Glos, dość wysoki, dobiegł nagle ze strony dwóch ludzi przy stoliku pod oknem. Opowiadający starał się opowiadać coś koledze, ale knajpka nie była duża, słyszeli wszyscy. Stopniowo uciszali się pociągając tylko piwo i zezując na tego spod okna.
Był to człowiek koło pięćdziesiątki w znoszonym, wyrudziałym, granatowym swetrze z golfem. Z głowy nie zdjął czerwonej wełnianej czapeczki jakich kiedyś używali ciężcy nurkowie. Palił maleńka zakręconą, białą porcelanowa fajeczkę.
Zwracał się właściwie do kamrata przy stoliku, wielkiego rudego chłopa, z trzydniowym zarostem i srebrnym zębem. Przed typem stal kufel piwa i nie wypity “wściekły pies*”.
-........chyba osiemdziesiąty drugi. Sam początek stanu wojennego, ale ludzie już się przyzwyczaili i nauczyli z tym żyć. Staliśmy na Wiślanym w Nowym Porcie. Kończyliśmy wyładunek i mieliśmy iść po cukier do Dunkierki. Mieszkam w Świnoujściu, wiec po wachtach miałem trochę czasu. Do Gdańska się nie chciało jeździć, to z Nowego Portu tramwajem kawal czasu, wiec chodziło się do “Wikinga”.-
-O do “Wikinga” –któryś z gości dawał do zrozumienia, że i on tam bywał.
-Tak. Do “Wikinga”. Wódy tam nie brakowało nigdy, a ponieważ były problemy z mięsem podawali wtedy, pamiętam królika w śmietanie. Pierwszy raz zamówiłem go trochę ostrożnie, bo nie wiedziałem co się za ta nazwą kryje, ale był bardzo dobry.
I tak spędzaliśmy czas między “Wikingiem” a statkiem.
I w ostatni wieczór przed wyjściem w morze postanowiłem wydać resztę polskich pieniędzy. Wziąłem wiec pół litra i królika w śmietanie.
Nie wiem dokładnie kiedy przysiadła się do mnie dziewczyna. Blondynka, młoda i ładna.
Zamówiłem i jej królika i wdaliśmy się w gadkę. Miło było pogadać, ale ona chciała zarobić.
Z hotelami wtedy było źle. Wziąłem więc ją pod pachę i podjechaliśmy taksówką pod bramę portu. Pogadałem ze strażnikiem, dałem mu dwie stówy i zgodził się ja wpuścić, pod warunkiem, że wyjdzie przed końcem jego zmiany.
Przy trapie nikogo nie było wiec wziąłem ją do kabiny. Potem bara-bara, trochę jeszcze wypiliśmy przespałem “zejklar”**i obudziły mnie dzwonki na manewry. Chwyciłem “kargerówkę”*** i poleciałem na bak.
I kiedy mijaliśmy główki wejściowe zdałem sobie sprawę ze strasznej rzeczy. W kabinie w mojej koi leżała Krysia. Zupełnie o niej zapomniałem. Spanikowałem, chciałem lecieć do kapitana, zawrócić statek...Ale wiecie jak wtedy było. Wyrzuciliby mnie z pracy na bank.
Z czego żyć?-
W barze panowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w opowiadającego.
Ten rozejrzał się, uśmiechnął i jednym haustem wypił “wściekłego psa” kamrata.
Otarł usta wierzchem dłoni.
- Zastanowiłem się - zaczął znowu - Oprócz mnie nikt Krysi nie widział. A może uda mi się ja przewieźć do Dunkierki? To tylko parę dni. Potem przemycę ja na ląd i niech idzie na
*cocktajl –wódka z tabasco i sokiem
**przygotowanie statku do wyjścia w morze
*** marynarska kurtka –od nazwiska byłego dyrektora PŻM Kargera
policje, czy tam gdzie trzeba. Na pewno dostanie azyl. Tak, tak będzie najlepiej.-pomyślałem.
-Kiedy wróciłem do kabiny Krysia spała w najlepsze. Była taka ładna, że zamknąłem kabinę i położyłem się koło niej.
Kiedy wstała do łazienki zdała sobie sprawę, że płyniemy.
-Co się dzieje? Statek płynie? O kurde.- zaczęła się szybko ubierać, jakby to miało co pomóc!-
-Ale numer!- ucieszył się któryś z gości.- I co dalej?-
-Nie miałem wyjścia. Powiedziałem jej, że statek jedzie do Francji i że to tylko parę dni i że jak będzie cicho nikt się nic nie dowie. Jedzenie będę jej przynosił, z tym nie będzie problemu, piwo i papierosy się weźmie od ochmistrza.
Początkowo siedzieliśmy cicho jak myszki.
Spóźniałem się na posiłki w mesie, narzekałem na bóle brzucha, zabierałem jedzenie do kabiny, gdzie zjadaliśmy je razem. Po dwóch dniach czuliśmy się mężem i żoną. Ja wychodziłem rano na dejmankę*,ona z nudów prała i prasowała ciuchy. Wracałem “do domu”, przynosiłem gazetę...-
-“Glos Marynarza” oczywiście – odezwał się któryś z publiczności, co się znał na rzeczy.
-..i Rybaka” . dodał drugi.
-Ale miałeś “dżigi-dżigi”*** co noc.- dodał ktoś z zazdrością.
-Właśnie - wszedł w słowo opowiadacz – Chciałem jej zapłacić rano, ale mnie wyśmiała.
-Co ty myślisz, że przez ten rejs będziemy siedzieć i na siebie patrzeć? Zapisuję wszystko w notesie. Zapłacisz potem.-powiedziała.
Musiałem oczywiście “rżnąć głupa” przed załogą. Przyszedłem w sobotę na film do mesy, czasem do kogoś na piwo, ale siedziałem jak na szpilkach, bo tam w kabinie czekała moja śliczna Krysia. Właściwie to już wtedy się do niej trochę przyzwyczaiłem.
W końcu dojechaliśmy.
Statek zacumowaliśmy w Dunkierce, dosłownie dwadzieścia minut od centrum.
-Kurde i co odprawa nic nie zauważyła? Nie mieliście “black gangu”**?-spytał ktoś z sali.
-Nie. Tylko agent do starego przyszedł, zresztą przyszliśmy o drugiej w nocy.-
-Wiec powiedziałem Krysi:
- Dziś w nocy wyprowadzę cię na zewnątrz. Pójdziesz na policję i poprosisz o azyl polityczny. Nie wiem jak to dokładnie jest po francusku, ale powinni zrozumieć. Wiesz w Polsce stan wojenny powinnaś dostać pozwolenie pobytu - powiedziałem.
Krysia spojrzała na mnie jakaś taka zakłopotana i zaczęła kręcić.
-Kiedy widzisz, ja nie chce nigdzie zostawać, ja chcę do “Wikinga” do Nowego Portu.-
*praca dniówkowa
** brygada specjalna Urzędów Celnych do dokonywania rewizji statków
*** dżigi-dżigi –sex w międzynarodowym marynarskim żargonie
- Oszalałaś? Mam cię przemycać z powrotem do kraju? Przecież to nie może się udać!-
-W tę stronę się udało, z powrotem też się uda. To tylko parę dni.-
I zdecydowała. Nie potrafiłem jej powiedzieć “nie”. Zresztą ucieszyłem się, że się nie rozstaniemy.
-I co udało się?- odezwał się w końcu kumpel gawędziarza.
-Udało. Przewiozłem ją do Polski. Z tym ze statek zawinął tym razem do Szczecina. Odczekaliśmy do drugiej w nocy i wyszliśmy. Strażnik na bramie spał, machnąłem mu tylko książka żeglarską, nawet nie otworzył, żeby nie wpuszczać zimna do budy. A ja z Krysia gazu do hotelu “Neptun”.
Wypłaciłem połowę moich oszczędności z książeczki PKO i przychodzę rano, chcę jej zapłacić za usługi, a ona:
-Nie wygłupiaj się. Fajnie było. Pierwszy raz w życiu płynęłam statkiem. Odwieź mnie na dworzec, kup bilet i wpadnij czasem do “Wikinga” jak będziesz w Nowym Porcie.
Zrobiłem tak jak chciała, a kiedy się żegnaliśmy było nam się bardzo trudno rozstać.
Pojechała, a ja za nią tęskniłem. Nie wiedziałem, że się aż tak do niej przyzwyczaję.
Poprosiłem dwa dni później kadry o zmustrowanie, wsiadłem w pociąg i pojechałem do Gdańska, ale w “Wikingu jej nie było i nikt nie wiedział gdzie jest. A szkoda. No i jestem od tamtej pory stary kawaler....
Cisza zapadła w “Zejmanie”
Mężczyźni wspominali swoje wielkie, niespełnione miłości
Inne tematy w dziale Rozmaitości