Błędnym jest przekonanie, że czarownice skazywano jedynie na spalenie na stosie. W rzeczywistości zakres kar, jakie były stosowane wobec malefica był niezwykle szeroki. Obok tzw. oczyszczających płomieni bardzo popularne było ścięcie, nader pospolite powieszenie, wreszcie topienie, rozrywanie końmi lub rozżarzonymi szczypcami, łamanie kołem, nawet zakopanie żywcem. Ta ostatnia kara była stosowana wobec czarownic, ale też zwykłych „nieczarownych” kobiet za dzieciobójstwo, i z racji tego traktując je już jak pełnokrwiste czarownice.
Jak było już wtedy niemal powszechnie wiadomo, czarownice z tłuszczu dzieci, zwłaszcza nie ochrzczonych, miały sporządzać różne mikstury, także te, które umożliwiały latanie. Ewentualna śmierć dziecka przed ochrzczeniem była surowo traktowana także z tego powodu, że ów noworodek miałby problem ze zbawieniem (nie ma chrztu – nie ma zbawienia).
Pod kategorię dzieciobójstwa mogła podpaść także śmierć dziecka podczas porodu lub też po nim. To wszystko mogło oznaczać wiele, ponieważ w tamtych czasach śmiertelność była ogromna. Nawet dzisiaj tzw. śmierć łóżeczkowa zbiera swoje żniwo. Wówczas, gdy kobiety były często przepracowane, a higiena, medycyna i wyżywienie fatalne, był to ogromny problem.
Brak wiedzy medycznej i niemal niczym nieograniczona władza sędziego, który swobodnie decydował o winie lub jej braku u oskarżonej, był powodem nader częstych wyroków śmierci dla kobiet w przypadku właśnie takiej niezawinionej śmierci dziecka.
Groźba kary wisiała też nad uzdrowicielkami i babami przyjmującymi poród. Co dość zaskakujące, w różnego rodzaju kronikach (zwłaszcza niemieckich), karze się śmiercią za „posiadanie mocy uzdrawiania” (czyli leczenie).
Poronienie było często badane pod kontem jego słuszności. Musiało (!) nastąpić np. w wyniku pobicia przez męża, lub jakiegoś udowodnionego wypadku. W Przemyślu w XV wieku jednak wykazywano się zrozumieniem i przyjęto np. tłumaczenia kobiety, która straciła dziecko w wyniku strachu wywołanego wtargnięciem do jej domu obcego mężczyzny. Jednak taka wyrozumiałość rzadko się zdarzała.
Kluczowym momentem dla prawodawstwa było wprowadzenie Constitutio Criminalis Carolina (1532), czyli kodeksu, który był tworzony pod wojny religijne, heretyków, czarownice i oczywiście łatwe stosowanie tortur – umożliwiło to sprawne uzyskiwanie królowej dowodów, czyli przyznania się do winy. Ten okrutny kodeks, wzorowany na ordynacji karnej biskupstwa Bambergu (co za tym idzie w ogromnym stopniu na inkwizytorskich osiągnięciach), jak i niesławnym Młocie na czarownice, stał się wzorem prawodawstwa dla wielu krajów europejskich, także Polski.
Czasami do oskarżonych o dzieciobójstwo powoływano takich swoistych „biegłych”, czyli stare kobiety, które miały stwierdzić, czy np. „mleko z piersi ciecze”. Tu prawdziwa perełka. Mimo iż w Carolinie dopuszczano dalsze tortury, dzięki Bartłomiejowi Gronickiemu, który w 1559 roku dokonał przeróbki kodeksu, uznano, że "mleko może pociec także z innej przyczyny", dlatego też „kobieta która w kurestwie nie była podejrzana, nie może być męczona, ale poddana dalszym oględzinom bab i starym białogłowom”.
Oczywiście jeśli oskarżona przyznała się do innych zbrodni oprócz dzieciobójstwa (co było częste, ponieważ wachlarz tortur niemal gwarantował sukces), można było ją spalić - dawało to pewną formę satysfakcji katom, ponieważ „oczyszczający” płomień nie czyścił wtedy duszy czarownicy (jak się obecnie twierdzi), tylko oczyszczał z niej świat. Na wszelki wypadek po spaleniu prochy rozrzucano na nie poświęconej ziemi, lub wrzucano do wody. Stosy były zwykle niewielkie i używano do nich zielonego drzewa, by zapewnić dłuższe cierpienie. Czasami ofiary sadzano po prostu na beczce smoły, którą podpalano …
Jednak prawdziwym przebojem dla dzieciobójczyń było zakopanie żywcem - stosowane często na świecie i w Polsce (zwykle przebijano też palem, ale nie zawsze). Była to tania metoda do której nawet nie było potrzeby zatrudniać kata. Czasami, jeśli danym miejscu była głęboka rzeka, zastępczo stosowano utopienie – rozumiane jaka kara śmierci, nie zaś pławienie, które było jedynie „badaniem”. Przy topieniu skazane były zaszywane w worku z kamieniem, czasem z psem lub kotem (dla lepszej zabawy) i wrzucane do wody.
Dopuszczano także ścięcie i powieszenie. To pierwsze wymagało sprawnego kata, w przypadku miecza nawet bardzo sprawnego – jednak w Niemczech ścinanie wiedźm stało się tak popularne (np. w Witten), że niemal całkowicie wyparło inne metody. Powieszenie zaś, proste i skuteczne, szczególną furorę zrobiło w Anglii. By zaspokoić apetyt na zemstę po śmierci, zamordowane w ten sposób ofiary wisiały na szubienicy aż same odpadały, następnie chowano je w nie poświęconej ziemi, np. wprost pod szubienicą. Zwykle też zwłoki odkopywano po jakimś czasie i znęcano się nad nimi ponownie, by wykluczyć możliwość odrodzenia się czarownicy jako wampira.
Inne metody, jak rozrywanie końmi (była to chyba najbardziej widowiskowa forma kary), były rzadko stosowane – zbyt trudne i kosztowne, bo np. kat brał aż 5 talarów za rozerwanie końmi, gdy 2 kosztowało powieszenie, a do tego dochodziły koszty za pomocników, konie, pasza i stajnie. W zasadzie ta metoda została zarezerwowana dla arystokracji lub szczególnie sławnych czarowników i czarownic.
Rozrywanie ciała rozżarzonymi szczypcami– czasami było stosowane w „miejscach o szczególnie nasilonym procederze dzieciobójstwa”, czyli tam gdzie sędziowie byli po prostu gorliwi. Łamania kołem w zasadzie używano jedynie wobec męskiej wersji czarownicy. Ciekawostką jest też zmiażdżenie na śmierć, poprzez układanie na ciele kamieni (powodowało to uduszenie) - kara staroangielska, jeden raz zastosowana przez Amerykanów podczas procesów czarownic z Salem.
Oczywiście owa rzekoma dbałość o dzieci nie przeszkadzała różnego rodzaju inkwizytorom, sędziom i łowcom czarownic skazywać na śmierć i tortury kobiety w ciąży, czy zabijać same dzieci, czasami kilkuletnie (w 1651 w śląskim mieście Zuckmantel spalono 102 osoby, wśród których znalazły się małe dzieci od roku wzwyż - ich ojcem był rzekomo diabeł). Szczególną bezwzględność okazywano dziewczynkom, co chyba nie dziwi, gdyż już w Młocie na czarownice można przeczytać, że:
„z umowy szatanowi po porodzeniu od matek czarownic ofiarowane były”– według dominikanina Kramera, każda wiedźma ofiaruje swoje dzieci szatanowi.
„córki czarownic, jako te które w tropy matek swoich występowały, zawsze były o czary podejrzane, i naród prawie wszytek zarażony”– co znaczy, że wszystkie córki czarownic zostają z automatu czarownicami.
„w ośmi, albo dziesiąci leciech … skłonność do szkodzenia ludziom, bydłu i urodzajom ziemskim, dzieci dziedzictwem wziąwszy trwają w niej aż do skończenia żywota”– ten bełkot łatwo prowadzi do wniosku, że lepiej pozbyć się czarownicy, gdy jest jeszcze mała …
Prawda jest taka, że nad wielu kobietami, którym zdarzyło się stracić dziecko (nieważne czy chodzi o poronienie, ciężki poród, głód, choroby, czy niewyjaśnioną śmierć łóżeczkową), zawsze wisiała groźba oskarżenia o czarostwo. Skrajnym cynizmem jest to, że owe oskarżenia rzucali osobnicy niemający żadnych skrupułów w mordowaniu nieraz malutkich dzieci. Nie wiemy ile było tych czarownych maluchów, ile z nich zabito, czy choćby jaki procent wszystkich ofiar stanowiły. Jednak już sam fakt tak skrajnego okrucieństwa wiele mówi o fanatyzmie zjawiska zwanego polowaniem na czarownice.
Kurt Baschwitz „Czarownice. Procesy czarownic” – to klasyka, stara ale bardzo dobra książka, choć można jej sporo zarzucić (choćby pomijanie roli wysokich dostojników kościelnych).
Brian P. Levack „Polowania na czarownice”
Jean-Michael Sallmann „Czarownice oblubienice szatana” - skromna, ale jest trochę ciekawych wiadomości.
Robert Thurston „Polowania na czarownice”
Julian Tuwim „Czary i czarty polskie” – krótkie, ciekawe, można zaleźć w Internecie.
Inne tematy w dziale Kultura