O Szyllukach, bo „rence opadajom“.
Męty bolszewickie znowu w akcji.Mają działać dalej?
Stawia się pomniki poległym bolszewikom – najeźdźcom.
A wczoraj zniszczono w Krakowie pomnik „Inki”, oblano go czerwoną farbą.
Uszkodzono też pomnik twórcy polskiego skautingu – Andrzeja Małkowskiego
Ryszard Kukliński też nie ma spokoju.
Czy profanacja polskich pomników w Polsce jest czynem o „małej szkodliwości społecznej”, a np. żydowskich jest wielką zbrodnią? Czy „nic sie nie stało”?
Wszelkie tego rodzaju czyny są obrzydliwe, ale myślmy też o polskich patriotach.
„Nieznani sprawcy” czerwonego koloru mają się dobrze – ich synowie i córki też. Działają nadal.
A my? My nic nie robimy. Nie potrafimy? Czy wmówiono nam, że w podłej rzeczywistości żyje się lepiej? Naprawdę lepiej?
***
W górnym biegu Nilu żyło sobie plemię Szylluków. Potomków ich można jeszcze dzisiaj rozpoznać wśród Egipcjan po silnie wydłużonych czaszkach. Otóż, Szyllukowie wymyślili swoisty sposób na przeżycie dla swej społeczności. Gwarantem powodzenia plemienia był wódz. Musiał być zdrowy, mądry i zaradny, bon tylko taki wódz mógł być gwarantem powodzenia współplemieńców. Jego mądrość, zaradność i nie tylko - sprawdzano na bieżąco w bardzo prosty, choć dla nas dość dyskusyjny sposób. Byli oczywiście u nich, jak w każdym społeczeństwie, rządzeni i rządzący. Lecz rządzenie u Szylluków (w odróżnieniu od zwyczajów panujących u nas) wiązało się z dość poważnym ryzykiem. Każdy, kto mógł wykazać, że płynie w nim krew kasty rządzącej, mógł zająć miejsce panującego króla (kacyka?) – pod warunkiem jednak, że wcześniej go ukatrupi. Ot tak – całkiem legalnie, jeżeli był z królewskiej krwi i kości.
Ale z chwilą przejęcia władzy, to on już musiał szczególnie uważnie troszczyć się o swoje zdrowie i życie, a swoim sprytem, osobistą siłą i umiejętnościami udowadniać przydatność dla harmonijnego rozwoju plemienia.
Król, który potrafi obronić swoje własne życie, był gwarancją dobrych urodzajów. Gwarantował, że bydło będzie zdrowe, a plemię płodne i coraz liczniejsze.
No cóż, zdarzało się jednak, że facet miał silną obstawę i doskonałe kryjówki, w ktorych mógł względnie spokojnie spędzać noce, a był stary, nieudolny, lub leniwy. Bydło padało i susze powodowały słabe zbiory, a nic nie wskazywało, że sytuacja może się polepszyć...
Król żył i żył, był stary, starszy... i nie gwarantował już szans na rozwój i wzrost PKB plemienia.
Budowano mu wtedy piękną, najpiękniejszą lepiankę w całej wsi. Ważne było, by miała ona ściany z twardej gliny.
Prowadzono tego nieprzydatnego już ludowi wodza do tej budowli, gdzie w środku czekała na niego piękna i młoda dziewczyna. Następnie zamurowywano drzwi. Okna w tej budowli nie były od samego początku przewidziane. Wodę i pożywienie miała zastąpić uroda i młodość tego nieszczęsnego dziewczęcia.
Sprawa ustępującego wladcy była załatwiona i tron mógł objąć nowy władca i wykazać się swoimi zdolnościami.
Zamyśliłem się, nad nieco odmiennymi zwyczajami u plemienia Baroswi z okolic Zimbabwe. Oni też sobie radzili.
Potem miałem sen...
Widziałem plac, nawet z kilkoma drzewami, otoczony bardzo wysokim murem, gdzieś tak 5 metrów wysokim. Pod jednym z drzew korzystając z cienia (było lato, bo i liście były) siedział sobie pan premier Tusk, a w jego pobliżu krzątała się młoda dziewczyna, zdaje się Doda...
Gdy się obudziłem, rozejrzałem się wokół i wróciłem do smutnej rzeczywistości .
Ręce opadają...
Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka