Zeppelinowskie covery
Mijają lata, to już 31 od rozpadu najwspanialszej rockowej grupy wszech czasów. Przez ten czas namnożyło się zeppelinowskich epigonów, coverbandów, naśladowców oraz grup „natchnionych” dorobkiem Zeppelina, które wniosły nową jakość do muzyki rockowej.
„Led Zeppelin” to dzisiaj klasyk, jak Bach czy Beethoven, no może lepszym porównaniem będą tu bracia Strauss. Klasyk, to znaczy ktoś, kogo dorobek interpretuje się wciąż na nowo, próbując jego twórczość albo odtworzyć wiernie, albo zmodyfikować, odświeżyć, unowocześnić. Nazywano to różnie – interpretacja, wariacja na temat, czasem pastisz. Do muzyki rockowej, czy też szerzej – popularnej, przylgnęło w tym kontekście niezbyt ładne angielskie słowo – cover. No, ale skoro w muzyce popularnej dominują Anglosasi – to niech tam.
Pomyślałem sobie, że warto zrobić taki mały przegląd coverów „Led Zeppelin”, gdyż po pierwsze twórczośc LZ wytrzymała próbę czasu, a po drugie wielu znakomitych artystów podjęło się zagrania na nowo nieśmiertelnych tematów Page’a i spółki i w wielu przypadkach osiągnęło efekt znakomity. Po trzecie zaś – sami Led Zeppelin na początku swojej wielkiej kariery (pierwsze 2 albumy) grali covery. A po czwarte – któż z nas nie lubi utworów „Led Zeppelin”?
Pierwszym przykładem udanego coveru niech będzie utwór „Since I've Been Loving You” w mistrzowskim wykonaniu amerykańskiej grupy „Great White”. Słyszałem wielu wokalistów, próbujących naśladować Roberta Planta. Jack Russell nie ma tu konkurencji.
Mieliśmy świetnego wokalistę, to pora na mistrza gitary, który mógłby się zmierzyć z Jimmym Page’em. To Joe Bonamassa, młody, znakomity amerykański gitarzysta. Posłuchajmy jego gry w utworze „Tea For One”. Na perkusji zagrał syn Johna Bonhama, Jason. Ciekawy jest też wokal Doug Henthorna.
Wielu wybitnych muzyków fascynuje twórczość Zeppelina. Do nich niewątpliwie zalicza się perkusista (były!) amerykańskiej formacji „Dream Theater” Mike Portnoy. Oprócz kilku coverów zagranych przez „Dream Theater” (pominę je tu ze względu na nieciekawy wokal) Portnoy gigantom hardrocka poświęcił cykl koncertów w USA, wykonując z kilkoma muzykami spoza DT ponad 20 zepellinowskich coverów. Oto jeden z nich – „Im Gonna Crawl”.
Jak już wspomniałem oprócz coverbandów powstały zespoły epigońskie, wzorujące się na dorobku mistrzów. Takim najbardziej chyba „zeppelinowym” zespołem jest grupa (znowu amerykańska, nic dziwnego, w USA LZ był bardziej popularny, niż w Europie) – „Kingdom Come”. Co wam to przypomina?
A coverband? Dla mnie osobiście najciekawszy, również z tego względu, że to girlsband – amerykańska grupa „Zepparella”. Cztery nie tylko piękne, ale i utalentowane dziewczyny. I ta harmonijka w ustach wokalistki…
No, ale skoro klasycy, to może wypada zagrać LZ klasycznie? Na przykład na 2 gitary klasyczne. Rodrigo y Gabriela.
Niestety, wśród naśladowców znajdowali się również prześmiewcy, którzy ośmielali się drwić w swoich interpretacjach z dorobku „Led Zeppelin”. Takim bluźniercą był niewątpliwie Frank Zappa, który nieśmiertelny hymn „Stairway To Heaven” pastiszował tak. (Co ciekawe, od początku gitarowego solo żarty jakby się kończą i muzycy bezwiednie wznoszą się na wyżyny interpretacji).
Ten krótki przegląd coverów LED Zeppelin zakończmy wielką koncertową fetą, w czasie której m.in. Keith Emerson, Marc Bonilla, Eddie Jobson i chyba ze 100 innych artystów wykonali „Whole Lotta Love”, a wielkie fajerwerki rozświetlały niebo na cześć nieśmiertelnego Zeppelina . Niech żyje Led Zeppelin!
Inne tematy w dziale Kultura