W Rzymie, w „Banco di Santo Spiritu” (Banku Ducha Świętego), można (było?) obejrzeć pokaźnych rozmiarów dokument, pisany kwiecistym arabskim językiem a pochodzący z 748 roku. Choć nadwyrężony przez różnych wrogów w postaci czasu, pleśni, robaków, insektów itp., zaświadcza on, że szeik Selim Mutalla jest winien 120 sztuk złota, wypłatę których okazicielowi tego dokumentu, także w Rzymie, gwarantuje sam Allach. Jest to pierwszy znany, zachowany do naszych czasów, czek.
Informacje o tym sposobie płatności można znaleźć już dużo wcześniej, bo aż za króla Hammurabiego (1728–1686 przed Chr.). Także za króla Nabuchodonozora II. (605-562 przed Chr.) w archiwach kupieckiej rodziny Egibi, w Banku „Wnuka Egibiego“, znajdują się dokumenty świadczące o transakcjach z wykorzystaniem czeków.
Należy dodać, że w VIII. wieku, w Rzymie nie było jeszcze Banku Ducha Świętego, jednak istniała niepozorna filia wielkiego banku, wielkiej religii i jeszcze większego koncernu pod nazwą Islam. Związki z rzymskim Państwem Kościelnym nastąpiły parę stuleci później.
Tak, tak. Banki, giełdy i bankierzy istnieli już w tych odległych czasach. Pieniądze złożone w banku przynosiły zwyczajowo 6%, a kredyt kosztował 12%. Płatności odbywały się z zasady bezgotówkowo. Twórcą Islamu – wielkiej firmy handlowej i zarazem religii – był Prorok Mohammed. Za jego życia interes rozwijał się znakomicie. Mohammed jednak, w sobotę 6 czerwca 632 roku o godzinie 3 zapytał – „czy wkrótce będzie ranek” - zaraz potem wziął i zmarł. No i rankiem wierni i biznesmeni stanęli przed problemem - kto będzie następcą religijnym i szefem całej firmy.
Abu Bekr – teść Mohammeda - kazał zawinąć ciało Proroka w płótna, a wiadomość o odjeździe Proroka na ulubionym koniu, Buraku, do siódmego nieba - trzymać w ścisłej tajemnicy, aż do chwili rozstrzygnięcia sprawy przywództwa. Świadczy to o przytomności jego umysłu.
Najważniejszymi kandydatami do sukcesji okazali się, wspomniany już Abu Bekr, Ali – syn Abu Bekra i jednocześnie zięć proroka, a także niejaki Obeida – o którym Mohammed miał powiedzieć „On jest nadzorcą tego narodu”. Kandydował również Saad - szef giełdy w Medinie.
Pertraktacje były skomplikowane i przedłużały się, a było - jak to na półwyspie arabskim – bardzo ciepło. Zaś sam Mohammed kiedyś pouczał, że Muzułmanin musi być pochowany najpóźniej w następnym dniu po śmierci... Uczestnicy trwających już kilka dni kłótni i sporów, odbywających się w pobliżu ciała zmarłego, poczuli, i to dosłownie, że Prorok miał rację. Do szybkich decyzji zmuszał ich nowy, silny argument, - argument zapachowy. Prorok zaczął okrutnie cuchnąć.
Strony bezowocnych negocjacji, postanowiły dla dobra sprawy, użyć rozstrzygającego argumentu. Zrzucili wierzchnie odzienie, i... I okazało się, że wszyscy przyszli w pokojowych zamiarach, ale każdy z nich przypadkowo był uzbrojenie po samą brodę. Po wzajemnej ocenie sił, doszli do wniosku, że właściwie - to nie ma się o co spierać.
Postanowiono, że teść Proroka, Abu Bekr obejmie władzę duchową, Omar będzie pilnował interesów, a „mieczem Allacha” został Chalid ben Walid. Już samo nazwisko Chalid ben Walid wzbudzało respekt, gdyż Ben Walid wsławił się wcześniej rozkazem poderżnięcia gardeł 54 kobietom, co wzmocniło znacznie szacunek do niego, choć nawet sam Prorok był tym lekko zniesmaczony i nie przyznawał mu przejściowo żadnych funkcji publicznych.
Zdecydowany wojownik stał się jednak teraz bezcenny. Gdy wieść o zgonie Mohammeda dotarła do zainteresowanych biznesmenów w tym imperium handlowym, wybuchło w całej Arabii wiele powstań przeciwko Islamowi, pojawiło się też kilku nowych proroków, których przecież należało uciszyć, albo się ich pozbyć.
Jednym słowem - powstał chaos.
Aby utrzymać jedność stosowano oczywiście rozwiązania siłowe, lecz wydaje się, że skuteczniejszym posunięciem okazało się wprowadzenie 30% podatku na firmy i osoby nienależące do przedsiębiorstwa Islam. Liczba wyznawców Islamu zaczęła szybko wzrastać, gdyż członek Islamu płacił tylko zwyczajowe 10% podatku, a „niewierny – czyli będący poza Islamem” musiał płacić 30%.
Był to czas Haruna al Rashida (tego z opowieści Szecherezady) , czas Karola Wielkiego. Robiło się wtedy kariery w stylu „od pucybuta do milionera” i nie mogę sobie odmówić przyjemności, aby - choć w okaleczonym skrócie - nie wspomnieć o tym.
Harun al Rashid – Kalif i władca imperium islamskiego sięgającego od półwyspu Iberyjskiego przez północną Afrykę do północnych Indii prowadził interesy od Atlantyku do Chin, czyli do Pacyfiku. Rezydował najchętniej w Bagdadzie
Na dwór Haruna al - Rashida sprowadzono z granicznej prowincji Indii niewolnika do posługi w kuchni - po naszemu mówiąc – do pracy „na zmywaku”. Niewolnik ów nazywał się Aghlab. Musiał sprawować się dobrze, gdyż później funkcję zmywacza talerzy powierzono jego synowi Ibrahimowi ben Aghlab.
Nie ma tu nic poniżającego jeśli weźmie się pod uwagę, że jego wysokość, Kalif, Harun al Rashid, nie jadał z byle czego, lecz wyłącznie z talerzy, półmisków, pucharów itp. wykonanych ze szczerego złota. Stanowisko zmywacza talerzy było więc stanowiskiem wymagającym jakiegoś tam zaufania.
Ibrahim ben Aghlab pucował te naczynia na tyle dobrze, że w nagrodę został mianowany poborcą podatków w Egipcie. Było to już bardzo obiecujące stanowisko. Nie było tajemnicą, że tysiące poborców podatkowych 1/10 a nawet 1/8 pobranych podatków pakowała do własnych, prywatnych kieszeni. Taki poborca, po kilku owocnych latach, wycofywał się, zaspokojony finansowo, z interesu i korzystał z życia.
Ibrahim ben Aghlab jednak ciągle pracował. Pracował, ale też i inwestował. Zainwestował w swoją prywatną armię. Gdy pewnego razu pojawił się u niego urzędas skarbowy pragnący sprawdzic przejrzystość jego interesów – ujrzał nagle wokół siebie wielu przyjaźnie uśmiechniętych, ale też bardzo dobrze uzbrojonych młodzików...
Ten nieszczęsny urzędnik bohaterem, ani też głupcem nie był. Po krótkim zastanowieniu stwierdził, że napracował się już w życiu dosyć i dobrowolnie, z powodów oczywiście zdrowotnych, zrezygnował ze stanowiska - na rzecz Ibrahima ben Aghleba.
Kalif z dalekiego Bagdadu przytaknął i zaakceptował zmianę. Mało tego - po stłumieniu niepokojów przez Ibrahima w 800 r. Harun al Rashid przyznał mu tytuł Emira i mianował go dziedzicznym namiestnikiem prowincji.
Rodzina Aghlebów była, jakby nie patrzeć, ambitna. W roku 827 jeden z synów Ibrahima zajął Sycylię i natychmiast listownie zawiadomił rzymskiego Papieża, że jest od tej chwili w sprawach europejskich prawnym następcą Kalifa. Papieża odpowiedź była wymijająca i dążąca do rozciągnięcia sprawy w czasie. Papież przekazał sprawę do zbadania swoim prawnym doradcom – a to musi potrwać...
Papieże - bo często się w tym czasie zmieniali, byli potężnie zadłużeni u Kalifa (dzisiaj przeliczając - na ok. 1 miliarda € – bez odsetek!!!). Do długów tych rościli sobie teraz prawa Aghlabidzi – wiedząc, co do centa, jak wielkie te długi są.
Kalif Harun al - Raschid finansował ponadto różne działania papieży mające utrudniać życie konkurencyjnemu cesarstwu bizantyńskiemu (ok.10 mln. € w gotówce przeznaczył na tę dywersję). Politycznym celem było osłabienie Bizancjum (późniejszego Konstantynopola, a dzisiejszego Istambułu).
Sprawę długów badali papiescy doradcy. Badali długo. Wreszcie, w 833 roku, po wielokrotnej wymianie ekspertyz, także z Bagdadem, Papież Grzegorz IV oświadczył, że jedynym partnerem do dalszych rozmów jest wyłącznie kierownik filii banku islamskiego w Rzymie. Ten z kolei bezskutecznie czekał na instrukcje z dalekiego Bagdadu od Kalifa Al-Mamuna i później od jego następcy i brata Al-Mutasima. Al-Mutasim umiera w 842 roku i Papież Grzegorz IV. (po osobistej konferencji z Duchem Świętym) prywatyzuje tę islamską filię banku stając się jego właścicielem. Jako, że Duch Święty, podpowiedział mu to posunięcie, bank otrzymał wdzięcznościową nazwę Banco di Santo Spiritu – Bank Ducha Świętego. Dodatkowo Jego Świątobliwość uznała, że jego długi, to nie długi, lecz należna - powstającemu z wolna Państwu Kościelnemu (Patrimonium Sancti Petri) – kontrybucja.
Rodzina Aghlabów uznała to za oczywistą bezczelność i wnuk Ibrahima I. ibn al-Aghlaba (tego od zmywania złotych talerzy i złodzieja podatków należnych Kalifowi) – Muhammad I. ibn al-Aghlab zajął ostrzegawczo Messynę. Papież nie zrozumiał, lub nie chciał zrozumieć.
O silnych skłonnościach Mohammeda I. do dobrych trunków wiedziała cała zainteresowana okolica, włącznie z Papieżem.
Papież na żądanie zwrotu długów kazał odpowiedzieć, że obecnie Jego Swiątobliwość niestety nie posiada obecnie żadnej gotówki. Kieszenie i kasy Jego Świątobliwości świecą pustkami a jego sytuacja finansowa jest tak tragiczna, że cierpi z tego powodu sam Jezus Chrystus. Sam Jezus Chrystus już od dawna płacze z tego powodu rzewnymi łzami.
On, Papież, te łzy Chrystusa („Lacrimae Christi”) – przelał do butelek i wysyła, w załączeniu, na pocieszenie Mohammedowi I.
Pismo to z 845 roku zachowało się do tej pory w archiwach.
Komendant wojsk Abul Abbas w odpowiedzi zajął w sierpniu 846 r. Ostię i pomaszerował z czterema dywizjami w stronę Rzymu (obrońcy wycofali się przezornie za mury obronne). Źródła arabskie podają, że Saraceni we wzorowym porządku wkroczyli do dostępnej części Rzymu – na Wzgórze Watykańskie nie czyniąc żadnemu mieszkańcowi krzywdy ani cielesnej, ani też materialnej. Nawet żaden sklep, ponoć, nie został naruszony.
Kościoły natomiast zostały ogołocone z wszelkich wartościowych przedmiotów. Ze ścian Bazyliki Św. Piotra zabrano nawet złote sztabki z mozaik ściennych, tak samo potraktowano Bazylikę Św. Pawła.
Oczywiście Bank Ducha Świętego. został też wyczyszczony do ostatniej monety. Bank, jak to bank. Jeżeli w banku nie ma pieniędzy, a w bankowych dokumentach są same liczby pisane czerwonym tuszem – czyli liczby dokumentujące długi (czerwony kolor po niemiecku znaczy „rot”), to taki „bank” jest „rot” – czyli bank został bankrot (po polsku - bankrutem). I tak w 846 r. skończył się krótki żywot Banku Ducha Świętego – okazał się on bankiem raczej sezonowym i do tego samozwańczym.
Bank Ducha Świętego został 13.XII.1605 na nowo założony przez Papieża Pawła V. i tym razem przetrwał aż do fuzji z innym bankiem do 1992 roku. Ciekawe też, ale nie ten temat.
Cóż to wszystko ma jednak wspólnego z moim Synem? Ano ma!
W XX stuleciu, w drugiej połowie lat 60- tych, wybraliśmy się z moją żoną, sprawującą do dziś nade mną nieustający nadzór, do znajomych, by pograć trochę w brydża. Młodsza nasza latorośl – nasza mała Córka – pozostała pod opieką litościwych Teściów. Aby nie przybyć do brydżowych partnerów z „pustymi rękoma”, wzięliśmy z sobą oprócz dorastającego już do wieku przedszkolnego syna – również butelkę wina. Wino dobre, słodkie i lubiane przez nas. Nazywało się, a jakże, - „Lacrimae Christi” (tutaj jestem prawie pewny, że na etykiecie łzy występowały w liczbie pojedynczej i pisano „Lacrima Christi”).
Zajęty bardzo uciechą karcianą, nie wypełniłem należycie ciążącego na mnie obowiązku dozoru nad moim kieliszkiem wypełnionym winem i jeszcze poważniejszego obowiązku dozoru rodzicielskiego nad nieletnim członkiem mojej Rodziny. Syn spróbował cieczy z kieliszka, smakowało raz idrugi też, wypił jeszcze trochę i zaczął biegać po pokoju w sposób bardzo nieskoordynowany i trudny do opanowania. To pozostało mi do dziś w pamięci. „Lacrima Christi” było naprawdę dobrym winem deserowym. Marka istnieje dalej - przetrwała prawie 1200 lat. Mój Syn powinien być dumny, że nie pijał byle czego. Cena tego wina – likieru kształtuje się obecnie, jak zaświadcza Internet, daleko powyżej 50 € za butelkę.
Do lektury o Islamie sprowokowała mnie świetna Oriana Fallaci. Napotkana w lekturze nazwa wina „Lacrimae Christi” przywołała wspomnienia i stąd, ku odprężeniu od Corona - wirusa, ta notka.
Howgh.
Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura