Wstyd się przyznac, ale dopiero wczoraj po raz pierwszy obejrzałem na żywo moją obecnie ulubioną formację Dream Theater. Mimo, iż posiadam ich pełną dyskografię (zarówno cd jak i dvd) jakoś do tej pory się nie składało, żeby posłuchac i zobaczyc ich na żywo.
Koncert, który zgromadził kilka tysięcy fanów (Spodek był wypełniony mniej więcej w połowie) moim skromnym zdaniem był dobry. DM rozpoczęli melodyjnie, od kilku przebojowych, prostych utworów (m.in. "Under a glass moon", "Peruvian Skys", "These Walls") i trochę sie obawiałem, że tak już zostanie do końca i nie zobaczymy tych słynnych dreamowskich galopad, zmian tempa i oszałamiających solówek. Na szczęście druga częśc koncertu była bardzo dreamowa - sygnał do startu dali instrumentalnym "Ytse Jam" a potem to już byli tacy, jakich znamy i cenimy - "mistrzowie świata" pod każdym względem. Kto był, może potwierdzic.
Nowością w DM jest obecnośc w składzie perkusisty Mike'a Manginiego. Po odejściu Mike'a Portonoya to on zasiadł za (przepięknym!) zestawem perkusyjnym. W czasie koncertu szczególnie na niego zwracałem uwagę i muszę przyznac, że mimo owacyjnego przyjęcia przez publicznośc - to nie jest (jeszcze?) Mike Portnoy. Portnoy to był autentyczny lider zespołu, frontman (choc siedział za perkusją), wirtuoz, którego, podobnie jak dajmy na to Johna Bonhama w Led Zeppelin czy Carla Palmera w ELP, było słychac w każdym utworze, który był równoprawnym uczestnikiem dreamowych instrumentalnych solówek i pościgów. Mangini na razie (mam nadzieję) jest tylko tłem dla nowego lidera grupy - Johna Petrucciego. I mimo że techniczne jest bardzo sprawny (piękne solo), musi jeszcze upłynąc sporo czasu, zanim "załapie" dreamowego ducha.
Jednym słowem - było świetnie, na You Tubie na pewno zaraz się pojawią jakieś wrzutki z koncertu. Na przykład, jak Jordan Rudess w pewnym momencie dołączył do Myunga i Petrucciego z keybordem przewieszonym przez ramię. Miód!
Inne tematy w dziale Kultura