Na Kim Dzong Una przez lata patrzyliśmy jak na człowieka niezbyt stabilnego psychiczne (podobnie jak na Łukaszenkę). Przy czym jest to człowiek wykształcony na zachodnich uniwersytetach i potomek dynastii Kim-ów. Do naszej świadomości nie dociera podstawowa informacja, że Korea walczy o swoją niepodległość (tak samo, jak Łukaszenka stara się utrzymać dystans pomiędzy Rosją a UE). Rozbicie Korei na Północną i Południową nie nastąpiło w wyniku tendencji odśrodkowych, lecz działania sił zewnętrznych. Korea w wyniku gier mocarstw została podzielona na dwie części, tak, jak kiedyś Polska na trzy, a potem każda z nich poddana innemu prawu, innemu wychowaniu i innej polityce. Trzeba sobie też uświadomić, że walka Kimów, niezależnie od opcji politycznych, jest sztandarowym przykładem odpowiedzi na pytanie, jak w dzisiejszych warunkach wygląda zdobywanie niepodległości.
Można nie mieć żadnego stosunku do bardzo odległej od nas i podzielonej Korei, można nie interesować się ich losem, ale nie można nie zauważyć, że prezydent Korei Południowej Moon Jean In i Kim Dzon Un po prostu się dogadali (patrz: http://wyborcza.pl/7,75399,23455362,cnn-przywodcy-korei-poludniowej-i-polnocnej-rozmawiali-o-szczycie.html) . Co to oznacza? Prawdopodobnie to, że obydwaj przywódcy obiecali sobie, że nie wystąpią przeciwko sobie. Takie ustalenie, zwłaszcza dla Amerykanów, to bardzo zła wiadomość, bowiem układ sił w tak strategicznym obszarze zmienił się w jednej chwili na korzyść Koreańczyków. Jedność Koreańczyków oznacza słabość Amerykanów i konieczność zawiązywania przez nich dodatkowych sojuszy antykoreańskich, co oczywiście wiąże się z dodatkowymi kosztami i ustępstwami politycznymi. Od tej pory komunistyczna Północ stała się ramieniem zbrojnym całej Korei, a Południe symbolem bogactwa i oczywistym marzeniem Pólnocnokoreańczyków. Stworzony został więc mocny fundament sensu zjednoczenia, który pobudza wyobraźnię. Ów mit połączenia obu części Korei przypominać może inny mit – brazylijski, który podpowiada wszystkich Brazylijczykom, że dziś jesteśmy kolorowi, ale za kilka pokoleń wszyscy będziemy brązowi. Koreańczycy z Południa poczuli się pewni, bo wiedzą, że wojny między nimi nie będzie oraz że Koreańczycy z Północy będą bronić nie tylko siebie, ale również i ich samych, a wszystkie ofiary reżimu Kimów, że w przyszłości będą bogaci. Porozumienie Kima z Moonem przypominać może też polski ruch ponadzaborowy z przełomu XIX i XX wieku, który później umożliwił zjednoczenie Polski.
Tak więc mówienie Polakom, że mamy jakąś niepodległość, jest zwykłym mydleniem oczu. Niepodległość rodzi się w głowach i sercu. Ba, opieranie zdobyczy demokracji na słabości państwa i niemożności egzekwowania prawa prowadzi jedynie do utrwalania bałaganu i społecznego znieczulania. Gdy spojrzymy prawdzie w oczy, to zobaczymy, że jedynie społeczeństwo II RP było emocjonalnie związane z polską perspektywą i jej rządem oraz zdolne do współdziałania z nim. Reżim Kimów jest gorszy i bardziej dolegliwy niż bolszewickie rządy, ale ma miejsce nie w Europie chrześcijańskiej i nie ma nic wspólnego z personalizmem, lecz stoi od wieków na własnym gruncie kulturowym. To świat nieporównywalny. Nie mniej jednak, korzyści z porozumienia obydwu przywódców koreańskich są tak ewidentne, że narracja Trumpa, w krótkim czasie, musiała się zmienić. Prawdopodobnie dowiedział się, że polityka skłócania obydwu krajów przestała działać i mieć jakiekolwiek polityczne racje.
Gdyby nasi politycy, zamiast gonić za straconym czasem i szukać popleczników poza granicami Polski dla jej pognębienia, doszli do podobnego porozumienia, to pozycja Polski, z dania na dzień, również mogłaby się zmienić. Nie mamy co jednoczyć, ale mamy obowiązek zapobiec rozpadowi państwa. Również z dnia na dzień społeczeństwo dostałoby zupełnie inne komunikaty i uwierzyło, że podnoszenie własnej świadomości politycznej i obywatelskiej, dla zgodnego budowania wspólnoty, ma konkretny sens. Skończyłyby się natychmiast bezsensowne dyskusje i przerzucanie się osiągnięciami demokracji, skończyłoby się budowanie naszej słabości, a zaczęła budowa polskiej oferty dla wspólnoty europejskiej. Tak niewiele, a jednocześnie aż tak wiele.
I jeszcze jedno – bulwersujące, ale prawdziwe. Społeczeństwo PRL było o wiele silniejsze moralnie i politycznie, niż obecne, tak rozdemokratyzowane na pokaz. Był to wpływ oczywiście zamordowanej z premedytacją II RP. Gdyby nie moskiewska łapa (tu zasłyszane) ówczesne społeczeństwo polskie mogłoby „strugać zupełnie inne patyczki”. Dziś w innej konstelacji politycznej straciliśmy kozik, patyczki oraz coraz bardziej oddala się od nas nasze marzenie o niepodległości. Obie części Korei mogły się dogadać, dlaczego nie możemy zrobić tego my? To tak niewiele, a jednocześnie tak wiele.
Inne tematy w dziale Polityka