Private Logbook
Mabel Rickmers
Mar 7th 2001-May 15th 2001
Rotterdam (1/212/) 10 marca 2001
6 marca 2001 z agencji Polaris w Szczecinie, a nie z Douglas dostałem telefon, że mam w zastępstwie za kogoś mustrować na “Mabel Rickmers”(budowany w Szczecinie), na króciutki kontrakt..
W hotelu w Rotterdamie oprócz mnie był jeszcze na ten statek elektryk, więc nudziliśmy sie razem, zanim „Mabel” weszła do portu.
Potem mialem zakończenie starego charteru, rozpoczęcie nowego i dwa shiftingi, inspekcje Port State Control , wyjście do Felixtowe (2/213) (pilot – pilot 5 godzin), 3 godziny załadunku, wyjście, Dover i mgła, że masztu nie było widać. Obecnie jest 10 marca 2001, więc po trzech dniach wykąpałem się, zmieniłem ubranie, ale jestem za bardzo zmęczony, żeby zasnąć. Zaprosilem chiefa engineera, Polaka Piotra na duży „manhattan” i jedziemy w rejs.
Więc znalazłem się tutaj właściwie przypadkiem, miałem jechać na „New Orient” do Shanghaju, ale kapitan, którego zmieniłem na „Mabel Rickmers”musiał jechać na rozprawę sądową do Kanady, żeby odzykać $5,000 kaucji, za którą wypuścili go z więzienia. Trafił tam przez jakies dziwne kanadyjskie przepisy.
Miał biedak pecha i dlatego ja miałem szczęście i trafilem na 3-letnią „Mabel”, zamiast 8-letniego „New Orienta”. Charter jna razie na jedną podróż, Rotterdam, Felixtowe, Las Palmas, Santa Cruz de Tenerife, Arrecife na Lanzarotte, Cadiz, czyli Kadyks i nazad, na północ.
Moje króciutkie wakacje od 20 stycznia do 5 marca spędziłem wspaniale, bardzo mało kłócąc się z żoną. Paliliśmy codziennie w kominku i w kozie, a nawet czasem gotując na kozie herbatę.Niestety skończyły się pieniądze i musiałem znów ruszać na morze.
A na morzu, jak na morzu tyle się codziennie dzieje, więc myli mi się „Paul Rickmers” z „Mabel Rickmers” i czasem się mylę „Paula” z „Mabel” jak wołam przez radio pilota, alboco.
Las Palmas (3/214) 15 marca 2001
Wybieram się do miasta kupić printer do radiostacji, bo się zepsuł.
Kupiłem ten printer HP 840C za 152 dolary, więc jak mi się wydaje bardzo tanio.
Santa Cruz de Tenerife (4/215) 16 marca 2001
Nie wychodzę do miasta. Wczoraj zakup printera skończył się w bodedze.
Właściwie na lunchu z kieliszkiem wina.
I nie dotrzymałem danego sobie słowa i wyszliśmy z Piotrem (c/e) do miasta pod pozorem kupienia zepsutej części do video. Potem chodzimy, chodzimy, patrzę, a tu co?
Bodega.
Bodega jak bodega, nic nadzwyczajnego, pod ścianą beczki z cherry, pod sufitem wiszą twardo wędzone szynki, ale przecież ja znam tę bodegę, ja tu już byłem.
Oczywiście, że tak, w 1971 na „Darze Pomorza”!
Powiedziałem o tym zaraz właścicielce, młodej dziewczynie, której ojciec, ówczesny właściciel już nie żył, ale ona wręcz przeciwnie. Kupiliśmy zaraz trzy kwaterki wytrawnego cherry, oraz ser i szynkę.
17 marca 2001
Gnałem „full ahaed”, żeby prześcignąc ten drugi statek, który mógł nam zająć miejsce przy kei. Przeleciałem z maksymalną prędkością cieśninę Estreho de la Bocayana, miedzy Lamzarotte, a Fuenteventurą, wołam pilota przez radio, a tu cisza. Zadzwoniłem więc komórką do agentki, której numer mi sie przypomniał o 0330. Podała mi zaspanym głosem numer telefonu pilota, więc zadzwoniłem i już za godzinę byłem zacumowany w Arrecife (5/216).
Oczywiscie wygrałem z tym drugim kontenerowcem.
Agentka okazła sie być mlodziutką dziewczyną, która przyszła w towarzystwie dwóch torreadorów, w jej wieku, ale„no abla engleze”.
Czekam więc na operacje przeładunkowe, ale teraz idę na mostek, bo coś tam satelita nawala.
No, już chodzi. Na moim biurku leży dobry amerykański film „Perfect Storm”, w którym trawler z całą załogą idzie na dno. Powiedziałem do c/e , że lepiej, żebym tego nie oglądał jako kapitan, bo może to przynieść pecha.
A on na to:
-„Oglądaj, nie bądź przesądny, zresztą w razie czego mam do wyrzucenia za burtę stare buty”! –( stary przesąd marynarski- jak podczas sztormu się wyrzuci za burtę stare buty sztorm się kończy)
19 marca 2001 (Józefa)
O czwartej rano rzuciłem kotwicę na redzie Kadyksu (6/217). 11 maja mają się odezwać, co z nami. Według ostatnich wieści operacje przeladunkowe mają zacząć o 1400.
W tym Kadyksie to ja już byłem na „Darze Pomorza” w 1971 i na duńskim kontenerowcu „Falstria” w 1990 roku. Będę więc „kadyksił” po raz trzeci.
Tak dobrze, to ja już dawno nie miałem. Mamy stać w Kadyksie do jutra popołudnia. Teraz mam papierową robotę, ale po poludniu wybieram sie do miasta i tam zacznę szaleć. Zadzwonię do żony i znajomych, po czym wrócę na statek.
20 marca 2001, ciągle Kadyks
Nasz „in charge”, ze strony charteru powiedział, że w Las Palmas wyładowano przez pomyłkę kontener z materiałami wybuchowymi klasy 1.4. Wołam chiefa i pytam co jest grane, a on na to, że stwedorzy chcieli go tylko wyładować na chwilę na ląd, żeby nie przeszkadzał w wyładunku innych kontenerów, ale kontener zginął. Pytam go, czy były naklejki, że to materiały wybuchowe, a on, że były. Był przeznaczony dla Lanzarrote, a zginął w Las Palmas.
Mam już naprawdę dość morza i tych cholernych przygód. Tęsknię za cudownie nudnym życiem w domu, posiłkach, spacerach, telewizji i spaniu w nocy bez ograniczeń i niemartwieniu sie gdzie spędzę święta. Kiedy w końcu będę mógł osiąść spokojnie? Ale wtedy otwieram sobie zdjęcie mojego ośmiomiesięcznego syna i nabieram przekonania, że jeszcze tylko trochę muszę popływać, żeby on miał swój pokój i już osiadam na lądzie.
Jadę w silnym południowozachodnim sztormie. Centrum bardzo głębokiego niżu jest na zachód od środka Biscayu. Wychodzi ETA na Sunk Pilot – do Felixtowe około pierwszej w nocy 24 marca. Angole mają czas cofnięty o godzinę, ale nie będę zmieniał, bo w ostatnią niedzielę marca zarówno Europejczycy, jak i Angole pchają czas godzinę do przodu na letni, więc jeśli teraz bym cofnął, to jadąc z Felixtowe do Rotterdamu musiałbym pchać czas o 2 godziny, co na pięciogodzinnym przelocie pilot - pilot, byłoby upierdliwe. Niestety sprawa zniknięcia kontenera jeszcze nie wyjaśniona.
22 marca 2001
Jadę przez Biscay. Morze się trochę uspokoiło, w każdym razie można pracować bez spadania z krzesła. Pogoda zimna i mglista.
Przedstawicielka mojego hamburskiego, oficjalnego shipchandlera zredukowała poważnie zamówienie na prowiant mojego kucharza i szczerze mowiąc dobrze zrobiła. Każdemu świeżemu cookowi wydaje się, że właśnie do niego teraz uśmiechnął się los i on będzie startował do stanowiska kucharza w Hiltonie. Zamówi taki homary, kawior i łososie z miną jakby to dla niego było zupełnie normalne, codzienne zamówienie. W rzeczywistości codzienne na Filipinach są dla niego banany i ryż, tak jak dla nas mielone i kartofle w Polsce.
23 marca 2001
Komputer e-maila dalej nie działa, choć przegadałem wczoraj przez telefon satelitarny z jakims ekspertem z Hamburga pół godziny na temat, jak go naprawić. Zrobiłem wszystko, co mówił i dalej nie działa. Trzeba będzie zamówić serwis w Rotterdamie. Jestem w English Channel i jest 0620 i jeszcze ciemno, ale zanosi sie, że po trzech dniach mżawki będzie w końcu ładny, słoneczny dzień. Przy pilocie w Felixtowe będę koło pierwszej w nocy i jak zwykle w Rotterdamie z soboty na niedzielę. Cały ten bałagan, zmiana charteru. Z operations pytali ile mam słodkiej wody. Może Daleki Wschód ? Przyszło od podobno pięknej pani Claudii, prawej ręki Petera Doehle, właściciela statku, że czarter przedłużono i mamy iść w Rotterdamie na postojowe, a następnie dwudziestego dziewiątego pod załadunek.
Ciekawe, czy nas postawią w Rotterdamie na dalbach, czy na kotwicy.
25 marac 2001, na dalbach w Rotterdamie (8/219)
Jak zwykle w Europie jestem na nogach od 30 godzin. Wieczorem 24-tego Dover , o 2400 wziąłem pilota do Felixtowe (7/218) o 3-ciej rano byłem na mocno, 6 rano wyjście, mgła jak mleko, więc na mostku do Rotterdamu, pilot 1530, na mocno 1730 w Beatrixhaven, o 2330 pilot i 25 – tego marca o pierwszej w nocy na mocno przy dalbach w Maashaven. Na dokladkę zamiast sie zdrzemnąć przed przeholowaniem musiałem przyjmować superintendenta z Hamburga. Podczas cumowania wiał tak zimno-wilgotny wiatr , że przy temperaturze 0C odczuwalna byla -25C. Wymarzliśmy się i na rozgrzewkę dałem pilotowi butelkę whisky B&B.
Za to byczyłem się dziś do ósmej rano, a właściwie do dziewiątej, bo w nocy czas przesunięto na letni.
26 marca 2001
Agent powiedział,że możemy używać naszej łodzi do komunikacji z lądem, więc kazałem opuścić naszą rescue boat, ale zanim sie obejrzałem.mój trzeci Da Silva zawiozł na ląd sześciu ludzi. Opieprzyłem go jak burą sukę. Po pierwsze dlatego, że bez pozwolenia, po drugie , że wziął na pokład sześciu, a maksymalna ładowność jest czterech, po trzecie, że wrócił po zachodzie słońca a łódź nie ma światła.
Ale poza tym jestem zadowolony, bo skończyłem grubą pakę miesięcznych rozliczeń i raportów dla armatora i leżą sobie, gotowe do wręczenia agentowi, który je wyśle do Hamburga.
27 marca 2001
Więc sobie stoję na tych dalbach, wysypiam się jak jaki lord, codziennie żona dzwoni , po prostu ”dolce vita”.
W czwartek załadunek w Rotterdamie, a potem jadę do Felixtowe i znów na południe do słońca. .
Dzwonił Larry (kapitan, którego zastępuję), że wygrał sprawę w Kanadzie on jedzie na New Orient do Szanghaju, więc ja zostaję na Mabel Rickmers i bardzo się z tego cieszę.
28 marca 2001
W końcu podpisali czarter. Mam jechać do Felkixtowe, Leixos (Porto), Lisbona, Funchal (Madera), Teneryfa, Las Palmas, Kadyks i nazad na północ. Jutro koło 1500 załadunek w Alexanderhaven, fuel i diesel, przeholunek do Beatrixhaven i wio w morze, oczywiście wszystko po nocy.
30 marca 2001
O czwartej rano przeciągneli mnie z Alaxanderhaven do Beatrixhaven i oprócz normalnego ładunku załadowali „feeder” do Felixtowe. Mam wyjść koło 2000, więc Sunk Pilot znów po nocy, o czwartej rano czasu angielskiego. Ale jak się uwiną, może uda mi się przejść Dover za dnia.
31 marca 2001
No i po Felixtowe (9/220), widzialność była dobra, załadunek bez zakłóceń, więc w zasadzie nie ma o czym pisać, no może tylko, że do Leixos 882 mile.
1 kwietnia 2001, gdzieś w Kanale Angielskim
Moja żona jest stuprocentową kobietą.Kiedy jestem na statku, zużywam na moje osobiste rzeczy najwyżej 20% przysługujących mi szaf, szafeczek, szuflad i schowanek w mojej kapitańskiej kabinie.
Natomiast kiedy przyjeżdża tu moja żona, wszystko jest przewrócone do góry nogami, wszystkich schowków jest absolutnie za mało, a niektóre znajdują całkowicie inne niż dotychczas zastosowanie. W centrum kabiny znajduje się lustro, a wokół niego w grupach pudełka, butelki, grzebyczki, szczoteczki, a moja maszynka do golenia odchodzi w niebyt, gdzieś w łazience za jakąś mniej ważna odżywką.
Poza tym moja żona jest stuprocentowym mężczyzną. Przepłynęla Pacyfik, zbudowała dom i urodziła syna. Do tego zasadziła mnóstwo drzew.
Tak wynika z powiedzenia, które Mr Hemingway chlapnął gdzieś po pijaku, a które zostało przez jego fanów przyjęte za definicję męskości.
2 kwietnia 2001
Koło 1600 będę mijal Finisterre. Pogoda, jak na Biscay dobra.
I za Finisterrem zrobiło sie zupełnie spokojnie. Przyszedł fax od agenta,że pilota dostanę dopiero o dziesiątej, więc chciałem „slow down”, ale pilot poradzil mi iść „full ahead” i dropnąć anchor, bo jest podobno duża „congestion”.
W tym Leixos to ja byłem chyba w 1984 na statku „Władysław Łokietek.”, z Linii Wshodnioafrykańskiej. W tamtym czasie agenci mieli bardzo miły zwyczaj dawania w prezencie nawet chiefom officerom skrzynkę z półtuzinem butelek portweinu. Niestety dzisiaj, nawet wśród agentów następuje upadek obyczajów.
3kwietnia 2001
Rzuciłem kotwicę 3.5 mili od brakwateru. Zaczynają nas zwodzić. Miał być pilot o 1000, już mówią o popołudniu.
Leixos-Porto (10/221) 3 kwietnia 2001
Godzinkę się zdrzemnąłem. Wyjście przed 2400.
Kurde. Już miałem „single up” na dziobie i rufie, holownik uwiązany, a tu nagle dzwoni maszyna, że uszczelkę w Lamoncie wywaliło. I co było robić?
Powiedziałem pilotowi prawdę, podałem z powrotem liny, zwolniłem holownik, jest za piętnaście pierwsza w nocy, a maszyna ciągle robi. Pech. Śpieszyli się jak cholera, robili na dwa gantry i skończyli przed 23, a tu masz.
4 kwietnia 2001
Idę pełnym gazem „inshore traffic zone” do Lisbony. 1330 powinienem być przy pilocie, taki teleks wysłałem do stacji pilotów.
Jak oni chcą to zrobić, żebym był dziesiątego w Kadyksie, a jedenastego w Dunkierce, nie wiem. Tam się idzie 3 dni,
5 kwietnia 2001, po Lizbonie (11/222)
No i po Lizbonie. Długa jazda z pilotem, ponad dwie godziny, most podobny do Golden Gate Bridge w San Francisco, śliczne miasto i w końcu zacumowałem lewą burtą. Bardzo silny prąd wyjściowy.
Niestety zwierzęce zmęczenie nie pozwoliło mi iść do miasta. Spałem jak zabity.
6 kwietnia 2001
Pogoda tak dobra, że będę w Las Palmas 14 godzin przed planowanym czasem.
Zadzwonię do agenta, jeśli pozwoli zwolnić, stanę w dryfie i niech naprawiają, jak mają co. Jeśli nie pozwoli, podejdę i rzucę kotwicę, choć wolałbym tego nie robić. Kotwocowisko jest głębokie na 35 metrów, a dno nie bardzo przewidywalne, choć podobno dobrze trzymające. Należałoby rzucić dużo łańcucha. W locji jest uwaga,że dużo statków straciło kotwice na kotwicowisku Las Palmas (Puerto de la Luz).
Przed chwilą dzwoniłem do agenta, czarterujacy tak sobie wziął do serca moją wstępną ETA , że mam dostać pilota o 2 w nocy, a przeladunek mają zacząć o 0800.
7 kwietnia 2001, Las Palmas (12/223)
W nocy, przy wspaniałej widzialności podszedłem do falochronu i wziąłem pilota. Obróciłem statek, używając najwyżej drugiego stopnia na thrusterze, o trzeciej byliśmy na mocno prawą burtą, a o 0315 już spałem.
Mamy wyjść do Santa Cruz koło 2000, więc po południu wyjdę na spacer.
Przeczytałem właśnie książke Mario Puzo pod tytulem „Omerta”. Rozumiem, że autor chciał zarobić, ale kolejne popłuczyny po „Ojcu Chrzestnym” wyszly tragicznie, zważywszy,że Mario napisał najbardziej politycznie poprawną szmirę , jaką czytałem.
Oczywiście wszyscy mężczyźni w książce są świadowmi, że dla wszystkich kobiet najważniejsza jest w życiu kariera zawodowa, a nie rodzina, okrutna policjantka –Murzynka wzbudza strach wśród białych mężczyzn - przestępców , bo wykańcza ich na boksy, karate, albo z pistoletu, a jak chce się zabawić wynajmuje męska dziwkę, koniecznie Niemca – blondyna.
Główny bohater wraca na Sycylię, ale pałę kładzie na włoskie przesądy i zamiast z dziewicą, żeni się z dziwką, która kocha swój zawód.
Jakby to była parodia, można by znieść, ale wygląda na to, że Puzo pisał to poważnie. Przestałem lubić „Ojca Chrzestnego”, a nawet melodię z tego filmu, a jak mi wpadnie w ręce jeszcze jakieś puzo, wrzucę to, nie czytając do kominka.
Choć w Polsce też wiele niezłych piór udowadniało wyższość socjalizmu na wszystkimi innymi systemami, niektórzy nobliści nawet. Choć w dzisiejszych czasach dając Nobla można kogoś obrazić, oni to są dopiero poilitical corret!
Lubię sobie uciec myślami do domu do żony i Kacpra. Oto niedziela, rano w dresie lecę z psami do pobliskiego (100 m) lasu, a tam zbieram szyszki do kozy.
Po powrocie smażymy jajka na boczku na „kozie” i gotujemy herbatę yunan wszystko w aromacie płonących szyszek. Niedziela jest oczywiście zimowa, a na balkonie metr śniegu.
Santa Cruz (13/224), 8 kwietnia 2001
Jak dałem czadu, to ruszyłem z Las Palmas o 2000 i zameldowalem sie w Santa Cruz 2 mile od breakwateru o2330. Oczywiście nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, więc pilot przybył dopiero po północy. Na mocno byliśmy dopiero 0048, wypiliśmy piwko z c/e, a on pochwalił się, jaki zegarek kupił. Śliczny, kobaltowy, 2 kilo żywej wagi i można sprawdzać która jest godzine na głębokości 2 kilometry pod wodą.. Jakbym nie znał Piotra, to bym pomyślał, że to z samym Rambo piję piwo, a w zegarku ma karabin maszynowy i bombę.
Do Funchal na Maderze mam 252 mile. Czyli muszę iść bardzo wolno, żeby być na godzinę 1500 przy pilocie, kiedy mój berth będzie wolny. Stanę chyba w dryfie, albo na kotwicy, zawsze w maszynie jest coś do roboty.
9 kwietnia 2001na dojsciu do Funchal (14/225)
Wołam „Funchal pilot”, a on że jesteśmy spodziewani na 1400. Więc powiedziałem mu, że rzucę kotwicę i podchodzę na milę do falochronu, a tu się okazuje,że echosonda nie działa. Pokazuje bzdury zmienne głębokości, a wedlug mapy powinno byc 50 metrów. Wołam elektryka, ale elektryk nie wie, co jest. Wołam więc chiefa na baku, żeby podciągnął kotwicę do kluzy i będziemy dryfować.
Cholera, przed chwilą dzwonił agent z Funchal, że pomimo umowy nie mają dźwigu. A ładunek do Funchal jest w zasięgu mojego dźwigu nr 2, z tym,że chłodnica na tym dźwigu została zmiażdżona w Arrecive. Jedyne , co można zrobić, to wymontować chłodnicę z trójki i zamontować na dwójce. Wskoczyłem w kombinezoni wlazłem na dźwig . Wygląda, że to wszystko jest dość ciężkie, ale trzeba wykręcić chłodnicę i spuścić na dół.
No, akcja powiodła się. Jadę do Funchal z działającym coolerem na dwójce.
Madera wynurzyła się jako wyspa zielona po czubek najwyższej góry. Inaczej niż skaliste Kanary. W nocy też oświetlona po czubek. Nie dziwię się Piłsudskiemu, że tak tu lubił spędzać czas.
Ksiązka telefoniczna i butelka madery
Agent przyniósł mi w prezencie książkę telefoniczną Madery, więc jakbym się zdecydował na wakacje, to wystarczy zadzwonić, zamówić lokum i przylecieć
11 kwietnia 2001, na dojściu do Kadyksu (15/226)
Ptaszki spiewają, że po wyjściu z Rotterdamu mają nas postawić na kotwicy na 10 dni.
16 kwietnia 2001, po wyjściu z Kadyksu
Wyszliśmy o świcie, a wiatr niósł od lądu wspaniały zapach łąk i kwiatów, tak jak 30 lat temu na Darze Pomorza, w tym samym mniej więcej miejscu.
W Kadyksie znalazłem to miejsce gdzie w 1971 roku, kiedy przybyliśmy tu na Darze Pomorza, wędrowny fotograf zrobił mi zdjęcie w białym mundurze i czapce z kotwiczką i banderką „Wyższa Szkoła Morska”.
14 kwietnia 2001, parę godzin przed Ushant
Przy Finisterre trochę podmuchało i prędkość spadła do 13 w., ale teraz jadę już 17. Jameson chce, żebym zrobił mu „favour” i był na 1400 w Felixtowe. Powiedział 1400, zaraz potem jak wysłałem mu ETA na 1600. Jak bym mu wysłał ETA na 1200, to „fovour” byłby na 1000. Taki już jest ten świat.
Niedziela Wielkanocna, 15 kwietnia 2001
Nie ma jak to święta w morzu. Od szóstej rano stoję na mostku, żadnego światecznego śniadania, ani jajek, ani nic z tych rzeczy. O dziewiątej Dover, 1230 Sunk Pilot, koło 1400 na mocno w Felixtowe.
Z przemęczenia nie mogę zasnąć, zaraz 1600, koniec wyładunku i jadę do Rotterdamu na kotwicę. Tam będę czekał na nowy charter. Kotwicowisko wybrałem (!) Maas Nord. 10 mil od brzegu, doniesie z telefonu mobilnego.
17 kwietnia 2001, kotwicowisko Maas Nord
Rzuciłem prawą kotwicę, na wszelki wypadek 5 szakli i czekam, az armator po świętach włączy faksy, telexy i telefony. Stary charter skończył się wczoraj o 1800, w momencie zdania pilota.
Dalej reda Rotterdamu
Od pewnego czasu odbieram teleksem Kurier Szczeciński. Mogę się wtrącać w tekst i dzisiaj dla kawału wkomponowałem wiadomość, specjalnie dla chiefa mechanika. Napisalem, że w mirjscowości, gdzie chief mieszka odbyły się zawody w jedzeniu musztardy i że zwycięsca zjadł 25 słoiczków w 30 minut
Jak Piotr to przeczytał, to strasznie się ucieszył i powiedział, że zaraz zadzwoni do żony, żeby dowiedzieć się szczegółów.
19 kwietnia 2001
Robi sie nudno na tej redzie. Niby czlowiek w morzu, ale krew go zalewa. To chyba dlatego, że nie słychać silnika.
I wykrakałem. Za pięć szósta zadzwonił OPS i powiedział, że zaraz mam podnosić kotwicę i jechać do Le Havre. O 1900 kotwica była w kluzie i grzejemy do Le Havre. Będę jutro, kolo 1200. Zadzwoniłem do agenta w Le Havre, że do niego jadę, a on zaskoczony. Dopiero jak mu powiedziałem, że z Le Havre mam jechać do Felixtowe, to sobie przypom niał, że ma dla nas 260 kontenerów.
20 kwietnia 2001
Dochodzę do Le Havre. Na zewnątrz zapach północnych wód. Ten zapach kojarzy mi się z moją młodością na morzu.
Walnąłem hak na kotwicowisku nr 1, 1 milę na S od pary bojek wejściowych do kanału. Zaraz zadzwoniłem do agenta i oto proszę przyszedł teleks, że dostanę pilota o 2030. Na dokładkę w nocy nie robią, tylko zaczynają jutro o 1000, więc jak w niebie, noc w łóżku.
Le Havre (18/229), 21 kwietnia 2001
Jestem na tej samej kei, co na „Paulu”.
Nauczyłem cooka robić śledzie i schabowego z kapustą. Od tej pory mamy często na lunch „szaboły s kaposto”, jak wymawiają Filipińczycy. Na śledzie zaś mówią normalnie „herring”.
Był agent i powiedział, że wychodzę przed północą, więc w Felixtowe będę koło południa. Lubię tak przyjeżdżać za dnia. Nie zamówiłem holownika na wyjście, bo nie muszę się obracać. W każdym razie sobota, a moja sobota to tylko zwyczajna brabranina przy biurku
.
Oto moje biurko, a na nim brabranina
22 kwietnia 2001
No i jestem w Felixtowe (19/230) . Pilot był mojego wzrostu, ale na oko ważył przynajmniej 135 kilo. Tak się ucieszyłem, że zaraz zamówiłem mu śniadanko –jajówę z czterech na boczku, do tego chlebek, masełko i serek, a kiedy skończył
zrobilem mu słodziutką kawkę i poczęstowałem puszką tzw. „danish cookies”, które składają tylko i wyłącznie jaj, cukru i mąki i mają te właściwość, że jak się zacznie je jeść, to się je i je, aż się zje wszystkie. Trochę świnia jestem.
23 kwietnia 2001
Wczoraj rzucałem kotwicę na redzie Dunkierki na tak silnym prądzie, że mało nie przywaliłem w jakiegoś tankiera. W ostatniej chwili poszedlem prawo na burt i cała naprzód i minąłem go na 50 metrach. W ogóle wychodziło mi, że rzucę kotwicę kolo północy, więc zawołałem dunkierskiego pilota na kanale 72, a on, że mam rzucić kotwicę 350 stopni i 6 kabli od boi „Dyck”. Szkoda, że nie 352 i pól stopnia oraz 1112 metrów i 22 cm.
Boja miała racon, więc myślałem, że ma jakieś porządne światło, a ona ledwo się bździła. Na dokładkę się okazało, że mój trzeci oficer nie ma pojęcia o odczytywaniu charakterystyki świateł nawigacyjnych. Za to uwielbia produkować niepotrzebne druki na drukarce. Ot wciska i samo się drukuje!
Ale już o excelu nie ma zielonego pojęcia. Jeszcze jeden „informatyk”.
24 kwietnia 2001, w Dunkeque (20/231)
Miałem bardzo mały „clearance” na dziobie i rufie zamówiłem na wyjście holownik. Ostatecznie charter Mærska, nie ma żartów. Jak w coś przywalę w związku z niespodziewanym prądem to Izba Morska mnie zniszczy, że nie zamówiłem.
27 kwietnia 2001, Brest (21/232)
Więc już w kanale zaczął wiać silny zachodni sztorm, który potem skręcił na SW i kiedy idąc do Brestu wchodziłem między skały, na południe od Ushant, bałem się, że w ogóle nie uda mi sie wziąć pilota. Na szczęście jakoś się udało, a pilot powiedział, że przy silnych sztormach statek wchodzi w fiord sam prowadzony przez pilotówkę. Port nam się nie udał, to znaczy przy ładnej pogodzie to może tu i ładnie, ale cały dzień lało, więc wróciliśmy z kasyna przemoczeni. Po południu wychodzimy do Montoir, tam jeszcze mnie nie było.
28 kwietnia 2001
No i 2320 rzuciłem kotwicę na paskudnej redzie Saint Nazaire, czyli Montoir, albo też Nantes, wszystko jedno. O 0315 dostałem pilota i oto jestem w Montoir (22/233) na Loarze. Z Montoir wyszedłem w dżdżu i fali.
29 kwietnia 2001
Szedłem w kilkumetrowym swellu całą drogę z Montoir do Bilbao, czyli kilkanaście godzin. Wiedziałem już, że będę rzucał hak, więc celowałem na wschód słońca. Wycelowałem tak, że na 0724 było:” starboard anchor let go”.
I byłoby nieźle, ale teraz to znaczy o 1830 rozwiało się i rozkołysało.
Falochron jest potężny jak mur chiński i nie ma sie co dziwić, bo tu atakują fale rozpędzone przez cały Biscay. Wchodzi się za ten falochron samemu i dopiero bierze pilota. Podobno mamy być gotowi na 1-2 w nocy.
Bilbao ( 23/234) 30 kwietnia 2001
O 2 w nocy była „anchor aweigh” i o 3 w nocy byłem „na mocno” w Bilbao.
Lało caly dzień, nawet jak wyszedlem do miasta. Tam, w bodedze wypiłem uno tinto vino, zjadłem conieco. W końcu zobaczyłem prawdziwe baskijskie berety. Pięciu dziadków - Basków siedziało przy stoliku obok. Ubrani byli w normalne czarne berety z antenką, z tym, że wielkości koła od traktora. Być może przy dużym słońcu potrzebny jest okap z cieniem.
1 maja 2001
Całe święto pracy przepracowałem przy biurku. Zwróciłem nowemu chiefowi z pokładu pieniądze za bilet z lotniska Heathrow do Gatwick. 17 funtów czyli 25 dolarów. Za stówę w Polsce zajedzie się nieporównanie dalej.
3 maja 2001 , Algeciras (24/235)
Podjechalem na kotwicowisko 0430, a dopiero o 1200 dostalem pilota. Co chwilę pada deszcz.
5 maja 2001, na dojściu do Finisterre
I znowu zwykła przepychanka. Ja, że będę na szesnastą, oni, że mam być na trzynastą, więc ja,że będę na piętnastą, a oni, że zamówili stevedorów na 1400. Kapitańskie tango. Wieje północny sztorm, no może sztormik. Nie powoduje swellu, ale przytrzymuje mnie do 15.5 w. Mocno i zdecydowanie, więc mam możność „speed up” dopiero po zwrocie za Finisterre na wschód, na Bilbao.
6 maja 2001
I tak się stało. Jadę po 16.5 w, więc przy pilocie będę 1330, więc jak dobry pilot. To „na mocno” o 1400.
Czasu nie mam za dużo, bo zamówilem shipchandlera, więc muszę być na burcie z gotówką. No i jeden reefer pada, więc zamówiłem serwis, co w niedzielę, w Hiszpanii nie będzie łatwe, o ile w ogóle wykonalne. A już o 1600 ten palant, agent z Montoir chce ETA na Montoir. Nie jestem ani „witch doctor”, ani nawet „magician”, żeby przewidzieć pogodę, czyli coś, czego najwięksi meteorolodzy nie są w stanie przewidzieć.
Bilbao (25/236)
Powiedziałem, że będę o 1400 i pierwszą cumę podałem o 1400. Ale „pół naprzód” dałem dopiero w główkach „chińskiego muru”.
Po Montoir ( 26/237) kanał La Manche, 8 maja 2001
Przed chwilą dostałem teleks od Helen z Gemini, że mam schodzić 14 maja 2001, w Bilbao , mam statek zdać Heńkowi i jadę do domu po to, żeby 19 maja wylecieć do Korei i zaokrętować na „New Orient” . Chyba się cieszę z powrotu do domu i z Chin. Trochę ta Europa mi się już znudziła.
Zmarnowałem na „Mabel” 2 miesiące życia, przejechalem kolo 10 tysięcy mil, zarobiłem 10 tysięcy dolarów .
Dunkierka (27/238) była, a z Dunkierki do Brestu (28/239) jechałem z widzialnościa 50 metrów. Podejście do Montoir też we mgle do pierwszego dźwigu, a tera zbliżam się do Bilbao (29/240).
God be good to me, thy Sea is so large, and my shp is so small..
Inne tematy w dziale Rozmaitości