Po pół roku niespodziewanego i całkowicie niecodziennego zawieszenia w politycznej próżni Niemcy mają swój rząd. A co za tym idzie – nowe personalne nominacje. O składzie rządu Republiki Federalnej z Angelą Merkel jako kanclerzem po raz czwarty już pisałem („GPC” 19.03.2018 „Nowy rząd, stara koalicja”). Ale ostatnio u naszego zachodniego sąsiada podjęto decyzje nie dotyczące już ścisłego gabinetu , ale nie mniej ciekawe. I tak przewodniczący Związku Wypędzonych, Bernd Fabritius, następca (od 2014 roku) Eriki Steinbach został nowym „pełnomocnikiem rządu RFN do spraw wysiedlonych i mniejszości narodowych”. Uwaga: chodzi zarówno o mniejszości narodowe w Niemczech- ten status mają tylko te nacje, które mieszkają od wieków na zwartym terytorium, jak Serbołużyczanie, Fryzowie czy Duńczycy w Szlezwiku Holsztynie ‒ale też niemieckie mniejszości poza granicami państwa. To oznacza, że minister Fabritius zajmować się będzie także polskimi obywatelami deklarującymi w oficjalnych spisach statystycznych przynależność do narodu niemieckiego. Nowy pełnomocnik jest niemieckim emigrantem z Rumunii – tam się urodził – skąd w wieku 22 lat przyjechał do RFN. Polityk bawarskiej CSU, przez rok był posłem do Bundestagu (2013-2014), z wykształcenia jest prawnikiem z tytułem doktora prawa i adwokatem. Zdecydowany przeciwnik niemieckich reparacji dla Polski, o czym publicznie mówi jednocześnie deklarując chęć … niemiecko-polskiej współpracy. Bardzo radykalnie w ostatnich latach atakował nowe polskie władze. Jak podają niemieckie biogramy, Fabritius żyje w „zalegalizowanym prawnie homoseksualnym związku partnerskim”.
Roszady w niemieckiej dyplomacji
Istotne zmiany następują też w niemieckiej dyplomacji. Jej nowy szef, socjaldemokrata Heiko Maas, były minister sprawiedliwości i ostry krytyk rządu PiS, bez praktycznie żadnego doświadczenia międzynarodowego, poza przyjazdami do Brukseli na spotkania ministrów sprawiedliwości krajów członkowskich UE, jest jednocześnie najbardziej sceptycznym wobec Rosji szefem MSZ w Berlinie od bardzo wielu lat. Krytykują go zresztą za to jego właśni partyjni towarzysze. Jednak zmiany w kadrze dyplomatycznej RFN nie są związane z tym nowym, mogącym się podobać Polsce kursem polityki zagranicznej Niemiec. I tak po raz pierwszy w dziejach Niemiec ambasadorem tego kraju w USA zostanie kobieta. Jest nią Emily Haber, dotychczas wiceminister sekretarz stanu w MSW. Jej współpraca z nowym ministrem spraw wewnętrznych, premierem Bawarii Horstem Seehoferem trwała krótko. Dotychczasowy ambasador RFN w USA Peter Wittig nie zjeżdża z powrotem do kraju, lecz od razu obejmuje stanowisko niemieckiego ambasadora w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Skierowanie do Londynu tak doświadczonego dyplomaty pokazuje, że pragmatyczni Niemcy chcą sobie układać relację z Londynem niezależnie od Brexitu i kształtu Brexitu.
Urzędujący jeszcze ambasador Niemiec przy Unii Europejskiej Reinhard Silberberg odchodzi na emeryturę. Na tym kluczowym brukselskim stanowisku zastąpi go Michael Clauss. On też zamieni ambasadę na ambasadę, bo dotychczas pełnił funkcję w innym kluczowym dla niemieckiej gospodarki kraju, jakim są Chiny. O nowym niemieckim ambasadorze przy UE mówi się, że jest mocno związany z CDU. Ta zmiana jest być może częścią szerszej układanki. Czyżby amb. Michael Clauss miał przybyć do Brukseli, nie tylko z powodu niemieckiej prezydencji w UE w 2020, ale aby przygotować grunt pod objęcie po raz pierwszy od pół wieku (sic!) stanowiska przewodniczącego Komisji Europejskiej przez Niemca? Ostatnim niemieckim szefem KE był wybrany w roku 1969 Walter Hallstein. Przed półtora rokiem, gdy w Parlamencie Europejskim toczyła się walka o fotel przewodniczącego PE po nieszczęsnym Martinie Schulzu odchodzącym do niemieckiej polityki, mówiło się, że objęcie stanowiska „numer jeden” w europarlamencie może być trampoliną do politycznego „skoku” na główny fotel w Komisji Europejskiej. I tak tego skoku dokonać miał przewodniczący frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPP), polityk CSU, ale blisko współpracujący z Angelą Merkel (inaczej niż Horst Seehofer) – Manfred Weber. Jednak widoczny był opór przeciwko kolejnej kadencji Niemca na stanowisku szefa Parlamentu Europejskiego w Brukseli i Strasburgu: przed Włochem Antonio Tajanim, obecnym przewodniczącym PE ‒na cztery 2,5 letnie kadencje na tym stanowisku trzy przypadły Niemcom: Hansowi-Gertowi Poetteringowi z CDU i dwukrotnie Martinowi Schulzowi z SPD.
Angela Merkel szefową Komisji Europejskiej?
Teraz w brukselskich kuluarach mówi się o niemieckim przewodniczącym w kontekście eksportu nie tyle wewnętrznego – jak w przypadku Webera- z Brukseli do Brukseli, tylko zewnętrznego: z Berlina do Brukseli. Za tymi samymi unijnymi kulisami aż huczy, że po raz pierwszy w dziejach Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Unii Europejskiej (UE) szefem Komisji Europejskiej zostanie... kobieta. Jeśli tak, to ten eurorebus zaczyna być równie pasjonujący, co przewidywalny: jeśli następcą Jean Claude'a Junckera ma być po pierwsze polityk niemiecki, po drugie kobieta ‒to w zasadzie, przy uwzględnieniu, że zawsze szefami Komisji Europejskiej (Rady Europejskiej też) zostawali szefowie rządów krajów członkowskich (w ostatnich 20 latach dwóch premierów Luksemburga: Juncker, który kończy pracę po pięciu latach i Jacques Santer, który wraz z całą KE podał się do dymisji po trzech latach, premier Włoch Romano Prodi i dwukrotnie premier Portugalii Jose Manuel Durao Barroso ‒to w zasadzie sprawa jest jasna. Nowym przewodniczącym KE na lata 2019-2024 mogłaby zostać – tu wracamy do początku tego tekstu i nominacji przewodniczącego Związku WypędzonychBerndaFabritiusa – jego szefowa kanclerz Angela Merkel. Byłaby to polityczna bomba o zasięgu nie tylko europejskim. Obiektywnie biorąc oznaczałoby to wzrost autorytetu instytucji UE w samej Unii, ale także poza nią, w świecie.
Byłoby też spektakularnym podkreśleniem czy wręcz formalnym usankcjonowaniem niemieckich wpływów w UE. A ponieważ setki Niemców pracuje na kluczowych stanowiskach w Komisji Europejskiej (sekretarzem generalnym tej instytucji jest od niedawna Martin Selmayr), Parlamencie Europejskim (sekretarzem generalnym PE jest też Niemiec Klaus Welle) oraz Radzie Europejskiej, to grunt pod nie będącą trzęsieniem ziemi przeprowadzkę Frau Kanzlerinz Berlina do Brukseli byłby doprawdy gotów. Oczywiście ta cała sytuacja miałaby odbyć się po wyborach europejskich w ostatni weekend maja 2019 roku. Zgodnie z dotychczasowym unijnym kalendarzem nominacja szefa KE, uzgodniona ze wszystkimi krajami członkowskimi powinna nastąpić nie dłużej niż do lipca 2019.
Jak mawiał bohater powieści Izaaka Babla „Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca” tenże Lejzorek: „jak zwalniają, to będą przyjmować” ‒w związku z tym zapewne w połowie przyszłego roku możemy pasjonować się nowymi politycznymi puzzlami wokół rządu w Berlinie.
Możemy ‒ale nie musimy. To scenariusz prawdopodobny, ale żeby się tak stało musi trochę wody upłynąć w Renie i Sekwanie. I w Wiśle też, meine Damen i Herren...
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (02.05.2018)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka