Nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi tęsknią do „utraconego raju”. Oto bowiem przez dwie i pół dekady – z krótkimi wyjątkami - po upadku komunizmu, Polska była krajem dla nich wręcz idealnym. Nad Wisłą, Odrą, Wartą, Bugiem i Narwią istniał duży, jak na warunki europejskie, 38-milionowy rynek zbytu. Z powodu wysokiego bezrobocia, trudnej sytuacji mieszkaniowej, materialnej oraz braku perspektyw miliony Polaków wyjeżdżało do pracy sezonowej, a często na stałe do państw Europy Zachodniej, będącą wspaniałą, z punktu widzenia Niemiec i Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch , krajów Beneluxu i Austrii (listę można ciągnąć) „tanią siłą roboczą”, jak to mało elegancko określano. Cóż, dla Zachodu to było Eldorado. Polacy kupowali wszystko, nawet jeśli produkty tych samych koncernów żywnościowych były gorszej jakości, a często droższe od swoich odpowiedników – tych samych towarów, z tych samych firm na zachód od Odry.
Mamy tańczyć, jak unijne skrzypce zagrają? Nie ma zgody!
Większość rządów III RP „nie podskakiwała”, w polityce zagranicznej, kierowała się starą polską zasadą: „Pokorne ciele dwie matki ssie” i generalnie występowała na pozycji klienta oraz swoistego „yes-mana”, który na wszystkie propozycje Brukseli czy Berlina się zgadza. Politycy z Polski, którzy nie prowadzili polityki samodzielnej i inwestowali w dobre relacje osobiste z przywódcami Niemiec, czy szerzej: UE, a nie walczyli o interes kraju, byli nagradzani zarówno tytułami doktoratów honoris causa zachodnich uniwersytetów, nagród przyznawanych przez zwłaszcza niemieckie i austriackie fundacje, ale też po prostu funkcjami. I tak Tadeusz Mazowiecki został po czasie, gdy przestał być premierem, specjalnym wysłannikiem ONZ w Bośni i Hercegowinie, Jerzy Buzek szefem europarlamentu na dwa i pół roku ,a Donald Tusk szefem R6ady Europejskiej na dwie kadencje czyli pięć lat. Dla Polski, poza prestiżem i pewną promocją w Europie, pożytek z tego był żaden. To nagradzanie poszczególnych polityków, którzy nie sprawiali trudności w negocjacjach, zachęcało też innych do podobnej, często wręcz lizusowskiej postawy. Tak „pracowano” nad elitami nowej Polski. Dodajmy: przez lata bardzo skutecznie.
W 2015 roku Jarosław Kaczyński i partia stworzona przez niego i jego śp. brata, prezydenta RP, profesora Lecha Kaczyńskiego – czyli Prawo i Sprawiedliwość, wywrócili stolik. Przez długich osiem lat szeroko rozumiana Europa Zachodnia musiała żyć i współpracować z takim rządem, jaki wybrali Polacy. Liderzy UE i większości państw członkowskich UE-27 mogli z tego powodu zażądać dodatków z tytułu „pracy w warunkach szkodliwych dla zdrowia”. Ta Rada Ministrów to, uwaga, rząd Rzeczypospolitej Polskiej – podkreślam to, bo cała opozycja i sprzyjające jej media z uporem nazywają go „rządem PiS-u”, ale przecież jest to legalny, oficjalny, wybrany w demokratycznych wyborach polski rząd. Próbowano go obalić na wzór podobnych działań UE i jej głównych aktorów, które przyczyniły się do wysadzenia w powietrze demokratycznie wybranych rządów w dwóch innych państwach członkowskich Unii Europejskiej. Chodzi o centroprawicowy rząd Silvio Berlusconiego we Włoszech i lewicowy rząd Aleksisa Tsiprasa w Grecji. Skądinąd oba te przykłady pokazują, że tak naprawdę barwy polityczne nie muszą tu być specjalnie istotne. Jest prawdą, że unijny mainstream nie znosi prawicy, ale rządząca Helladą partia Syriza nie była żadną prawicą, tylko dość radykalną lewicą, sytuującą się na lewo od PASOK czyli greckiej partii socjalistycznej. Gabinetu Silvio Berlusconiego natomiast nie uratował nawet fakt, że jego główna partia Forza Italia była członkiem Europejskiej Partii Ludowej i miała znaczącą ilość europosłów w grupie politycznej EPP w europarlamencie. Tak naprawdę bowiem chodziło nie o polityczne barwy, ale o to, że kiedyś Rzym i Ateny, a teraz Warszawa prowadziły suwerenną politykę ekonomiczną - i to było nie do przyjęcia dla Brukseli. Napisałem „dla Brukseli”, ale przecież, mówiąc precyzyjnie, to nie Komisja Europejska była tutaj głównym antagonistą tych trzech państw (Włochy, Grecja, Polska) tylko Niemcy i Francja. To z inicjatywy kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego doszło do „egzekucji” rządów Berlusconiego i Tsiprasa starających się prowadzić w miarę niezależną politykę ekonomiczną.
Unio ucz się! Polska wskazuje drogę...
W przypadku Polski trzeba tu dodać jeszcze jeden "grzech ciężki" czyli samodzielną politykę imigracyjną, która była wyłomem w unijnej ścianie kłamstw i politycznej poprawności względem „nachodzców”. Warszawa (plus Budapeszt), pokazały, że można prowadzić niezależną i skuteczną politykę imigracyjną, co wcale nie spowalnia, wręcz przeciwnie, tempa rozwoju gospodarczego danego państwa. A to był najgorszy z możliwych – z punktu widzenia rządzących w Europie Zachodniej formacji - przekazów, bo pokazywał społeczeństwom tych krajów, jak bardzo były one manipulowane i traktowane instrumentalnie przez rządzących chadeków, czy socjalistów. Nie dziwmy się zatem nagonce medialnej, presji politycznej czy wręcz szantażowi finansowemu, jakim poddawana była i jest Polska, tylko dlatego, że Bruksela czy szereg głównych państw Unii, unijnych „playmakerów” chciało „żeby, było jak było”.
Powrót Polski – jednego z pięciu największych krajów członkowskich UE - do roli chłopca na posyłki, przedmiotu, a nie podmiotu, to jest właśnie ów „dream” dla Berlina zwłaszcza, ale też Brukseli.
Unia przeciwko własnym członkom i jak Merkel Tuska wokół palca okręciła
Ostatnie wydarzenia pokazują, że UE dalej wobec Polski chce grać bardzo brutalnie. Tyle że chodzi nie tylko o Polskę, bo przecież w obszarze zakazu importu zboża z Ukrainy, polityka ta dotyczy także czterech innych krajów naszego regionu: Słowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii (ta skądinąd zrezygnowała z blokowania importu na szczeblu UE w ostatniej chwili przed decyzją Brukseli). Charakterystyczne, że owa unijna decyzja z 15 września, otwierająca szlaban dla zboża ze Wschodu, stała w całkowitej sprzeczności z wieloletnią praktyką UE stawania w sporze między krajami członkowskimi Unii a „państwami trzecimi”, po stronie swojego członka, a nie obcego kraju. Dotychczas kraje członkowskie Unii miały pewność obrony swoich interesów na szczeblu organizacji, którą powoływali do życia lub też do niej wstępowali na przestrzeni lat. Po co komu teraz organizacja, która nie broni interesów swoich członków w starciu z innymi krajami spoza Wspólnoty? To spektakularny przykład braku solidarności europejskiej i to w wykonaniu organów UE.
Natomiast postulat, do którego Angela Merkel przekonała Donalda Tuska czyli podwyższenie wieku emerytalnego w Polsce był korzystny dla gospodarek naszych bliższych i dalszych zachodnich sąsiadów. Mniejsze możliwości zatrudnienia i pracy dla młodych ludzi siłą rzeczy musiały powodować ich exodus do Europy Zachodniej. A to w oczywisty sposób było korzystne dla tych państw UE które czerpały korzyści z przytaczanej tu już „polskiej taniej siły roboczej”. Stąd dziś tak olbrzymia presja z zagranicy na kampanię wyborczą i wybory w Rzeczpospolitej - IM chodzi po prostu o powrót tego, co było...
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (18.09.2023)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka