sailorwolf sailorwolf
974
BLOG

Prawdziwy żeglarz

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 10


Tego dnia padało i dwa zielone parasole przed barem ociekały wodą. Zbyszek stał za barem i patrzył ponuro w okno, a Tomasz udawał ze gra w bilard. Stukał kijem w kule tylko po to żeby coś robić. Przez otwarte drzwi słychać było szum deszczu i czuć zapach letniej burzy.

W barze nie było w ogóle klientów.

Dochodziła 11 rano i nie zanosiło się na poprawę pogody. Nie wyglądało na to, żeby jakiś klient zabłąkał się w te okolice.

-Cienko dzisiaj będzie - Zbigniew usiadł na stołku przy barze i westchnął.

-Na razie na czynsz mamy, a poza tym ciągle jeszcze pływam. Podobno jak się otwiera jakikolwiek biznes to pierwszy rok się dokłada, a potem dopiero zarabia.-

-A jak my długo to mamy? Dwa, nie dwa i pół miesiąca. Eee, to jeszcze masę czasu do roku.-

-No tak, ale większość klientów to turyści. Marynarzy prawie nie ma. Statki rzadko cumują w porcie, nikomu nie po drodze. A kontenerowce...wiesz sam.6 godzin i w morze...-

-Może ruszy się trochę jak zaczną znowu eksportować węgiel..-

-Nie wiem. Ale lepszego pomysłu na życie nie mam...-

Nagle z ulicy usłyszeli ich chlapiące kroki biegnącego człowieka i za chwilę w wejściu stanął jakiś wielki chłop.

Miał na sobie ociekająca deszczem żółtą ceratową pelerynę.

-Good morning.-

-Good morning,sir.-

-Do you have some cofee.....and something to eat?-*

Obcokrajowiec nie znal widocznie polskiego.

-Kawę jaką pan chce, espresso, cappuccino, neska, ale z jedzeniem będzie o tej porze gorzej. Chyba ze panu przyniosę hamburgera....-

-OK, niech będzie hamburger. Espresso prawdziwe?-

Tomek chwycił parasol i ruszył do wyjścia

-Prawdziwe espresso- Zbigniew był bardzo dumny z nowego sprzętu do parzenia prawdziwej espresso i swoich umiejętności. Z puszki z napisem “espresso” nasypał ziarnistej kawy do młynka. Razem z wyciem młynka rozszedł się wspaniały zapach kawy.

Przybysz wciągnął aromat z przyjemnością.

Gość otrzepał w wejściu swoją żółtą pelerynę i usiadł. Był tęgi, siwawy i miał eleganckie okulary.

-Jestem ze statku. Przywiozłem kukurydzę z USA. Mamy stać tu 4 dni. wiesz prawie 70 tysięcy ton.-

-Duża załoga?- spytał Zbyszek z nadzieją.

-Dwadzieścia jeden osób. Dwóch Polaków. Chief engineer i chief oficer.-

-Mógłby pan to porozdawać załodze?-Zbyszek wręczył gościowi parę wizytówek baru z adresem

* dzień dobry. macie kawę .i coś do jedzenia?

-OK. No problem.- uśmiechnął się tamten.

Espresso już prychało w maszynie. Zbyszek nalał kawy do maleńkiej filiżanki, postawił na tacy razem z łyżeczką i cukrem w płynie.

I nagle postanowił zażartować z gościa. Spod kontuaru wyciągnął trzydziestocentymetrowy automat do sprzedaży cukierków.

Postawił wszystko przed gościem.

\-To – wskazał automat – jeśli pan jest bardzo głodny. Wrzuca się złotówkę, naciska tutaj i wyskakuje orzeszek, cukierek, albo plastikowy pierścionek. Dwa do trzech, że coś do jedzenia.-

-A to dobre - zaśmiał się gość - Czegoś takiego jeszcze nigdzie mi nie podali!-

Zaczął szukać zaraz drobnych i po chwili rozwijał z papierka owocowy cukierek.

-Wiesz, tak na prawdę, człowiekowi niewiele trzeba do życia-powiedział ssąc cukierka. Człowiek musi być na morzu “tough man”. Twardziel. Pływałem kiedyś na wielkim węglowcu. Był niebieski z pomarańczową nadbudówką i miał grubo ponad ćwierć kilometra długości..- zezował na Zbyszka, ale ten zamienił się w słuch ...-więc miał ponad ćwierć kilometra długości i prawie 50 metrów szerokości, a kiedy ładował na full 145 tysięcy ton zanurzał się na ponad 17 metrów.

Był krowiasty, a podróże które odbywał były równie nudne jak on sam. Jechało się z English Channel tygodniami tym samym kursem, najpierw na wyspę Flores na Azorach, a potem na cieśninę Sombrero i wreszcie na węglowy terminal w Kolumbii – Puerto Bolivar. Z powrotem do Europy jeździliśmy ta samą droga, no czasem przez Pentland Firth. Niekiedy wysyłali nas po węgiel do Richards Bay w Afryce Południowej lub do Baltimore albo na Mississippi. Wszędzie tam czekały na nas takie same złowrogie, zakurzone węglowym pyłem pajpy*

sypiące po dziesięć, dwadzieścia tysięcy ton na godzinę, nie dające żadnej szansy na wyjście do odległego przeważnie miasta. Spędzaliśmy więc czas w brzuchu naszego potwora jak umieliśmy najlepiej. Graliśmy w bingo i brydża, moczyliśmy się w pomalowanym na niebiesko basenie. Organizowaliśmy grille i różne popijawy, nasza wideoteka miała ponad 500 tytułów, ale statek i tak miał opinie domu rencisty.....

Tomek pojawił się nagle w drzwiach, ale kiedy usłyszał opowieść z przesadną ostrożnością wszedł i położył na stole przed opowiadającym dymiącego hamburgera na papierowym talerzyku.

Gość skinął głową.

-Załogę zmieniano co trzy miesiące - podjął na nowo –więc się w końcu do niego jakoś przyzwyczaiłem, a nawet polubiłem...

Kucharza mieliśmy dobrego, który zapewniał, że kiedyś gotował w hotelu Hilton, a dwie stewardessy pozwalały nie zapomnieć jak wygląda kobieta, no i znało się ten statek jak żaden inny...

* rury sypiące węgiel dostarczany taśmociągiem

Podczas załadunku wypompowaliśmy 60 tysięcy ton wody balastowej, robiliśmy wprawnie “draft survey”* podpisywaliśmy papiery i rzucaliśmy cumy.

Potem długi nudny przelot, w którym śledziło się listę załogi, kto też ma urodziny, żeby zrobić popijawę, zazdrościło się aktualnym wybrańcom stewardess, dzwoniło się czasem przez satelitę do domu, gadało tysiące razy o tych samych sprawach, a wydarzeniem był nawet ćwiczebny alarm szalupowy...-

Na dworze przestał szumieć deszcz i pojaśniało. Pojawił się nagle wczorajszy gość w ortalionowej kurtce i skipperskiej** czapce. Pokazał Zbyszkowi wskazujący palec na znak, że chce jedno piwo i siadł pod ścianą.-

Opowiadający skinął mu głową i się uśmiechnął.

-Tym razem - zaczął znowu jechaliśmy z Ameryki przy idealnej pogodzie. Flauta od rzucenia cum, codziennie niezmiennie wstawało słońce, choć w miarę posuwania się na północ kulminowało coraz niżej. Nastrój na statku był wczasowy. Dojechaliśmy do Azorów bez jednej zmarszczki na wodzie.

I właśnie zastanawiałem się czy nie zrobić ćwiczebnego alarmu szalupowego, z opuszczeniem lodzi i opłynięciem statku dookoła, kiedy napatoczyliśmy się na ten jacht.

Był to jacht przebudowany z drewnianej rybackiej łodzi, z poobdzieraną farbą, z szarymi żaglami wiszącymi teraz jak pranie na sznurze, dającymi obdartusowi na pokładzie trochę cienia. Dostrzegł nas więc uniósł trochę głowę i machnął ręką.

Moja pierś wezbrała dobrocią dla żeglarza i potrzeba zrobienia dla niego czegoś, tym bardziej, że i tak mieliśmy opuszczać szalupę.

Zawołałem go przez UKFkę.

Odpowiedział natychmiast.

-Skąd płyniesz i dokąd?

-Z Tasmanii, Hobart do Plymouth w Anglii.-

-To kawał drogi. Żadnych portów po drodze?-

-Żadnych. Od pięciu miesięcy.-

-Twardziel - myślałem-pewnie umiera z głodu.-

-Nie potrzebujesz nic? Żarcia, papierosów?-

-Nie Cap.*** Dziękuje. Mam jeszcze pół kilo soli, siedemdziesiąt dwa kartofle, wczoraj był deszcz, więc nałapałem w żagiel trochę wody. Znalazłem na pokładzie dwie ryby latające. Nic mi nie trzeba.-

Na mostku rozmowie przysłuchiwało się już pół załogi.

Myślałem, że żartuje, więc nic nie mówiłem. Tamten też nie.

Ale po paru minutach UKFka odezwała się.

-Wiesz, jakbyś mógł, zadzwoń do mojej żony – tu podał numer telefonu – powiedz jej, że spóźnię się koło dwóch miesięcy, nie ma wiatru, cholera!-

Na dworzu świeciło słońce. Gość ugryzł zimnego hamburgera.

* obliczenie ilości załadowanego ładunku na podstawie zanurzenia statku

** skipper –szyper –dowódca statku

*** skrót od Captain -kapitan


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości