Należy też wspomnieć o mundurach wojskowych, w które stroiliśmy się co poniedziałek na Studium Wojskowe.
* Ta kotwica stoi przed szkołą morską na Skwerze do tej pory. Prawdopodobnie z krążownika “Bałtyk” Druga
stoi pod Domem Marynarza na Piłsudskiego
Więc przed rozpoczęciem Studium dali nam mundury. Były to normalne, polowe mundury Marynarki Wojennej. Spodnie, kurtka, kamasze i beret z orzełkiem. Z butami i beretem nie było problemów. Problemy były z samym mundurem. Były dwa mianowicie rozmiary : duży i mały.
Ja wziąłem oczywiście ten duży. Kurtka jak kurtka, natomiast portki to był stukilowy worek.
Nie było mowy o pasku czy szelkach. Podciągałem je pod brodę, wiązałem w pasie sznurkiem, a nadwyżkę wywijałem w formie spódniczki. Na to zakładałem kurtkę i wyglądało to całkiem poprawnie.
Ze Studium Wojskowego wracaliśmy trolejbusem, wysiadaliśmy koło ówczesnego “Interklubu”, a potem Zygmuntowską koło Pewexu. Czasami skracaliśmy sobie drogę i nie czekając na światła przeskakiwaliśmy łańcuszki, żeby przejść przez Świętojańską.
I w tym dniu właśnie, kiedy przeskoczyłem przez te łańcuszki i byłem na środku Świętojańskiej, poczułem, że sznurek moich wojskowych portek pękł, a portki zjeżdżają mi w dół.
Chwyciłem je w ostatniej chwili w garść i wpadłem do pierwszej bramy koło Pewexu.
-Obława! - krzyknęli na widok faceta w mundurze wpadającego nagle do bramy cinkciarze i wyrwali z bramy przez podwórko.
-Zziajany pierwszy rok upływał nam na nieskończonej ilości uników, żeby się nie dać ze szkoły wyrzucić.
Wyrzucenie wtedy ze szkoły, a na pierwszym roku nie było urlopów dziekańskich, równało się końcowi nierozpoczętej kariery – szło się do wojska do Marynarki Wojennej na trzy lata podobno na „uboty”.
Szkoła przekształcona z pomaturalnej w wyższa, rozpychana ideami nowoprzybyłych z różnych innych uczelni, hamowana tradycjami starej kadry, wykręcała się i improwizowała, a my, studenci-marynarze robiliśmy za króliki doświadczalne.
Wstawaliśmy o szóstej rano, zasuwaliśmy na 0715 do szkoły nad basen jachtowy, wpół do trzeciej z powrotem do akademika na obiad, a na czwartą na ćwiczenia z fizyki, chemii, elektrotechniki na Grabówek.
A wylecieć ze szkoły można było za wszystko, ale najszybciej za matmę, WF i wojsko.
Do matmy oprócz Ministerstwa Edukacji i Szkolnictwa Wyższego zobowiązywał nas pierwszy rektor –profesor matematyki –pan Kowalczyk.
Jeśli jednak człowiek uporał się z indukcją matematyczną, geometrią analityczna, pochodną z definicji , i macierzami to był już po pierwszym semestrze.
Niestety zdarzały się z matmą i dramaty. Pamiętam kiedyś dwóch czy trzech miało z matmy egzamin komisyjny, po uwaleniu egzaminu w normalnym i poprawkowym terminie. Po umoczeniu egzaminu komisyjnego było już pewne relegowanie ze szkoły morskiej i pójście na trzy lata w “kamasze”.
“Komis” miał być w audytorium w budynku nad basenem jachtowym. Audytorium było na pierwszym piętrze, ale pod jego oknami był balkon, a na balkon schody z podwórza.
Postanowiliśmy pomóc kolegom uratować karierę.
Było ciemno, wleźliśmy we dwóch z kolegą po schodach na balkon i zajrzeliśmy do auli. ( Na zdjęciu te schodki i Wojtek Sobkowiak i Andrzej Murkowski)
W jarzeniowym świetle wielkiej sali siedziało w wielkich odstępach od siebie trzech nieszczęśników.
W oczach mieli rezygnację i beznadzieję. Kiedy jeden z nich nas zauważył
desperacko podszedł do lufcika okna niby go otworzyć i wyrzucił karteczkę z zadaniami.
Przeczytaliśmy je w świetle z okna.
Ale wrzucanie karteczki z rozwiązaniami do auli już by nie przeszło.
Rozwiązaliśmy więc zadania pisząc je kawałkiem kredy na szybie od prawej do lewej, żeby mogli przeczytać.
Jednemu z nich nie tylko udało się skończyć szkołę w terminie, ale nawet awansować na kapitana.
Jeśli chodzi o wojsko, to mimo dyscypliny wynikającej z samej definicji wojska było ono przyjemnością i oddechem, którego nabieraliśmy w poniedziałki.
Rano w SDM 2 przebieraliśmy się w mundury i wsiadaliśmy w trolejbus na Grabówek. Oczywiście jechaliśmy wszyscy na gapę, ale kanary były bezsilne wobec kilkudziesięciu żołnierzy bez biletów.
Po odbyciu apelu i sprawdzeniu obecności na placu można się było oddać słodkiej drzemeczce w najdziwniejszych miejscach. Przeważnie pod ławką, ale sypiało się i w pomocy szkolnej – częściowo zdemontowanej do “opisu z pokazem ”torpedzie. Wystarczyło być obecnym i wykazać minimum dobrej woli by zaliczyć wojsko bez kłopotu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości