Sprawa tzw. wigilijnego karpia jest doskonałym przykładem polskiej mentalności … takie dziwaczne stwierdzenie kiedyś usłyszałem i trudno się z nim nie zgodzić:)
Dla wielu Polaków karp jest od wielu wieków wigilijny, w ogóle jest to ryba bardzo polska, niezwykle smaczna i oczywiście traktuje się ją w sposób jak najbardziej prawidłowy, tak jak na to ryby zasługują … czyżby?
No cóż, prawda jest taka, że karp stał się potrawą wigilijną za sprawą towarzysza ministra Hilarego Minca, i stało się tak dopiero po II wojnie światowej, gdy występowały problemy z zaopatrzeniem. Pomysł był genialny – karp szybko rośnie, żre co popadnie i wiele jest w stanie wytrzymać. Kopanie i zarybianie stawów było zgodne z duchem epoki, czyli czynu społecznego. Karp na każdym wigilijnym stole, karpia nie może zabraknąć, co to to nie:)
Dzięki towarzyszowi Mincowi Polacy gładko zaakceptowali dziwaczny wigilijny rytuał – zakupywanie storturowanej ryby przetrzymywanej w niekarpich warunkach, znoszenie jej do domu w plastikowej torebce (kiedyś owiniętego w gazetę, gdy karpia otrzymywało się jako świąteczną premię w zakładzie pracy), wpuszczanie go do wanny (rezygnujemy na jakiś czas z jej użytkowania), wreszcie zabijanie karpia, podniesione niemal do rangi symbolu. Ten absurdalny rytuał stał się wigilijnym znakiem rozpoznawczym Polaków.
Czy wspomniałem, że karp jest u nas gatunkiem obcym? Że ma wybitnie niekorzystny wpływ na zbiornik wodny w którym żyje (zamulenie wody i degradacja dna)? Nie bez powodu ta ryba jest uważana w wielu krajach za szkodnika. Jednak w naszym, z uwagi na jego nobilitację, tak nie jest. Co więcej, w Polsce karp stanowi 80% zarybień wód otwartych, co zakrawa wręcz na absurd.
Teksty o nieludzkim traktowaniu karpia przewijają się co roku i mają niewielki odzew. Ryby poupychane w ciasnych zbiornikach, leżące na boku i duszące się, przenoszone w workach bez wody … niewielu to wzrusza, to jest normalność. Co więcej, pojawiają się co pewien czas błyskotliwe „naukowe” tezy, że ryby nie czują bólu. Ich głupota jest tak porażająca, że niewarta nawet komentowania.
Walory smakowe karpia są ostatnim problemem. Rzecz jasna z gustami się nie dyskutuje, jednak błotny/mulisty zapach i smak karpia jest czymś powszechnie znanym. Jedną z metod na pozbycie się „zamulenia” tej ryby jest jej przeniesienie (co najmniej kilka tygodni przed odłowem!) do zbiornika z zimną, silnie przepływającą wodą, pozbawioną roślin i mułu. Ryby wskutek takiej „diety” mają się oczyszczać z mułu i pachnieć znacznie lepiej. To jednak mocno kontrowersyjne – ryba przez całe życie jadła to co jadła i łatwo tego się nie zmieni, a na dodatek ta metoda nie jest popularna, gdyż kosztowna, zaś ryby w czasie tej operacji mocno tracą na wadze. Inne złote rady karzą kąpać karpie w zsiadłym mleku, co również jest niepewne. Osobiście nie znoszę karpia, nigdy nie dałem się przekonać o jego wyrafinowanym, wigilijnym smaku:)
W efekcie mamy absurdalny, wigilijno-peerelowski zwyczaj, podczas którego torturuje się i spożywa niesmaczną rybę, której hodowla dewastuje nasze środowisko … i wszystko to podczas zachwytów, z których towarzysz Minc rechocze w swej trumnie. Czyż nie jest to doskonały przykład polskiej mentalności?
Inne tematy w dziale Rozmaitości