W rozgrywce o stanowisko sekretarza generalnego NATO mamy teraz wakacyjną przerwę do września. „Wielka gra” rozpocznie się zatem za półtora miesiąca i formalnie zakończy się zapewne jesienią 2025, choć w praktyce wspólny kandydat – a może raczej kandydatka!? - będzie uzgodniony wcześniej. Odpowiadając na medialne spekulacje o potencjalnej kandydaturze obecnej przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli Gertrud von der Leyen, odpowiem krótko: tak, jest w grze, a pomysł na nią właśnie pojawił się niedawno. Dla niej to sytuacja komfortowa, bo wybór „genseka” Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego nastąpi formalnie dwa, trzy miesiące po wyborze nowej Komisji Europejskiej. Niemka – pierwsza przedstawicielka tego kraju na stanowisku szefa Komisji Europejskiej od przeszło pół wieku i dwóch kadencji Waltera Hallsteina - może więc spokojnie „dojechać” do końca swojej eurokadencji i następnie ewentualnie oświadczyć „Urbi et orbi” - „Wszędzie mnie chcą”. Na reelekcję szefa Komisji Europejskiej szans nie ma, bo na pewno nie uzyska poparcia konkurencyjnej wobec jej macierzystej CDU partii kanclerza Olafa Scholza – SPD i z całą pewnością również nie będzie popierał jej prezydent Francji Emmanuel Macron, którego ludzie formalnie kierują frakcja liberałów („Renew”) w europarlamencie, a nieformalnie międzynarodówką liberałów.
Kandydatura von der Leyen może podobać się w Waszyngtonie, bo ona osobiście i jej ugrupowanie jest - zwłaszcza teraz, będąc w opozycji - bardziej proatlantyckie i bardziej sceptyczne wobec Rosji niż SPD. Joseph Robinette Biden – i to jest dodatkowy argument „za” córką ekspremiera Dolnej Saksonii Ernesta Albrechta i dawnej lokatorki mieszkania wynajmowanego w Londynie przez Jacka Vincenta Rostowskiego długo zanim został ministrem finansów u Tuska– jest najbardziej proniemieckim prezydentem USA od czasów Republikanina George’ Walkera Busha (juniora).
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie trzy poważne minusy kandydatury von der Leyen. Pierwszy to fakt, że była słabym ministrem obrony Niemiec i osobiście alergicznie reagowała na zgłaszane, nawet na nieformalnych międzynarodowych spotkaniach, sugestie, żeby jej kraj w końcu osiągnął limit 2% PKB na obronność.
Minus numer dwa to fakt, że fatalnie zarządza Komisją Europejską i gdyby nie parasol polityczny jej frakcji - Europejskiej Partii Ludowej - dawno byłby złożony wniosek o wotum nieufności dla niej. Dyktatorskie rządy i fatalne relacje z innymi komisarzami, którzy ostatnio gremialnie sugerują podanie się do dymisji z dwoma kluczowymi wiceprzewodniczącymi KE Holendrem Fransem Timmermansem i Dunką Margarethe Vestager na czele to nie jest atut w ubieganiu się o stanowisko w jeszcze większej organizacji międzynarodowej, gdzie warto mieć dobre relacje osobiste z różnymi politykami, aby uzgadniać kompromisowe decyzje.
Wreszcie argument na „nie” trzeci i najważniejszy. Niemcy nie tylko nie osiągnęły 2% swojego PKB na obronność, ale ostatnio zapowiedziały, że nie zrobią tego przez najbliższych kilka lat. Oczywiście nie jest to decyzja partii von der Leyen - CDU, która pozostaje w opozycji, ale wybór przedstawiciela kraju, który tego warunku nie spełnia i spełniać nie zamierza, byłby demoralizujący dla całego NATO.
*tekst ukazał się na portalu niezalezna.pl (29.07.2023)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka