Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
281
BLOG

Życie po Brexicie – rozliczenia i scenariusze przyszłości

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Brexit Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Stał się najgorszy z możliwych scenariuszy: Premier Jej Królewskiej Mości David Cameron, który dotąd wygrywał wszystko, co miał do wygrania – niespodziewanie wybory na lidera partii (był najmłodszym kandydatem), wybory parlamentarne i wreszcie referendum w Szkocji – tym razem przelicytował. Gdy wyszedł z inicjatywą referendum w sprawie „być albo nie być” Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej z UE, chwalono go jako polityka, który rzekomo umiejętnie spacyfikował silne eurosceptyczne skrzydło własnej Partii Konserwatywnej. Tymczasem okazało się, że tylko kupił czas, niczym jego poprzednik na 10, Downing Street z czasów tuż przed drugą wojną światową – Neville Chamberlain. Ten historyczny błąd Camerona zakończy się oczywiście jego dymisją, a jego miejsce zapewne zajmie, od dawano przyczajony w blokach startowych, poseł do House of Commons, a jeszcze przed chwilą charyzmatyczny mer Londynu Boris Johnson, absolwent Oxfordu, znany wówczas z rozrywkowego trybu życia.

Kiedy i jakie wnioski z „brytyjskiej lekcji”?

Jednak ważniejsze od zapowiedzianego już ‒ i prawdę mówiąc spodziewanego niezależnie od wyników referendum (sic!) ‒ odejścia Camerona i ambicji Johnsona ważniejsze jest wyciągniecie wniosków z „brytyjskiej lekcji” oraz nakreślenie scenariusza przyszłości Unii Europejskiej.

Jakie płyną wnioski z Brexitu? Kto zawinił? Co się stało? Pewien holenderski polityk powiedział do mnie (z oburzeniem), że w piątkowy poranek po Brexicie niemiecki dziennikarz przeprowadzający z nim wywiad rzucił, wzruszając ramionami: „to jest brytyjski problem”. Mój interlokutor z Królestwa Niderlandów wściekł się i powtarzał co chwila, że jest to wymowny i kolejny przykład „niemieckiej arogancji”. Miał rację ‒ to bowiem przede wszystkim europejski ból głowy, nasz, wspólny, a nie wyłącznie brytyjski. No, właśnie, jeżeli elity europejskie będą po „czarnym czwartku” wyciągać wnioski podobne do tego, na który zdobył się teutoński żurnalista, to znaczy, że niczego się nie nauczyły i niczego nie zrozumiały. Brytyjczycy, przy świetnej frekwencji (głosowało prawie trzy czwarte uprawnionych do głosowania), zagłosowali za „gestem Kozakiewicza” wobec Brukseli nie tylko dzięki wieloletniej oszalałej „euronegatywistycznej” propagandzie tamtejszych tabloidów (ich większości, mówiąc precyzyjnie), ale w wielkiej mierze również dzięki poważnym błędom po stronie UE.

Brytyjskie błędy, unijne winy

Jakie błędy popełniła Unia Europejska? Z jednej strony bogatej Wielkiej Brytanii, która w dużej mierze dzięki własnej walucie i nieobecności w „eurolandzie” raczej suchą nogą przeszła przez kryzys, nie podobało się to, że musi płacić za długi Grecji oraz Cypru, a także być przygotowana na bycie „strażą pożarną” także ewentualnie wobec Hiszpanii, Portugalii czy Włoch. Bogaty biednego nie zrozumie, a jeśli nawet nie podzielamy tego myślenia wielu Niemców (sic!) i Brytyjczyków, nie możemy negować, że takie nastroje w tych społeczeństwach były. Ale to bezceremonialne wtrącanie się przez Brukselę w wewnętrzne kraje poszczególnych krajów członkowskich, próby przyjmowania coraz większej liczby kompetencji przez Brukselę (w politycznej praktyce, w gruncie rzeczy przez Berlin), rozdęta eurobiurokracja, kosztowne agendy i instytucje unijne, wszystko to powodowało, że eurosceptycyzm a w zasadzie euronegacjonizm na wyspach Brytyjskich narastał. Przy okazji Brytyjczycy niesłusznie – ale jednak... ‒ przypisywali UE inne nieszczęścia. Mówiąc wprost, nasilenie ataków terrorystycznych było w kampanii wykorzystywane przez zwolenników Brexitu, choć jako żywo miały też one miejsce w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej czy w USA – nie są one przecież w jakiś szczególny sposób związane z UE, tylko z ofensywą islamskiego terroryzmu uderzającego w Zachód jako taki. Brytyjczycy obwiniali też Unię o nadmierną emigrację, w dużej mierze słusznie, choć też nieco demagogicznie, skoro nie są częścią strefy Schengen i mają dużo szczelniejszy kordon graniczny ‒ jako wyspa ‒ niż kraje tę strefę tworzące.

Czy Unia wyciągnie wnioski ze swoich błędów? Szczerze mówiąc, to wątpię, a jeżeli wyciągnie, to raczej zupełnie odwrotne niż te, których przyjęcia wymagałaby pewna elementarna logika. Gdy po odrzuceniu nieszczęsnego, propagandowego tzw. Traktatu Konstytucyjnego na drodze referendum we Francji i Królestwie Niderlandów, Komisja Europejska ogłosiła ‒ jak zwykle z wielkim przytupem, Plan „D” ‒ przy czym chodziło o „D” jak Democracy– niektórym wydawało się, że rzeczywiście jest nadzieja na „więcej demokracji” w Unii Europejskiej i konsultacje z obywatelami krajów członkowskich Unii. Były to jednak płonne nadzieje, bo unijne elity zapomniały o owym Planie „D” jeszcze szybciej niż o nieszczęsnym pośmiewisku zwanym „Strategią Lizbońską” (przewidywała, że w 2010 roku Unia zrówna się z USA pod względem rozwoju gospodarczego...). Prawdziwym wszak, a nie deklarowanym programem „reformy Unii” miało być pogłębienie integracji, federalizacja, przyśpieszenie i zwiększenie skali przekazywania kompetencji państw narodowych do Brukseli (w politycznej praktyce do Berlina) czyli klasyczna „ucieczka do przodu”. Jestem, niestety, święcie przekonany, że ten sam wariant zastosują unijne elity (w tym elity największych bądź najbogatszych państw członkowskich UE) także i tym razem. Oni będą twierdzić, że wyciągnęli wnioski z brytyjskiej lekcji, a my będziemy wiedzieć, że to kolejna „ściema” i „gra pozorów”.

Co powinna robić Polska?

Jakie zatem są scenariusze przyszłości Unii bez Wielkiej Brytanii? Po pierwsze, rozwód potrwa dwa lata i nie musi odbywać się w atmosferze awantur i zemsty. W interesie obu stron jest „aksamitny rozwód” i dogadanie się w kwestiach gospodarczo-finansowo- handlowych, aby owo rozwodzące się brytyjsko-unijne małżeństwo poniosło jak najmniejsze straty ekonomiczne. To jest możliwe, jeśli obie strony będą wystrzegać się emocji negatywnych – które skądinąd znacznie bardziej grożą Unii. Narzuca się w oczywisty sposób „model norweski” jako przykład optymalnej, korzystnej koegzystencji bogatego państwa spoza Unii z Brukselą. Takie pokojowe rozstanie i przyszła „pokojowa koegzystencja” może w przyszłości umożliwiać – co bardzo mocno podkreślam, wbrew Jean-Claude'owi Junckerowi – możliwość ponownego referendum. Na pewno nie odbędzie się ono ani za obecnego rządu brytyjskiego, ani za obecnej kadencji Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, która kończy się w połowie 2019 roku. O takiej możliwości mówił mi bardzo znany – na szczeblu międzynarodowym ‒ polityk brytyjski już w feralny piątek rano, gdy okazało się, że Brexit stał się faktem.

Trzeba bardzo uważać z pojawiającymi się koncepcjami wspólnej unijnej polityki obronnej, bo choć idea sama w sobie nie jest grzeszna, to jednak może być wykorzystana przez niektóre kraje jako swoista alternatywa dla NATO. Takie pomysły mogą pojawić się po Brexicie jako przykład wzmożonej eurointegracji – a na pewno nie leżeć to będzie ani w interesie Polski, ani naszego regionu Europy, ani szerzej bezpieczeństwa europejskiego. Chyba, żeby potraktować to jako koniunkcję wobec działań Paktu Północnoatlantyckiego, ale wówczas wymaga to bardzo sprecyzowanych planów, a nie tylko papierowo-propagandowych idei. Brexit powinien być momentem przełomowym dla kraju „nowej Unii” (może bez Malty i Cypru) do zacieśniania współpracy, aby uniemożliwić „starej Unii” ‒ czy też nawet szóstce państw, które zakładały Europejską Wspólnotę Węgla i Stali, a potem EWG ‒ powrót do idei Europy karolińskiej czyli w praktyce „wąskiej Europy” będącej jądrem formalnie egzystującej Unii Europejskiej. To powinno dziś być głównym zadaniem polskiej dyplomacji, która podtrzymując świetne relacje z Londynem, aktywizując kooperację z krajami bałtyckimi, intensyfikując aktywność Grupy Wyszehradzkiej czy otwierając się na współpracę z Bałkanami i Skandynawią, powinna też ożywić na naszych warunkach, Trójkąt Weimarski i być w nim przedstawicielem całej „nowej Unii”, a więc 11 państw, które przystąpiły do UE na początku 2004 roku.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (27.06.2016)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka