Jak Hiszpanie zdobyli ogromne miasto Tenochtitlan? Czy Aztekowie byli prymitywnymi dzikusami i uważali Corteza za boga, a ich konie za demony? Trochę pytań i odpowiedzi o najsławniejszej konkwiście w historii.
Siły Corteza w decydującej bitwie (oblężeniu) pod Tenochtitilan wcale nie były skromne. To prawda że ruszył na wyprawę zaledwie z 550 najemnikami i 110 marynarzami (okręty kazał zatopić:) ale zdołał skaptować do pomocy sąsiednie plemiona (zwłaszcza Tlaxcalanów) i w efekcie podczas oblężenia jego armia mogła liczyć nawet 150 tys. Tylko dzieki ich pomocy Cortez odniósł sukces.
Nienawiść jaką inne plemiona czuły do Azteków nie miała źródła jedynie w składanych przez nich ofiarach z ludzi, gdyż inne ludy z kultury nahuatl także to praktykowały. Głównym powodem wrogości były próby narzucenia podbitym swojej religii, kultu jedynego boga Huitzilopochtli i jego boskiej matki, Coatlicue (oczywiście rodziła jako dziewica:) – było to sprzeczne z dawnym zwyczajem tolerancji religijnej, czyli powiększaniem panteonu bogów. To trochę ironiczne, bo Hiszpanie sami wkrótce zaczną narzucać własnego boga swoim dawnym sojusznikom:)
Przewaga technologiczna Hiszpanów (broń palna) odegrała mniejszą rolę niż początkowo przypuszczano. Dobrze sprawiły się brygantyny, czyli 16 okrętów (o długości około 15 m), które założyły blokadę wokół miasta (nieszczelną co prawda) oraz sprawdzały się w działaniach pomocniczych. Konie nie były brane za demony, choć wzbudzały pewną sensację, a i sam Cortez czasami urządzał pokazy szarży swej skromnej ilościowo jazdy. W rzeczywistości Aztekowie szybko nauczyli się jak sobie radzić z jezdnymi, z reguły zasypując ich gradem pocisków.
Broń palna, czyli armaty, falkonety (małokalibrowe działa) i arkebuzy, była zbyt nieliczna. Arkebuz był jak na tamte czasy był bronią przełomową, pozwalającą na strzał celowany „z policzka”. Jego zasięg teoretycznie wynosił 100-150 metrów, jednak efektywny tak naprawdę ledwie 20 metrów, gdyż na taką właśnie odległość broń był naprawdę celna i destrukcyjna. Gdy przebijały pancerz (a to nie zawsze się udawało:) odkształcone w ten sposób ołowiane kule o kalibrze 17 milimetrów wyrywały kawałki ciała. Huk, kłęby dymu i bryzgająca krew wywierały wstrząsający efekt psychologiczny. Jednak ogromną wadą tej broni był długi czas ładowania, który nawet u wprawnego strzelca trwał około 50 sekund. Poza tym, był ciągły problem z prochem, który lubił sobie zamoknąć:) Nowoczesnej broni było po prostu zbyt mało (początkowo było zaledwie 13 arkebuzerów i 32 kuszników), by odegrała ona decydującą rolę w zdobyciu Tenochtitlan.
Głównym rodzajem wojsk, jakim dysponował Cortez, byli piechurzy opancerzeni w kirysy, moriony (hiszpańskie hełmy), nabioderka i naręczaki. Ten rodzaj ciężko opancerzonych wojowników, uzbrojonych w miecze i tarcze był charakterystyczny dla ich formacji tercios.
Z pewnością to broń Indian, którzy wzięli na siebie główny ciężar walki, była ważniejsza. Włócznia, proca, maczuga, atlatl (miotacz strzał) i drewniane miecze z obsydianowymi ostrzami. Ta ostatnia broń zasługuje na specjalny opis, gdyż jest naprawdę niezwykła. Występowała w dwóch wersjach, jednoręcznej (macuahuitl) o długości 70-100 cm, oraz dwuręcznej (macuahuitlzoctli) czasami osiągającej długość nawet wzrostu człowieka. Większość z tych mieczy zapewne wyglądała jak drewniane i płaskie maczugi z przymocowanymi w pewnych odstępach kawałkami obsydianu, czyli dość … niechlujnie. Były jednak takie, które wykonywano z dużo większą starannością, odpowiednio wyprofilowane, zaś obsydianowe ostrza pokrywały głownię na całej długości. Takim mieczami można było bez problemu odrąbać głowę, Hiszpanie zaś twierdzili, że dwuręcznymi odrąbywano koński łeb …
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/67/Macuahuitl.jpg)
Taki drewniany miecz z obsydianowym ostrzem był bardzo skuteczny podczas uderzeń, jednak zarazem bardzo delikatny (wulkaniczna lawa jest ostrzejsza niż skalpel, jednak dość krucha). Po pewnym czasie nieuchronnie się rozpadał, choć nie od razu. Nie była to broń jednorazowa, jak twierdzą niektórzy historycy. Z pewnością Aztekowie opracowali sztukę szermierczą, którą pielęgnowano zwłaszcza w azteckich stowarzyszeniach wojowników (przyrównywanych niezręcznie do zakonów rycerskich), jak cuahtli – orły, czy ocelotl - jaguary. Nacisk na unikanie kontaktu z bronią przeciwnika był w przypadku obsydianowych mieczy jeszcze większy niż u ich europejskich odpowiedników, zaś uderzenie w ciało, czy elastyczne tarcze i pancerze nie było destrukcyjne dla drewna i obsydianu.
Atlatl, czyli wyrzutnia oszczepów (czy raczej długich strzał z obsydianowym grotem), był bronią liczącą sobie co najmniej 10 tys. lat. Takie sztuczne przedłużenie ramienia pozwala na bardzo precyzyjne rzuty, w razie potrzeby też na daleki dystans (rekord to około 250 metrów).
Aztecka proca (tematlatl) był również bardzo skuteczną bronią, zwłaszcza gdy strzelano specjalnie obrobionymi kamieniami. Taki gotowy pocisk przypominał piłkę do rugby (czy futbolu amerykańskiego), i wyrzucony z procy przez specjalistę powinien poruszać się w ten sam sposób – jak pocisk z rotacją. Dzięki temu trafienie w głowę często kończyło się śmiercią, zaś w niechronione pancerzem części ciała połamanymi kośćmi.
Azteckie tarcze z trzciny przeplatanej sznurami potrafiły zatrzymać bełt z kuszy (kusze konkwistadorów nie miały wind, tylko ręczny naciąg, tzw. kozią nóżkę), zaś pancerze ze skóry i pikowanej bawełny o grubości dwóch palców trudno było przebić mieczem. O ich skuteczności najlepiej świadczy fakt, że Hiszpanie często wymieniali swoje zbroje na indiańskie, zresztą odpowiedniejsze w tym klimacie.
Niewątpliwie ciekawostką aztecką (nie mającą odpowiednika na świecie) był sposób prowadzenia walki, chodzi tu o tzw. wojny kwietne. Były to zaplanowane bitwy pomiędzy miastami z meksykańskiej doliny, prowadzone wyłącznie w celu zdobycia jeńców (unikano zabijania!), których następnie składano w ofierze bogom. Ten bardzo interesujący przejaw religijności występował nawet podczas oblężenia Tenochtitlan i wielu Hiszpanów zginęło nie w walce ale na ołtarzach ofiarnych. To miało jednak ogromną wadę – wojownicy azteccy byli bardzo sprawni i indywidualnie doskonale wyszkoleni, jednak w działaniach zespołowych, podczas bardzo złożonych operacji dużo gorzej sobie radzili. Cortez szybko to zauważył, a nawet zdołał zmienić (oczywiście w pewnym stopniu) tą taktykę walki u swoich indiańskich sojuszników, co dało wymierne efekty. Sami Aztekowie nie porzucili dawnych przyzwyczajeń.
Czy Cortez naprawdę został wzięty za Quetzalcoatla? Początkowo tak, zwłaszcza że miał szczęście zjawić się w dniu, w którym właśnie przepowiadano przybycie Pierzastego. Nie chodzi tu jednak jedynie o boga, tylko o autentyczną postać dawnego kapłana (żył w X wieku), który został wygnany przez kapłanów boga Tezcatlipoki. Na Jukatanie ów tajemniczy kapłan/prorok/mesjasz był znany pod imieniem Kukulkan (co znaczy to samo co Quetzalcoatl) i miał wrócić, by sądzić … itd. Takie historie zawsze się dobrze sprzedają i choć Montezuma szybko przekonał się o ziemskości przybysza, to jednak wywołało to pewien religijny ferment.
Cortez był chciwym złota awanturnikiem, który jeszcze przed swą konkwistą odznaczył się okrucieństwem – za brutalne akcje pacyfikacyjne został nagrodzony posiadłością i indiańskimi niewolnikami, których bezlitośnie wykorzystywał w kopalniach złota. Jego ludzie byli zaprawionymi w walce najemnikami, dobrze uzbrojonymi i podobnie jak on gotowymi do najgorszych zbrodni dla złota. Wśród nich wyróżniał się kapitan Alvarado oraz sławna donna Marina (była niewolnica Malintzin), tłumaczka i kochanka Corteza, która nienawidziła Azteków. Jej udział w ekspedycji nie ograniczał się jedynie do tłumaczenia, niewątpliwie Malintzin miała ogromny wpływ na decyzje naczelnego wodza.
Aztekowie absolutnie nie byli prymitywnym plemieniem dzikusów. Zbudowali na jeziorze wspaniałe miasto (Tenochtitlan) liczące 300 tys. mieszkańców, którego widok wprawił Hiszpanów w osłupienie. Mieli akwedukty, kanalizację i system szkolnictwa a ich osiągnięcia z matematyki i astronomii robią wrażenie. Jednak ich rzekome imperium, trójprzymierze Technotitlanu, Texcoco i Tlacopan, było bardzo chwiejne. Zdobyło władzę nad światem meksykańskim, ale była to władza słaba, a inne plemiona tylko czekały na okazję by ją zrzucić.
Tlatoani (władca) Montezuma II, był nieudolny – zamiast zaatakować najeźdźców (bez problemu mógł ich zniszczyć), za wszelką cenę starał się ich olśnić i przekupić złotem, co jedynie zaostrzyło ich apetyty. Znacznie bardziej niż potężnego, ale nieco mitycznego dla niego władcy Hiszpanii (za jego ambasadora podawał się Cortez), Montezuma bał się buntu podbitych plemion (tu akurat miał rację), jednak jego działania w tym względzie były wyjątkowo nieudolne. Konkwistadorów nie tylko obdarował złotem i gościnnie przyjął w stolicy, ale nawet zgodził się zamieszkać w komnatach Hiszpanów, co skończyło się oczywiście wzięciem go do niewoli. Najprawdopodobniej popełnił samobójstwo, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jego fatalna polityka doprowadziła do katastrofy. Ale uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy jego poddani obrzucili go kamieniami:)
Wielkie miasto padło po dwóch miesiącach ciężkiego oblężenia, ale największy wpływ na to miały głód i choroby, jakie trapiły mieszkańców. Ostatni tloatlani Cuauhtemoc poddał się Cortezowi. Konkwistadorzy jednak nie zdobyli ogromnego skarbu – Cuauhtemoc, mimo iż był torturowany przez wiele dni, to nie pisnął słowa.
Upadek Tenochtitlanu i powstanie Nowej Hiszpanii to dopiero początek okrutnej konkwisty Mezoameryki. W 27 lat (do 1548) jej ludność zmniejszyła się z 25 do 6 mln. Na taką katastrofę największy wpływ miały choroby, przywleczone z Europy, jak ospa wietrzna i gruźlica. Jednak duże znaczenie miało też okrutne traktowanie podbitych ludów, zamienianych w niewolników i zmuszanych do katorżniczej pracy. Pod przewodnictwem fanatycznych misjonarzy chrześcijańskich bezrozumnie niszczono wspaniałe osiągnięcia kultury i sztuki. Wszystko to powodowało, że wielu Indian, nie widząc sensu w takiej niewolniczej egzystencji, popełniało samobójstwa albo świadomie rezygnowało z prokreacji.
Hiszpanie, by usprawiedliwić swoje okrutne postępowanie, prowadzili kampanię oszczerstw, przedstawiając Indian jako namiętnych sodomitów i okrutnych kanibali. Już Bernard Diaz de Castillo (kronikarz konkwistadorów) pisał: „Większość Indian praktykowało sodomię … młodzieńcy nosili kobiece szaty i zarabiali na życie w ten sposób. Jedli mięso ludzkie, jak my pożywamy wołowinę … we wszystkich miejscowościach mieli domy, jakby klatki z grubych żerdzi, w których zamykali na utuczenie licznych Indian, Indianki i dzieci, aby następnie, gdy utyją, zjadać ich. Dopuszczali się występków cielesnych synowie z matkami, bracia z siostrami, wujowie z siostrzeńcami, wielu praktykowało kazirodztwo. A pijacy? Nie potrafię powiedzieć, jakich świństw się dopuszczali …”
Łatwo zauważyć, że kronikarz popuszczał wodze fantazji:) Pijaństwo wśród Azteków praktycznie nie istniało (było bardzo surowo karane), jedynie ich kapłani sobie na to pozwalali (stresująca praca:), poza tym często brali, oczywiście w celach religijnych, narkotyki, grzyby halucynogenne. Pijaństwo jako zjawisko, co bardzo ciekawe, pojawiło się wśród Azteków dopiero po 1521 roku, gdyż najeźdźcy nie utrzymali dawnych zakazów. Istniało coś takiego jak rytualny kanibalizm – władca i jego najbliżej otoczenie raz w roku spożywał mały kawałek ludzkiego uda. Czasami też jadano ciasto z ziaren amarantu wypiekane na kształt kości, co również miało znacznie religijno-symboliczne.
Ciekawe jest to, że sam Cortez zmienił swój stosunek do Azteków. Bardzo usilnie próbował odbudować Tenochtitlan, a przedstawicieli rodzimej szlachty azteckiej (dawnych wrogów) obsypywał zaszczytami i mianował na bardzo odpowiedzialne stanowiska. Usilnie też próbował zapobiec dzieleniu ziemi (razem z Indianami) pomiędzy Hiszpanów, jednak zarówno król jak i jego urzędnicy nie chcieli nawet o tym słyszeć.
Meksyk odzyskał niepodległość dopiero w 1821 roku, 300 lat po upadku Tenochtitlanu.
Tu ciekawa dyskusja o tej tematyce:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=1649&st=0
Tu nieco o rytuałach:
http://ryuuk.salon24.pl/511536,krwawi-bogowie
Ryszard Tomnicki „Tenochtitlan 1521” – znakomita książka, dokładnie opisująca przebieg sławnej konkwisty.
P.S.
Należy zaznaczyć, że Azteków poprawnie powinno się zwać Mexicowie.
Inne tematy w dziale Kultura