rytamor rytamor
265
BLOG

Pan Tadzio i gołąbki

rytamor rytamor Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Pewnego razu, podczas-niestety-rzadkich odwiedzin, w czasie rozmowy o kulinariach, mój wnuk Adinek oświadczył publicznie, że najlepsze „chili con carne” jadł „tutaj!” – wskazując miejsce przy stole, które zazwyczaj zajmował u mnie w domu. Na pewno było tam chili i bez wątpienia mięso (carne) w jakiejś tam postaci. Co wypełniało przedział między chili i mięsem było nawet dla mnie, jak zwykle, zarówno niespodzianką – jak i niewiadomą spod znaku DWC (Diabli Wiedzą Co). Poczułem się jednak unobilitowany Twoją oceną Adrianie. Nie Adinku, ale już – ze względu na zbliżającą się nieuchronnie, również i Twoją, starość – wnuczku Adrianie!.

Jak zapewne wiesz przypadły mi ostatnio i raczej dożywotnio obowiązki kulinarne, bo Twoja Babcia odmówiła mi posług kulinarnych – a żyć trzeba i ona też chce jeść. Ponieważ jestem w kwiecie wieku, w którym wymagać można od jego właściciela dostojeństwa, przyznaję, że zarówno mój wiek jak i moje dostojeństwo znajdują się w stanie baaardzo zwiędłym.

Mimo tego, a może właśnie dlatego, chcę się podzielić z Tobą niektórymi moimi spostrzeżeniami z dziedziny gastronomii.

Najważniejszy jest dobór składników potrawy a kryteriów jest wiele. Wiadomo – żelaza, nawet drewna, nie pogryziesz. Jeżeli znajdziesz w lesie, lub w parku, nieżywego kota, lisa itp. nie pakuj ich na patelnię ze względu na szacunek dla ich dobrowolnej śmierci, ze względu na szacunek dla Majestatu Śmierci

Z żywymi zwierzętami należy postępować przezornie. Wyobraź sobie – próbujesz wsadzić na patelnię ze skwierczącym tłuszczem żywego kota. Kot – nie człowiek, swój rozum ma. Popatrzył na ten smakowity tłuszczyk, poczuł ciepełko patelni - no i co. No i podniecony, zdenerwowany kot korzysta z instynktu samozachowawczego – i chodu - rujnuje całą kuchnię, a nawet może wybić szybę w oknie, uciekając.

Należy przypomnieć, że kiedyś np. kury były wyposażone w ciepłochronną powłokę zwaną piórami. Kurę przed pozbawieniem jej głowy należało tej powłoki pozbawić – zwało się to oskubaniem. Jeżeli ktoś się pomylił i próbował kurę oskubać przed pozbawieniem jej głowy, musiał się liczyć z jej protestem, trzepotaniem skrzydłami i bardzo prawdopodobną ucieczką. Teraz kurę z piórami mało kto widzi więc nie warto zajmować się tym problemem. Zauważyłem, że taka, archaicznie wyposażona w pióra a już pozbawiona głowy, kura potrafiła czasem jeszcze nawet kilkanaście metrów odfruwać, próbując ratować swe nawet bezgłowe życie. Był to czas, kiedy z kury gotowano bardzo długo ale też bardzo smaczny wywar zwany rosołem. Teraz też stosuje się tę nazwę do wody z solą i jakichś tam dodatków. Do tej pory pamiętam ten smak i zapach. Teraz to minęło, bo gdzie znaleźć opierzoną kurę. Przecież pra-przodkiem kury były ponoć dinozaury – nic dziwnego, że i opierzone kury wyginęły. Teraz mleko i masło pochodzi z fabryki, kiedyś prymitywnie produkowały to zwierzęta zwane krowami. Zbierało się z powierzchni mleka śmietankę, wlewało ją do drewnianej minibeczułki zwanej kierzynką. Trzeba było, tak z pół godziny, pomachać w górę-w dół takim wmontowanym tłuczkiem i po otwarciu wyjmowało się klumpy tłuszczu, ale jak pachnące i jak smakujące... Pozostałe popłuczyny nazywa się teraz maślanką. Ale teraz to już nie to...

Wracam do zabijania. W czasach walki o komunizm z zatęchłym kapitalizmem w latach 50-tych (wieku XX), z względnym zaopatrzeniem żywnościowym, ideolodzy komunizmu próbowali zastąpić w sklepach mięsnych mięso gołymi metalowymi hakami. Na takich stalowych hakach w zacofanym kapitalizmie wisiały kiełbasy i mięso. Oczywiście nie mogło to funkcjonować – ta zamiana mięsa na haki. Jechało się więc na wieś po uzgodnieniu, oczywiście, terminu, ceny i wspólnej potrzeby. Właściciel gospodarstwa wydał już wyrok na upatrzonego prosiaczka - byłem świadkiem takiej procedury. Właściciel nieszczęsnego warchlaka zlecił jednemu ze swoich już dorosłych synów pojmanie tego zwierzątka, aby je związać, w miarę humanitarnie uśmiercić i wstępnie przygotować do przeróbki na talerz.

Sprawa niby prosta. Prosiak w niewielkim stadzie wytypowany. Syn właściciela pojmał prosiaczka- siedział na nim i próbowano zwierzątko związać (unieruchomić). Prosię, jak ta wspomniana uprzednio kura, swój rozum też ma (mózg wielokrotnie większy). No więc ten prosiak zebrał się w sobie, zrzucił z siebie zwierzchność jeźdźca (syna gospodarza) , zdemolował na pewno z własnymi uszkodzeniami ogrodzenie i zniknął w „sinej dali” – nikt o nim, mimo usilnych poszukiwań więcej nie słyszał ani go nie widział ... A ja chciałem tylko jego jedną „ćwiartkę”.

Adrianie! Ooo! Nawet się „ryma” – Panie Adrianie!!! Ho, ho! Dobrze, niech będzie Adi! Zapamiętaj sobie, że sprawy kulinarne to bardzo ważna gałąź życia.

Mój znajomy, nauczyciel Wychowania Fizycznego, nieżyjący już Tadeusz N.(Twój Tata go zna), bardzo lubił jako człowiek urodzony w „ta joj” polskim wówczas Lwowie, dobrze zjeść. Choć mu lata (wiek) jeszcze nie dokuczały zdobył się na odwagę i ożenił się. Panienkę sobie wybrał, nie powiem, nawet niebrzydką a nawet można było powiedzieć , ładną. Miała ładną buzię i wypielęgnowane, długie paznokcie. Zamieszkali w wynajętym mieszkaniu na pierwszym piętrze willi przy ul. Lompy. Miesiąc miodowy był wspaniały, drugi miesiąc – sielanka, tylko zaczęły ich nachodzić koty. Tajemnica kotów wyjaśniła się dopiero po rozwodzie. Rozwód nastąpił natomiast z powodu dwóch gołąbków – prawdziwych a nie kapuścianych.

Tadzio, lubiący zjeść, przypomniał sobie dziecinne czasy przy tacie i mamie i wspaniałe rosołki z gołąbków. Pomyślał, poszedł na targ i udając chyba miłośnika gołębi, zakupił dwa gołąbki nie mówiąc, że je kupuje w celu kulinarnym. Przyniósł do domu, wręczył żonie ze skróconą instrukcją obsługi, że pióra są niejadalne itd. No i poszedł do pracy marząc o wspaniałym obiedzie.

Gdy wrócił po pracy do domu, było jak zwykle „buzi buzi” na powitanie, ale chwilę potem samo piekło przyszło i wybuchło. Ugotowane gołąbki fruwały, nawet podobno wybiły szyby, awantura na miarę rozwodu. Sędzia wysłuchał argumenów stron – z jednej strony uznał rozgoryczenie powoda za tragiczne życiowe kulinarne rozczarowanie, z drugiej strony uznał jako okoliczność łagodzącą fakt, że wprawdzie powód poinstruował żonę o konieczności pozbawienia ptaszków piór, ale ani słowa nie wspomniał o konieczności ich wypatroszenia. Summa summarum rozwód został orzeczony w dość przyzwoitym terminie.

Aha! Pozostała do wyjaśnienia sprawa inwazji kotów. Otóż, ta, już żona z długimi paznokciami, nie była taka wredna – jak można by się było spodziewać. Codziennie robiła Tadziowi kanapki do pracy. Kłopot polegał na jej braku innowacyjności – kanapki, dzień w dzień, były z tym samym – jak później się żalił. Te nieszczęsne kanapki Tadzio mężnie znosił ponad dwa tygodnie, później zaraz po wyjściu z domu wyrzucał je w przyległym, zdziczałym, państwowym ogrodzie. A koty, jakt to koty zwiedziały się o darmowych śniadankach i stąd ich nadreprezentacja w tej okolicy...

Miało być jeszcze o Arystofanesie, dyszlu, arytmometrze, cepie, kieracie i innych artefaktach – nie daję rady idę spać. Pamiętaj o sztuce kulinarnej!!!

No i wpadka! Kto teraz z młodych wie co to są haki w sklepie mięsnym? Większość zapewne przypuszcza, że schabowy, nawet surowy, powstaje w fabryce od razu opakowany w folię...

Howgh.


rytamor
O mnie rytamor

Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości