Francuska minister spraw europejskich Nathalie Loiseau ochrzciła swojego kota imieniem Brexit. I nawet uzasadniła te nazwę we francuskiej gazecie „Journal du Dimanche”. To złośliwość bardzo podobna do tej, z jaką Francuzki mówiąc czym różnią się od Angielek, stwierdzają, że niczym poza tym, że wazą mniej o 10 kilo. W druga stronę: gdy były już premier Jej Królewskiej Mości David Cameron spotkał się brytyjskimi lekkoatletami, to podkreślił nie ile zdobyli medali na mistrzostwach świata, tylko że zdobyli ich… kilka razy więcej niż Francuzi.
Zostawmy te uszczypliwości i poczucie ledwo skrywanej wyższości mające wielowiekową tradycję po obu stronach Kanału La Manche – oczywiście przez Brytyjczyków zwanego … Kanałem Angielskim. Mnie, jako polskiemu politykowi zależy, aby druga co do wielkości gospodarka w Unii – czyli Zjednoczone Królestwo właśnie – była w UE także dlatego, bo chcę, aby polskie firmy eksportujące tam na potęgę, dzięki którym mamy dodatni bilans handlowy z Londynem, mogły dalej to czynić bez ograniczeń. Nie rozumiem tych polityków i komentatorów w naszym kraju, którzy szydzą z brytyjskich problemów czy wręcz sugerują , żeby „synowie Albionu i reszta”, jak najszybciej opuścili Unię. Wolę, aby w UE dalej był kraj, który ma podobne jak Polska realistyczne podejście do Rosji – inne niż Francja, Włochy czy Niemcy. I który jest za przepływem towarów i usług, bez utrudnień np. dla polskich firm transportowych – inaczej niż Berlin, Wiedeń czy Paryż.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (06.04.2019)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka