Niczym wioskowy głupek z młotkiem, zabierający się za wykucie lepszego (od oryginalnego) posągu Dawida, Netflix podjął się nakręcenia aktorskiej i poprawionej (wedle własnego przekonania), wersji anime Cowboy Bebop.
Anime z 1998 roku to niewątpliwie dzieło kultowe. Wszystko jest tam starannie przemyślane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, począwszy od scenariusza, projektów postaci, aż po rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Szalone przygody łowców głów, chwytających niebezpiecznych przestępców w świecie przyszłości, stały się wręcz kanonem, jaki odtąd wyznaczał poziom dla tego typu produkcji.
Gdy zatem Netflix wziął sią za ekranizację aktorską tego anime, to nikt nie oczekiwał po nich sukcesu ... i tak też się stało:) Powstało kolejne koszmarne badziewie. Co więcej, niektóre osoby związane z tą porażką dość bezceremonialnie przyznały się do tego, że ich celem było właśnie poprawienie pewnych błędów (!) anime ...
Problem jest taki, że anime Cowboy Bebop to zbyt trudne dzieło na ekranizację, zwłaszcza dla Netflixa. Po prostu za wysokie progi:)
W sumie na tym można by poprzestać - kolejna nieudana i żenująca próba aktorskiej ekranizacji kultowego anime, czyli już standard w Nettflixie, popełniona przez beztalencia z chorobliwie rozdętym ego. Warto jednak zwrócić uwagę na pewne zamieszanie, jakie wynikło w związku z obsadą głównych ról.
Daniella Pineda gra Faye Valentine ... i robi to oczywiście beznadziejnie, pod każdym względem. Oryginalna Faye była niezwykle ciekawą postacią. Jej charakter, styl bycia i sposób działania odzwierciedlał się w jej ubiorze - była niezwykle atrakcyjną kobietą, ubraną w dość wyzywający sposób. Doskonała femme fatale o złotym sercu. Tymczasem filmowa Faye jedynie zachowuje się fatalnie, bo femme jest w niej tyle co kot napłakał. Nosi okropny skórzany strój i równie okropną fryzurę. Według mnie jest celowo wystylizowana, wypisz wymaluj, na ostentacyjną lesbijkę ... Tak początkowo podejrzewałem i oczywiście miałem rację - filmowa Faye okazała się lesbijką.
Najciekawsze było jednak pozaekranowe zachowanie aktorki, grającej Faye. Daniella Pineda, gdy tylko fani skrytykowali jej strój (jej strój!), zamieściła w sieci filmik, w którym szyderczo udowadniała, że nie można znaleźć kobiet, które wyglądałyby jak oryginalna Faye. Twierdziła też, że w takim stroju nie można wykonywać żadnych akrobacji, bo części ubrania znikały w jej pewnych "fałdach" (trochę to było niesmaczne). No i sugerowała, że krytyka pochodzi od napalonych fanboyów:) W odpowiedzi youtuberzy błyskawicznie znaleźli zdjęcia wielu cosplayerek, które wyglądały nie tylko o niebo lepiej niż sama Daniella Pineda, ale też bardzo przypominały oryginalną Faye. Równie szybko znaleźli też filmiki z popisami zawodniczek Wrestlingu, które wykonywały trudne akrobacje w seksownych strojach i ... nic im nie znikało w fałdach. No i w końcu wyciągnęli sceny z innego filmu, w którym sama Daniella Pineda bez problemów prezentuje swe wdzięki w bardzo skromnym stroju ... Tak więc hipokryzja tej aktorki została błyskawicznie obnażona.
Zepsucie postaci Faye to nie jedyny grzech netflixowej produkcji, jest jednak najbardziej widoczne i doskonale pokazuje kierunek, w jakim szli autorzy - wykoślawiona Girls Power.
Oczywiście takich popsutych postaci jest dużo więcej. Gren to w oryginale bardzo skomplikowana postać, weteran po koszmarnych przejściach, którego ciało w wyniku nieudanej terapii eksperymentalnym lekiem nabrało cech obupłciowych. Była to postać ze wszech miar tragiczna, jednak w serialu aktorskim po prostu zrobiono z niego osobę niebinarną ... ot tak po prostu. Tylko pogratulować twórcom tego durnego pomysłu.
Radical Ed, który w serialu anime był właśnie postacią niebinarną, a który pojawia się tylko pod sam koniec filmu, okazuje się ... dziewczyną, i to dość creepy. Gdyby myślicielom z Netflixa naprawdę zależało na dywersyfikacji, równouprawnieniu, itd., to Ed byłby chłopcem, który ma problemy z identyfikacją swej płci. Netfilx, dokonując takich zmian, udowodnił jedynie, ze kwestia identyfikacji płciowej jest dla niego wyłącznie narzędziem, niczym więcej, i ma ją po prostu gdzieś.
Pierrot la Fou, czyli przerażający, wręcz surrealistyczny morderca, to w serialu filmowym karykaturalna, żenująca postać, która w porównaniu do pierwowzoru wywołuje jedynie politowanie.
Tak więc serialu aktorskiego absolutnie nie polecam. Jest źle zrobiony, scenariusz jest kiepski, role są źle napisane i źle zagrane. Nie mam nic do aktorów grających Spike'a i Jet'a, bo przy takim scenariuszu nawet Lawrence Oliver by kiepsko wypadł. Sceny akcji są żałosne, efekty specjalne mizerne (kłania się niski budżet), w efekcie czego otrzymujemy nędzną namiastkę oryginału. Do tego z durnym zakończeniem.
Czy można pochwalić za cokolwiek serial aktorski? Tak. Pies Ein był fajny, zaś wykorzystanie go jako formy komunikacji to mocno pochrzaniony, jedyny udany twórczy akt wykorzystania stylistyki oryginalnego Cowboy Bebop. No i całkiem niezły był wygląd statków kosmicznych ... ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
P.S.
Na Netflixie jest też dostępne oryginalne, rewelacyjne anime Cowboy Bebop. Podkreślam - anime! Tak więc, jeśli ktoś chciałby obejrzeć ten serial, to polecam wyłącznie anime. Od filmu aktorskiego lepiej trzymać się z daleka.
Inne tematy w dziale Kultura