@Starosta Melsztyński „popełnił” bardzo trafną notkę o tym, że Szwedzi są już zmęczeni tzw. ”multi kulti” – odnosząc się (też) do Polaków.
Nie sądzę, że tylko Szwedzi się rozczarowali obcokrajowcami, w tym i Polakami, szukającymi u nich miejsca na przeżycie. Nie interesują mnie inne nacje. Chodzi mi o Polaków. Odnoszę wrażenie, że problem jest globalny, biorąc pod uwagę naszą obecną ruchliwość. Gdzie to nas nie ma - Australia, Islandia, USA, Chiny itd, itp. Zamierzałem początkowo skomentować niektóre wypowiedzi dyskutantów (blogerów). Ponieważ mój komentarz stał się zbyt długi postanowiłem napisać do tego tematu odrębną notkę, jako że chodzi o sprawę, z którą sam często jestem konfrontowany.
Chodzi o problem Polaka przebywającego, mieszkającego (itp) na obczyźnie.
Zauważyłem, że komentatorzy uznają słowa asymilacja i integracja niesłusznie za synonimy.
Asymilacja – to w dużym skrócie pozbycie się polskości i wtopienie się bezkrytycznie w otaczający tubylczy, autochtoniczny żywioł. „(Z)asymilowanymi” są ludzie, którzy po niewielu miesiącach pobytu na, bądź co bądź, obczyźnie „zapominają” języka polskiego, często rozmyślnie go kalecząc, a najczęściej nieznających jeszcze języka kraju gościnnego . Asymilujących się dobrowolnie jest chyba na szczęście niewielu.
Integracja - to dopasowanie się do otaczającego żywiołu z zachowaniem własnych cech kulturowych. Cechy kulturowe, aby je zachować, trzeba jednak posiadać. I tu jest problem w problemie.
Asymilacja i integracja - dwa odległe, szczególnie w tym temacie, pojęcia.
Moi rodacy – Polacy, albo się asymilują nieudolnie pozbywając się, często w sposób obrzydliwy, polskości, albo próbują integrować się wg. własnych reguł - najczęściej z żałosnym skutkiem usiłując nauczyć autochtonów "polskiej demokracji".
Zasada, że moja wolność kończy się dokładnie w tym miejscu, w którym zaczyna się wolność mojego sąsiada, jest niezmiernie rzadko przestrzegana. Przykro mi mówić, ale przygnębiająca liczba moich "rozpoznań rodaków" polega na tym, że nie mogą oni wykreślić ze swojego języka kuchennej łaciny, nie potrafią np. odmówić sobie wypicia piwa w tramwaju i pozostawienia tam butelki (puszki). Głośność wypowiedzi jest już przysłowiowa, podobna do niemieckiej i angielskiej.
Na urlopie rodaka poznaję po tym, że lekceważąco odnosi się do obsługi w hotelu, no i oczywiście na plażę zabiera hotelowy ręcznik.
Wyróżniamy się wulgarnością w mowie, wyglądzie i zachowaniu. Owszem przyznam rację – grzechami tymi nie wolno obarczać wszystkich. Ja też bym się oburzył... Co zrobić jednak, gdy te grzechy głośnych nielicznych decydują o obliczu całości.
Zastanawiałem się często - czy to już jest, czy to jeszcze jest bolszewizm. To ostatnie zdanie – pytanie nie jest, jak by, się wydawało nieuzasadnione i niełatwo jest na nie rzetelnie odpowiedzieć.
Spustoszenie kulturowe dokonane przez osobników wyrosłych na idei dwudniowej rewolucji październikowej jest w naszym narodzie ogromne. Niestety, niezauważane i niewystarczająco korygowane.
Jako Polak, nie mogę powiedzieć, że wstydzę się za Polaków. Jest mi jednak przykro, gdy przejawy błędnie pojętej „polskiej wyższości kulturowej” stają się sprzeczne z przyzwyczajeniami i normami kulturowymi autochtonów. Obojętnie Azjatów, Murzynów (!), obywateli USA, Niemców, Francuzów itd - Państwo wiecie o co mi idzie.
Wiem, że Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi potrafią u nas, w Polsce, też narozrabiać, spić się itd. Ale mnie nie chodzi o tych, powiedzmy sobie szczerze, wyrostków i chłystków, którzy przyjechali do Polski na kilka dni, aby się wyżyć.
Mnie chodzi o Polaków przebywających stale zagranicą – oni to malują obraz Polski w Europie (geograficznie) i w świecie.
Nie przekonuje mnie twierdzenie, że polska kultura została rozstrzelana w Katyniu i Palmirach.
Przykro mi, gdy polscy „prominenci” i „celebryci” posługują się zwulgaryzowanym językiem polskim. A nasz prezydent....
Polacy nie byli i nie są gorsi od innych. Byliśmy bosi, biedni, głodni, ale godni. Teraz musimy tylko udowodnić, nic innego, tylko naszą równość z innymi. Niestety, od wielu wymaga to wysiłku.
Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo