Z Ryszardem Czarneckim (PiS), wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego rozmawia Łukasz Zboralski
Łukasz Zboralski: Politycy i postacie z polskiego życia publicznego stojące w opozycji do PiS krytykują posunięcia polskich władz na arenie europejskiej. Czy to jest wyjątkowe czy może znani politycy innych krajów też próbują rozwiązać wewnętrzne spory w taki sposób?
Ryszard Czarnecki: Jako historyk przypomnę, że w polskich dziejach istnieje tradycja odwoływania się do pomocy sąsiadów, sąsiednich monarchii, przy czym – wbrew myśleniu części osób – to uciekanie się do pomocy zewnętrznej bynajmniej nie ograniczało się do okresu PRL, gdy sowiecka władza przywieziona została na czołgach i zainstalowana z pomocą KGB. Te złe tradycje sięgają I RP i średniowiecza. Takich przykładów było wiele. Wszyscy pamiętamy Targowicę, ale w XVIII w. bardzo wiele polskich środowisk politycznych uciekało się po pomoc głównie Rosji ale też Prus. Czyli nihil novi sub sole.
A jak to wygląda u innych? Jako wiceszef Parlamentu Europejskiego prowadząc obrady nie raz oglądałem polemiki włosko-włoskie czy francusko-francuskie, podczas których opozycja atakowała rząd i odwrotnie. Nie ma jednak takiego kolędowania, jakie obserwujemy w UE z udziałem polskich polityków. Sytuacja, w której Unię Europejską traktuje się jako arbitra, jako sąd najwyższej instancji czy prokuratora – a tak jest to w polskim kontekście – nie występuje w przypadku polityków z innych krajów.
Dlaczego?
Bo ci politycy, którzy atakują władzę lub nie mogą pogodzić się z jej utratą, mają poczucie, iż chowanie się pod parasol UE, czy kreowanie swoistego meczu „rząd narodowy kontra Unia”, zapłacili by w swoim kraju wysoką cenę wyborczą.
Polska jest pewny wyjątkiem pod tym względem. W wielu krajach Europy Zachodniej opozycja stara się punktować u opinii publicznej pokazując, że owszem, krytykuje rząd za sprawy wewnętrzne, politykę gospodarczą, społeczną, ale w sprawach polityki zagranicznej stoi ramię w ramię z rządem. Unia nie jest piłką w politycznej rozgrywce dla opozycji w krajach Europy Zachodniej.
Ale może w Polsce jest to wyraz bezsilności – skoro wykorzystuje się wszystkie narzędzia np. w sporze o to, czy puszczę można wycinać, a minister i tak decyduje o wycince, to chyba tłumaczy w pewnym stopniu, że zainteresowani sprawą odwołują się np. do europejskich instancji?
To zacznę od ciekawostki, abstrahując od relacji władza-opozycja w Polsce. Pod względem skarg składanych do Trybunału w Strasburgu Polska jest obok Rumunii krajem o największej liczbie skarg i interwencji. To oznacza brak wiary w sądownictwo w naszym kraju – co z kolei akurat uzasadnia potrzeby reformy sądownictwa w Polsce, ale też widać w świadomości społecznej takie poczucie, że jak się tu czegoś nie załatwi, to może Europa nam to załatwi.
Zgadzam się, że jest to wyraz pewnej bezsilności opozycji. Jeśli nie potrafi się pozyskać poparcia wyborczego, ale też przecież jak widać przez dwa lata nawet sondażowego, to pozostaje „ulica” i „zagranica”. I kiedy ulica zawodzi, bo te protesty nie przekładają się w ogóle na jakąś polityczną dekompozycję, to tym bardziej pozostaje hasło „zagranica” i wycieranie sobie gęby – tu już dowolnie – a to Timmermansem, a to Bono i instytucjami takimi jak Komisja Wenecka, Rada Europy. Nie przeszkadza wówczas to, że sekretarz generalny Rady Europy Thorbjørn Jagland, który Polskę krytykuje, bardzo mocno był chwalony w Rosji i popierany przez Moskwę na to stanowisko. Nie przeszkadza, że Bono – choć przykro to mówić – był pieszczochem rosyjskich władz i jego zdjęcia z Miedwiediewem czy Putinem o czymś świadczą.
Wśród tych, którzy najbardziej są zaangażowani we włączanie „zagranicy” w spór z obecną władzą w Polsce jest Ryszard Petru, który niedawno po przyjęciu przez Sejm i Senat ustaw ws. reformy sądów napisał list „do przyjaciół na świecie” i zapraszał ich do polskiego Sejmu. Nie powinien tego robić nawet, gdy wielu ludzi naprawdę źle oceniło proponowaną reformę?
Partia pana Petru miała długo w sondażach 20-parę procent i wyprzedzała o parę długości PO. Ba, był jeden sondaż, gdzie przez chwilę wyprzedzała PiS. Potem nastąpiła katastrofa sondażowa i Nowoczesna jest regularnie nawet na czwartym i piątym miejscu, nawet za lewicą. Stare przysłowie mówi: tonący brzytwy się chwyta. A w przypadka Petru trzeba powiedzieć: tonący brzydko się chwyta. Z poczucia imposybilizmu powstaje chęć uciekania się pod obcy płaszcz i wynoszenia sporu wewnętrznego na forum międzynarodowe. Ciekawe jest też to, że Nowoczesna jest partią, która zgłosiła w grudniu 2015 r. na kongresie liberałów i demokratów ALDE akces do liberalnej międzynarodówki i została wiosną 2016 do niej przyjęta. I w ogóle w Polsce tego nie nagłaśniają wiedząc, że ludzie tu mają bardzo zły stosunek do formacji liberalnych. To śmieszne.
Najbardziej kłopotliwą sprawą wydaję się zajmowanie stanowiska w sprawach polskiej polityki przez Donalda Tuska. On piastuje eksponowane stanowisko w Europie, a jednocześnie to jemu na rzecz PiS wyborcy w kraju odebrali władzę. Czy szef Rady Europy szczególnie powinien się pilnować, co mówi?
Tuskowi należałoby dość często przytaczać powiedzenie: jak nie wiesz, jak się zachować, to zachowuj się przyzwoicie. Niestety wydaje się, że dla Tuska pojęcie „przyzwoitości jest pojęciem ze słownika wyrazów obcych. Jako wiceszef PE mogę powiedzieć, że Tusk łamie unijne prawo, które jednoznacznie stwierdza, że szefowie instytucji takich jak Komisja Europejska czy Rada Europejska – nie mogą być stroną w jakichkolwiek sporach politycznych wewnątrzkrajowych, w tym także we własnych krajach. A Donald Tusk ewidentnie to od dłuższego czasu czyni ustawiając się jako nie tylko recenzent ale wręcz uczestnik życia politycznego w Polsce. Uczestniczy zarówno w wymiarze publicznym jako krytyk rządu – do czego nie ma żadnej legitymacji formalno-prawnej, ale także jako człowiek, który usiłuje rozgrywać politykę wewnątrzkrajową, usiłuje budować swoją siłę polityczną czy też usiłuje mieszać w PO czy nowym ugrupowaniu – Europejscy Demokraci. To także wykracza poza jego mandat. A zwrócę uwagę, że jego jedyny poprzednik, bo ta funkcja istnieje od 2010 r., były premier Belgii Herman Van Rompuy nawet w okresie kilkunastu miesięcy, gdy w Belgii nie było rządu, nigdy się na tematy Belgii nie wypowiadał jako przewodniczący Rady Europejskiej i gracz polityczny we własnym kraju. Tusk robi co innego. Zaprzecza duchowi jak i literze prawa europejskiego.
To na tym forum europejskim powinniśmy się jakoś umieć bronić. Umieć niwelować to podkręcanie Timmermansa czy Schulza. Chyba nam to na razie za dobrze nie wychodzi…
Trzeba mocno podkreślać, kto to robi. Głównymi siłami, które atakują Polskę nie są jakieś bezpartyjne środowiska, jacyś wysocy urzędnicy wyłonieni w konkursach przez head hunterów. To są politycy lewicowi i liberalni. Tacy jak Frans Timmermans – polityk holenderskiej Partii Pracy, jak Martin Schulz – lider SPD w Niemczech, jak Heiko Maas – niemiecki minister sprawiedliwości. To politycy proweniencji lewicowej, którzy nie mogą przeboleć, że Polska jest jedynym z 28 krajów członkowskich UE, gdzie nie ma lewicy w parlamencie narodowym. A w wielu krajach są nawet dwie partie lewicowe w parlamentach. Tak jest choćby w Republice Czeskiej, gdzie są socjaliści i komuniści, w Grecji, Hiszpanii, Portugalii. W Polsce tego nie ma i lewica nie jest w stanie ukryć wściekłości z tego powodu. Podobnie jak liberałowie. Bo jest trzecia kadencja PE z udziałem Polski i tylko w jednej kadencji była malutka grupa polskich liberałów. Przewodniczącego liberałów europejskich Guy Verhofstadta bardzo uwiera fakt, że liberałowie w Polsce są tak przeraźliwie słabi. A więc jest ewidentny ideologiczny background tych ataków na Polskę. W dodatku nasz kraj stał się krajem o wysokim stopniu rozwoju gospodarczego. Jesteśmy w absolutnej czołówce pod względem PKB per capita w I kwartale i pierwszym półroczu tego roku. Rośniemy ekonomicznie ale i politycznie – jako naturalny lider nowych krajów UE i państw naszego regionu. Staliśmy się swojego rodzaju playmakerem regionalnym i konkurencją. Z tego, który na propozycje Brukseli i Berlina mówił „yes, yes, yes” staliśmy się krajem prowadzącym własną grę. Kraje Europy Zachodniej do tego nie były przyzwyczajone. Poprzedni rząd naszych zachodnich partnerów od tego odzwyczaił. Polska była pasem transmisyjnym dla Niemiec, Francji czy Brukseli. To się skończyło. I te kraje reagują czasem na zasadzie odruchu Pawłowa dość emocjonalnie. Bo to bardzo boli. I to jest drugie dno tego ataku na Polskę oprócz politycznej nienawiści liberałów i lewicy.
*wywiad ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy” (07.08.2017)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka