Po wybuchu wojny trzydziestoletniej w 1618 roku Rzeczpospolita stanęła przed wyborem. Biorąc pod uwagę naszą sytuację geopolityczną i zdrowy rozsądek, kwestie religijne powinny zejść na dalszy plan a liczyć powinno się dobro kraju. Idealnym przykładem jest tu Francja. Ten katolicki kraj (nazywany niegdyś córą kościoła:), ostatecznie wystąpił po stronie protestantów i odniósł wręcz szczytowy, nigdy nie powtórzony triumf swej polityki. Rzeczpospolita powinna przestać klękać przed Habsburgami i zachować pokój nie tylko z Turcją ale i ze Szwecją. Było to w naszym interesie, ponieważ kraje protestanckie skutecznie kawałkowały tereny Rzeszy, tak naprawdę działając na rzecz naszego bezpieczeństwa.
Zygmunt III jednak nie szczędził Habsburgom hołdów, z czego kpiono na wielu dworach (nawet Elżbieta I angielska pozwoliła sobie kiedyś na ironię), więc oczywiście przyłączył się do dworu habsburskiego. Pomoc arcykatolickiemu, fanatycznemu religijnie cesarzowi była może zgodna z interesem papiestwa, jednak absolutnie błędna z punktu widzenia dobra Rzeczpospolitej. Jest to jeden z naszych największych błędów w polityce, za który w pełni odpowiada oczadziały król, sterowany przez jezuitów.
Gdy Gabor Bethlen, książę Siedmiogrodu, sprzymierzył się z Czechami i przystąpił do oblężenia Wiednia, nad Habsburgami zawisło ogromne niebezpieczeństwo. Gdyby Gaborowi udało się zdobyć Wiedeń, wojna wcale nie byłaby trzydziestoletnia … tylko jednoroczna. Zygmunt III Waza jednak rzucił się na ratunek Habsburgowi. Oczywiście wiekszość szlachty była zdecydowanie wroga Habsburgom, zatem oficjalne przystąpienie do wojny było nierealne. Król jednak znalazł sposób, oczywiście w swoim stylu, czyli sposób niezgodny z prawem:) W porozumieniu z senatem, z biskupami, zezwolił na werbowanie lisowczyków, nawet sam nieco sypnął złotem .. w zasadzie złotem swej żony Habsburżanki:)
Lisowczycy w sile 10 tys. pokonali armię siedmiogrodzką pod Humiennem, po czym rozlali się po terenie, mordując, grabiąc i paląc co tylko się dało. Okrucieństwo lisowczyków jest zdumiewające i przeszło do legendy. Przez niemal dwieście lat na terenach do których dotarli, matki straszyły niegrzeczne dzieci opowieściami o „polskich kozakach”. To właśnie okrucieństwo lisowczyków skłoniło Gabora Bethlena do przerwania oblężenia i ratowania swego kraju, więc tzw. pierwsza odsiecz wiedeńska (jak ją nazwano) odniosła sukces – uratowała Habsburgów … tych samych, co dla Rzeczypospolitej gotowali straszny los.
Rok później doszło do spotkania armii sędziwego hetmana Żółkiewskiego z korpusem wezyra Iskandera paszy. Nie była to operacja w obronie naszym granic, jak to przedstawiają niektórzy historycy, tylko (znowu) działalność zabezpieczająca interesy Habsburgów. Decyzja o wysłaniu wojsk zapadła na tajnym posiedzeniu senatu – większość była początkowo przeciwna, jednak przekonał ich głównie podkanclerzy koronny Andrzej Lipski, agent cesarski. Iskander pasza tak naprawdę ruszał na pomoc Bethlenowi Gaborowi i był bardzo zaskoczony widokiem Lachów. Po prostu zięć ratował teścia, jak wtedy kpiła niewesoło szlachta.
Jednak pod Cecorą (1620) polska armia była mniej liczna (Kozacy nie dotarli), nieopłacona, i co za tym idzie jej morale pozostawiało wiele do życzenia. Bitwa skończyła się nieuchronną klęską, sam hetman Żółkiewski zostawił na polu bitwy straszliwie porąbane ciało. Głowę walecznego starca zawieziono do Stambułu – sułtan oglądał ją codziennie w drodze do meczetu.
Bitwa cecorska został wykorzystana przez obydwie strony w sposób propagandowy, Turcy wyolbrzymili jak mogli swe zwycięstwo, w Rzeczpospolitej zaś próbowano snuć straszliwe wizje i nawoływano do świętej wojny. Oczywiście wielu nie dawało się nabrać, stąd publicystyka z tamtych czasów była wyjątkowo celna:
„Posiędzie-li ten cesarz, do czego my mu pomagamy, i połamie te Węgry i lutry, a z drugiej strony Angielski z Hiszpanem Niderland zajmie, będziem mieli wiarę katolicką, ale też i niewolę niemiecką”.
Co ciekawe, po obu stronach nie brakowało przeciwników wojny polsko-tureckiej. Naczelny mufti Stanbułu stanowczo opowiedział się przeciwko niej. Pojawił się nawet pewien derwisz, bezczelnie wieszczący przed obliczem sułtana jego śmierć (!), jeśli ten wybierze się na wojnę (wściekły Osman II skrócił go o głowę). Nawet duża grupa bogatszych mieszkańców stolicy Turcji podjęła się zwrócić poniesione wydatki na zbrojenia i pokryć szkody ostatniego najazdu kozackiego, jeśli tylko sułtan odstąpi od swego zamiaru. Jednak padyszach był spragniony chwały i przedstawiał wojnę z Lachami jako świętą, zapowiadał nawet dotarcie do Bałtyku:) Dużą rolę odegrało też niewątpliwie zdanie księcia Siedmiogrodu, któremu pierwsza odsiecz wiedeńska pomieszała szyki i pozbawiła chwały zdobywcy Wiednia.
W Rzeczypospolitej również krytykowana wojnę, domagano się ukarania winnych za wyprawę lisowczyków (tylko jak, skoro winowajcą był król i biskupi?), zaś jako główne zagrożenie dla kraju przedstawiano Habsburgów a nie Turcję. Co światlejsi ludzie po prostu wiedzieli, że konflikt polsko-turecki obu stronom przyniesie tylko straty.
Jednak działalność propagandowa zwolenników wojny, zarówno z polskiej jak i tureckiej strony, odniosła sukces i doprowadziła do sławnej bitwy pod Chocimiem (1621), która była i wciąż jest traktowana jako nasz wielki sukces militarny, czy też powód do chwały. Czy na pewno był to tak wielki sukces, i czy warto być z niego dumnym?
Chocim to faktycznie nasza największa operacja obronna i największa wojna pozycyjna w Europie tamtych czasów, w której polska sztuka wojenna (rydel, muszkiet i kopija zwycięstwo gotują) wykazała swą skuteczność. Warto jednak nadmienić, że Chocim skończył się pokojem, rozejmem na zasadzie równorzędności stron. Teoretycznie remis. Samo opuszczenie pola bitwy było skomplikowaną i prestiżową operacją – jako pierwszy odjechał królewicz Władysław, dopiero później Turcy, na koniec reszta polskiej armii. Zobowiązaliśmy się też wypłacić tzw. upominki (starano się, by słowo „haracz” nie padło) w kwocie 67 tys. talarów.
Tak naprawdę zdołaliśmy się obronić kosztem ogromnych strat w ludziach i jeszcze większych w gospodarce. Armia turecka zaś nie była wtedy groźnym przeciwnikiem. Była co prawda dwukrotnie liczniejsza, ale źle przygotowana, dowodzona nieudolnie i znajdowała się w opłakanym stanie. Janczarzy tylko z nazwy przypominali dawną najlepszą piechotę świata, byli kiepsko wyszkoleni i niekarni. W dziedzinie broni palnej, która była kiedyś ich dumą, Imperium Osmańskie było już mocno zapóźnione wobec Europy.
Cena za to kontrowersyjne zwycięstwo była ogromna, i nie tylko w ludziach na placu boju. Mieszkańcy Rzeczypospolitej, zwłaszcza kresów, zostali przez nieudolnego króla pozostawieni na łasce grasującej tatarskiej ordy. Pospolite ruszenie po raz kolejny dowiodło swej niemocy i po tzw. „gęsiej wojnie” (ich jedynym wrogiem był drób) rozeszło się do domów. Straty, jakie zadali Tatarzy, były przerażające. Zginęło i popadło w jasyr co najmniej kilkanaście tysięcy ludzi, na wielu ziemiach splądrowano i spalono ponad połowę wsi.
Ciekawe jest to, że za sprawą propagandy Wazów królewicza Władysława okrzyknięto wielkim pogromcą Turków (!), nawet obrońcą chrześcijaństwa:) Tej propagandzie uległ, czy też się do niej przyłączył papież Urban VIII, który ustanowił święto 10 października, a nawet witał w Rzymie Władysława jako pogromcę półksiężyca i zbawcę chrześcijan … Warto jednak nadmienić, że ów „zbawca” większość czasu pod Chocimiem spędził w łożu, trawiony chorobą.
Ważne jest jednak to, że przez „pierwszą odsiecz wiedeńską” uratowaliśmy wrogich nam Habsburgów, doprowadziliśmy do eskalacji jednego z największych konfliktów na naszym kontynencie, sami wleźliśmy w straszliwie kosztowną wojnę z Turcją, w końcu jako gorliwy sprzymierzeniec habsburski postawiliśmy się w twardej opozycji do Szwecji i Francji, które od tego czasu traktowały Rzeczpospolitą jako twardy bastion kontrreformacji. Zapewni nam to wieloletni konflikt ze Szwecją (korzystając z okazji Gustaw Adolf zdobył Rygę), no i wrogą działalność dyplomatyczną odnoszącą się szczególnie do kwestii Ukrainy i prawosławia. Pierwsza odsiecz wiedeńska była dla Rzeczypospolitej równie szkodliwa co dymitriady.
Leszek Podhorecki „Chocim 1621” – książka niezbyt długa, ale zawierająca wiele cennych informacji i bardzo dobrze napisana.
Janusz Pajewski „Buńczuk i koncerz”.
P.S.
Polska interwencja lisowczyków w dużej mierze przyczyniła się też do klęski powstańców czeskich pod Białą Górą w 1620 roku. Zwycięski cesarz tak radośnie katolicyzował Czechy, że z 4 mln mieszkańców zostało 700 tysięcy, szlachta została całkowicie zniemczona, a język czeski omal nie wyginął.
Inne tematy w dziale Kultura