sailorwolf sailorwolf
2235
BLOG

3 następne statki

sailorwolf sailorwolf Hobby Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

 16 październik 1990

Niestety zapomniałem wziąć mój prywatny dziennik okrętowy na Fionię, ale był to statek bliźniaczy i ta sama linia.

Po Fioni zamustrowałem znów na Boringię. Za dwie godziny Hamburg Eurokai.

Na statku są dwie damy - kucharka i aspirantka (czyli praktykantka) oficerska.

Obie mi się podobają.

Moje radio japońskie świetnie odbiera Wolną Europę i BBC i w ogóle co chcę. Ma już 10 lat a cyfrowe, automatyczne wyszukiwanie stacji, i modulacja SSB czyli można podsłuchiwać okrętowe radiostacje i wszystko wielkości 2 paczek papierosów.

Zmiennik zostawił w lodówce flaszkę ginu i parę piw. Trzeba będzie to uporządkować, bo nie lubię bałaganu.

Stoimy w Zeebruge, a wczoraj w Rotterdamie miałem okazję podsłuchać na ukaefce manewrów jakiegoś polskiego statku na kanale 15.

Nie były to oczywiście jakieś zwykłe manewry, jak u nas na Boringii.

Mieli dziób/rufa 4+3 w tym część stalowych. Cumownicy (idioci jacyś) długo nie mogli się z tym uporać, a następnie na windach zacięły się kuplungi, więc je naprawiali ze dwadzieścia minut.

Następnie liny wybrano „ale szybciutko, żeby się w śrubę nie wkręciły”, a drugi podał hol z prawej panamy.

U nas wszystkie manewry są beznadziejnie szare, zwykle i nic się ni dzieje. W końcu kanał 15 zamilkł, a po 10 minutach niektórzy ośmielili się nieśmiało go zacząć używać.

Jest 21 Październik 1990 i właśnie wyjechaliśmy z Le Havre.

Staliśmy na nowym miejscu, przed śluzą Normadie Terminal. Jakiś polski kontenerowiec wychodził, więc znów polska mowa w ukaefce.

Teraz jesteśmy na Biscayu,o 1200 był Ushant.

Jest fala, bryzgi idą na mostek, ale widzialność jest dobra.

Po wachcie czytałem sobie „Przekrój” i leżałem słuchjąc na pierwwszym planie Wolnej Europy, a na drugim jazzu Namysłowkiego, kiedy zadzwonili do mnie z mostku, że jakiś statek mnie woła.

Okazało się, że to mój kumpel ze szkoły morskiej mieszkający w Norwegii Adam Puścion mnie wołał, a jechał na samochodowcu z Japonii. Gadaliśmy z 15 minut.

Adam wiedział, że żegluję na Boringii i powiedział mi, że zawsze jak zobaczy duży kontenerowiec, to woła Boringię, wychodząc ze słusznego założenia, że jak to nie Boringia to po prostu nie odpowie.

Tak było i tym razem, zobaczył nas na 5 milach, zawołał Boringię i trafił.

Po odłożeniu słuchawek Stary pyta mnie jak to on mógł przeczytać nazwę statku z pięciu mil. Powiedziałem , że w Polsce są oprócz konkursowych egzaminów do szkół morskich również konkursowe komisje lekarskie, przechodzą tylko ci, co mają najlepszy wzrok.

22 październik 1990

Minęliśmy Finisterre i jedziemy po wielkiej wodzie. W Le Havre zaokrętował nowy radiooficer. Wygląda na 55 lat, średniego wzrostu, gęste, siwe włosy, perkaty nos i monstrualny brzuch. Pochodzi z Johanesburga, ale w Danii mieszka od 30 lat.

Najwięcej uciechy sprawia mi widok jak je.

Stara się ograniczać i nakłada sobie maleńkie porcyjki, co chwila odkłada sztućce, składa ręce pod brodą i zastyga nieobecnym spojrzeniem gdzieś poza.

Potem z wyraźna niechęcią, ba z obrzydzeniem nawet przystępuje do jedzenia.

Jest bardzo sympatyczny ale rozmawia tylko po angielsku.

Mój wachtowy marynarz jest ode mnie o rok starszy oraz składa się z brzucha i czarnej brody.

Nie ma żony, ani dzieci, ani domu, ani w ogóle nic.

Przeżywa jedynie rozkosz jedzenia, błogość trawienia i pewnie orgazm wypróżnienia.

15 październik 1990

Wczoraj była u mnie Ulla - aspirantka.

Wróciła z miasta, a ja akurat stałem na pokładzie i jadłem kanapkę. Zaczęliśmy gadać o mojej kanapce.

Fajna dziewczyna, ma 23 lata i chce iść do szkoły morskiej. Ciekawe co jej macica sądzi o życiu na statku.

Słucham szantów Porębskiego, które towarzyszyły mi jak się uczyłem do egzaminów z prawa morskiego po duńsku. Daleko mi było wtedy do statków i pływania, myślałem, że się nie uda. Ale się udało i mam 17000 koron pensji.

Czytam Jasienicę „Rzeczpospolita Obojga Narodów”. Oprócz tego czytam jeden kryminał po duńsku a drugi po angielsku. Ciekawe, czy pamiętam jeszcze rosyjski? A przecież do języków jestem głąb.

Chyba wrócę do Polski i zamieszkam w Gdyni, jak uzbieram na mieszkanie. Taka chętka mnie nachodzi szczególnie, jak se puszczę kasetę z Czerwonymi Gitarami..

Przychodzę zawsze na kolacje trochę później. Przeważnie zastaję taki widok:

Johnny, ten grubas Radio siedzi, rączki złożone pod brodą, na jednej trochę ketchupu, na drugiej niezauważony balasek majonezu, a naookoło po stole rozrzucone tabaski, przyprawy, remolady, majonezy i ketchupy.

Spojrzenie Johnnego nieobecne i sentymentalne, na talerzu dwa potężne kotlety na które Johnny zezuje jak mu się wydaje, że nikt nie patrzy.

- No trzebaby spróbować tej kiełbaski - przyznaje i kieruje się do bufetu - ależ one wielkie te kiełbasiska - kryguje się i wraca z kiełbachą jak wałek od tapczna, sterczącą z obu stron talerza.

Szczerze mówiąc to go rozumiem, bo też mam apetyt i jakbym jadł tyle, ile bym chciał, to bym w drzwi nie wszedł.

W każdym razie Johnny ma naturalny komizm, z którym nie każdy aktor się rodzi i w Hollywood zrobiłby karierę.

Przynajmniej można go opisać, a nie to co te życiowe bladosze, co całe życie stanowiły tło dla tła.

29 października 1990

W Dakarze wyszedłem do miasta. Kupiłem na śmierdzącym sikami rynku ogromne rogi jakiejś afrykańskiej krowy i szczękę rekina.

Zaczęła mi ta szczęka trochę w kabinie śmierdzieć, więc ja wyniosłem do maszyny, żeby wyschła i się wyśmierdziała.

Kupiłem sobie za 128 koron butelkę Martella, bo słyszalem, że jest dobry na serce.

Wypiłem jeden kieliszek i muszę przyznać, że to straszne świństwo. Zostawię dla zmiennika.

I pomyśłeć, że przyjechałem do Danii cztery lata temu przywożąc puste kieszenie i duże aspiracje. Aspiracje to połowa sukcesu. Reszta to praca, odwaga i trochę szczęścia. Myślę czasami jaki jestem. Czasami mądry, czasami głupi, czasami dobry, czasami zły.

Najdrobniejsze potknięcie przeżywam tak, że tracę apetyt na parę dni. Superman to ja nie jestem. Ale żeby coś o sobie powiedzieć trzeba mieć jakiś punkt odniesienia.

I tak człowiek, jak i cała ludzkość z całością jej zamierzeń i ambicji nie ma najmniejszego znaczenia dla wszechświata.

A moja głowa, która składa te przemądrzałe teksty zamieni się w trupią czaszkę. Może już jest czaszka gdy to czytasz?

Postraszę cie za to;UUUUUUUUUUUUUUUU!

Podobno samo umieranie jest przyjemne. Takie „wzruszenie ramion wieczności”.

Zawarty w tym jest spokój, błogość, pewność i obojętność.

Jakby ten, kto to tak ujął, tak tego nie ujął, to ja bym tak to ujął.

31 października 1990

Jestem trzeci raz na tej samej linii. Dziś poszedłem do kuchni po sól do konserwacji mordy rekina.

Ta kucharka jest cholernie sexy. Nazywa się Jette. Przyniosłem trzy piwa, dla Jette, dla ochmistrza i dla siebie. Dostałem sól i przepis na chińską potrawę, która mi bardzo smakowała.

Wróciłem do kabiny, nalałem gorącej wody do wiadra, wsypałem 2 kilo soli i wsadziłem tam szczękę. Potem to wysuszę i wyczyszczę glancpapierem. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, nie znam się na preparowaniu preparatów.

1 listopada 1990.

Zostało jeszcze Lagos, Douala, Lome, Abidjan, Dakar, Teneryfa, Le Havre, Rotterdam i już Århus. Słucham oberków i mazurków i polonezów. Tę kasetę kupiłem od jednego Duńczyka z Maribo, gdzie mieszka chyba najwięcej Polaków.

7 listopada 1990-73 rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej.

Opuściliśmy Lome i wchodzimy właśnie do Abidjanu, wyjątkowo nie na mojej wachcie.

Wczoraj poszedłem na bazar w Lome, gdzie kupilem 20 kilo owoców za 10 000 lokalnych franków. Załadowałem to wszystko do kupionej w tym celu torby i wziąłem taksówkę na statek. Niestety okazało się na bramie, że taksówek nie wpuszczają. Więc wynająłem grubego Murzyna z motorowerem. Wyglądało to bardzo śmiesznie zapewne, bo dwóch grubasów z ogromną torbą jechało na maleńkim motorowerku, który w szale rozpaczy wrzucał czasem nawet drugi bieg.

10 listopada 1990

Dziś wchodzimy do Dakaru i za 9 dni Århus. Lada moment powinien przyjść telegram gdzie jadę następnie. Czy mam znów mustrować na Fionię, czy też na co innego. Mam nawet nadziejkę być w domu na święta Bożego Narodzenia. Jest to jednak nadziejka bardzo malutka.

Ten mój wachtowy BB (Brzuch i Broda) okazuje się być bardzo fajnym facetem. Poza tym ma bardzo dobre oczy co u „udkika” (oka) jest majważniejsze.

Poprzedni mój wachtowy (też BB) był prawie ślepy. Kiedyś kazałem mu stanąć na ster, a on nie miał przy sobie okularów to musial wziąć z nawigacyjnej lupę, żeby zobaczyć cyfry na żyrokompasie.

Szczękę rekina wypieprzyłem w Lagos do wachy. Śmierdziała i nie pomogła ani sól, ani nawet proszek OMO.

Wczoraj obie nasze damy kąpały na golasa się po ciemku w basenie.

Z wypraw do miast afrykańskich mam następujące śmieci.

1.Szczęka rekina (wyrzucona)

2.Rogi bawoła

3.Korale niby z kości słoniowej (taki plastik)

4.Portfel niby z węża pastikowego

5.Torbę, co mi została po owocach

6.Ohydne okulary słoneczne (nie z węża)

12 listopada 1990

Lecą szanty, a w bulaju Santa Cruz ( co drugie miasto w krajach zdobytych kiedyś przez Hiszpanów nazywa się Santa Cruz, ale ja mam na myśli Santa Cruz de Tenerife).

Dziś stary dał mi opinię. Sam nie wiedziałem, że jestem taki dobry. To laurka, a nie opinia. Może faktycznie nie jestem najgorszy, ale mi się wydaje, że cały czas ich robię w konia. I jeszcze mi napisał, że wspaniale władam angielskim, choć wcale mi się tak nie wydaje.

Nie czytam tego więcej, bo jeszcze w to uwierzę.

No byłem w mieście i kupiłem sobie stalowy zegarek Seiko, a dla brata telefon bezkablowy.

Wracam a tu na stole telegram, że w połowie grudnia mam mustrować na Falstrię.

Też kontenerowiec, tej samej wielkości co Boringia i Fionia .

Trade – Morze Śródziemne –Porty USA.

La Spezia, Kadyks, Walencja, Miami, Houston, Nowy Orlean. Statek nie ma dźwigów poza tym to samo co Boringia.

Może w Nowym Orleanie na Bourbon Street kupię tego używanego Gibbsona za 400 $, co go widziałem jak byłem tam z Elką w 1979?

Żartuję oczywiście, na pewno do tej pory sprzedany.

17 listopada 1990

No jesteśmy w Rotterdamie, wychodzimy o 1800, a w poniedziałek o 0800 Århus. Trochę pada, ale widzialność dobra i wiatr siada.

Ten kapitan na Falstrii to podobno kawał zbója, o czym mnie tu wszyscy uprzedzają, ale co robić? Nie takich przeżyłem w PŻM i PLO.

No idę na wachtę, będę skręcał koło Skagen.

God be good to my, Thy sea is so large and my ship is so small.

I znów po niemal miesiącu na lądzie, który spędziłem na lądzie urządzając nowe mieszkanie jestem na statku FALSTRIA (od wyspy Falster). Jak wspominałem mieszkam w centrum koło Uniwersytetu århusiańskiego i jak przychodziły do mnie dzieci zabierałem je często do parku uniwersyteckiego nakarmić kaczki, a raz je zabrałem do uniwersyteckiego muzeum. I w tym muzeum, w szatni sprzedawali fachowo wyprawione, oryginalne szczęki rekina. Przecenione po 20 koron.

No mniejsza z tym. Przyleciałem z Dani do La Spezi trzema samolotami i na koniec mikrobusem z Genui ze zwariowanym kierowcą, co przy wirażach zwalniał do 120 km/h.

Lecąc (ze świeżo poznanymi kolegami z załogi) przesiadaliśmy się na coraz mniejszy samolot tak, że w końcu musiałem zdjąć kurtkę, żeby w ogóle się zmieścić na siedzeniu. Za to samolotowe żarcie było odwrotnie proporcjonalne do wielkości samolotu.

W tym ostatnim kukuruźniku podali po każdemu po całym ptaku i butelce wina, tak, że po wyjściu z samolotu byliśmy na lekkim gazie.

Pchaliśmy, pamiętam moją duńską kartę kredytową do włoskiego bankomatu, pomagając mu kopami, żeby dał trochę pieniędzy. Niestety nie dał, będę sobie musiał wyrobić taką międzynarodową kartę, słyszałem, że są takie. To w życiu marynarza tułacza rzecz nieodzowna.

Ten nowy kapitan każe przychodzić do mesy w białych koszulach i w petach. Mówią o nim „dum svin” i spluwają. Ale mnie ze mną takie numery. Przeżyłem jednego, „najgorszego” kapitana w PLO bez szwanku i kapitanów –komandorów ze stany wojennego, to nikt mi nie da rady.


image


W La Spezii na tle Falstrii grudzień 1990

Jak na razie kapitan jest dla mnie sympatyczny. Pomógł mi wsadzić mój dysk do właściwej dziury i wydrukowało się przekazanie obowiązków.

19 grudnia 1990 Walencja

Podnieśliśmy kotwicę i za godzinę staliśmy pb przy kei.

Pilot wyglądał jak stary satyr, a żeby było jeszcze śmieszniej zapiął sobie paseczek od czapeczki pod bródką.

Miał na sobie brudny oilskin i czarno cieniowany pokrowiec na czapce.

Najgorsze jednak, że słabo znał się na pilotażu. Brandzlował namiętnie telegraf maszynowy i pomimo pomocy dwóch holowników ledwo zacumował. Stary był wściekły, ale w tej sytuacji bezsilny.

Gibraltar 20 grudnia 1990.

Dostałem wczoraj w kość.15 godzin na nogach. Statek załadowany full up. Poszedłem spać o 0130,a szturchnęli mnie na wachtę o 0545. Ale dziś dospałem sobie. Poprawiła się widzialność i nawet słońce przebłyskuje, choć dalej wieje 8B NE. Jedziemy 20 węzłów.

21 grudnia 1990 Cadiz

Dostaliśmy nowego kapitana. Wyglada jak stary Kaszeba. Czapka z cumą i sandałki do munduru. Przypomina trochę kapitana Gorządka z Turlejskiego. Dusza Człowiek. Atmosfera poprawiła się natychmiast. Pani radio nienajgorsza choć może zbyt blond. Już jest wolna, bo jej ostatni przyjaciel pojechał do domu.

Stary też przychodzi na posiłki w pachach. Muszę sobie uszyć mundur .Podobno ta firma szyje u Hoffmana w Kopenhadze, a Hoffman to hoho (podobno)!

Jest fajnie. Przede mną 10 dni Oceanu,w lodówce litrowa butla Ballantaine Gold Seal 12 years old i młoda dziewczyna do poderwania.

23 grudnia 1990

Jesteśmy circa 32N i 20W.Załoga od wczoraj świętuje, choć wigilia dopiero jutro.

Żarcie takie, że w pale się nie mieści, mam nadzieję, że nie pęknę.

Do posiłków wódka, wino i piwo, ale godzinkę przed kolacją zbieramy się w mesie przy najróżniejszych drinkach gratis i piłujemy na dowolne tematy.

Początkowo mnie to wkurzało, bo jestem raczej samotnikiem, ale potem się przyzwyczaiłem i do stołów przechodziliśmy w ferworze dyskusji.

Wczoraj wieczorem zrobiłem gwiazdki, planetki i księżycek. Wyszły bardzo ładnie, a pół załogi asystowało mi z pelengowego. Czegoś takiego jeszcze nie widzieli i chyba nie uwierzyli, że na prawdę robię pozycję z ciał niebieskich.

Stary się dziwił czemu używam tablic HD, a nie lotniczych, ale mu powiedziałem, że nie po to przyjechałem do wolnego kraju, żeby być ograniczony tablicami, a wybór gwiazd w lotniczych jest dla mnie stanowczo za mały, natomiast w HD nie mam żadnych ograniczeń.

Jak się patrzy na mapy podejściowe to można iść do San Juan w Porto Rico i Miami między Kubą i Bahama, albo przez Providence Channel. Mapy są brytyjskie i amerykańskie poprawiane według amerykańskich notisów.

Ameryka to kraj , który leży w Ameryce.

 24 grudnia 1990

O 1400 zebraliśmy się znowu w salonie i Pan Kapitan przeczytał nam życzenia i telegramy z biura, a potem wręczono nam prezenty.

Prezenty wręczała nam pani radio .

Dostaliśmy po dwie paczki.

Jeden prezent od koncernu EAC dostałem już wcześniej w domu pocztą. Była tam wielka szynka, butelka wódki, dwie butelki wina, bombonierka i parę innych drobiazgów.

Cholera, pamiętam z ekonomii politycznej socjalizmu, że koncern to coś bardzo złego, gorszy może być już tylko kartel, a tu proszę mój koncern ma białą brodę i czerwoną czapkę i daje prezenty.

Obecny prezent składał się z pudełka z całą masą kosmetyków.

Potem zaczęło się wielkie żarcie oraz wielkie picie. Niestety nie wszyscy mogli pić, niektórzy mieli wachty.

Ale w połowie wachty Stary zmienił mnie, żebym sobie posiedział z ludźmi.

Noc za to miałem fatalną. O drugiej w nocy przyszedł jakiś blondynowaty osiłek, żebym zszedł na dół i siłował się z nim na rękę.

Powiedziałem, żeby spieprzał, położę go jutro. Zresztą może on mnie położy. Jest wielkolud i ma 20 lat, a ja 40.

Wczoraj widziałem jak Morten 2 oficer próbował zrobić gwiazdki na swoim komputerze HP. Po 15 minutach poddał się.

Może to nieładnie, ale było mi miło, że klaruję przy pomocy przaśnych tablic to, czego on nie może komputerem.

25 grudnia 1990

Dziś pierwszy dzień świąt, a ja dopiero teraz puściłem sobie polskie kolędy. Muszą wystarczyć za śnieg, opłatek i choinkę. Problem szczęścia, to problem wyobraźni.

Ale jaja! Przed chwilą położyłem na rękę trzech największych osiłków na statku. Największy waży 112 kg, a ja tylko 100. Zrobiła się żałoba narodowa. A co miałem przegrać? Wczoraj ten największy obudził mnie o drugiej w nocy.


image


  To Allen, który mnie obudził o 2 w nocy

26 grudnia 1990 27N 40W

Przed chwilą przeżyłem rozkosz kąpieli, a teraz siedzę w szlafroku i piszę mój dziennik przeżywając rozkosz wysychania.

Na mostku Pani Radio dała mi wycinek z gazety, na którym był wierszyk:

                    Husk at elske

                    Når du tør det

                    Husk at leve

                    Når du gør det

Co się przekłada w moim najzupełniej nieodpowiedzialnym tłumaczeniu:

                  Pamiętaj Kochać,

                  Jeśli śmiałość masz

                  A jak już żyjesz

                  Żyj na pełen gaz

Pod spodem wierszyk był przetłumaczony na angielski, ale chyba tylko dla mnie, bo jestem tu jedynym obcokrajowcem. To miłe. I na dokładkę pamięta bezbłędnie moje nazwisko i datę urodzenia. Pewnie robiła listę załogi i zapamiętała.

W Kadyksie zaokrętowali dwaj Hiszpanie. Pracują w zbiornikach dennych z młotkami pneumatycznymi za 1000 $ miesięcznie. I pomyśleć, że zarówno Dania jak i Hiszpania są w tej samej Unii Europejskiej.

27 grudnia 1990

Statkowy Hitachi wkręcił i bezpowrotnie zniszczył jedną z moich najlepszych kaset. Prąd na tym statku jest 120 V. Włączyłem ryzykownie mojego prywatnego Philipsa, który jest na 220 V.I co się stało? Nic się nie stało. Nawet nie zauważyłem, żeby zwolnił.

Piątek 28 grudnia 1990

Pojutrze mamy być w San Juan w Porto Rico. Zrobiłem gwiazdki przy horyzoncie księżycowym .Tylko jedna linia trochę odskoczyła. Reszta przecięła się jak szprychy w kole od roweru.

Pół godziny później był satelita (Transit) i zgadzało się idealnie. Nie jestem jeszcze ślepy.

Dowiedzieliśmy się, że mały duński coaster wpadł w Miami z 3 tonami kokainy. Kapitan dostał 550 lat więzienia.

29 grudnia 1990.

Zaraz pójdę na śniadanie, zjem grejpfruta, musli i bułke z serem i obżarty jak świnia będę robił nadgodziny dla załogi.

Wczoraj ten osiłek Allan mnie zaprosił do kabiny na szklaneczkę. Pokazywał mi swoje wyroby rękodzielnicze żeglarskie. Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Co powiecie na przykład na brezentową, obszytą liną torebkę na discmana?

Wszystko absolutnie miał wykonane z lin, linek i brezentu. Ciekawe jakich prezerwatyw używa.

Koło w 2 w nocy Morten zadzwonił, że mam iść na mostek, bo wchodzimy, ale zaraz zadzwonił jeszcze raz, że mam spać, bo wchodzimy o 8 rano.

Wczoraj wieczorem pani radio przyszła na mostek. Wyperfumowala się perfumami „Opium”, tak że chociaż było ciemno wiedziałem gdzie jest tak pachniała.

Wczoraj mieliśmy inspekcje Lloyda. Przekopali wszystko, od certyfikatów po herbatniki w szalupach. Szalupy musieliśmy opuścić, a jedną się przejechać. Lewy motor od szalupy z tego wszystkiego się spalił i nie mogliśmy jej podciągnąć. Sprawdzali też luftaparaty i instalacje alarmowe, kompresory i CO2. Na koniec kazał na pokładzie odpalić dowolną gaśnicę proszkową, ale jak w porcie zrobiło się zupełnie biało wystraszył się i sobie poszedł, a statek odetchnął.

3 stycznia 1991

Dziś rano miałem zabawę.10 mil na północ mijaliśmy radiolatarnię DRY TORTUGAS. Stary wpadł na mostek i dawaj się bawić radionamiernikiem.

- Ale fajnie wyszło - ucieszył się

- Na trawersie powinien być błąd koło zera - dodałem trochę w ciemno

-Wiesz co?- mówi - to zrobimy sobie radiokalibrację!-

Wywinęliśmy cyrkulację i w ten sposób powstała piękna krzywa radiokalibracji zwieńczona Jego i moim nazwiskiem. Oprawiono ja w plastik, powieszono w nawigacyjnej i w ten sposób moja skromna osoba przeszła do historii statku „Falstria”.

Na każdym statku znajduję w kabinie różne drobiazgi zostawione przez dziesiątki moich poprzedników. Zawsze jest też jakieś pudełko z pozostałymi z dawnych lat drobniakami pozostałymi po zakupach. Znalazłem i tutaj takie pudełko.

Było:

1. 3 dolary i 19 centów amerykańskich.

2. 100 dolarów meksykańskich

3. 1400 lirów

4. 281 pesetów hiszpańskich

5. 2 stare szylingi

6. 65 eskudo portugalskie

7. 2 guldeny

8. 20 centymów

9. 2 korony 75 øre duńskie

Ja chyba nic nie zostawię, bo prawie nie wychodzę na ląd.

Tak sobie myślę, że pcham się przez życie w obcym kraju ze swoim trzynastoliterowym nazwiskiem i dwoma imionami jak jeleń z porożem przez gęste krzaki. Najpierw walka o oderwanie się od ziemi i nauczenie się języka, żeby zdać egzaminy za prawa, pomimo nieszczególnych zdolności językowych, potem zdobycie licencji i wszystko przy skromniutkim życiu.

Ale szczęście się uśmiechnęło jeszcze raz. Jestem współwłaścicielem kamienicy z ogrodem, mam pracę i perspektywy.

Życie faceta jest trudniejsze, ale ciekawsze.

Kobieta przyjeżdża za granicę, wychodzi za mąż, rodzi dzieci, przybiera nazwisko męża Hansen, albo Jensen i znika.

Nawet życiorysy najbogatszych bizneswomen są podobne.

DOBRZE WYJŚĆ ZA MĄŻ I OWDOWIEĆ i już się jest bizneswoman.

4 stycznia 1991 26N 87W

O 5 rano wysłuchałem hejnału z wieży mariackiej i wiadomości. Podobno premierem został jakiś Bielecki. Mam nadzieję, że z Bieleckim z Trybuny Ludu ma wspólne tylko nazwisko.

Tak jak Tadeusz Mazowiecki z Konradem Mazowieckim, który sprowadził Krzyżaków do Polski w 1226 roku.

5 stycznia 1991 29N 94W

Przychodzę na mostek, a tu na radarze tysiące ech. Platformy wiertnicze na ostatnich 200 milach przed Houston. W Arpie jest mapa podejściowa , ale urządzenie przedpotopowe z 1986 roku, więc mapa co jakiś czas się rozjeżdża z rzeczywistością i trzeba poprawiać.

Nie to co „magic touch” na” Boringii” czy „Fionii”.

Na statku się człowiek rozleniwia. Nie musi chodzić do sklepu. Wiesza się na drzwiach ochmistrza karteczkę co potrzeba. Wraca się do kabiny za godzinę, a tu pościelone wyczyszczone, a na stoliku zakupy, powiedzmy mieni gwiazdami się butelka whisky, w kartonie bulgocze piwko przy przechyłach, a wybyczone orzeszki tarzają się w soli.

6 stycznia 1991

Stoimy ciągle na kotwicy, Chodzę zły i nie wiem co ze sobą zrobić.

To może sobie przypomnę jakaś starą, śmieszną historię.

Otóż jako praktykant pływałem wtedy na Mieczysławie Kalinowskim (choć na nim spędziłem kupę czasu to do tej pory nie wiem co to był za jeden). Byłem więc młody i szczupły i pełny nadziei na zorganizowanie świata na nowo. Moje opinie z poprzednich praktykanckich statków nie były najlepsze, gdyż moja osobowość różniła się znacznie od osobowości moich dowódców, więc któż mógł wyjść zwycięsko z tych konfliktów osobowości?

Tym razem postanowiłem więc, że choćby się waliło i paliło nie dam się nikomu sprowokować do dyskusji, ani kłótni i przejdę do historii Kalinowskiego jako cichy, spokojny i bardzo pracowity chłopczyna.

Statek ten był tzw. semipojemnikowcem i pływał na linii Gdynia, Rotterdam, Nowy Jork, Baltimore, Hamburg, Gdynia w cyklu 28dniowym.

Z załogi wyróżniał się marynarz Stasiu.

Był to chłop ogromny i gdy podnosił z krzesła swoje wielorybie ciało, w mesie robiło się ciemno, bo zasłaniał dwa sąsiednie bulaje.

I jakby od całkiem innego człowieka była jego głowa, okrąglutka, czerwoniutka i pokryta ryżym włosem.

Morska kariera Stasia była w tych czasach bardzo typowa. Z jakiejś maleńkiej wioski wysłano go do Marynarki Wojennej, a po zakończeniu służby do PLO.

W rodzinnej wiosce Stasia było tylko wiadomo, że Staś jest kapitanem i zarabia 50 tysięcy złotych, co na tamte czasy było sumą ogromną.

Stasiu miał dodatkowo niezaspokojoną „potrzebę uznania” i próbował na jej zaspokojenie zarobić swoimi opowiadaniami.

Staś niestety nie grzeszył posiadaniem niezbędnej w takich wypadkach fantazją, a na dokładkę jego słownictwo obejmowało tylko fachową terminologie rolniczą, którą próbował zamaskować fachową terminologia okrętową.

Historie więc przez Stasia opowiadane (w jego mniemaniu bardzo ciekawe) przyprawiały słuchaczy tylko o ziewanie i próby wymigania się od bycia słuchaczem, mimo, że Stasiu stawiał coś do wypicia.

I Stasiu namierzył mnie, niewinnego kadeta, zawsze uśmiechniętego i mówiącego pierwszy „dzień dobry”.

Pierwszego dnia po wyjściu na Atlantyk zaprosił mnie, a właściwe zabrał siłą do swojej kabiny.

Na stole stała butelka spirytusu rozrobionego na mętnie z Rosa Vitem. Na ewentualność, że mogą mi te pyszności nie smakować przygotował jeszcze butelkę tropikalnego wina.

Usiadłem więc przy stole bawiąc się szklanką z winem, a Stasiu zaczął rozmowę z której wynikało, że nasze poglądy były całkowicie zgodne w większości problemów światowych, moralnych i finansowych.

Nie pamiętam kto zaczął rozmowę o Egipcie czy o Arabach, ale z tego wynika opowiadanie Stasia do którego zdążam.

- I kapujesz, przyjechał mister Ali – opowiadał - z funduszu kulturalnego mieliśmy jechać na wycieczkę, kurwa. Zabrałem parę „Żywców” okulary słoneczne, o te, tu - wyjął z szuflady na potwierdzenie prawdziwości opowiadania prześliczne lusterkowe okulary - i jedziemy.

Koło podwieczorku dojechaliśmy do tej piramidy.

Araby się zlecieli z pamiątkami, kupiłem żonie fajnego wielbłąda co kiwa łebkiem, jak się hamuje,

No i przyszedł przewodnik i kurwa, idziemy.

Szliśmy takim wąskim „rękawem” przy latarce, kurwa kapujesz z 15 minut. Ani bulaja, ani skajlajta nic kurwa, ciemno jak w dupie, tylko ta latarka. Ale chłodno jakby hajpres chodził

Doszliśmy do tej kabiny faraona, a ten leży na tej kojce malutkiej, z kurwa kamienia w podartych drelichach. Mi się tam nie podobało……(śmiech czytelnika).

10 lat później pływałem jako drugi oficer na Łokietku. Na polskich statkach jest inaczej niż na duńskich, gdzie steward ścieli i sprząta kabinę codziennie rano.

Steward na polskim statku sprzątał kabinę raz na tydzień i to pod warunkiem, że się było z nim na stopie towarzyskiej, co oprócz „kumpelskiej” rozmowy pociągało za sobą poczęstunek.

Podlizywałem się więc Panu Jasiowi jak umiałem co tydzień, choć byłem prawie pewny, że to on wypił mi wodę po goleniu „Polarna”, która była dla mnie cenna bo dostałem ją pod choinkę od ośmioletniego syna.

Opowiedziałem więc mu tę zabawną historię o faraonie i piramidzie Stasiowi o Jasiu, tfuj! Jasiowi o Stasiu tak jak to przed chwilą opisałem, ale na jego twarzy nie zauważyłem w ogóle zrozumienia komizmu sytuacji.

Ale powiedział za to:

- Second, to prawda. Ja też tam byłem. Tam jest jeszcze szalupa Kleopatry!-

8 stycznia 1991 między Houston a Nowym Orleanem

Tak sobie myślę, że ludzie prawie nigdy nie są ze sobą szczerzy. Nawet ci, co są ze sobą 50 lat, a może właśnie ci są najbardziej zakłamani.

Nie żeby mieli złe intencje, ale nie chcą zrobić krzywdy partnerowi, no i boją się zburzyć ten pięćdziesięcioletni ład i spokój, który z każdym rokiem jest cięższy.

Gdyby zwierzyli się sobie ze swoich najtajniejszych myśli, odeszliby od siebie, żeby się już nigdy więcej nie spotkać.

Sytuacja byłaby beznadziejna, bo czego w życiu oczekiwać, jeśli po tylu latach razem doszło się do tego, że trzeba kłamać, żeby być razem?

To znaczy można się rozstać i poznać kogoś nowego, ale na pewno pójdzie tak samo jak za pierwszym razem, a czasu coraz mniej.

Więc właściwie człowiek skazany jest na samotność.

Pisząc pamiętnik również nie jest się zupełnie szczery, bo nie chce się skrzywdzić szczerością żony, krewnych i przyjaciół, piszący pamiętnik wstydzi się również przed czytelnikiem, a zakładając, że tylko sam jeden będzie czytał swoje wspomnienia wstydzi się przed samym sobą.

Są bowiem w życiu człowieka fakty, które nie dadzą się zapomnieć, choć bardzo by się chciało.

10 stycznia 1991

Opuściliśmy Nowy Orlean, czyli przedostatni port w USA. Jeszcze Miami (Miami mamy w obie strony) i 10 dni spokojnej żeglugi przez Atlantyk. Człowiek się wyśpi i opali.

Podczas wyjścia z Missisipi mijaliśmy polski statek „Pol-Gulf-Hamburg” Co za nazwa?

Czytam teraz  biografię Graucho Marxa. Fajnie napisane. Ja niestety choćbym miał do opisania najciekawsze rzeczy wychodzi mi zawsze lapidarnie.

W Miami mamy być jutro o 1600. A potem przejedziemy przez Bahama, może będzie słychać Wolna Europę? To bym sobie pohulał-piwo i Wolna Europa!

Strasznie niewinne te moje marynarskie rozrywki.

W Houston przyjechała na statek dziewczyna z przewoźnym sklepem. Była bardzo ładna. Pogadałem sobie z nią. Ma 34 lata i jest oczywiście rozwiedziona i powiedziała, że mnie chętnie w Danii odwiedzi.

11 stycznia 1991

Weszliśmy do Miami. Pilot nazywał się Nikitin. Miami jest piękne. Z prawej piękna, biała szeroka plaża i morze z ultramaryny, potem las pocztówkowo zielonych palm i piękne białe wille. Poleżałbym sobie na jakiejś plaży.

Pogadałem sobie w biurze z formanem Tomem w Miami. Tom stylizuje się na Clinta Eastwooda - nosi się po kowbojsku.

Więc dobre 100 metrowe mieszkanie można w tym mieście kupić za 40 tysięcy dolarów.

Moje 45 metrowe w Århus kosztuje 80 tysięcy dolarów, ale jakbym zapłacił gotówką. Na raty będzie 150 tysięcy dolarów.

Wyrzucone pieniądze, bo w domu jestem 4 miesiące w roku. Namawiają mnie, żebym komuś wynajął, bo mieszkam w najlepszym punkcie Århus, ale jakoś się nie mogę zdobyć. Ktoś ma spać w moim łóżku, wycierać dupą w moje fotele?

Przez dwa dni z rzędu przychodził na mostek elektryk i pytał o siłę wiatru. Nie wiedziałem po co mu to, ale grzecznie wyjaśniłem, co to jest wiatr pozorny i rzeczywisty i że jest jakieś 8B.

W końcu się wydało po co mu tyle wiedzy. Miał wymienić żarówkę na baku na maszcie i się bał, że mu zwieje okulary. Ostatnio jednak widziałem go w okularach ze sprytnie z tyłu zawiązaną gumką. Teraz już się nie boi wiatru.

12 stycznia 1991

No, jedziemy w końcu po wielkiej wodzie - przez Florida Strait do Providence Channel i potem po ortodromie na Gibraltar. 23 stycznia ETA La Spezia.

Załadowaliśmy w Miami na najwyższą warstwę flatracki z łodziami i jachtami. Są to zwykłe małe łodzie żaglowe i motorowe, ale także wspaniale jachty z mahoniu ze sterem strumieniowym i dziełami sztuki na ścianach.


image

Jeden z nich to ciemnozielony jacht o cieszących oko proporcjach.

Wygląda na to, że Amerykanie chcą żeglować po Śródziemnym i wysyłają z nami jachty, a Włosi i Francuzi wysyłają jachty też z nami do Ameryki, bo myślą, że tam to się dopiero żegluje!

Duże motorowe łodzie są też specjalnie przeznaczone do poważnego wędkowania.

Mają uchwyty do mocowania potężnych wędek, pomosty do schodzenia do wody oraz tzw „flying bridge”, czyli specjalnie wysoki drugi mostek do obserwacji i szukania ryb.

Takie właśnie jachty i łodzie „parkują” naprzeciwko naszej kei w Miami, obok wspaniałych willi i palmowych gai.

Ciekawe jak wyglądają właściciele. Pewnie stetryczałe staruchy.

A ja, jak wiałem na wagary w latach sześćdziesiątych z II liceum w Białymstoku na Dojlidy, gdzie na małym jeziorku wypożyczaliśmy za 20 zł za godzinę Omegę, to żeglując byliśmy na prawdę szczęśliwi. Bez dolarów i gai palmowych.

                               

14 stycznia 1991

Teraz opiszę na wieczną rzeczy pamiątkę jak wygląda posiłek na Falstrii podawany o godzinie 1200

Nakrycie składa się więc z trzech talerzy, dwóch noży i dwóch widelców, szklanek, kieliszków itp.

Potrawy stoją na specjalnym wielopiętrowym barze i każdy nakłada sobie sam. Na zimnych blatach leżą ryby.

Na półmiskach na liściach sałaty i pośród białych krążków cebuli leżą dzwonka śledzia w oleju i marynowanego, a tuż obok żółci się się posypany tylko zieloną pietruszką śłedź w sosie curry.

Obok w szklanej misie ryba po grecku w pomidorach i warzywach, obok zaraz śledź smażony w zalewie octowej.

Avocado nabite krewetkami z dressingiem, obok tuńczyk z wody i szeregi słoików z anchois, kawiorem i pastą z rybich wątróbek, pośród poćwiartowanych cytryn.

Łosoś wędzony w prawie przezroczystych płatach i słodki koperkowy sos.

Na górnym blacie wędliny, płatki różowej, wonnej szynki, dobrze wysuszone salami, polędwica na liściach sałaty posypana krążkami czerwonej papryki, a obok sosjerki z chrzanem, musztardą, ćwikłą i remoladą.

Na metrowym półmisku w kształcie łodzi wikingów ułożone okrągłe befsztyki tatarskie, między nimi cebulka w kostkę, ogórek, sardynka i już przechodzimy do dań ciepłych:

Na ciepłym blacie smażone plastry duńskiej kaszanki - obok miód, cynamon i cukier do jej przyprawienia, Obok druga duńska potrawa „æblefleske” czyli boczek smażony z jabłkami i cebulą - wszystko pachnące, chrupiące i wyśmienite.

Befsztyki i sznycle w szeregach, obok żółtka w połówkach skorupkach ustawionych w grubej soli, Kurze skrzydełka usmażone w bułce tartej i podane z drobno pokrojonymi warzywami na sposób filipiński.

W centrum półmich z ogromna pieczenią wołową w powbijanymi duńskimi flagami.

I sery.

Ułożone na grubych, wielkich deskach sery w plasterkach, topione, blue cheese z orzechami, krewetkami, czosnkiem, a między nimi rzodkiewki, kawałki świeżych papryk, kawałki avocado, kiwi i winogrona i ćwiartki pomarańczy.

Bateria win i dwie skrzynki z zimnym Tuborgiem i Carlsbergiem.

Ostatnio widziałem 2 niezłe amerykańskie filmy – KINO PARADISE i KLUB UMARŁYCH POETÓW (tłumaczenie tytułu moje własne).

16 stycznia 1991

Jesteśmy mniej więcej w połowie Atlantyku, 21 Gibraltar, a, w środę La Spezia. Koło Gibraltaru powinien przyjść telex kto wraca do domu, a kto płynie jeszcze jedna kolejkę. Nie chce mi się więcej pisać, więc zaprzestaję.

19 stycznia 1991

2 dni przed Gibraltarem przyszedł telex, że jadę jeszcze jedną kolejkę. Cieszę się, choć szkoda, że radiooficerka schodzi.

Znowu przyszedł od ochmistrza rachunek za bund -3000 koron. Za te parę głupich flaszek 3000!

Kupiłem sobie kiedyś maszynkę do strzyżenia za 700 koron i teraz jestem zawsze ostrzyżony i nie muszę chodzić po zawszonych fryzjerniach. Pierwszy raz trochę mi się nie udało i musiałem się ostrzyc na łyso, żeby wyrównać.

No idę na wyjątkowo nudną wachtę kotwiczną, na której czeka mnie tylko nudna gadka z wachtowym Vognem. (co za imię Vogn-czyta się Wałn).

Podróż nr 21/91 24 stycznia 1991.

Dostałem parę listów i gazet i mam „bynajmniej” co czytać jak mówił jeden z moich kolegów ze szkoły morskiej w Gdyni AD 1975.

Gibraltar 28 stycznia 1991

W Walencji przyszedł nowy Stary z żoną. Chudy i wysoki jak ja, ma szkła kontaktowe i okulary, maść różowo-piegowata, najpopularniejsza w Danii, ale i w Polsce często spotykana. Żona bardzo miła jakieś 55 lat.

1445 odeszliśmy z Cadizu, wieje 6B z SW, ale pogoda ładna. Przez 43 dni byłem na lądzie 3.5 godziny w La Spezi. Ale co tam ląd, w Houston przyjdzie Caroline. Jedziemy kursem 251 Cadiz San Juan.

31 stycznia 1991 33N 24W

Według Wolnej Europy w Polsce wszystko fajnie się rozwija. Natomiast Iraki szaleją w Kuwejcie. Jak dalej pójdzie to Bush będzie musiał wysłać tam Rambo, albo co.

Coś Morten ma za dużo nadgodzin. Co on robi? Trzeba mu się przyjrzeć.

3 luty 1991, jakieś 25N i ze46W

Okazało się, że w duńskiej flocie istnieje taka instytucja, co nazywa się „soegave”, czyli „morski prezent”.

Polega to na tym, że bierze się od radioty katalog z kwiatami, słodyczami, biżuterią, alkoholem i zabawkami i zapisuje numer danego prezentu. Potem daje się ten numer i datę wręczenia radiocie i solenizant dostaje prezent we wskazany dzień pięknie opakowany. Radio potrąca koszt z pensji i sprawa załatwiona.

Wysłałem w ten sposób Agatce białego pluszowego misia. Dostałem od niej list w którym narysowała mi swój pokój, siebie, psa, świnkę morską , a na ścianie wisi mój portret.

Jest 1540, a ja jestem na baku. Cisza i tylko syk rozcinanej dziobem fali. Nie słychać silnika bo to 200 metrów stąd. Jestem sam i myślę co w tej wodzie takiego jest, że można patrzeć i patrzeć i się nie nudzi.

Jak będę emerytem to tylko jacht.

Żadne ogródki i trawniczki. Żadne gazetki i kółka emerytów. Ale co można sobie obiecywać. Człowiek zawsze stosuje się do zastanych okoliczności.


No dzisiaj na mojej wachcie Morten (II oficer jest odpowiedzialny za techniczną kondycję radarów i w ogóle całej nawigacji technicznej) przyszedł zrobić trochę nadgodzin.

Przytargał z ogromną ostentacją jakieś narzędzia i plany, głośno, żebym ja i Stary usłyszał upewnił się, żeby nie włączać radaru przystąpił do „naprawy” ARPA.

Dla niewtajemniczonych ARPA to Automatic Radar Plotting Aids czyli rodzaj komputera pomagającego w ustaleniu parametrów ruchu, w celu unikania zderzeń.

ARPIE nic nie było i ostatnio nawet w Stanach był serwis, ale przecież Morten, znany specjalista od ARP musi ją jeszcze ulepszyć.

Grzebał w niej zanurzony, rozmawiał sam ze sobą, pił kawę za kawą. W końcu pozbierał narzędzia zamknął ARPĘ i poszedł.

10 minut później ARPA zaczęła dawać sygnał alarmowy.

- Zapomniał wyłączyć - myślę sobie i podchodzę, ale ARPA wyłączona i popiskuje z niewyjaśnionych przyczyn.

Dzwonię więc do Mortena i mówię co jest grane. Przyleciał zaraz, ale był niewyraźny na twarzy.

Było to trzy dni temu, Morten spędza wiele godzin codziennie zanurzony w ARPIE, a ona popiskuje z zadowolenia, że jej tam grzebie.

Morten unika kapitana. Wczoraj śmierdział whisky.

San Juan ,Puerto Rico 6 luty 1991.

Wczoraj na pokładzie spotkałem hiszpańskiego cleanera, który wyszedł z jakiejś dziury w dnie statku na papierosa. Czuje się on w Puerto Rico jak w domu - tu wszyscy mówią tylko po hiszpańsku.

Uważa się on za mojego znajomego i te poufałość podkreśla w obecności innych - byliśmy razem na Fionii.

Zna tylko parę słów po angielsku, ale uważa, że dostał tę pracę tylko ze względu na swoje wybitne zdolności językowe. Ma nawet „podręcznik”. który traktuje z ogromną powagą - coś w rodzaju naszych „rozmówek”.

Oto jak opowiedział mi, że był chory i miał operację. O sobie mówił w trzeciej osobie „Garcia”.

- Garcia no good (tu pokazał swój brzuch) - doctor, hospital, operation, five weeks, Garcia OK., niente problema-

Prawda, że fajnie? I pomyśleć, że jest szczęśliwy, bo zarabia 1000 dolarów miesięcznie za tłuczenie rdzy młotkiem pneumatycznym 8 godzin dziennie w dnie podwójnym.

Kapitanowa przy obiedzie podeszła do mojego stolika, żeby pokazać mi jakie fajne kaftaniki czy majteczki kupiła dla wnuka. Jak to kobieta przy dzidziusiu. Chciałem jej się zrewanżować, ale co ja jej pokażę? Spodenki co sobie kupiłem w Puerto Rico?

8 luty 1991 miedzy Puerto Rico a Miami.

Jest piąta rano, a ja słucham Wolnej Europy. Za godzinę będzie hejnał z Wieży Mariackiej.

Została jeszcze godzina i będzie 7 godzin różnicy do Polski.

Poszukam w Miami komputera nawigacyjnego i jakieś ciuchy kupić, bo mi się wszystko wydarło. W San Juan kupiłem co nieco, ale większość wydałem w restauracjach.

Zauważyłem śmieszną rzecz. Codziennie do śniadania są podawane połówki grejpfrutów. Zaraz po porcie połówki są ogromne, a w miarę oddalania się od portu coraz mniejsze, w końcu sa wielkości jajka.

W związku z tym ułożyłem następujące przysłowie:

„Pokaż mi swoje grejpfruty, a powiem ci jak daleko jesteś od lądu.”

Albo

„Powiedz mi jak daleko jesteś od lądu , a powiem ci jakie masz grejpfruty”.

Kapitan zostawił do powszechnego użytku, swój nawigacyjny komputer –zabytek.

Ma tylko słońce, księżyc i planety ale jest KAPITAŃSKI.

Raz mieliśmy blackout i zanim naprawili nasze starożytne instrumenty się rozstroiły. Musieliśmy sterować ręcznie - najpierw mój gruby Piotruś.

Kurde, jaki ja jestem przy nim chudy.

Idę coś zjeść.

W Miami pierwsze co zrobiłem to pojechałem na Miami Beach. Plaża fajna, woda mokra, ale nie odróżnisz od Sopotu czy Ustki latem. Musiałem sobie zrobić zdjęcie dodatkowe na tle palm, żeby choć trochę zaznaczyć Miami Beach.

Nie wiadomo Miami Beach czy Ustka


image




image


                       Tu już trochę bardziej wiadomo, że to Miami Beach

Nie stanowczo na plażach w Polsce jest weselej. Coś się dzieje i wszyscy mówią po polsku!

Nie jadę na inne słynne plaże, w Kalifornii i na Hawaje, żeby się nie rozczarować.

Trzasnąłem parę zdjęć, wykąpałem się i wziąłem taksówkę do miasta. Na ulicach tylko hiszpański, a mój kierowca Urugwajczyk mówił po angielsku jak początkujący na kursie.

Pytam go ilu Urugwajczyków jest w Miami, a on, że nie niedużo może 10 tysięcy, ale Kubańczyków mówi to jest ćwierć miliona.

Potem zaprosił mnie do swojego mieszkania. Dwa pokoje z kuchnią i krok od plaży tylko 300 dolarów miesięcznie.

Jakby mi się tu bardziej podobało przyjechałbym na wakacje. Ale w Århus mam 15 minut do fajnej „gołej”plaży, zresztą w Danii wszystkie plaże są gołe.

Komputera nie dostałem, za to ciuchy kupiłem. Zapytam w Houston o komputer.

10,a właściwie 11 luty 1991

7 godzin różnicy czasu do Polski. Wolną Europę słychać słabo, ale mam za to TIME, Newsweek i amerykańska telewizję. Jeszcze dwa porty i jedziemy do Kadyksu.

11 luty 1991

Za 12 godzin będziemy Houston. Wprawdzie Mickiewicz powiedział „mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił”, ale myślę, że nie ma się co podpierać poetami, oni też czasem tworzyli na kacu. Ale cel i motywacje trzeba mieć, inaczej nic się nie osiągnie. Teraz muszę wypływać ten dyplom kapitański i dlatego siedzę na duńskich statkach.

W Houston przyjedzie Caroline, więc się cieszę.

Niedziela,17 luty 1991

Po południu przyszedł elektryk lekko nabombiony. Przyniósł butelkę Chivas Regal i chciał się ze mną napić. Trochę mi to nie pasowało, bo akurat czytam po angielsku „The young lions” Irvina Shaw i zostało mi jeszcze 808 stron, ale przecież go nie wypędzę. Wypiłem więc szklaneczkę, on resztę i sobie poszedł.

18 luty 1991

Hans w nocy przywlókł się na mostek i towarzyszył mi całą wachtę, pętając się pod nogami.

Po wachcie przypętał się do pentry i musiałem z nim znów wypić szklaneczkę.

Czytam Shawa i nic innego nie mam siły robić, ogarnia mnie okrętowa apatia.

Na statku trzeba mieć dwa razy tyle siły woli co na lądzie, żeby cokolwiek osiągnąć.

Na dnie walizki znalazłem przypadkowo „Podstawy matematyczne radiookreślania pozycji” Jurdzińskiego. Coś po polsku, przynajmniej sobie poczytam.

19 luty 1991

Przyszedł telex. Schodzę w La Spezia i mam tzw.”kort fritid” czyli krótki urlop i „andet skib”, czyli inny statek.

Puściłem kasetę z Namysłowskim.

- No Zbychu - mówię do kasety - obijałeś się przeszło dwa tygodnie, chociaż 9 wieczór to mam ochotę cię posłuchać. Do roboty-

Odbija człowiekowi, czy co?

Nie dotykając komputera Mortena wykombinowałem, że można go przecież używać do identyfikacji gwiazd.

Wchodzi się azymutem jako T, otrzymując h, które jest deklinacją i azymut, który jest T minus LHA Barana i otrzymuje się SHA-gwiazda zidentyfikowana!

Powiedziałem mu to, a on, że nieprawda, bo trzeba mieć specjalny program. Ale przyleciał po godzinie i mówi, że mam rację, znalazł w instrukcji obsługi.

Jest to jego kolejna klęska , bo ARPA padła po jego „naprawach” całkowicie i z Nowego Orleanu wychodziliśmy bez ARPY.

A chwalił się, że był drugim studentem w Szkole Morskiej w Kopenhadze. Ja byłem beznadziejny i miałem dziekankę z astry.

Ale się nawpieprzałem na kolację. Jak się tak nawpieprzam to zawsze żałuję, ale jak odżałuję to się znowu nawpieprzam. Ale była taka fajna potrawa, maleńkie, jednocentymetrowe paróweczki i kawałeczki wołowiny w ciemnym, pysznym sosie.

Pochodzę po mostku, to się „rozchodzi”.

Ciekawe, czy Morten złapie dziś gwiazdki. Chmur nie ma (wczoraj mu przeszkodziły).

Nie biorę gotówki na Cadiz, Walencje i La Spezię. Zresztą co w takiej Hiszpanii, czy Italii można kupić?

Dawniej to bym kupił sobie jakiś wygodny pancerz z damasceńskiej stali, albo toledański miecz, a we Włoszech włoszczyzny, ale dzisiaj?

Trochę się cykam przed zamachowcami, bo mam lecieć trzema samolotami. Jest ich podobno od pyty w związku z wojną w Iraku. A niech się jakiś zamachowiec na mój samolot zamachnie!

Postawiłem sobie pasjansa 10 razy i ani raz nie wyszedł. Dobrze, że sobie nic nie pomyślałem, bo by mi się nie udało.

21 luty 1991

Morten zostawił swój komputer na mostku do powszechnego użytku. Sieknąłem sobie na nim na próbę dwie gwiazdki przy księżycowym horyzoncie. Potem włączyłem komputer i nacisnąłem coś. Na displayu wyświetliło się co mam dalej robić, więc to zrobiłem i znowu szczegółowa instrukcja na ekranie i w ten sposób okazało się, że Sirius jest 0,2 Nm „away”, a Procyon 1,2 Nm „toward”. Na dokładkę wykreśla się to z DRT.

Może kupię takiego HP?

Pokazałem mu wyniki, czym wyraźnie zepsułem mu humor.

A w ogóle zjechaliśmy już z plottingu i przeszliśmy na mapę wschodniego Atlantyku.

Czytam Shawa, Forsytha (Devils Alternative) po angielsku i kryminał po duńsku „Mord i neglige”

22 luty 1991 31N 40W

Za tydzień będę w domu. Już widzę dzieciaki, jak idą do mnie z psem po schodach. Schody są drewniane i i jest straszny łomot.

Dołożyłem parę monet do zbioru poprzedników.

Jak żyć szczęśliwie? Kotarbiński pisał, że tego się trzeba nauczyć, a to zadanie niełatwe. Wszyscy by chcieli.

Uciechę sprawia mi nowy radio, co zamustrował za radiotkę Linnę.

Jest 30 kilo cięższy ode mnie.

Powinien zrobić najpierw dwumiesięczny strajk głodowy, a potem zacząć się odchudzać.

Ale co zrobić jak to takie dobre?

A szczególnie te fryteczki, befsztyczki, te sałatki z majonezem, śledziki, kiełbaski, ciasteczka, a ponieważ podają deser na głębokim talerzu, to należy polać do pełna bitą śmietanką i zjeść wszystko, bo na talerzu się nie zostawia, tak mama mówiła.

Przychodzi więc pół godziny przed obiadem i wcina sam, a kiedy do mesy przychodzi reszta, na talerzyku radiego leży sucharek , kawałeczek serka i pomidorek.

I radio patrzy na nas z pogardą jak my możemy się tak obżerać, podczas gdy jemu wystarcza ten oto sucharek

Ja natomiast znajdę zawsze gdzieś jakąś rurę na której się podciągam 10 x10 podciągnięć dziennie i nie mam brzucha, choć powiedzieć, że jestem zabiedzony to przesada.

Te „Młode lwy” robią się coraz ciekawsze, podobno był film, ale go nie widziałem.

Zresztą żąden film książce nie podskoczy. Niestety w naszej statkowej kolekcji jak nie porno to Rambo. W ogóle się pakuję i w żadnym porcie już nie wychodzę.

Czasami żałuję, że nie potrafię być łobuzem. Niestety serce mam gołębie, co decyduje o mojej słabości. No chyba, że się wkurzę, albo za dużo wypiję.

Muszę się nauczyć być grzecznym, zakłamanym, uśmiechniętym sukinsynem. Wszyscy tak robią.

Aprops kiedyś byłem w Gdyni na giełdzie w Orłowie. I spotkałem tam kolegę ze szkoły morskiej Andrzeja D. , który uciułał pieniądze i postanowił kupić „Forda Kozaka”, czyli Zaporożca.

Łapał wszystkie Zaporożce za koło i potrząsał nim w te i we wte.

- Po co to robisz? - zapytałem

- Nie wiem, wszyscy tak robią - brzmiała odpowiedź.

Ale co do zmiany charakteru to wiem, że tego się nie da zrobić. W skład osobowości wchodzi temperament (choleryk, flegmatyk, sankwinik), inteligencja, wiedza, wychowanie, wykształcenie. Muszę pozostać taki jaki jestem. Czyli życiowo naiwny i prostoduszny.

24 luty 1991

Imieniny Macieja. To wszystko, co wiem o tej dacie, bo mój brat ma na imię Maciej.

Jeszcze 900 mil do Cadizu. Wojna w Iraku rozpoczęta. Wiadomości dobre, o ile wiadomości z wojny mogą być dobre.

Jak coś przeczytam w jakiejś książce, to zaraz mam na to samo ochotę.

A w mojej książce „The young lions” właśnie Noah & Hope słuchają Czajkowskiego. Ja w swojej kolekcji mam z Czajkowskiego tylko Jezioro Łabędzie, a to mi się już mi się znudziło, ale puszczę sobie I koncert e-moll Chopina. Nie jest to porywające nagranie jak np.

II koncert f-moll Chopina,w wykonaniu Dang Thai Sona, laureata konkursu szopenowskiego, ale niech tam. Amerykanin po prostu nie czuje Chopina, on go odtwarza, jak pianola. A kiedyś mieliśmy w domu pianolę.

Przysuwało się taki mebel wielkości komody do pianina, zakładało rolkę perforowanego papieru (te dziurki to były nuty zapisane w formie strawnej dla maszyny na sprężone powietrze),siadało się z drugiej strony i pedałowało dwoma pedałami jak gaz i sprzęgło.

Więc ta pianola właśnie bezbłędnie i bezdusznie odtwarzała ( jak ten biedny Amerykanin),ale i tak lubiłem jak grała II rapsodię węgierską Liszta.

Tak to właśnie lektura sugestywnie oddziaływuje na czytelnika.

Jak miałem 9 lat to podczas lektury Krzyżaków zapragnąłem naśladować dzielnego rycerza Maćka z Bogdańca i napić się niedźwiedziego sadła.

Niestety nie było w lodówce niedźwiedziego sadła więc rozpuściłem dwie łyżki smalcu czy masła, wypiłem i się porzygałem. Ale po prawdziwym niedźwiedzim sadle może by było OK.?

Na moje kasety magnetofonowe ponaklejałem naklejki z tytułami i nazwiskami muzyków.

Skutkiem tego przedtem poznawałem kasety po wyglądzie, a teraz muszę szukać, bo wszystkie wyglądają tak samo.

Pan Kapitan dziś po południu w kąpielówkach, białych skarpetkach i lakierkach spacerował po pokładzie w słońcu, żeby się opalić i wrócić z rejsu brązowy.

Niestety obaj wiemy, że takie różowo piegowate typy nie opalą się nigdy.

Zaczerwieni się tylko, zejdzie mu skóra, pod która czeka już następna równie różówo-piegowata.


image






-Ale nie-myśli prawdopodobnie sobie kapitan-tym razem będzie inaczej. Opalę się na brąz, a zza szkieł kontaktowych i okularów będę rzucał nieugięte spojrzenia prawdziwego mężczyzny.

26 luty 1991 za piętnaście ósma

Dziś Cadiz.65 kontenerów do wyładunku, nic do załadunku, bo statek idzie na dok. Coś koło ósmej wieczór rzucamy cumy i jutro wieczór Walencja.

Ale nie wyjdę, bo się będę już pakował. Trzeba przeszukać wszystkie dziury, żeby czegoś nie zostawić. Następcy zostawiam „soft ware” z przekazaniem obowiązków, soft drinki, parę piw i butelkę ginu. Gin jest przechodni, dostałem go od poprzedniego I oficera i nawet nie otworzyłem.

Poszedłem na ląd, ale trafiłem na sjestę nawet pieniędzy nie szło wymienić i usiąść gdzieś w restauracji. W związku z tym wszystko wydawało mi się brzydkie i głupie. Wróciłem szczęśliwy na statek i zostałem w biurze do końca wyładunku.

27 luty 1991

Rozpocząłem pakowanie. Nalałem sobie szklaneczkę whisky i położyłem walizkę na stole.

W RWE mówią, że od 1 kwietnia nie potrzeba już wiz w relacji Dania-Polska. Fajnie. Zaraz zaproszę parę i koleżanek i kolegów.

Do usłyszenia koleżanki i koledzy.

28 luty 1991

Już po Walencji. (Ładne imię dla dziewczyny, nie? Eleganckie i sexy)

Na mostku czekałem na pilota i usłyszałem polska mowę.

„Kopalnia Rydłutowy” rozmawiała z jakimś innym statkiem.

-Ile macie na mordę?-spytała Rydłutowy

-Pięć dolarów na ryj-brzmiała odpowiedź.

Nic więcej nie usłyszałem, bo przybył pilot.

Polscy marynarze w ogóle lubią sobie powymieniać wiadomości przez radio. Rzeczą normalną jest, że słyszy się na uczęszczanych wodach następujący tekst:

-„Polskie statki, polskie statki tu statek taki a taki”-

Czasami statek taki woła tylko statki PŻM, żeby podkreślić odrębność rasową od tych wstrętnych Kaszubów z PLO.

Potem zgłasza się jakiś statek.

Następnie następuje czytanie listy załogi oraz pytania uszczegółowiające, a mianowicie:

- Czy drugi mechanik Cipciński to taki łysy gruby?-

-Tak-

To proszę go pozdrowić od magazyniera Kulbaszczyka z „Uniwersytetu Jagiellońskiego’(nazwa statku oczywiście).-

Pozdrowiony drugi mechanik czuje się od razu dużo zdrowszy, a pozdrawiający błyszczy przed kumplami jaki jest znany w świecie.

Czasami zgłaszają się Polacy z obcych statków. Celem tej łączności jest poinformowanie ile w porównaniu z polskimi statkami zarabiają.

Potem odwieszają słuchawki i ten na obcym statku mówi do siebie;

-Ale się dobrze z tym polserwisem urządziłem !-

Ten drugi rozmówca zaś odwiesza słuchawkę z głębokim postanowieniem, że musi sobie taką fuchę załatwić.

Szczytem rutyny prowadzenia okrętowych rozmów było już dla mnie jak mój wachtowy Żuraw Wojciech - podchodził na początku wachty do UKAefki nie pytając o pozwolenie (uważał, że mnie wyręcza) i mówił:

-Polskie statki, polskie statki. Tu „Władysław Łokietek”. Czytam listę załogi, a potem się odpieprzecie!-

Dostałem znowu od załadowcy 15 tysięcy pesetów. Dużo to nie jest ale już się trochę tych bonusów uzbierało.

Na nasz statek zamustrowali 3 Filipińczycy do działu hotelowego.

Pracują doskonale, kojka pościelona na kant jak trzeba nawet 2 razy dziennie, pościel wymieniona w zależności od wygniecenia, łazienka wylizana i wonna. Pan ochmistrz zasuwa w kuchni, a jak raz nie miał w kantynie szczoteczki do czyszczenia paznokci to mi przyniósł z miasta. Z rachunkiem miesięcznym czeka do ostatniej chwili, bo może jeszcze coś kupię. Właśnie przyniósł zamówionego na kraj szampana i przepraszał, że niezupełnie taki jak zamówiłem. Wziąłem też Chivas Regal i Glennfidish.

1 marca 1991.250 mil do La Spezii.

Obecny filipiński steward w mesie jest stewardem agresywnym. Kiedy wchodzę do mesy rano, rzuca się na mnie całym swoim filipiństwem z pytaniem czy jem jajka. Jakby nie zapytał, to bym nie zjadł, ale jak już pyta to mówię „Yes, please” i niepotrzebnie jem.

Walizka spakowana, została jeszcze mała torba i radio.

Szczególnie tego radia muszę pilnować, bo mi jakiś terrorysta bombę w nim zamontuje i będzie wstyd. Jutro wieczorem będę w domu.

Cholera, rzuciliśmy kotwicę i będziemy się dyndać do jutra.

Wypiłem butelkę wina jak butelkę piwa i myślę-„ale tej drugiej nie piję”, patrzę, a ona już dawno wypita!

Za tych dwóch hiszpańskich cleanerów zamustrowało 5 Niemców. Pewnie tych z NRD.

Przeczytałem jeszcze raz mój dziennik okrętowy i myślę, że wyszło to wszystko zbyt lapidarnie. Ale ma i zalety, że nie zełgane.

I pomyśleć, że Ameryka wzięła nazwę od Amerigo Vespucci, jakiegoś nędznego oficerka, na którymś ze statków w kolejnej wyprawie na nowy kontynent. Akurat Amerigo miał przy sobie długopis i wszystko zapisywał. I co tam Kolumb, Magellan, czy Cook? Nic nie pisali, a

ważne to co zapisane.

Wepchnąłem wszystko do walizy, ale się boję, że mi się walizka rozleci.

Ten rozdział na Falstrii będzie ilustrowany zdjęciami. Poprzednie nie były, bo mi gdzieś zginął aparat Minolta.

I to by było na tyle. Spędziłem na tych 4 statkach czas od 7 lipca 1990 do 3 marca 1991.Teraz mnie chcą wysłać na jakiś inny statek.

God, be good to me, thy Sea is so wide and my ship so small.

                                                                                       Mar 2nd AD 1991


image




sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości