Wojna celna albo gospodarcza ( jak zwał , tak zwał) na linii Stany Zjednoczone Ameryki- Unia Europejska - choć nie jest to jedyna wojna ekonomiczna prowadzona przez USA - może mieć daleko idące konsekwencje. Słyszymy i czytamy głosy ekspertów, czasem polityków, którzy podnoszą przede wszystkim aspekty ekonomiczne tego konfliktu. Niesłusznie. To niepełny, a więc jednak nieprawdziwy obraz rzeczywistości. Czas zwrócić uwagę na konsekwencje geopolityczne. Nie sposób bowiem oddzielić kwestii ceł, handlu, gospodarki od stricte polityki międzynarodowej.
Na tej wojnie na krótką metę Waszyngton zyska. Zapewne zyska również prezydent Donald J. Trump- mowa o sondażach oraz poczuciu amerykańskiego podatnika-wyborcy, że Trump to wyjątkowy gość, który jako jedyny czy jeden z nielicznych spełnia obietnice wyborcze i dotrzymuje słowa.
Na dłuższą jednak metę w euroatlantyckiej wojnie na cła nie będzie zwycięzców. Ten konflikt to całkowite zaprzeczenie modelowej „Win-win situation”. Waszyngton wytacza tę wojnę a Bruksela na nią odpowiada wyciągając najcięższe kolumbryny (które czasem okazują się kapiszonami), odsądzając Trumpa i Biały Dom od czci i wiary oraz polując na Elona Muska - bo na nim wziąć sankcyjny odwet jest najłatwiej. Tu dodam, że akurat w tej kwestii to UE rozpoczęła wojenkę z Muskiem, bo przecież pod różnymi pretekstami, ale w gruncie rzeczy za wsparcie Donalda Trumpa wytoczyła mu postępowania już w trakcie kampanii wyborczej, na przełomie lata i jesieni ubiegłego roku, a nie tylko ,na zasadzie reakcji, dopiero teraz.
Patrząc jednak szerzej i w wymiarze „long term” ,długiego dystansu, amerykańsko- europejska wojna celna/ekonomiczna wydaje się być zła dla obu stron, a jej prawdziwym beneficjentem jest, cierpliwie rozgrywająca długi mecz na geopolitycznej szachownicy, Chińska Republika Ludowa. Oto bowiem otwiera się dla Pekinu historyczna sposobność zakopania rowów, podziałów między Chinami a Unią Europejską. O ile bowiem jeszcze kilka lat temu Niemcy z Francuzami a ściślej ich liderzy Olaf Scholz i Emmanuel Macron ścigali się kto pierwszy przyjedzie do Chin i jak duży pakiet inwestycyjno- eksportowy stamtąd wywiezie, o tyle w kilkunastu ostatnich miesiącach Bruksela względem „Państwa Środka” coraz bardziej śpiewała w jednym chórze z Amerykanami. Zapewne jedną z głównych przyczyn był fakt przegrania przez Berlin wyścigu z Pekinem o zawładnięcie światowego, a zwłaszcza europejskiego rynku samochodów elektrycznych oraz wiatraków OZE. Liczył się wszak efekt. Teraz powstała nawet nie tyle szczelina, co wyrwa w tym euroatlantyckim murze na tyle duża, że może nastąpić próba geopolitycznego „shiftu”, a już na pewno pogoda na większą współpracę gospodarczą miedzy Chinami a Unią.
Na koniec jedna uwaga do sztambucha tym, którzy z przerażeniem podliczają koszty wojny celnej USA-UE czy USA -Reszta Świata. Przykład gospodarki Rosji objętej częściowymi sankcjami w latach 2014-2022 , zwłaszcza tamtejszego przemysłu spożywczego pokazuje, że zablokowanie importu - w tym przypadku jego ograniczenie ze względu na cła - może zmusić do uruchomienia czy ożywienia produkcji krajowej czy kontynentalnej w poszczególnych sektorach. Zatem, przynajmniej po części, ten wojenny medal może mieć niespodziwanie dwie strony. To jednak nie przeczy tezie ,że chiński smok wydaje się kontent z rozwoju sytuacji.
*Artykuł ukazał się w dwutygodniku "Prawda jest ciekawa"
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka