenia „nawigacji bulajowej”, to znaczy siedząc przy biurku zerkam przez okno. Dziewczyna z Gemini, co wysłała ten teleks o pijanym POLSKIM kapitanie została widocznie dobrze opieprzona przez Schmita, bo przysłała słodki telex zaczynający się od słów.....”hope everything well”......i w ogóle jak zażądałem zmienników za drugiego i trzeciego oficera, to zaraz dostałem odpowiedź. W ogóle Schmit zaproponował, żebyśmy zapomnieli o tym głupim incydencie, a on gwarantuje, że to się więcej nie powtórzy.
21 czerwca 2002
Dryfuję 30 mil na południowy wschód od Busan, między Koreą, a japońska wyspą Tsushima. To ta sama Tsushima, pod którą odbyła się jedna z największych w historii bitew morskich w 1905 roku, między Japonią a Rosją , w której Rosja dostała straszne lanie. Czytałem o tym w polskiej książce pod tytulem „Bitwa pod Cuszimą”.
Druga rewelacja to, że „Paul Rickmers” (czyli mój następny statek) zaczął chodzić na Zachodnią Afrykę. Poinformowała mnie o tym Karen, która powiedziała, że na „New Oriencie” zmieni mnie Wojtek na początku września. Uzupelniłem, że 8 września.
Z tego, co może być w tej Afryce to Sierra Leone (Freetown o ile dobrze pamiętam) , Liberia (Monrovia), Dakar w Senegalu, Akra w Ghanie, Lagos w Nigerii, Lome w Togo. Przechalapane, ale zimą jednak lepsza pogoda niż na północnym Atlantyku.
1300
Zaczęło mnie nie wiadomo dlaczego dryfować do lądu i musiałem odpalić maszynę i pożeglować godzinę na NE. Jestem dokładnie między Busan a Tsushimą. Dokładnie po 10 mil w każdą stronę. Mam nadzieję, że telewizja będzie, bo inaczej kibice by mi nie wybaczyli.
Busan (20/350), 22 czerwca 2002
Oczywiście inspektor GL już na nas czekał. Pochodzi z Wismaru, więc z NRD. Na szczęście był w dobrym humorze, bo Niemcy weszli do finału. Kotła nie trzeba więc robić do grudnia, maszyna zaliczona, teraz torturuje mojego drugiego i trzeciego oficera. Jak sobie pójdzie (a spieszy się na mecz Korea-Hiszpania, o 1530) to pójdę na plażę Hae Yun Dae, a może na samą Kwang An Li. Na pocztówce wygląda jak Copacabana w Rio.
23czerwca 2002
Wczoraj GL był jak na siebie sympatyczny i mam nowe certyfikaty, oraz Świadectwo Klasy Kadłuba i Maszyn.
Poszedłem do miasta. Koreańczycy po zwycięstwie nad Hiszpanią szaleli. Na mnie jako Polaka patrzyli niepewnie, ale jak podniosłem kciuk do góry, to dawaj mnie ściskać, a nawet próbowali podrzucić do góry.
Ja szczerze mówiąc też kibicuję Korei. Przez ten czas polubiłem ciężko pracujących Koreańczyków. Są grzeczni i nie zdzierają nosa. Myślę, że wszyscy ich lubią. Byli przez stulecia napadani i łupieni przez Japończyków. Tak jak my przez Niemców. I są jak Polacy serdeczni i gościnni.
Ulice bezpieczne, można się po nocach włóczyć w pojedynkę. Wracam z Chin do Busan jak do domu, choć przeciw Chinom też nic nie mam.
Polska na tym trochę zyskuje, ostatecznie przegrała z czwartą drużyną świata.
Dzisiaj odkryłem karty telefoniczne, że można dzwonić z Korei do Polski 47 minut za 10 dolarów. Czyli 47 groszy za minutę. Jak wytłumaczyć, że za tę samą odległość z Polski, ale płacona Telekomunikacjiu Polskiej wynosi 8.90 zł?
25 czerwca 2002
Czytam „Bunt na okręcie” Hermana Wouka. Nieźle napisane. Pozazdrościć talentu. Najważniejsza według mnie myśl, że nie można zrozumieć, co to znaczy być dowodcą, dopóki się nim samemu nim nie zostanie. Szczególnie w 21 wieku, kiedy jedyna, wypracowana przez tysiąclecia metoda rządzenia na statku, to średniowieczny feudalizm.
To się chyba wiąże z poglądem, że słabością demokracji jest sama demokracja.
26 czerwca 2002, Ningbo (21/351)
4 lipca upłynie moje 10 tygodni na statku, czyli połowa kontraktu. Mam nadzieję, że ta druga połowa szybciej zleci. Jak byłem młody, to mi się zdawało, że mam bardzo dużo czasu. Teraz tak nie myślę i dlatego staram się spędzić ten czas na statku jak najpożyteczniej. Dlatego nalewam sobie piwo Tsing Tao. Heineken smakuje przy tym jak butapren. Mój cook Rodrigo waży 45 kilo, a moim nieosiągalnym marzeniem jest osiagnąć wagę dwóch Rodrigów.
29 czerwca 2002 (Piotra i Pawła)
Jest pierwsza w nocy i właśnie zadzwoniłem do chieffa żeby odpalał maszynę, bo mamy do Busan 90 mil, a przy pilocie mamy być niby na ósmą rano. Piszę „niby”, bo jak się zgłoszę do stacji pilotów to zaraz będzie dziewiąta, dziesiąta itp.
W związku z moimi imieninami, już dawno zaprosiłem chiefa mechanika, jedynego oprócz mnie Polaka na lody.
Do kitu te imieniny się zaczynają. Ledwo podjechałem do pilota o ósmej zaraz przesunęli na jedenastą ,a potem na trzynastą.
Busan (22/352), 29 czerwca 2002
Pilot powiedział, że podobno marynarka wojenna Korei Północnej dopuściła się ataku na okręt wojenny Korei Południowej i go zatopiła. Podobno 9 zabitych i wielu rannych.
1 lipca 2002
Przewróciłem kartkę w kalendarzu i już widać mój urlop, który ma się rozpocząć 9 września. Na razie załadunek się opóźnia, z czego jestem zadowolony, bo im później wyjdę, tym mniej będę musiał dryfować przed następnym wejściem do Busan. Oczywiście, jak nie będzie Sznghaju, a mam nadzieję, że nie.
2 lipca 2002
Nareszcie wczoraj wieczorem moje cumy – smycze klasnęły o powierzchnię wody w porcie i mój chart „New Orient” wyrwał się na wolność. Początkowo przedzierał się przez mżawkę i „fog patches” ( drugi wołał mnie w nocy na mostek i nadawaliśmy sygnały mgłowe), ale teraz powietrze jest krystaliczne, a mój statek szczęśliwy.
Wprawdzie gdzieś, na wschód od Filipin, następny tajfun „Rammasun” szczerzy kły i szykuje się do drogi na północ, ale mam nadzieję, że mnie minie.
Czytałem ostatnio w książce „Bunt na okręcie” opis przejścia wojennego niszczyciela przez tajfun, to strach człowieka oblatuje. Niszczyciel miał dwie maszyny i dwie śruby, razem 30 tysięcy koni mechanicznych, a miał trudności z obróceniem się pod wiatr. Strach pomysleć, co by było ze mną – mam tylko 6390 kW, a statek jest załadowany kontenerami po mostek. Z takim „żaglem” nic nie zrobię. Będzie mnie pchało jak pusty karton po piwie.
„Rammasun” idzie prosto na północny zachód i jeśli pójdzie tak, jak klasyczny tajfun powinien, to przetnie mi drogę w czwartek.
Czytam „The evasion of tropical cyclones” i uczę się jak uciekać i w którą stronę. Kazałem bosmanowi uszyć „windbag”, czyli taki rękaw do pokazywania kierunku wiatru, jak na lotniskach. Zamocował go na topie drugiego dźwigu. W Ningbo porównam wskazania mojego barometru z barometrem w kapitanacie, na mój naniosę poprawkę i narysuję tabelę, jak w książce.
Najbardziej niebezpiecznie jest kiedy ciśnienie gwałtownie spada, a kierunek wiatru się nie zmienia. Znaczy to, że jestem na drodze cyklonu, w niebezpiecznej jego połówce (prędkość wiatru dodaje sie do prędkości cyklonu). Należy wtedy skręcać w kierunku prawej ćwiartki rufowej i iść „cała naprzód”.
Ningbo (23/353) 3 lipca 2002
Zacumowałem w Ningbo i w zasadzie mogę powiedzieć, że jutro spotkam „Rammasuna”. Idzie prosto na pólnocny zachód i powinienem go spotkać jutro wieczorem. Mogę rzucić kotwicę na redzie Szanghaju i czekać, albo też iść w morze i próbować go unikąć.
Na razie jednak jestem „padnięty” i idę spać. Po ciemku rzucałem kotwicę na zapchanym kotwicowisku, obudzili mnie za wcześnie, żeby ją podnosić, a mój trzeci oficer nie wpisał poprawnie ważności certyfikatów i popełnił kilka innych ważnych dla Chińczyków nieścisłości.
No, zdrzemnąłem się odrobinę, a mój agent Xu przyniósl informacje z Zarządu Portu, że mam wyjść w morze już o siódmej rano, bo potem może być za późno. Będę ostatnim statkiem opuszczającym Ningbo. Wiatr może przyjść już dziś wieczorem. Kazałem założyć podwójne cumy.
Według definicji cyklon (niż) to formacja atmosferyczna typowa dla niżów tropikalnych o bardzo małej średnicy (kilka mil morskich). Według reguły na półkuli północnej wiatr wieje wokół „oka” w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, a na południowej zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Są to niże małych szerokości. W Ameryce zwie się je huraganami (hurricane), w Azji tajfunami (Typhoon-chińska boginii zła). Klasyfikuje się je od 70 do 160 węzłów według skali opisowej Saffira - Simpsona na 5 stopni.
Tylko Bóg wie, kiedy uderzy „Rammasun”. Na razie kieruje się na Ningbo i ani myśli skręcać. Jakby chciał iść wgłąb Chin to zdążyłbym zwiać w morze, ale jeśli pójdę w morze i ruszę w stronę Korei, a on skręci za mną strach myśleć. Kazałem chiefowi osobiście sprawdzić mocowanie kontenerów. Właśnie byłem na mostku sprawdzić prognozy i okazuje się, że za „Rammasunem” idzie następny tajfun „Chataan” – jest na 9 stopniu szerokości północnej i 150 stopniu dlugości wschodniej.
W locji, na stronie z Chinami jest kilka tras ostatnich tajfunów tam obserwowanych. Niektóre idą więc kursem północno-zachodnim wgłąb Chin, niektóre klasycznie zawracają po paraboli i kierują się na cieśninę koreańską, niektóre wreszcie wywijają pętlę, by wrócić na wschód.
Kapitan zdany jest więc na obserwację ciśnienia, wiatru i fali , żeby określić pozycję tajfunu i jego „track”. Ciśnienie właśnie zaczyna spadać.
Dość o „Rammasunie”, kupiłem whisky i piwo Tsing Tao. Piwo to mi bardzo smakuje, jest w 0.6 l butelkach, niepasteryzowane. Podobno browar w Tsing Tao założyli w XIX wieku Niemcy. W samym mieście Tsing Tao podobno sprzedaje się to piwo w 5 litrowych torbach plastikowych.
Ułożyłem tabelę, w której jest aktualne ciśnienie powietrza w porównaniu z ciśnieniem przeciętnym o tej porze roku oraz kierunek i siła wiatru. Dostałem także od Chińczyków mapkę z drogą tajfunu „Rammasun”, ale jest ona niedokładna. Teraz pozostaje zgadnąć, gdzie pójdzie tajfun i trafić.
Jest już blisko, bo wiatr mam 20 węzłów, jest zachmurzenie i deszcz i coś złowieszczego wisi w powietrzu.
Cumy mam podwójne, więc spokojnie spałem, tylko dwie warstwy kontenerów na pokładzie, a chief trymuje balasty, żeby być metr na rufę.
Przygotowałem wszystko jak potrafiłem najlepiej i jeśli następny raport sześciogodzinny przyjdzie, że „Rammasun” posuwa się na NNW, głupotą byłoby iść na Koreę. Lepiej rzucić kotwicę na kotwicowisku Ningbo, albo na
Mapka, którą otrzymaliśmy od Ningbo Port Authority
południowym kotwicowisku Szanghaju i przeczekać, aż tajfun pójdzie sobie na północ. Jeśli jednak miałby iść na NW, lepiej uciekać w morze.
To jednak tylko Bóg wie.
Rzuciłem kotwicę na kotwicowisku Ningbo. Poinformowałem charter przez telefon, że czekam, aż przejdzie tajfun. Coś tam protestowali, ale odłożyłem słuchawkę. Ostatecznie we wszystkich ISM-mach, które znam, a więc Mærska, Oldendorffa i Rickmersa napisane jest „Captain has overriding authority”, czyli, że mogę złamać wszelkie przepisy i regulacje, jeśli uznam, że to dla bezpieczeństwa statku. I nic na to żadni lądowi „blablacze” nie poradzą. Kotwicowisko było tak zapchane, że musiałem rzucić kotwicę na północnym krańcu, na 11 sążniach, ale niestety 4 kable na wschód miałem już skały, a 3 kable na zachód izobatę 4 sążniowa i mieliznę. Siła wiatru sięgnęła 50 węzłów czyli 11 stopni B i statek zaczął dragować na mieliznę. Uruchomiliśmy jak najszybciej maszynę i poszliśmy godzinę na północ, czyli około 10 mil (poza kotwicowisko). Teraz rzuciłem kotwicę już na mapie metrycznej i na dobrze trzymającym dnie na głębokości 12 metrów- rzuciłem 8 szakli czyli 216 metrów łańcucha. Nie ma tu zakazu rzucania kotwicy, kotwica na razie trzyma, ale na anemometrze skończyła sie skala na 12B czyli 60 węzłów. Koło 10 wieczorem nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Zaczęliśmy dragować(posuwać się wlokąc kotwicę)! Odpaliłem maszynę w pięć minut i początkowo szedłem „death slow ahead”, żeby się utrzymać na kotwicy, potem „slow ahead” i wreszcie „half ahead”. Wiatr tak wył, że na mostku trzeba bylo do siebie krzyczeć, a jak się wyszło na skrzydło i otworzyło usta wiatr wydymał policzki jak balon. Deszcz bolał przy tej prędkości wiatru. I tak manewrując naszą śrubą nastawną czyli zmieniając „pitch” dotrwaliśmy do rana nie dragując. Wiatr kręci w lewo z N na NW czyli „backing” i zelżał do 12B. Prognozy mówią, że tajfun skręcił z NNW na N i nie wiadomo, czy pójdzie na NE czy na Busan. Za parę godzin mam zamiar podnieść kotwicę i ruszyć do domu czyli do Busan. 07.30 z trudnością podniosłem kotwicę i ruszyłem na północ. Prognoza jest niezła-tajfun ma iść na północ i kiedy skręcę na północny wschód „oko” powinno być 200 mil na północ ode mnie i wiatr powinienem mieć w plecy. Prognoza ma 70% prawdopodobieństwa. Nie mogę już dłużej czekać mam spóźnienie. Zaletą tajfunu jest, że morze wymiecione jest ze statków i rybaków. Dzwoniłem przed chwilą do agenta w Busan. Mówi, że port pusty, wszystkie statki wyrzucono na redę. Mam jeszcze dobę do Busan-może port w międzyczasie uruchomią. Tajfun jest już na północny wschód ode mnie, na zachód od wyspy Cheju Do. A ja wykorzystując należący do niego wiatr jadę 16 węzłów na wysokiej fali i o 1600 bedę w Busan-straciłem tylko 8 godzin. Jedziemy z „Rammasunem” równolegle, ja w jego bezpiecznej połówce. Dowiedziałem się, że Busan port zamknięty. Skręciłem za wyspę Koju Do i rzuciłem kotwicę.”Do” to „wyspa” po koreańsku a po chińsku „Dao” Agent powiedział, że jestem jedynym statkiem, który przyszedł z Chin, wszystkie inne statki dalej czekają w Chinach, a mnie spodziewali się najwcześniej jutro wieczorem.
Busan (24/354), 7 lipca 2002
Rzuciłem kotwicę 2 mile od brzegu (zasięg) i do koi. Byczyłem się do piątej rano, potem podszedłem do pilota i w ogromnym tłoku innych wchodzących statków wszedłem między dwoma trzystumetrowymi Hanjingami.
Nie jest dobrze. Następny tajfun „Chataan” ma 940 mB w oku i idzie mi na spotkanie. Chyba będę musial sie przed nim gdzieś schować.
8 lipca 2002
Chataan dalej celuje we mnie swój podły wektor. Jeśli pojdzie tak jak Rammasun, to znów noc na dragującej kotwicy i znów zamkną port w Szanghaju, Ningbo i Busan.
Właśnie wysłuchałem angielskojezycznej audycji w koreańskim radio i zastanawiali sie tam nad koreańskim sukcesem gospodarczym. Konkluzja audycji : rząd nie wcinał sie do gospodarki z żadną regulacją cen.
Wyszedłem zaraz na miasto, żeby to sprawdzić. Poszedłem z pół godziny na zachód główną ulicą na zachód i dotarłem do dzielnicy z milionem uliczek ze sklepami i sklepikami i straganami między nimi. Zamiast jak prawdziwi marynarze iść na dziwki poszliśmy do maleńkiej kawiarenki gdzie dają doskonałą espresso, a potem zanurzyliśmy w tę sieć uliczek. Spacerowaliśmy trzy godziny i nie szliśmy ani 5 metrów nie szliśmy tą sama trasą. Najmniejsza restauracyjka wygląda tak:
Wózek z elektrycznym piecykiem podłączonym do prądu w najbliższym sklepie stoi na chodniku, a przy nim 2 stołki i specyjały gotowe do smażenia. Ponieważ nie ma wody do mycia naczyń potrawy podawane sa na talerzach, które są w celofanowych torebkach. Po zjedzeniu torebkę zdejmuje się z talerza i wyrzuca. Nabraliśmy ochoty na wyglądające jak polskie pierogi kluchy i zjedliśmy sobie po porcji. Wyśmienite, cena 2 000 wonów, czyli półtora dolara.
Nie do wyobrażenia w Polsce. Sanepid zamknąłby biznes jeszcze przed otwarciem, a niedoszli biznesmani poszliby zaraz na bezrobocie, czyli państwowy cycek. Dlatego też Korea wyprzedza Niemcy, a w Polsce chodzi się do szpitala z własnym jedzeniem, basenem i jeszcze człowieka zarażą wirusem C.
Tutaj Sanepidem jest klient. Jak wygląda brudno i niesmacznie – nie kupuję.
9 lipca 2002, godz.0230 po wyjściu w Busan
Nie chce nic zapeszać, ale „Chataan” skręca na Japonię.
1630 – Poszedł na Japonię, na północ. Natomiast między Tajwanem, a Chinami szykuje sie następny. Na razie jest TS czyli Tropikalnym Sztormem, ale wygląda na to jednak, ze dojadę do Ningbo bez przeszkód. Na razie jednak horyzontu nie widać, niebo przybżdżone, a jak słucham dobrego jazzu Lestera Bowie. Trzeci napisał bzdury w Dzienniku Okrętowym - nie wie co to kurs magnetyczy, kompasowy i prawdziwy.
Kazałem mu się nauczyć: „True Virgin Makes Dull Company” Pierwsze litery przysłowia złożą się w:
True (prawdziwy kurs) + Variation (deklinacja) =Magnetic (kurs magnetyczny + Deviation (dewiacja) = Compass (kurs magnetyczny)
Jest i drugie przysłowie : „Captain Daughter Milks Very Tasty”
Puściłem sobie Bacha. Mam już dość tej linii, albo mgła, albo tajfun, albo mielizna, albo ruch – jedyny jasny punkt to Busan.
10 lipca 2002
Całą noc przestałem na mostku – widzialność w porywach 50 metrów. Nawywijałem się między niewidocznymi rybakami, którzy wygłodniali po tajfunie rzucili sie stadami na łowiska.
„Chataan” poszedł na Japonię, ale wykluł się nowy „Halong” na południu i co gorsza „Nakri” w Cieśninie Tajwańskiej.
Więc było to chyba jak dotąd moje najgorsze „kółeczko”. W tamtą stronę tajfun, a w tę doba mgły i wywijanie między tysiącami niewidzialnych rybaków. Pilot mówi, że wczoraj statek zrobił „dzwon” z keją, robiąc sobie dziurę 10 metrowej długości.
Ningbo,11 lipca 2002
Niestety ranek wstał zamglony. A za godzinę wychodzę w morze- muszę przejść przez zatłoczone kotwicowisko i potem 10 godzin po zapchanych do granic chińskich „shallow waters”. Wczoraj wieczorem przeszliśmy się po porcie Ningbo. Zbudowany z ogromnym rozmachem, wielka ilość czteropiętrowych przekładarek, i innego najnowocześniejszego sprzętu do manipulowania kontenerami. Wszędzie czysto, jak w szpitalu, eleganckie barierki i płotki, strzyżone trawniki i artystycznie wycinane żywopłoty. Co sie z tymi Chinami dzieje? Ten terminal wygląda lepiej niz w Rotterdamie.
12 lipca 2002
Dojeżdżam do Busan. Rzucę kotwicę tam, gdzie ostatnio. Koło małego portu przy ogromnej stoczni Daewoo. Stocznia jest chyba ogromna, bo widziałem ostatnio jak dwa wielkie statki wychodzily na próby. Tanker miał na oko 250 tys. TDW.
Już rzuciłem wspomnianą kotwicę i spędziłem noc w łóżku.
Kiedy wstałem i poszedłem na mostek, okazało się, że „Nakri”, który do tej pory spokojnie stał nad Okinawą ruszył dziarsko na północny zachód czyli na moją trasę, na dokładkę „Halong” ruszył w tę samą stronę z prędkością jedenastu węzłów czyli przetnie linię łączącą Busan z Shanghajem gdzieś koło mnie. Rodzą się te tajfuny gdzieś koło Marianów, na małych szerokościach i zaczynają swoją niszczycielską wędrówkę. W drodze hardzieją, nabierają mocy, a kiedy docieraja do Chin, Korei czy Japonii mają już po 940 mB głębokości i wiatr 90 węzłów ( jakby 18 stopni Bouforta) Przewracają wtedy statki, zrywają je z kotwic, rzucają na ląd. Oby Bóg miał nas w opiece.
Busan 26/356)13 lipca 2002
Tylko podniosłem kotwicę, żeby przejść te ostatnie 23 mile do pilota, zrobiła się tropikalna ulewa z widzialnością 300 metrów, i tak już było do podania cum. Jest tyle tych niebezpiecznych sytuacji , że już nie chce się o tym pisać. Pozostańmy przy tajfunach, jako najniebezpieczniejszych. Oba tajfuny przyczaiły się i czekają, kiedy wyjdę z Busan. Wtedy rzucą mi się do gardła. Jak pech to pech. Gryzłem sobie jabłko, ale mi nie smakowało (gdzie tam tutejszym jabłkom do polskich), więc chciałem je celnie wrzucić do kosza. Niestety nie trafiłem, jabłko trafiło w krawędź kosza i zaświniłem dywan.
1540
Przed chwila pękła na dźwigu stalowa lina „hoisting wire”. Powinna wytrzymać 80 ton, ale wszystko się zużywa. Żeby ja zmienić na zapasową, potrzebuję 12 godzin, bez operacji ładunkowych, tak, że zrobię to w morzu. Ten zepsuty dźwig na razie zastapi lądowy dźwig mobilny „Gottwald”.
„Halong” ciągle idzie na spotkanie ze mną. Będzie koło Ningbo szesnastego. Po wyjściu w morze prawdopodobnie rzucę kotwicę na zakrytej od morza lagunie. Niestety będzie tam kotwiczyć milion innych statków. Dwa lata temu „New Orient” też tam się schował i inny zerwany z kotwicy statek zmiażdżył mu dziób.
14 lipca 2002 (kolejna rocznica zdobycia Bastylii)
W nocy obudziło mnie wycie wichru. Na pokładzie dźwig pośpiesznie zamykał klapami ładownie. Załoga zakładała dodatkowe cumy. Poszedlem na mostek i spojrzałem na anemometr – 9-10B. Przerwano załadunek w porcie. Stewedorzy opuścili statek. A myślałem, że będzie pogoda i pójdę na plażę. Za to ten „Nekri” się chyba wydmuchał bokiem.
15 lipca 2002, 4 rano
„Halong” jest nad Okinawą. Prognozują, że pójdzie na północ. Czyli jak się sprawdzi, mam szanse się przemknąć na północ od niego, przy wschodnim wietrze 10B. Wiatr ten by mnie popchnął. Ale jak pójdzie na północny zachód, trafię na niego. Znów ruletka.
Podjąłem decyzję - jadę na Ningbo.
Najnowsza wiadomość : Bosman splątał starą „hoisting wire”na bębnie, czyli zrobił „spagetti” . Stalowej liny o grubości 4 cm i długości 180 metrów nie da się rozplątać – trzeba ja pociąć i wyrzucić.
Trasa tajfunu „Halong” Wierzchołek paraboli nad Okinawą. „Rammasun” poszedł prosto na Chiny.
Bosman Roberito przy haku i „hoistig wire” dźwigu okrętowego
Ningbo (27/357) 27 lipca 2002
Myślałem, że poprzednia podróż była najgorsza, ale się myliłem. Po mojej komendzie „all hans on deck” do wymiany liny na dźwigu stałem 26 godzin na mostku, z drugim i trzecim. Chiefa i wszystkich ludzi z pokładu wysłałem do roboty. Pogoda była fatalna, cały czas modliłem się, żeby „Halong” nie skręcił na Chiny, a kiedy już wyraźnie skręcił na Japonię, zrobiła się mgła i w takich warunkach dojechałem na kotwicowisko w Ningbo. Pamiętam, miałem już na sześciu kablach pierwsze statki na kotwicowisku, kiedy w okamgnieniu woda zrobiła się żółta, niebo sine i rozpętała się straszliwa burza z piorunami. W potokach wody z nieba straciłem obraz na radarach. Krzykąłem na bosmana, żeby biegiem leciał na bak i rzucał lewą kotwicę. Na szczęście był na pokładzie i zaraz rzucił. W tym momencie zadzwonił telefon z Hamburga z informacją, że przyjedzie inspektor nas egzaminować z ISMu. Wybrał se moment.
Ulewa skończyła się po 40 minutach. Maszyny nie zatrzymywałem, więc zaraz ruszyliśmy do pilota. Za to chińskie Immigration kazało na siebie czekać 3 godziny, ale jak zasnąłem o 1900 po odprawie to spałem do 2300. Potem się obudziłem i z radością, że nie muszę wstawać jeszcze raz zasnąłem.
17 lipca 2002
Już jadę znów do Busan. Na wyspach Marshalla wykluł sie nowy tajfun - sukinsyn o imieniu „Fengshen”. Już idzie na zachód i jest jak na swój młody wiek dość głęboki 950 mB.
18 lipca 2002
Jadę, ale od nocy leje, widzialność 1 mila, więc właściwie cały czas powinienem stać na mostku. Koło północy rzucę kotwicę i będę się dyndał do soboty rano. Krzysiek zaprosił mnie na swoje imieniny na „sushi” do jednej z japońskich restauracji. Na moich imieninach w restauracji „Hunt” podano rybę prażoną, a do jej dzielenia nożyczki. Imieniny Krzyśka miały być za tydzień, ale w tamtym tygodniu zrobiliśmy próbę, teraz będzie próba generalna, a właściwie imieniny za tydzień. Musimy wszystko dobrze wyćwiczyć, żeby się udały. W prawdzie w imieninach bierze udział tylko nas dwóch, ale chcemy uniknąć tremy, że coś nie wyjdzie.
„Fengeshen” ma już 925 mB. Przy takim gradiencie izobar wiatr 100 węzłów. Na dokładkę ruszył na WNW.
19 lipca na kotwicy koło wyspy Koju Do
Dzisiejsza prognoza jest jeszcze bardziej przygnębiająca. „Fenshen”ma już 920 mB i wiatr 106 węzłów czyli 3 stopnie Saffira - Simpsona (20B). Z wysp Marshalla przesuwa się nad Mariany z prędkością 11 węzłów. Mam nadzieję, że skręci gdzieś, choć nie mam broń Boże nic przeciwko Japończykom.
Busan (28/358) 21 lipca 2002
Po rozkosznych dwóch nocach przespanych na kotwicy wstałem o 1530 i wjechałem do Busan.
Dziś rano wstaję i stoje pod prysznicem, nagle macam z tyłu na karku, a tu ciało miękkie, myślałem, że skóra mi schodzi, ale ciało odpada bezboleśnie od kości! Wpadłem w przerażenie. Trąd! Zaraziłem się gdzieś trądem! Próbowałem się odwrócić karkiem do lustra, ale nic nie mogłem zobaczyć. W końcu jakoś się powykręcałem i zobaczyłem coś jakby zielone. No tak, ciało mi gnije! Kawałek ciała wziąłem w palce, patrzę, a to guma do żucia spadła ze stolika i się przyspała.
D.E. Wedel 2002
„Fengshen” jakby szedł tfu!tfu! na Japonię, a nie na mnie. Ale ma już 910 milibarów (te milibary to wymyślił pewnie facet o wyjatkowo wąskich barach).
Z Krzyśkiem byliśmy w restauracji „Hunt”. Sushi nie mieli, ale zauważyliśmy „ribs”. Pokazaliśmy kelnerce palcem, co chemy, bo jak to Koreańczycy nawet „thank you” nie umiała po angielsku.
Najpierw nam przyniosła zupkę i ciepłe bułeczki, potem parę miseczek koreańskich przypraw i bardzo dobre draft piwo, a w końcu wniosła dwa talerze o średnicy pół metra, a na nich jakieś wspaniale przybrane kotlety z mielonej wołowiny i „mexican salad”. Na pewno nie były to żeberka, ale znając koreańską uprzejmość być może żeberka wyciagnęli, a mięso przeżuli, żeby zadowolić gości. Potem kelnerka stanowczo odmówiła napiwku, czym się specjalnie nie zmartwiliśmy i obżarci do granic poszliśmy na espresso. Poszliśmy więc Aleją Lenina (nazwy wymyślone przez nas dla ułatwienia). Potem skręciliśmy w ul. Policyjną, doszliśmy do ul. Charlie Chaplina, gdzie leży kawiarenka „Espresso”. Ta espresso kosztuje tylko 2500 wonów, czyli 2 dolary, a smakuje bosko.
No, pogoda zrobiła się dobra, morze gładkie,”Fengshen” poszedł na Japonię. Niewiele człowiekowi do sczczęścia potrzeba. Moje prywatne doświadczenie jest takie-jak się tajfun rodzi na wyspami Marshalla, tajfun idzie na Japonię, jak nad Marianami, idzie na mnie.
Ningbo (29/359) 24 lipca 2002
Wykrakałem. „Fengshen” nagle z kierunku NW czyli na Japonię, skręcił na west czyli na mnie. Na szczęście ma już tylko 955 wąskich barów, ale to znaczy 16B.
Wczoraj na kotwicowisku, pomimo, że po parę kabli do brzegów i z prawej i z lewej, przywiało tak, że pilot nie mógł przeskoczyć na sztormtrap. Nie mogłem go nijak osłonić na kotwicowisku, bo za ciasno, więc podjechałem pół mili od kei i tam wykręciłem dałem mu „lee side”. Jeszcze 7 tygodniiiiiiii!
Chyba uda mi się przemknąć przed „Fengshenem”. Pilota dostanę dopiero w sobotę. W Busan będzie tragedia. Dwóch inspektorów z Hamburga, nowy chieff z pokładu i bunkrowanie. Nie mogli już lepiej skoordynować. Ale jak to przebrnę, to do końca kontraktu zostanie tylko walka z tajfunami.
26 lipca 2002, siódma rano
Zamiast rzucić wieczorem kotwicę i się rzucić do koi, spędziłem noc na mostku.”Fengshen” mnie dosięgnął. Zerwał mi tent na skrzydle, a skala wiatromierza skończyła się już wieczorem. Skręcił dupek na zachód, zamiast iść na Japonię, jak mu radziłem. Przeszedłem na manewrowe i po prostu sztormuję. Paliwa mam na trzy dni, a port oczywiście zamknięty. Na dokładkę następny tajfun „Fung-Wong”, który do tej pory szedł sobie spokojnie na WSW nagle ruszył dziarsko na północ, na spotkanie ze mną.
Inspektor z Hamburga nic nie wie o zamknięciu portu. Muszę powiadomić biuro.
1830
„Fengshen” poszedł na Tsing Tao (to miasto od piwa), a „Fung Wong” idzie na północ i jutro będzie na miejscu „Fengshena” . Niemniej walnąłem kotwę 3.5 mili od Keju Do i już mam teleks z agencji Doo Woo, że mam być przy pilocie o ósmej rano czyli wstawka o piątej rano. Inspektor ma być w Busan o 1800, więc mam nadzieję, że spędzi noc w hotelu w towarzystwie gejszy, a u mnie zjawi się w niedzielę koło południa.
27 lipca szósta rano
Zdjąłem się z kotwicy i grzeję full ahead do pilota. Ruch w Busan jest nieuporządkowany, więc ETA na ósmą ma wiele innych statków, więc jak zwykle zbierzemy się razem w jednym punkcie o tej samej godzinie i będziemy wywijać ósemki, żeby się powymijać. Jak mówię o tym pilotom, to mi przyznają rację, ale nic sie od lat nie zmienia.
Busan (30/360), 28 lipca 2002
Jestem w Busan i to już po audycie u inspektora. Sympatyczny kapitan, chociaż z NRD. Przywiózł polskie gazety .Oczywiście po paru piwach oskarżyłem go o drugą wojnę światową, śmierć mojego dziadka w Mauthausen, oraz 3 lata przymusowej pracy mojej mamy. Przeprosił, ale odmówił wypłacenia odszkodowania pod pozorem, że jest 12 lat młodszy ode mnie. Sprzedałem mu jedną z moich „wakizashi” za 10 euro. Kupię se drugą, niech ma.
Przejdźmy do pogody. Nie ma tajfunów ani na Wyspach Marshalla, ani na Marianach. „Steday as she goes!” jeszcze 7 tygodni.
Dziś otwieram moj e-mail box, a tam co?
List od kumpla z roku Andrzeja. Nie przyjaźniliśmy sie wprawdzie, ale mnie znalazł przez duńską książkę telefoniczną. Okazuje się, że zadzwonił do mojej pierwszej żony, ona podała mu numer do drugiej żony, a ta mu adres mailowy. Mieszka od wielu lat w Hamburgu, jest obywatelem Bundesrepubliki i pracuje jako planer na jednym z większych terminali kontenerowych.
A ja se płynę do Ningbo, a cook smaży dla mnie łososia na obiad. Teraz jest nas trzech Polaków na burcie, bo przyjechał nowy chief z pokładu, Zbyszek.
Ningbo (31/361) 31 lipca 2002
Hans, ten inspektor, co mi robił audyt przysłał mi teleks, że celnicy nie pozwolili mu zabrać wakizashi z Korei, choć był w walizce. Bedę mu musiał wysłać pocztą z Chin.
Busan (32/362), 2 sierpnia 2002
Mam jechać w tym kółku i do Ningbo i do Szanghaju, niech ich cholera. Przy tym nasuwa się natychmiast pytanie kogo ma ta cholera i co ona ma ich. Nie wiem, ale tak się mówi. W każdym razie oni,co ta cholera ma ich, są winni wszystkiemu, czyli, że muszę do Sznghaju.
Ale generalnie survey kotła, load test rescue boat zrobione pozytywnie, w czym niewątpliwa zasługa mojego osobistego czaru. Herr Werner przyjechał nabzdyczony i nastawiony na „nie”, dopóki nie przyjechałem z miasta. Potem wszystko poszło jak z płatka. Czyli do końca kontraktu do zmartwienia zostały mi tylko Szanghaje i tajfuny.
Mam mały problem, mam dwie wizytówki zapisane koreańskimi krzaczkami. Ten co mi je wręczał wskazał, która jest z adresem na plażę , a która do burdelu.
Na plażę owszem, natomiast do burdelu zdecydowanie nie. Niestety nie wiem która jest która. Powiedzmy dam taksówkarzowi nie tę co trzeba i co? Zawiezie nas do burdelu i jak my będziemy z Krzyśkiem tam wyglądali w kapielówkach słomkowych kapeluszach, słonecznych okularach i z dmuchanym krokodylem?
Zrobił się straszny upał. Uprzedzali mnie, że tak będzie jak się skończy pora deszczowa. Zimna woda w kranie ma 40C.
O siódmej rano rzuciłem kotwicę na CKJ w Szanghaju i czekam na instrukcje. Nie dzwonię moją komórką z Chin od czasu jak sie wydało, że biorą po 11 zł za minutę do Polski.
Szanghaj (33/363), 6 sieprnia 2002
Poszedłem spać o drugiej, a musiałem wstać o szóstej, bo pilot był już na mostku. Teraz do Ningbo, ale wygląda, że będziemy tak jeździć co tydzień. Ale jeszcze tylko miesiąc i do domu. Jak podchodziłem do kei, to mojego miejsca odcumowała jakaś barka z wielką nadbudówką. Mój pilot coś tam pogadał z kapitanem barki po chińsku i postanowili się minąć prawymi burtami. Barka była już na 10 metrach, dałem więc „cała wstecz”, a ster strumieniowy maksymalnie w lewo, natomiast kapitan barki stojąc mi w poprzek przed dziobem zamiast iść naprzód, poszedł wstecz przed moim idącym w lewo dziobem. Na szczęście mój statek już stał.
Ningbo (34/364) 7 sierpnia 2002
Mój agent Allan mówi, że Szanghaj będzie raz na miesiąc. Więc najwyżej jeszcze raz tu zawinę. Samo dobre mi tylko zostało. Żeby jeszcze tajfuny zakończyły sezon. Cumowałem między dwoma statkami mając po 20 metrów luzu z przodu i z tyłu. Dziobu nie widziałem za kontenerami, podałem szpringi, a tu trzeci melduje mi z dziobu, że jesteśmy metr od statku z przodu i statek ciagle idzie naprzód. Piloci byli zajęci dyskusją z sobą. „Pół wstecz!” krzyknąłem i poleciałem na skrzydło. Statek poszedł jeszcze pół metra i stanął, ale woda przy śrubie sie gotowała. Statku przed nami nie dotknąłem i ustawiłem się jak trzeba mając zaplanowany luz z tyłu i z przodu. Piloci byli przerażeni, umierali ze strachu, żebym im nie wpisał uwagi do kwitu. Nie wpisałem, ale objechałem ich równo. (zawsze staram się wszystko robić równo).
Przed uderzeniem Rammasuna czytałem jak uniknąć tajfunu. Była tam tabela ułożona przez angielskich kapitanów, w którą wpisuje się całą masę danych : ciśnienie, kierunek i siła wiatru, opady i domniemana pozycja tajfunu.Potrzebny do tego był jak wspominałem już „windbag”. Otóż ten „windbag” jest cały czas zamontowany na topie drugiego dźwigu i jest bardzo przydatny. Bedę zamawiał taki fabryczny windbag na każdy statek.
Jestem zły. Podobno w następnym kółku znowu Szanghai, pada tropikalna mżawka o temperaturze moczu i kazali jechać ekonomicznie, więc nawet się nie prześpię na kotwicy koło Koju Do.
8 sierpnia 2002
Dalej mżawka i wilgoć, żyć się nie chce. Koreańczycy wyznaczyli ogromne obszary o bokach po kilkadziesiąt mil i ogłosili, że tam będzie „bombing” codziennie między 0900 a 1200. Objazd tych obszarów to będzie kilka godzin. Ja poszedłem jednak 5 mil od brzegu i jeszcze ściąłem róg jednego „Bombing area” . Tyle, że nie zapisujemy tych pozycji. W ten sposób będę o drugiej zamiast o piątej. A potem „kotwiczne” i spać.
9 sierpnia 2002’
Wszystko poszło zgodnie z planem, z tym, że na podejściu do kotwicowiska zrobiło się mleko i musiałem nadawać sygnały mgłowe. Koreańczycy to chyba bujają z tą pora deszczową. Mówili, że tylko do końca lipca. Leje dalej co 10 minut. Widocznie kłamią, bo wstydzą się, że mają taką pogodę....No, jest potwierdzenie pilota na 8 rano. Niestety nie wyklucza to Szanghaju.
Busan (35/365) 11 sierpnia 2002
Leje tak, że wróciliśmy przemoczeni z miasta. Na piątym układzie zrobiliśmy wykres indykatorowy i wyszło, że cylinder dostaje wtrysk nie w GMP tylko w pobliżu DMP. Kiedy superintendent dostał fax z wykresem zaraz zadzwonił i kazał stawać bez względu na „off hire”. Po złożeniu wszystkiego, okazało się, że piąty cylinder nie pali. Zmienili zawór – nie pomogło. Postanowiłem iść na pięciu cylindrach. Straciliśmy ładne parę godzin –idziemy 10.5 węzła.
Elektryk przechodząc obok agregatów poczuł smród paliwa. Przewód paliwowy rzygał paliwem na następny agragat. Jakby strumień paliwa poszedł na kolektor wydechu miałbym pożar w maszynie. Miałem taki przypadek na „Gardwillu” w 1996 roku. Czyli dzięki superintendentowi straciliśmy trzy godziny, ale odkryliśmy pożar, zanim stał się.
Superintendent zadzwonił i powiedział, że konsultował się z MANem i powiedzieli mu, że prawdopodobnmie rozrząd jest w porządku, natomiast przesterowana jest pompa paliwa i podaje paliwo w złym momencie. I podczas tej rozmowy zadzwonił drugi mechanik, że wszystko wraca na miejsce, temperatury i ciśnienia rosną.
I tyle byłoby na temat przedwczesnego wytrysku. Idę 18 węzłów, a jak się przyczepią w chartetrze, naskarżę na silne prądy.
Ningbo (36/366) 1 sierpnia 2002
Szedłem do Ningbo maksymalną prędkościa, pomagał mi sześciowęzłowy prąd, pilota wziąłem o 2030, tylko godzinę później niż powinienem. Nie było więc żadnego offhajeru, a nawet głupich dyskusji z agentem.
Natomiast na Marianach niespostrzeżenie wykluł sie nowy tajfun „Phanfone” i pogłębiając się zmierza do mnie, do Cieśniny Koreańskiej. Jak ja mam tego dość! Jakby ten cały „Phanfone” to wiedział, to by nie zmierzał, ani się nie pogłębiał.
16 sierpnia 2002
Na razie jednak walnąłem anchor w moim ulubionym miejscu i się solidnie wyspałem. Jutro o szóstej rano podniosę i ruszę do pilota. Potem zacumuję i odpocznę.
Żeby jednak nie było mi za dobrze, właśnie odebrałem telefon, że wchodzę dziś po południu zamiast jutro rano i potem do mojego ukochanego Szanghaju.
Busan (37/367), 16 sierpnia 2002
Szanghaj niestety potwierdzony. Wychodzę w niedzielę o 1500 i zaraz nadzieję się na „Phanfone”. Jest głębszy niż Rammasun, ma 940 mB. Aha, dowiedzialem się, że Rammasun zabił 92 osoby. Jakbym teraz był w Gdyni, to bym tajfuny oglądal w telewizji, a tak muszę przerabiać osobiście.
Busan 18 sierpnia 2002
Coś dobrego jednak z tego Szanghaju wynika. Jutro rano „Phanfone” uderzy w Japonię, a pojutrze na Busan, a ja się będę wtedy wylegiwał w Szanghaju, 500 mil na zachód.
Dostaliśmy nowy odbiornik map pogodowych i śledzenie tajfunów jest teraz dużo wygodniejsze. Mam analizę baryczną i zdjecia satelitarne.
Jeden z wielu terminali w Szanghaju. Gantrykrany po horyzont.
Zapytalem Gemini, czy mogą przysłać zmiennika do Ningbo 10 września. Byłoby to dokładnie 20 tygodni i zdążyłbym na ślub córki Agatki. Poza tym jakbym jechał z Chin, to bym bez problemów zabrał mój „wakizashi”. Z Korei się nie da.
Po Szanghaju (38/368), 20 sierpnia 2002
Najpierw kazali gnać na złamanie karku, żeby być przy pilocie w Szanghaju na 1400, a jak się zameldowałem 1345, to powiedzieli, że pilota dostanę o 2000. Przy kei byłem wpół do pierwszej w nocy, kazałem chiefowi zrobić odprawę i hyc do koi, a teraz jestem od dwóch godzin w drodze do Ningbo.
Ningbo (39/369) 21 sierpnia 2002
Wczoraj o 1812 rzuciłem lewą kotwicę na kotwicowisku w Ningbo. Planowałem, że teraz statek się obróci z prądem pływowym i wtedy poluzuję do pięciu na windzie. A tu niespodzianka, statek zamiast sie obrócić stanął jak zaklęty i nic. Zdałem sobie sprawę, że rzuciłem w momencie „slack water”. Zostawiłem bosmana na stanbayu na baku i po godzinie statek obrócił się z prądem i poluzowałem do pięciu na windzie. Trzeba bez względu na praktykę wszystko liczyć, a szczególnie pływy.
Obecnie czekam na wyjście. Ładunku full, pieć warstw kontenerów na pokładzie, pilot o 2100.
Na drugi dzień. Dwóch moich pilotów wczoraj koniecznie chciało przejechać dwa statki, musiałem wbrew nim iść dwa razy prawo na burt, a potem powiedzieli, że schodzą i 2 kable przede mną jest mielizna. No i zeszli nie zapominając wziąć „prezentów”. I tak męczyłem się do piątej rano w nocnym tłoku na shallow waters. Tak jak kiedyś w Polsce chłopi jechali nocą do miast, żeby być na rano w mieście na targu, tak chińscy rybacy wyruszyli nocą tysiącami na łowiska. Teraz jest dziewiąta rano, a ja jestem przemęczony i nie mogę zasnąć. Na dokładkę boli mnie lewe ramię, które złamałem w Francji. Byłem w szpitalu w Busan, mówią, że nic mi nie jest.
23 sierpnia 2002
Rzuciłem kotwicę o piątej rano 2 mile od mojego stałego miejsca przy Koju Do.Nie mogłem rzucić dokładnie na moim miejscu, bo kotwiczył tam inny statek.
Busan (40/370) 24 sierpnia 2002
Jak ostatnio przechodziłem w Busan koło jakiejś budy, to jej właściciel, szewc pokazał mi na migi, że moje buty wymagają reperacji i on jej chętnie dokona.Dał mi tymczasowo plastikowe sandały i w dwadzieścia minut wymienił zelówki i obcasy, wybłyszczył tak, ze można sie było w nich przeglądać.W Polsce szewcy znikają, pucybutów nie ma, a bezrobocie rośnie.Widocznie Polska jest bogata, a Korea biedna.
27 sierpnia 2002
W Polsce już dzieci szykują się do szkoły, a ja zmarnowałem jeszcze jedno lato. Ale już za trzy tygodnie do domu.
Niestety natępny tajfun „Rusa” pcha mi się z południowego wschodu. Ma wiatr 100 węzłów.
28 sierpnia 2002 godzina 0330
Ludzie, którzy się dowiadują, że tajfun „Rusa” idzie na nas tracą humor. To zwykły strach. Ja też się boję. W głowie mam taktykę i wszystkie możliwe opcje jak się zachowam w stosunku do tego co On zrobi. Jak będzie szedł tak jak idzie, rzucę kotwicę tam gdzie przeczekałem Rammasuna.
Ningbo (41/371), 29 sierpnia 2002
„Rusa” idzie WNW jak przedtem „Rammasun”. Postanowiłem iść do Busan full speed z wyłączonym shaft generatorem Jeśli tajfun będzie szedł dalej WNW powinienem mu uciec koło wyspy Cheju Do. Załadowany jestem na pięć warstw na pokład. Żagiel. Modlę się, żeby „Rusa” poszedł na północ.
1000
Rzuciłem kotwicę. Zadzwoniłem do charteru, że czekam, aż tajfun przejdzie, i natychmiast miałem telefon od naczelnego, że tajfun dopiero jutro po południu. Coś musi powiedzieć. Pytam go: - Kiedy zamkną port Busan? Mówi, że w sobotę albo w niedzielę. Więc nawet jak teraz ruszę, to wyrzucą mnie w morze w trakcie operacji ładunkowych. Wtedy szukaj miejsca do schowania się, wśród tysiąca innych statków.
30 sierpnia 2002
Stoję od wczoraj, 1000 na kotwicy. „Rusa” przeszedł nad Okinawą i zaczął skręcać na północ. Jutro wieczorem powinien być nad Koreą. Rano ruszę do Busan. Przy wietrze w plecy powinienem być w niedzielę, choć port będzie zamknięty.
1900
Myślałem, że tajfun zgodnie z wczorajszą prognozą jutro o 1400 będzie nad Busan. Wtedy rano podniósłbym kotwicę i przy zachodnim wietrze ruszył na wschód. Wprawdzie fala przy Cheju Do 12 metrowa, ale musiałaby powoli maleć. Natomiast ta złośliwa świnia „Rusa” minął Honsiu i zwolnił do 9 węzłów. To znaczy, że jakbym ruszył rano, to za dobę byłbym w oku tajfunu. Czyli muszę czekać do popołudnia.
31 sierpnia 2002
„Rusa” zwolnił i idzie teraz 7 węzłów zamiast 13, jak dotychczas. To jeszcze bardziej opóźni moje podniesienie kotwicy. Ruszę dopiero jak mój windbag pokaże, że wiatr jest „backing” czyli wiatr jest zachodni, a tajfun na północny wschód ode mnie. Mam wysoką na 12 metrów i długą na 160 metrów ścianę kontenerów. Na „moim” kotwicowisku uzbierało się już 11 statków.
31 sierpnia 2002, godzina 1200
Zdecydowałem. „Rusa” idzie 10 węzłów na północ. O trzynastej powinienem dostać następną prognozę. Jak będzie szedł dalej na północ, podnoszę kotwicę i jadę . Powinienem mieć wiatr w plecy.
1 września 2002 , rano
Po wyjściu na otwarte morze miałem 5 metrową falę, ale fala maleje i dziś, czyli w niedzielę o 2000 będę przy pilocie w Busan. Straciłem 1.5 doby, a czy dobrze zrobiłem nigdy się nie dowiem. Statek cały, nie straciłem ani jednego kontenera.
Jakbym stracił kontenery to ci powiedzą -„Cap, trzeba było czekać. Nie byłoby strat”.
Tak to już jest, wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze.
Droga tajfunu „Rusa”
Jakbym więc pojechał, spotkałbym go koło wyspy Cheju Do
Busan (42/372) 2 września 2002
W telewizji mówią, że już znaleźli po tajfunie 90 zabitych. Mi się udało. Ile jeszcze razy może się udać?
4 września 2002
Jak na razie gładko dojeżdżam do redy Szanghaju. Tajfun „Sinlaku” skręcił na Tajwan i mam nadzieję tam pozostanie. Myślę, że zaliczę jeszcze 1 Szanghaj i trzy Ningba, zanim pojadę do domu.
Po Ningbie (43/373) 6 września 2002
Uciekam od wczoraj przed tajfunem „Sinlaku”. Początkowo wiał silny północny wiatr, a gdy się wytaplałem z Ningbo na otwarte morze wiatr skręcił na NW i powstał wysoki swell. Statek zwolnił do 9 węzłów. Od północy, mimo krótkiej zinterferowanej fali poprawia się. Tajfun jest teraz na północ od Tajwanu.
Busan (44/374), 7 września 2002
Szedłem w silnym sztormie spowodowanym tajfunem „Sinlaku”, który zatrzymał się jak zaklęty 350 mil na południowy zachód od Busan. Całą noc spędziłem na mostku, a na dokładkę spadła izolacja z kabla zasilającego jeden z reeferów, zrobiło się zwarcie i błyskało jakby ktoś spawał. Zrobiłem zwrot, żeby zasłonić lewą burtę wysłałem tam marynarza z gaśnicą i elektryka. Odłączyli kontener od prądu i kazałem im wracać, nic nie reperować.
Podszedłem do pilota, a oni kazali i wchodzić do portu bez pilota ze względu na falę. Wszedłem „cała naprzód” przy silnym bocznym wietrze.
„Sinlaku” stoi dalej w miejscu. Pewnie czeka na mnie, żeby mi przywalić jak pójdę następny raz do Chin.
8 września 2002
„Sinlaku” poszedł wgłąb Chin. „Rusa” zabił 138 osób, a 77 uważa się za zaginione.
Wczoraj sztaplarka kontenerowa przejechała na wstecznym biegu robotnika. Miazga. Zebrali ciało do worka łopatą, a krew spłukali z węża. I jak tu się cieszyć z powrotu do domu?
9 września 2002
A jednak się cieszę. Pogoda piękna i żadnego tajfunu w prognozach.
Ningbo (45/375) 11 września 2002
Jechałem do Ningbo przez wyjątkowo zatłoczone wody. Rybacy znów zgłodnieli po tajfunie i wyruszyli tysiącami na ryby. Strach przełączyć zakres radaru z 0.75 mili na 1.5 mili. Jadę do chałupy z Ningbo 17 września. W chałupie czeka na mnie moja samica z młodym.
Piątek, 13 września 2002, na kotwicy pod Busan
Dziś moja córka Agatka wychodzi za mąż. Niestety mój zmiennik mnie nie zmienił, choć go o to prosiłem..
Busan (46/376), 14 wrzesnia 2002
No i jestem przy kei. Kończę mój dziennik tego statku. Pojadę jeszcze mam nadzieję szczęśliwie do Ningbo (47/377) i stamtąd do Hong Kongu, z Hong Kongu do Londynu, potem Warszawa i Gdańsk. Wielkie porcelanowe jajo w bagażu podręcznym. Miałem 47 zawinięć do 3 portów przejechałem jakieś 25 tysięcy mil i zarobiłem 25 tysięcy dolarów.
God be good to me, thy Sea is so wide and my ship so small !
Na Jangcy w starym Shanghaju
P.S. to porcelanowe jajo dowiozłem do Gdyni, ale kiedy stanąłem w progu postawiłem je zbyt energicznie na podłodze i pękło.
Inne tematy w dziale Rozmaitości