Tego filmu nie trzeba zachwalać. "The Duellist" Ridleya Scotta to dzieło absolutnie rewelacyjne, wciąż wywołujące zachwyt, mimo iż liczy sobie 45 lat.
Film opowiada o wieloletnim sporze pomiędzy dwoma oficerami armii napoleońskiej (d'Hubert i Feraud), którego scenariusz został napisany na kanwie opowiadania Josepha Conrada (Jerzego Korzeniowskiego:) o tytule "The Duel", opartego z kolei o prawdziwe wydarzenia.
W filmie pokazano 6 pojedynków, które warto omówić, pod względem ich realizmu ... oczywiście:)
W pierwszym starciu Feraud walczy z cywilem, siostrzeńcem burmistrza, co przysporzy mu później nieco problemów. Broń jakiej używają, to oczywiście épée de cour, czyli mały miecz (small sword), broń pojedynkowa, popularna niemal w całej Europie. Od razu widać, że choreograf wzorował się na manuskryptach, jednak nie jestem pewny, które wybrał (Angelo, Batier, czy l'Abbat).
Łatwo się jednak domyślić, że reżyserowi chodziło raczej o przedstawienie emocji targających przeciwnikami, niż zrobienie pokazu sztuki szermierczej. Feraud, zawodowy szermierz, zachowuje zimną krew i bezwzględnie dąży do zwycięstwa. Jego przeciwnik jest przerażony, ewidentnie też widać, że nie radzi sobie w walce. Obaj wykonują zbyt zamaszyste ruchy, nie ma tutaj walki w centrum, związania broni, czy prawidłowej pracy nóg. Cywil nieudolnie próbuje przechwycić broń (takie techniki naprawdę występowały), w końcu obrywa pchnięcie w pierś. Ciekawostka - small sword umożliwiał zakończenie pojedynku niewielkim skaleczeniem, jednak Feraud pokazuje tutaj swoją bezwzględność i zadaje przeciwnikowi straszliwą ranę.
Walka ostatecznie nie jest zła, choć emocje zbyt przeważały nad artyzmem:)
Drugie starcie, a pierwsze pomiędzy Feraud a d'Hubertem. Tutaj w użyciu są szable kawaleryjskie. Szybko też można zauważyć, że walka została ustawiona w oparciu o XIX-wieczne manuskrypty, które raczej są wojskowymi instruktarzami użycia szabli (bardzo uproszczonymi), niż podręcznikami szermierczymi.
Zgodnie z tymi instruktażami przyjmują prawidłowe pozycje, jednak cięcia ... właśnie - cięcia, są zadawane i odbijane nieprawidłowo. Przy prawidłowych cięciach szablą ostrze jest ciągnięte, zjeżdża po ciele, pancerzu, czy broni. Tu jednak cięcie jest bardziej rąbaniem, no i oczywiście jest podobnie twardo odbijane. Jednak na duży plus jest sposób zakończenia tej walki - cięcie w przedramię, które często było celem szablowych starć, no i w końcu uderzenie rękojeścią, zawsze bardzo przydatną w takich sytuacjach:)
Pojedynek przyzwoity, choć sporo tu błędów. Najgorsza jest jednak praca kamery, zgodna zapewne z wizją scenarzysty i reżysera, jednak mocno utrudniająca właściwą ocenę.
Trzeci pojedynek i znowu mały miecz w użyciu. Tym razem jest jednak dużo lepiej, niż w pierwszym pojedynku. Walka jest bardzo krótka, co faktycznie często się zdarzało - bywały takie przypadki, że pojedynek kończył się na pierwszym pchnięciu. Przeciwnicy przyjmują prawdziwe postawy, praca nóg jest OK (może zbyt mocno "tupią"), prowadzenie małych mieczy właściwe, nawet rękawica na lewej dłoni i przedramieniu d'Huberta jest w zasadzie zgodna z dawnymi przekazami (nieco kontrowersyjne, ale wciąż OK). Feraud kończy pojedynek zwycięskim Passato Soto, techniką zalecaną przez wielu mistrzów, polegającą na pchnięciu z głębokiego przyklęku, przepuszczając broń przeciwnika górą. Trochę kiepskie jest wykonanie, jednak można to usprawiedliwić specyfiką danej sytuacji.
To niewątpliwie najlepsza walka szermiercza w tym filmie i trudno tu się tak naprawdę poważnie do czegokolwiek przyczepić. Szacun!
Czwarty pojedynek to walka na szable w ponurej piwnicy, przeciwnicy tryskający krwią z wielu ran, okładający się raczej nie po dżentelmeńsku. Nie pokazano początku walki, widzimy jedynie jej przedłużający się koniec i dwóch zaciekłych przeciwników, straszliwie wyczerpanych i nieudolnie już próbujących się zabić.
Trudno taką walkę nawet ocenić. Doskonale wpisała się w treść filmu, jednak sztuki szermierczej tam w zasadzie nie było. Zatem OK i nie OK:)
Piąty pojedynek - starcie konno na szable. Takie pojedynki nie były zbyt częste, chociaż się oczywiście zdarzały. Rzecz jasna zwykle starano się walczyć nie przy takiej dynamice, konie szły znacznie wolniej:) Ale w szalonej historii pojedynków zdarzały się nawet takie rzeczy.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w tym przypadku zdjęcia były naprawdę rewelacyjne. Ta scena jest (moim zdaniem) prawdziwą ozdobą tego filmu. Szacun!
No i ostatni, szósty pojedynek, tym razem na pistolety. Oczywiście to broń palna, jednak zasługuje na komentarz. Pojedynek wydaje się nieco dziwny, jednak organizatorzy takich walk mieli naprawdę fantazję. Zdarzały się nie takie rzeczy - kiedyś, zdaje się w Paryżu, dwóch przeciwników strzelało do siebie przez rozwinięte płótno, zupełnie nie widząc swojego przeciwnika. Zwyczajnie strzelali na ślepo.
A co najważniejsze - przebieg tego pojedynku jest absolutnie zgodny z walką Fournieta z Dupontem w 1813 roku. Szacun!
Ostateczna ocena całego filmu, oczywiście pod względem sztuki szermierczej, jest niewątpliwie wysoka. Na szczególne uznanie zasługuje trzeci pojedynek na małe miecze, bo jego choreografia jest w zasadzie bez zarzutu.
P.S.
A wiecie co jest tu najciekawsze? Historia przedstawiona w filmie i w książce zdarzyła się naprawdę ... tylko że jest jeszcze bardziej szalona:)
Faktycznie doszło kiedyś do wieloletniego sporu pomiędzy dwoma oficerami armii napoleońskiej, który zaczął się i skończył w niezwykle podobny do filmowego sposób. Nazywali się Dupont oraz Fournier-Sarloveze. Pewnie będziecie zaskoczeni, bo w rzeczywistości obaj ci panowie w czasie 19 lat stoczyli między sobą aż 30 (słownie: trzydzieści!) pojedynków, począwszy od 1794 do 1813 roku:) Doszło nawet do tego, że spisali oni pewien kontrakt, który określał dokładnie kiedy muszą, kiedy zaś nie mogą się pojedynkować. Obaj ściśle przestrzegali warunków tej umowy, a co zabawne, to nawet poczuli do siebie coś w rodzaju szacunku, być może nawet przyjaźni, bo często pisali do siebie, gratulując awansu, zaś w przypadku odniesionej rany lub choroby nawet życząc szybkiego powrotu do zdrowia.Nie przeszkadzało im to jednak w tym, by ranić się wzajemnie (czasem nawet dotkliwie) w pojedynkach.
To jest jeden z tych nielicznych przypadków, gdy prawdziwa historia jest znacznie bardziej ciekawa i szalona niż film powstały na jej kanwie.
Inne tematy w dziale Kultura