Gdy pod koniec zeszłego sezonu Ekstraklasy pisałem z lekką szyderą, że nikt nie chce zdobyć tytułu piłkarskiego mistrza Polski – co oczywiście było nieprawdą, bo co najmniej siedem klubów chciało, ale przez wiele kolejek żaden nie potrafił – to nie myślałem, że minie rok, a ja będę zmuszony pisać znowu to samo.
W ostatniej kolejce najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce jedyne zwycięstwo odniosła drużyna, która zajmowała przed weekendem szóste miejsce. Pierwszych pięć jakby były w zmowie albo uznały, że oto jest czas na pokazanie piłkarskiej solidarności i traciły punkty aż miło. A raczej dla nich… niemiło. A to oznacza, że teoretycznie mistrzem kraju może być zespół, który w pierwszych dwóch kolejkach piłkarskiej „wiosny”, która oczywiście rozgrywana jest zimą, zdobył raptem jeden punkcik – mowa o warszawskiej Legii. A może też ten tytuł zdobyć po raz pierwszy w swojej historii najlepsza drużyna ligi po przerwie, czyli szczecińska Pogoń, która wygrała przekonywająco dwa razy z rzędu i na razie w tym roku jako jedyna (!) ma komplet punktów.
Na końcu tabeli przetasowania odnoście trzeciego spadkowicza, ale jedna rzecz jest niezmienna: „czerwona latarnia”, czyli Śląsk Wrocław. W poprzednim sezonie ten klub był wicemistrzem Polski, a dwa sezony wstecz cudem uratował się przed spadkiem. Zdaje się, że limit cudów został w przypadku WKS-u wyczerpany. Nie pomaga trzeci już w tym sezonie trener ani drugi dyrektor sportowy.
Ta piłkarska sinusoida: w jednym sezonie walka, żeby nie spaść, w kolejnym walka o tytuł mistrza, w kolejnym znowu walka żeby nie spaść, jest dobra może dla scenarzystów filmów o piłkarskich horrorach, ale na pewno nie na siły kibiców ze stolicy Dolnego Śląska.
Smutno się to ogląda komuś, jak ja, kto ileś godzin życia spędził na meczach na dawnym stadionie Śląska we Wrocławiu przy ulicy Oporowskiej.
Już za chwilę zaczną się – po przerwie - rozgrywki europejskich pucharów, gdzie mamy aż dwa kluby, czego najstarsi z nas nie pamiętają. Z tych dwóch klubów lepiej na razie prezentuje się drużyna z Białegostoku, ale to niewiele znaczy. Legia nie dokonała, póki co żadnych transferów pod kątem rundy wiosennej, a jeśli nawet w ostatniej chwili ich dokona, to zawodnicy ci nie zagrają w europucharach, bo termin zgłoszenia nowych graczy minął.
Na razie po boisku w barwach warszawskiego klubu biega puszczany z ławki Czech Tomas Pekhardt, który sprawia wrażenie, że mógłby jeszcze błysnąć w lidze oldbojów, ale na pewno już nie w Ekstraklasie.
Znam zasługi tego króla strzelców dla Legii, ale widzę jaki dorobek – a raczej brak dorobku – ma w tym sezonie. Jego powrót miał, jak widać, charakter sentymentalny, a nie merytoryczny.
Tym razem piłka zdominowała mój felieton, ale – powtórzę – jak nikt nie chce być mistrzem Polski…
Artykul ukazal sie w Gazecie Olsztynskiej
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport