Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
73
BLOG

Jak Rosja na Mundialu sprzedała mecz Brazylii…

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Był rok 1994. Piłkarski Mundial. Rosja grała z Brazylią. Były to pierwsze lata po upadku Związku Sowieckiego i morale w okrojonej terytorialnie Federacji Rosyjskiej – spadkobiercy ZSRR – było bardzo niskie. Piłkarze z Rosji sprawiali wrażenie, że niespecjalnie gryzą trawę w swoim meczu inauguracyjnym. Dodajmy, że piłkarskie mistrzostwa świata odbywały się pierwszy raz w historii w USA, a więc w odwiecznym głównym rywalu Związku Sowieckiego, który składał się, co prawda, z wielu narodowości, ale „pakiet kontrolny” trzymali w nim Rosjanie.

Pierwszy mecz Rosja grała z Brazylią. Kierownictwo ekipy rosyjskiej dostało sygnał, że ich piłkarze sprzedali mecz. Informacja wydawała się bardzo wiarygodna, ale dowodów nie było. Gdy ekipa pojechała na stadion, szefostwo ekipy pojechało razem z nimi – poza jednym człowiekiem. Wiceprezes federacji został w hotelu i przeszukał wszystkie pokoje piłkarzy. Nie znalazł niczego. Rosjanie na boisku odstawili cyrk, nie podjęli walki, przegrali 0-2. Następny mecz przegrali ze Szwecją 1-3 i odpadli. Na pocieszenie wygrywali z Kamerunem 6-1. W tym ostatnim meczu wszystkie bramki dla Rosjan strzelił niejaki Oleg Salenko. Tak, ten sam, który jakiś czas potem zjawił się niespodziewanie w Pogoni Szczecin. Okazało się, że łatwiej być bohaterem jednego meczu na Mundialu niż „gierojem” w polskiej Ekstraklasie i Salenko długo miejsca w portowym mieście nad Odrą nie zagrzał.

Rosyjscy piłkarze nie wykazali się wówczas na amerykańskich stadionach ani walecznością, ani sprytem, ale poza boiskiem byli bardzo sprytni: pieniądze za sprzedany mecz przekazali… swoim żonom, które mieszkały w innym hotelu, skąd późniejsza rewizja wiceprezesa federacji była bezskuteczna.

Aż dziw bierze, że Brazylia kupiła ten mecz, bo jej reprezentacja była w formie: ostatecznie wygrała ten Mundial, pokonując Włochy.

Dziwny był sam wyścig o organizację Mundialu. Rywalem Amerykanów była… właśnie Brazylia i jej sąsiad z Ameryki Łacińskiej – Chile, oraz kraj z kontynentu, w którym Mundial jeszcze nigdy wcześniej się nie odbył, czyli Maroko (ostatecznie pierwszym krajem „Czarnego Lądu”, który zorganizował piłkarskie mistrzostwa świata była RPA w 2010). W wyścigu o organizację Mundialu tak naprawdę liczyły się dwa państwa, czyli USA i Brazylia. Jednak sami Brazylijczycy byli bardzo podzieleni odnośnie organizacji kosztownych MŚ: przeciwko był sam wielki Edson Arantes do Nascimento czyli Pele, ale też brazylijski szef FIFA Joao Havelange. Po decyzji przyznającej Mundial Amerykanom wściekła się Afryka, w jakimś sensie słusznie argumentując, że na ich kontynencie wszyscy kopią piłkę i budzi ona olbrzymie zainteresowanie, a w Ameryce – żadne. Jeden z brazylijskich działaczy określił, że przyznanie mistrzostw świata w piłce nożnej Amerykanom ma taki sam sens, jak powierzenie jego krajowi organizacji mistrzostw świata w baseballu, ponieważ typowo amerykańska dyscyplina, czyli baseball cieszy się tak samo małym zainteresowaniem w jego kraju, jak „soccer” w USA.

Po latach ujawniam sprawę łapówki Rosjan, którą sprokurowali późniejsi triumfatorzy – Brazylijczycy, co rzuca cień na ich złoty medal. Jednak nie mniej ciekawe rzeczy, tyle że w sensie piłkarskim działy się w eliminacjach do tych mistrzostw. Nasi grali w grupie składającej się z sześciu drużyn, razem z Anglią, Holandią, Norwegią, Turcja i San Marino. Biało-Czerwoni, niestety, skompromitowali się, bo zajęli w grupie dopiero czwarte miejsce, podczas gdy awansowały dwie reprezentacje. Tak, to właśnie wtedy wyszarpaliśmy zwycięstwo 1-0 w meczu u nas z San Marino, gdy jedyną bramkę tuż przed końcem spotkania strzelił ręką (!) Jan Furtok. To oszukane 1-0 ze słabeuszem nad słabeuszami, amatorami z San Marino stało się symbolem zapaści polskiego futbolu po transformacji ustrojowej. W grupie wyprzedziliśmy tylko Turcję, raptem jednym punktem. Sensacyjnie wygrała ją Norwegia, losowana z gorszego niż my „koszyka”, bo czwartego, ale jeszcze większą sensacją było wyeliminowanie Anglii, która zajęła dopiero trzecie miejsce, ustępując Holandii i na Mundial nie pojechała. Dla Polaków słabym pocieszeniem był fakt, że poza eksmistrzami świata, czyli Anglikami na amerykański Mundial nie pojechała również Francja, która straciła awans w idiotycznych okolicznościach: do awansu wystarczał im jeden punkt w dwóch ostatnich meczach grupowych z Izraelem i Bułgarią, ale… oba przegrała. Nie zakwalifikowali się również aktualnie mistrzowie Europy – Duńczycy, a także choćby Portugalia czy Węgry. Z europejskich drużyn niespodziewanie bilet do USA wywalczyła Grecja i był to początek jej drogi, która po dziesięciu latach zakończyła się niespodziewanym mistrzostwem Europy na ME w Portugalii, gdzie Hellada w finale pokonała gospodarzy 1-0.

Od dziewięciu lat w Parlamencie Europejskim siedzę niedaleko kapitana ówczesnych mistrzów Europy – Grecji Teodorosa Zagorakisa. Pamiętam wizytę u mnie w biurze, gdy staraliśmy się stworzyć piłkarską reprezentację PE, tego herosa greckiej piłki, niegdyś pomocnika PAOK Saloniki, AEK Ateny, ale też FC Bolgona i Leicester. Ma raptem 178 centymetrów wzrostu, ale ducha na boisku miał na trzy metry…

*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (07.08.2023)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Sport