Przyspieszenie polityczne, które obserwujemy tej jesieni, było od dawna zapowiadane. Nie zaskoczyło więc ani komentatorów, ani polityków obozu władzy. Okazało się jednak, że tempo tego przyspieszenia przysporzyło kłopotów i jednym, i drugim. Komentatorzy nie nadążają z produkcją adekwatnych do sytuacji analiz, a władza okazała się bezradna wobec załamania jej przewagi w sondażach. Najbliższe tygodnie pokażą, czy zimą będziemy mieli okres przejściowej stabilizacji, czy też nikomu już nie uda się odwlec nieuchronnych zmian.
Charakterystyczną cechą politycznej gorączki jest zachowanie tych wszystkich, którzy nie potrafią opanować emocji i podporządkować się logice wydarzeń. Kto nie ma silnych nerwów, ten łatwo ulega nastrojom chwili i gubi się w natłoku informacji. A stąd już tylko krok do politycznych iluzji.
Oto sfrustrowany bloger, którego tekstów nie chce zamieszczać żadna gazeta, publikuje manifest wzywający do gruntownej dekomunizacji, szczególnie tych, którzy nie chcą dostrzec jego publicystycznego talentu. Ponieważ – jego zdaniem – ani Tusk, ani Kaczyński, nie są zdolni podźwignąć Polski z kryzysu (oczywiście moralnego), zrobi to nowa siła, czyli polityczna młodzież, która wywróci do góry nogami dotychczasowy porządek. Oczywiście jest jeden warunek powodzenia tej akcji: na czele staną weterani-blogerzy, którzy poprowadzą młodych do zwycięstwa. Bohaterowie kawiarnianej konspiracji, którzy przez ostatnich trzydzieści lat nie zdążyli ujawnić się swoim przeciwnikom, teraz palą się do obdzielenia świata rewolucyjnym doświadczeniem.
Oto średnio znany dziennikarz po raz kolejny rzuca się w wir politycznych fantasmagorii, tworzy koncepcje, układa programy, przy barowym stoliku buduje sztab przyszłej formacji. A to organizuje Gowinowi spotkania z bywalcami minionych i przyszłych koalicji, wciąż poszukującymi miejsca dla siebie i paru znajomych, a to zakłada nową partię, w której spotkają się wszyscy polityczni malkontenci, na których nie poznali się wyborcy, ale których on ożywi swoją niewykorzystaną dotąd energią, a to wreszcie porzuca wszystko i staje w szeregach partii związku zawodowego, budowanej z weteranów stołówkowych kampanii. Gdy związkowcy uśmiechają się z politowaniem, już myśli o nowym projekcie koalicji partii czytelników z partią słuchaczy.
Czy można się dziwić, że w takich chwilach politycznemu zaczadzeniu ulegają nie tylko sympatyczni amatorzy? Paweł Kowal pisze o „smoleńskim centrum” – politycznej potędze, do której przyłączą się zarówno ci, którzy nie wierzą w zamach, jak i ci, którzy nie podzielają wiary w pancerną brzozę. Wszyscy oni skupią się pod sztandarem umiarkowanego Kowala i będą kontemplować swój umiar i rozsądek, a także wygrywać wybory – najlepiej do Europarlamentu.
Polityczny przełom jest wciąż przed nami. To czas dla ludzi o mocnych nerwach. Od tego, co przyniosą najbliższe miesiące, zależy przyszłość nas wszystkich. A niespełnieni bohaterowie medialnego szumu dostarczą nam jeszcze wiele radości, gdy już zaczniemy się nudzić przy kominku w wolnej Polsce.
Ryszard Terlecki
Inne tematy w dziale Rozmaitości