Przed kilkoma tygodniami syn robiąc porządki w garażu odnalazł kilka już podniszczonych kartek papieru, o których istnieniu zapomniałem zapewne zaraz po ich wysłaniu. Dziś jest rocznica stanu wojennego. 36 lat temu wyjechałem na kilka dni do Niemiec do mojego znajomego - Janka. Znajomość była powierzchowna – grywaliśmy w Polsce od czasu do czasu w brydża. Wyjechałem nie żegnając się specjalnie z żoną, córką i synem rankiem 9. grudnia 1981 - odczuwaliśmy dokuczliwy szczególnie w zimie deficyt butów. Miałem zrobić odpowiednie zakupy. Przez mojego znajomego przyjęty zostałem normalnie. Trzeciego dnia pobytu mój kolega zaczął się jednak domagać ode mnie zwrotu ziem położonych na wschód od Odry.
Następnego dnia (13.XII.81) będąc już na dworcu dowiedziałem się przypadkiem, że w Polsce jest wojna. Ponieważ mój niemiecki wówczas był skromniejszy niż skromny dopiero dużo później dowiedziałem się, że jest to wojna również przeciwko mnie. Przezornie nie wsiadłem więc do pociągu.
W jednej chwili stałem się bezdomnym, w obcym kraju, bez znajomości języka, praktycznie bez pieniędzy. Ponieważ roszczenia mojego znajomego, jak się parę tygodni później okazało paszportowo miał na imię Helmut – przy rdzennie polskim nazwisku („Janek” po prostu używał w Polsce), były dla mnie nie do przyjęcia, stałem na tym dworcu bez żywej znajomej duszy w promieniu 600 kilometrów. Opisane w dużym skrócie, może lekko przesadzone – oddające jednak wiernie istotę rzeczy.
Stan mojej duszy i psyche przelałem na papier (znaczna część zaginęła), czym się dzielę z tysiącami rozbitków mnie podobnymi.
Do Syna
Gdy byłeś jeszcze bardzo małym chłopcem
Szukałem dla Ciebie recepty na życie.
Przepisu jakiego nikt nie zna na świecie,
Gdyż każdy sam musi sterować swym losem .
Bądź prawy, myśl jasną doprowadź do końca
A przeciwności, gdy staną na drodze,
Musisz pokonać, choćby nawet w trwodze.
I nie daj sobie założyć kagańca.
Słowa, które czasem zbyt ostro rzucałem
Hartować miały, broń Boże kaleczyć.
Jeśli Cię zraniły, spróbuj mi wybaczyć,
Bowiem w zamiarze Twoje dobro miałem.
Musisz mi pomóc w ciężkiej losu próbie
Zdjąć troskę o bliskich, że krzywda się dzieje.
Pomóc im słowem, czynem, umocnić nadzieję
Że znów się spotkamy w naszym pełnym gronie.
Nie daj się okłamać kolorami życia
Sprawdź zawsze, czy pod warstwą farby
Nie ma rdzy zła, pustki albo też pogardy
Bo cóż pozostanie, gdy farba odleci...
24 /25. 12. 1981 - pierwsza Wigilia w samotności na obczyźnie.
Sierpniowe noce
Pamiętasz – pachnącą cichą noc sierpniową
w parku różanym zawisłym w marzeniach
między niebem a ziemią.
I wiatru westchnienia w liściach drzew tłumione
by nie obudzić brzasku śpiącego poranka
i śpiewu ptaków.
Plusk kropel w księżycem posrebrzonym stawie
- to łzy wierzb płaczących nad nim pochylonych
spadały do wody.
Czas ocknął się jednak i jego wskazówki
porwały przyszłość w taniec obłąkany
do tchu utraty.
Na ramionach krzyży zwieńczonych nadzieją
miliony rąk wzniesione posłały do nieba
swą skargę niemą.
Ukrzyżowana ziemia echo odchodzących kroków
zmiażdżone czołgami schowała głęboko
W grudniowym mroku.
I znów nastał sierpień kwiatami, trawą i latem pachnący
drżący wieczorną pieśnią zadurzonych świerszczy.
daleki - lecz obcy.
Te noce bezradnie błądzące po bezdrożach wspomnień,
spędzone bezsennie na zwijaniu w kłębki
poplątanych myśli.
Namalowane światła w oknach dalekiego domu
wygaszał sen niezdrowy, zamykając oczy
niepotrzebne nikomu.
Pąki kwiatów perłową pokryte rosą
kuszące wonnym oddechem zakochanego lata
dla zatrzymania czasu.
Sierpień 1982 oddzielony od sierpnia 1981 stanem wojennym.
Cmentarz pojednania
Nagie ramiona drzew schylone nad raną w ziemi wygrzebaną,
Obok gliniasty pagórek, krąg ludzi stojących w milczeniu,
Ksiądz, drewnianą mówiący modlitwę o wiecznym odpocznieniu
I prosta trumna - a nad nią matka z twarzą zapłakaną.
Matka, z rozpaczą z oczu po szarych policzkach płynącą,
Stojąca wśród żywych samotna, bo życie jej i świat cały
Ziemi bezdusznej grudy z głuchym łoskotem zasypały.
Stoi więc, samotna, wśród tłumu z duszą rozpaczą płonącą.
Dłonie splecione w geście modlitewnym, niepotrzebne nikomu,
Które niedawno uczyły stawiać pierwsze znaki krzyża
I powiesiły nad główką dziecięcą obrazek Anioła – Stróża
Szukać będą bezwiednie śladów życia w pustym domu.
Stoi matka jak pomnik Krzywdy nad brzegiem istnienia,
Zapadnięta w siebie, z cierpieniem wyrytym w skamieniałej twarzy,
Puste oczy bezradne, nie wiedzieć czemu wzniesione ku górze
Z niemym pytaniem wysłanym do nieba – o sens stworzenia.
Cicha modlitwa – „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...”
Wdeptana setkami spojrzeń w pokropioną ziemię
Spokój ma przynieść, otulić tę zamordowaną duszę,
Gdy wiatr szyderczo woła: śmierć wieczna w imię pojednania.
Pojednania - okłamania – zniewolenia - umierania - zapomnienia
1.11.83. Bezimiennej ofierze stanu wojennego.
Spotkanie na łące urojenia
Nadejdzie ten dzień, dzień jasny, pogodny
Z błękitem nieba sklepionym nad ziemią
Drzewa wiatr będzie kołysać łagodnie
Nucąc w gałęziach powitań melodię.
Podam Ci wtedy na dłoniach ostrożnie
Promyk słoneczny – pocałunek słońca
Ciepły, wilgotny, pachnący przedwiośniem
Który kwiatom przyspiesza bicie serca.
Pójdziemy na łąkę nadzieją zieloną
Gdzie ptaki planują jesienne odloty
Gdzie nie ma milicji, czołgów, ani ZOMO
Nie ma też śmierci, kłamstwa i przemocy.
Pokażę Ci kwiaty w słońcu wykąpane
Wabiące barwami tłumionej tęsknoty
Kielichy wznoszące z upojnym nektarem
By skłonić motyla do chwili pieszczoty.
Kiedy deszcz spadnie, to po łuku tęczy
- tym mostem wiszącym na promykach słońca
Który brzeg bytu i niebytu łączy
Przejdziemy nad rosą srebrem się mieniącą.
A gdy zmierzch ptaki do snu poukłada
Siądziemy sobie z księżycem przy stole
Będziemy pić wino, bo w winie jest prawda
I świerszczy słuchać grających dokoła.
Księżyc odurzony jaśminową wonią
Odejdzie dyskretnie przymykając oczy
W ciemność wnikniemy idąc ramię w ramię
Nie dbając o to dokąd świat się toczy.
XI.1983 - Może się jeszcze spotkamy.
Spotkaliśmy się pół roku później dzięki „wspaniałomyślności” towarzyszy i kolegów niejakiego Mazguły – i innych specjalistów od kulturalnych „ścieżek zdrowia” – bandy czerwonych zdrajców.
Żona dostała paszport. Kto nam wynagrodzi zmarnowane prawie trzy lata rozłąki, niemożność dzielenia wspólnych radości i wspólnych smutków...
Kto teraz z tych młodszych to zrozumie...
Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości