Ostatnia przed Świętami Wielkanocnymi sesja Parlamentu Europejskiego w Strasburgu miała – być może niezamierzone przez władze PE – akcenty humorystyczne. Oto bowiem europarlament zajął się „Sytuacją pracowników akademickich i naukowych w USA i jej wpływem na wolność akademicką”. Z oświadczenia Komisji Europejskiej i poniedziałkowej debaty wynikało, że ten okropny Trump tłumi swobodę uczelni i naukę w Stanach Zjednoczonych. To klasyczny przykład „Trumpofobii”, modnej w Europie Zachodniej. W sytuacji, gdy jedność transatlantycka jest potrzebna, jak być może nigdy dotąd unijny establishment usiłuje zrobić z prezydenta największego mocarstwa świata swoista tarczę strzelniczą. Robi to jedna z głównych instytucji UE,podczas gdy w państwach członkowskich Unii, także w Polsce, na porządku dziennym jest odwoływanie różnych wykładów i spotkań na uczelniach wyższych ze względu na "polityczną poprawność" i niechęć do np. prawicowych polityków, dziennikarzy czy naukowców.
Kolejny trochę zabawny, trochę smutny, a trochę straszny moment podczas tej sesji PE to debata na temat „zapewnienia pluralizmu demokratycznego”. Odbyła się ona dokładnie tego samego dnia, gdy we Francji wymiar sprawiedliwości przesądził, że w najbliższych wyborach prezydenckich w tym kraju nie wystartuje zdecydowany lider sondaży Marine Le Pen. W ojczyźnie Macrona postawiono wszystko na głowie, bo rada konstytucyjna kierowana przez byłego szefa izby niższej parlamentu (oczywiście z partii Emmanuela Macrona) uznała, że wystarczy wyrok skazujący polityka już w pierwszej instancji, aby już nigdzie nie mógł wystartować. Tym, co stało się nad Sekwaną i Loarą, podobnie, jak unieważnieniem wyborów prezydenckich w Rumunii w zeszłym roku i wyeliminowaniem przez aparat państwowy głównego kandydata na prezydenta tego kraju – europarlament się nie zajął, za to woli powtarzać slogany o „pluralizmie demokratycznym”.
Charakterystyczne też, że PE uchyla immunitety przede wszystkim prawicowym politykom – i nie widzi w tych skrajnie politycznych decyzjach, oczywiście inspirowanych w poszczególnych państwach członkowskich UE - niczego moralnie wątpliwego.
Debatowano też o „Prawach czlowieka i demokracji na świecie” oraz związanej z tym polityce Unii. Rzecz w tym, że Bruksela gorliwie troszczy się o demokrację na innych kontynentach, a tymczasem nie reaguje, gdy pod jej nosem ta demokracja jest uśmiercana, jak w Rumunii i Francji. Podobnie, jak ewidentnie ograniczane są prawa człowieka w Polsce.
Jednak jedna debata była na pewno potrzebna – w przeciwieństwie do poprzednich. Chodzi o „Celowe ataki na chrześcijan w Demokratycznej Republice Konga: obrona wolności religijnej i bezpieczeństwa”. Tylko dlaczego liberałowie w Parlamencie Europejskim, a więc frakcja ściśle związana z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, robiła wszystko, aby do tej debaty nie dopuścić? Sytuacja, w której niektórzy liberalno-lewicowi europarlamentarzyści bardziej zajmują się obroną praw psów, a nie chcą słyszeć o prawach naszych braci w wierze – chrześcijan jest sytuacją nie tylko skandaliczną, ale także jakże żenującą.*Artykuł ukazał się w "Gazecie Olsztyńskiej"
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka