We wrześniu 2024 roku, gdy dogorywała tzw. pierwsza komisja Ursuli Gertrud von der Leyen w Strasburgu odbywało się jedno z pierwszych posiedzeń nowo ukonstytuowanej Komisji Kontroli Budżetu Parlamentu Europejskiego (w skrócie określanej jako CONT od angielskiego słowa "control" i francuskiego "controle"). Komisję tę znam bardzo dobrze, bo przez 15 lat byłem jej członkiem, ale co więcej :także koordynatorem z ramienia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów(ECR). Na owym rutynowym, ale jak się okazało historycznym posiedzeniu swój coroczny raport o funkcjonowaniu Komisji Europejskiej przedstawiał Europejski Trybunał Obrachunkowy / ETO (European Court of Auditors / ECA). Czynił to jego szef Irlandczyk Tony Murphy. Sprawozdanie to było miażdżące dla jednego dwóch najważniejszych organów Unii Europejskiej -właśnie Komisji. Irlandzki szef Trybunału, którego siedziba mieści się - podobnie jak osławionego w kontekście Polski Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej / TSUE (czyli dawnego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości / ETS) w Luksemburgu - przedstawił pogłębione analizy z których wynikało, że za niespełna cztery lata Unii grozi...bankructwo! Dodam jedynie, że Mr Murphy nie jest politykiem, jak poprzedni szef tego unijnego "NIK-u" Niemiec, były poseł CDU do Bundestagu i wieloletni poseł do europarlamentu Klaus Heiner Lehne. Irlandczyk to typowy "civil servant", bezpartyjny urzędnik, choć otoczony w luksemburskim Trybunale wieloma politykami (Polskę reprezentuje tam były poseł PiS Marek Opioła, a jego poprzednikiem był ekseuroposeł Janusz Wojciechowski, a jeszcze wcześniej nasz kraj reprezentował tam były poseł i wiceminister SLD Jacek Uczkiewicz). Zatem raport irlandzkiego szefa Europejskiego Trybunału Obrachunkowego wolny był od jakiegoś politycznego resentymentu, porachunków czy patrzenia przez partyjne okulary. Podał fakty, liczby i symulacje, z których wynikało, że w 2028 Komisja Europejska będzie po prostu... niewypłacalna. Jednak nawet nie to było najbardziej szokujące - choć oczywiście był to dla euroentuzjastów czy unijnego establishmentu nawet nie tyle zimny prysznic, co oberwanie lodowatej chmury. Największym wstrząsem była jednak reakcja przedstawiciela Komisji Europejskiej. Reprezentował ją najbardziej doświadczony ze wszystkich 27 komisarzy , Austriak Johannes Hahn, który w Komisji Europejskiej był już trzecią kadencję (rozpoczął "zbawianie" UE już w 2009 roku). Bardzo rzadko się zdarza, aby reprezentant danego państwa był w KE więcej niż dziesięć lat. Zwykle żywot komisarzy jest krótki: są przeważnie jedną pięcioletnią kadencję i zmieniają się bądź wtedy, gdy partia która ich delegowała przegrywa wybory bądź gdy wypadają z partyjnych / wodzowskich łask, nawet jeśli ich formacja ponownie wygrywa (to był przypadek węgierskiego komisarza Tibora Navracicsa, który z pupila Victora Orbana stał się jego wrogiem- reprezentował on rząd FIDESZu w kadencji KE 2014-2019). Skierowany na "odcinek unijny" przez Austriacką Partię Ludowa (Ostereichische Volks Partei) Herr Hahn był, przyznajmy, jednym z bardziej merytorycznych komisarzy i może dlatego uznał, że nie musi się wykazywać euroentuzjastyczną nadgorliwością czy podlizywać mainstreamowi . To chyba był powód, trzeba to powiedzieć,że Austriak nie atakował Polski po przejęciu władzy przez PiS jesienią 2015 roku. Co więcej: był tym komisarzem,który pytany przez dziennikarzy w kontekście konfliktu UE z Rzeczypospolita nie wchodził w buty Czeszki Very Jourowej, Belga Didiera Reyndersa czy Włocha, ekspremiera Italii,Paolo Gentiloniego , którzy swoją pozycję polityczną w Brukseli budowali na frontalnym atakowaniu demokratycznie wybranych polskich władz - oczywiście pod hasłem walki "o demokrację". Hahn był inny: on "nie musiał" i o Polsce oraz o szczególnie grożących nam karach finansowych i innych restrykcjach wypowiadał się bardzo powściągliwie. Tym razem -w kontekście bankructwa UE i to już w roku 2028 - też zaskoczył. Oczekiwano, że ostro zdementuje, oburzy się, zdecydowanie zaprzeczy, bo jakże to Unia Europejska miałaby ogłosić niewypłacalność niczym pierwsza lepsza firma, która na próżni liczyła na pomoc Brukseli po pandemii COVID -19. Tymczasem komisarz Hahn -którego teką w KE były wtedy właśnie sprawy budżetowe - stwierdził miękko, że...dane te można różnie interpretować. Jednocześnie owych katastroficznych liczb i danych w ogóle nie podważył. Dopiero wtedy niektórym włączyły się czerwone -albo raczej niebieskie z żółtymi gwiazdkami -lampki.
Z raportem ETO i wypowiedziami komisarza Piotra Serafina współbrzmią także ostatnie - sprzed miesiąca - dość pesymistyczne wypowiedzi niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli Gertrud von der Leyen. Nie tylko zresztą to, co ona mówi, ale także co - z rozpaczy - robi. Jej ostatnia inicjatywa , roztrąbiona w obecności francuskiej prezes Europejskiego Banku Centralnego (z siedzibą we Frankfurcie nad Menem) Christine Lagarde dotyczy powołania kolejnego unijnego funduszu -tym razem "oszczędnościowo- inwestycyjnego" - który formalnie ma być utworzony jeszcze w marcu 2025 roku. Co jednak najciekawsze i najbardziej znamienne to fakt,że na ten nowy fundusz pod patronatem UE mają złożyć się także ulokowane dotąd w bankach oszczędności .... osób fizycznych. Zatem przed bankructwem mają Brukselę ratować przysłowiowy pan Kowalski z przysłowiowym Monsieur Dupontem i ich odpowiednicy z pozostałych 25 krajów UE. Frau von der Leyen nawet już nie kryje, że prywatne oszczędności ( czy aby gwarantowane ?) mają uratować bankruta czyli Unię. Sięgnąć do prywatnych kieszeni - ta metoda opatentowana przez komunistów z górą sto lat temu - ma dziś uratować UE i unijny establishment. Historia zatoczyła koło : dawni internacjonaliści stali się wzorem dla nowych internacjonalistów, którzy ochoczo weszli w ich wiekowe , kosmopolityczne buty. Historia powtarza się jako farsa - ale znów kosztem ludzi i narodów... (Fragmenty przygotowywanej do druku książki Ryszarda Czarneckiego o kryzysie Unii Europejskiej)
Artykuł ukazał się na portalu "Wprost"
Komentarze
Pokaż komentarze (2)