Kucyk z KOD został beneficjentem „ściepy”, jaką zrobiono na jego rzecz. W Polsce nie ma, jak w okresie PRL czegoś, co można określić jako Berufsverbotczyli zakazu zatrudniania. Obywatel Kijowski Mateusz mógłby zatem pracować, ale zdaje się, że mu się nie chce. Po co zresztą pracować, kiedy można nie pracować, być ofiarą kaczystówi utrzymankiem frustratów podobnej maści, co on. Informatycy w Polsce zarabiają dobre pieniądze (i słusznie), więc ekslider KOD mógłby godziwie – w sensie finansowym, bo o innych aspektach nie mówię – żyć. Chyba, że jest takim informatykiem jak ojcem. W takiej sytuacji rzeczywiście kwesta na jego rzecz jest koniecznością. Skądinąd facet, który jeszcze 1,5 roku temu był przyjmowany z honorami przez szefa PE, antypolskiego zresztą, Martina Schulza, przez Donalda Tuska i innych unijnych nieświętych, dzisiaj nie tylko nie jest gościem na eurosalonach, ale wyciąga rękę po jałmużnę.
Teraz ob. Kijowski powinien zgłosić się do Urzędu Skarbowego i zapłacić podatek od darowizny, którą właśnie przyjął. Zrobił to?
Od nierobów przejdźmy do nielotów. Śmigłowce Caracale stoją unieruchomione we Francji i, jako żywo, przypominają zwykłe karakany. Ministrowie Macierewicz i Morawiecki (inny Mateusz!), którzy podjęli decyzję, żeby nie kupować francuskich śmigłowców okazali się prorokami. Prorok Antoni z prorokiem Mateuszem nie nabyli w imieniu polskiego podatnika helikopterów, które nawet w rodzimej Francji, przywiązującej wielką wagę do obronności (pierwsze miejsce w rankingu państw UE, Polska jest na trzecim, Niemcy na czwartym) nie są używane, bo tak cholernie dużo kosztuje ich obsługa. Totalna opozycja pewnie nawet wolałaby, żeby je kupić w charakterze makiet, boć to przecież przyjemnie popatrzeć. A rząd się uparł, że jednak atrap śmigłowców nie potrzebuje. Mając do wyboru kupić nieloty albo, póki co, nic nie kupić, to drugie rozwiązanie jest znacznie tańsze.
„Polityczna poprawność” w Polsce nakazuje kupić bardzo drogie – droższe niż sprzedawane do innych krajów i bardzo drogie w obsłudze – śmigłowce. Ale ponieważ rząd ich kupić nie chciał, to trzeba robić wszystko na przekór rządowi i uznać, że w sporze między polskim państwem a francuskim producentem rację mają Francuzi, a nie my. Taki to „urok” (na psa urok!) „politycznej poprawności”i totalnej opozycji.
Tyle, że owa political correctnessw jeszcze większym stopniu dominuje życie publiczne w Europie Zachodniej. Najnowszy przykład z Londynu, w którym niedawno byłem. Otóż sześć miesięcy po tragedii w tej metropolii – pożarze Grenfell Tower ‒w zasadzie nie pisze się w ogóle, że wielu mieszkańców tego nieszczęsnego wieżowca było muzułmanami, którzy po zmroku – bo Ramadan! ‒przyrządzali potrawy na oleju. Według ekspertów było to JEDNYM z powodów (choć nie jedynym), dla których tak błyskawicznie rozprzestrzeniał się tam ogień. Teraz political correctnesskaże w tej sprawie się nie odzywać czy wręcz przytakiwać ideologicznym zaklęciom, że to wszystko wina kapitalistów. Oczywiście Białych...
Zatem życzę Anno Domini 2018 bez „politycznej poprawności”!
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (27.12.2017)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka