O ósmej rano zadzwonił telefon. Wyświetlił się numer banku ING, w którym posiadałem konto. Męski głos przedstawił się jako pracownik banku, podał swoje imię i nazwisko, numer licencji. Jednocześnie sms-em z ING przyszła informacja potwierdzająca tożsamość mojego rozmówcy. Młody, sądząc po głosie, człowiek zakomunikował mi, że na moje konto miało właśnie miejsce włamanie i ktoś zaciągnął na nie kilka kredytów. Ledwo co się obudziłem, więc ta informacja wprawiła mnie w szok. Pan grzecznie powiedział, że teraz musimy przejść na komunikację na portal jakiś tam, wykonałem posłusznie wszystkie czynności logowania i wtedy na niby moim koncie pojawiły się trzy kredyty, jakoby zaciągnięte przez włamywacza w sumie na 350 tys. zł. Wtedy dopiero się przeraziłem i byłem gotowy wykonać każde polecenie, byleby się tych kredytów pozbyć. Wykonałem kilka wskazanych działań i kredyty zniknęły. Pan powiedział mi, że żeby uratować moje oszczędności trzeba je przelać na specjalnie utworzone konto awaryjne, natychmiast, podał mi jego numer i zacząłem pierwszy przelew. Na szczęście się nie udał, ponieważ miałem blokadę w wysokości 10 tys. na jeden przelew, a zaordynowałem 20, więc konto zostało przez bank zablokowane. Wtedy dopiero nabrałem podejrzeń, ponieważ "konto awaryjne" było w PKO SA, a nie w ING. Pan zaczął się nerwowo tłumaczyć, wtedy już wiedziałem, że chciał mnie okraść. Na szczęście bank zareagował jak należy, o mało nie straciłem dobrowolnie moich oszczędności. Uważajcie ludzie, nie dajcie się okraść! Złodzieje potrafią się podszywać pod bankowe telefony i sms-y!
Inne tematy w dziale Technologie