Unia Europejska chce zbawiać świat, choć sama z sobą nie może sobie poradzić. Świadczy o tym choćby porządek obrad zakończonej dopiero co marcowej sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. .
Oto Parlament Europejski głosuje rezolucję o „Potrzebie unijnego wsparcia na rzecz sprawiedliwej transformacji i odbudowy w Syrii” - w sytuacji ,gdy ma cały czas fatalne relacje z głównym rozgrywającym w tejże Syrii czyli Turcją. Relacje Brukseli z Ankarą nie polepszyły się ani na jotę od czasu zmiany władzy w Damaszku. Tymczasem Stany Zjednoczone Ameryki natychmiast po przewrocie w Syrii, obaleniu prezydenta Baszszara al-Asada i dojściu do władzy islamskich fundamentalistów diametralnie zmieniły politykę wobec Turcji. O ile prezydent Joseph R. Biden był krytykiem Erdogana, o tyle jego pragmatyczny następca Donald J. Trump zupełnie „przełożył wajchę”: postawił na Erdogana i publicznie uznał, że to Turcja ma klucz do rozwiązania sytuacji w Syrii. Natomiast UE dalej w tej kwestii przypomina nieruchawy transatlantyk, który potrzebuje bardzo dużo czasu ,aby dokonać zwrotu. I traci w porównaniu z szybkim amerykańskim ścigaczem.
Europarlament wykrztusił z siebie kolejną rezolucję w sprawie sytuacji w Strefie Gazy. Debata na ten temat odbywa się niemal na każdej sesji PE. Tyle, że brukselsko- strasburgski parlament stoi w rozkroku i tak naprawdę nie może się zdecydować czy bliżej mu do Izraela czy do Palestyńczyków. USA już wybrały, a prezydent Trump tylko "podkręcił" politykę w tej kwestii swojego poprzednika. Tymczasem Unia Europejska znajduje się na bliskowschodnich schodach , ale tak naprawdę nie wiadomo czy po nich wchodzi czy też schodzi, niczym w anegdocie o pewnym znanym polskim polityku.
W agendzie PE pojawiła się też Kanada. Bynajmniej jednak nie w wymiarze strategicznym: w kontekście trzęsienia ziemi w relacjach Waszyngton- Ottawa. Nie: UE pochyliła się nad Krajem Klonowego Liścia w kontekście umowy kanadyjsko- unijnej o przekazywaniu i przetwarzaniu danych przez przewoźników lotniczych. To oczywiście sprawa jakoś tam ważna, choć dość techniczna, a UE w ten sposób pokazuje, że patrzy tylko pod nogi i na szczegóły a nie chce patrzeć horyzontalnie i włączyć się do dużego meczu. Dla Unii ,jak widać, wystarczą małe gierki.
Parlament Europejski pochylił się też z troską nad demokracją i prawami człowieka w Tajlandii, Sudanie oraz Azerbejdżanie ,a także Bośnią i Hercegowiną - sztucznym państwie stworzonym przy wydatnym udziale UE. To spora agenda jak na organizację, która według oficjalnego raportu unijnego NIK-u czyli Europejskiego Trybunału Obrachunkowego może ogłosić już za trzy lata (2028) bankructwo...
Charakterystyczne, że tak uwrażliwiony na problemy Tajlandii i Sudanu europarlament nawet nie zająknął się o gigantycznych manipulacjach wyborczych w swoim kraju członkowskim czyli w Rumunii. Trawestując słowa poprzedniego szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckera: „A bo to Unia”...
*Artykuł ukazał się na portalu "Wpolityce.pl"
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka