Znany telewizyjny dziennikarz turecki, autor wywiadów z prezydentami, premierami i szefami MSZ powiedział mi dopiero co, że choć krytykował jeszcze niedawno poprzedniego szefa unijnej dyplomacji, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Hiszpana Josepa Borrella to teraz zmienia zdanie. Dodał zgryźliwie, że w porównaniu z estońską następczynią to Hiszpan (Katalończyk) "doprawdy jest Kissingerem”. To nie pierwsza już krytyka Kaji Kallas, byłej premier Estonii ,a obecnie HR (od Hight Representantive) czyli, jak to określają niektórzy euroentuzjaści „ minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej” . Formalnie stanowisko to nie istnieje, ale dla co poniektórych funkcja ta brzmi ładnie,ale też właściwie ideologicznie,choć faktycznie UE nie jest państwem,nie ma rządu,a więc i MSZ i jego szefa.
Warto zastanowić się nad tym dlaczego ekspremier Kallas budzi u progu swojej pięcioletniej kadencji, po ledwie czterech miesiącach urzędowania ( od 1 grudnia 2024) tak sceptyczne opinie. Na pewno czuje zagrożenie ze strony Rosji i lepiej „rozumie” Moskwę niż jej poprzednicy czyli Hiszpan i Włoszka Federica Mogherini. Tyle, że po to ją właśnie wybrano, aby wniosła do kierownictwa Komisji Europejskiej więcej realizmu wobec Federacji Rosyjskiej. Jednak reprezentantka kraju, który liczy nieco ponad milion mieszkańców nie ma specjalnie silnej pozycji w KE. Stara się to nadrobić będąc bardziej "papieska od papieża", a raczej bardziej mainstreamowa niż mainstream. Bo chyba stąd się biorą jej krytyczne wobec prezydenta Trumpa wypowiedzi. Można by rzec: „miej proporcje Mocium Pani” ,bo doprawdy przedstawicielka kraju, który liczy ponad 300 razy mniej obywateli (!) niż ojczyzna Trumpa „stawiająca” amerykańskiego prezydenta do pionu -to śmiech na miedzynarodowej sali. Donald J. Trump pewnie o tym nie wie, a jak by wiedział, to by wzruszył ramionami. Jednak to wpisywanie się przez wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej do chóru przeciwników Białego Domu jest poważnym błędem. Akurat politycy z naszego regionu Europy powinni dbać o to, aby wahadło polityki międzynarodowej w Brukseli/ UE wychylało się za Waszyngtonem, a nie przeciw niemu. Na zdrowy rozum powinniśmy zostawić obsesyjną krytykę Stanów Zjednoczonych Ameryki tradycyjnym unijnym „amerykanofobom” czyli Berlinowi i Paryżowi. Szkoda , że pani z Tallina nijak tego zrozumieć nie potrafi.
*Atykuł ukazał się na portalu "Wpolityce"
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka