NZS, tak jak w zasadzie całe podziemie było ruchem „non violence”- czyli „bez przemocy”. Prawdę mówiąc jednak w praktyce to różnie z tym bywało. Nie mówię tutaj o różnych prowokacjach ze strony SB, ale o konkretnych akcjach ludzi, którzy uważali, że samym drukowaniem „bibuły”, a nawet pokojowymi manifestacjami komunę się nie obali. Legendarne zrzucenie milicyjnej „suki” z Mostu Grunwaldzkiego do Odry 31 sierpnia 1982 nie było dziełem SB-ków, ale też nie krasnoludków i sierotki Marysi.
LANIE SPUSZCZONE SB-kom
Tak, czasem szarpaliśmy się z ZOMO-wcami. Nie było to może powszechne, ale zdarzało się, bynajmniej niesporadycznie. I tak na przykład w niedzielę 1 czerwca 1986 po mszy świętej w intencji Ojczyzny , zamówionej przez byłych internowanych i aresztowanych oraz środowiska twórcze, która odbyła się w kościele ojców Jezuitów w „solidarnościowym” kościele przy Alei Pracy pod koniec spontanicznej demonstracji, gdy zaczęto się już rozchodzić, bezpieka rozpoczęła wyciąganie wcześniej upatrzonych ludzi z tłumu – w ten sposób na przykład chciano aresztować przewodniczącego "Solidarności" w Wałbrzychu Mieczysława Tarnowskiego . I w tym momencie ludzie zaczęli się bronić. Ku osłupieniu SB nie dali się prowadzić do radiowozów, tylko zaczęli regularnie bić SB-ków. Kilku funkcjonariuszy SB po cywilnemu dostało regularny, szybki „oklep”. Ludziom nie wystarczyło skandowanie haseł „SO - LI - DAR - NOŚĆ”, „FRA – SY - NIUK”, „ZBY -SZEK BUJAK” i innych, czy wypuszczenie balona z nazwiskiem Władka. Ludzie uznali, że nie będą się dawać „zamykać” bezkarnie. Oczywiście po łomocie spuszczonym kilku SB-kom, do natarcia ruszyło ZOMO z podniesionymi pałami. Jedna osoba została ciężko pobita, później ten człowiek dostał sankcję prokuratorską. Pamiętam jego nazwisko: Zalewski, nie znałem ani tedy, ani dzisiaj jego imienia. Kilka osób zostało pobitych lżej. Siedmiu z naszych stanęło potem przed kolegium ds. wykroczeń. Nasza strona uznała jednak za najważniejsze, że balon z napisem „Frasyniuk” nie dostał się w łapy TAMTYCH.
Balon przydał się następnego dnia czyli w poniedziałek 2 czerwca. Ogłoszono go „Dniem Solidarności z Władysławem Frasyniukiem”. Około 15:00 na Placu Dzierżyńskiego (tam były zawsze fajne zadymy) w górę wzniósł się ten ocalały z poprzedniego dnia balon i cztery inne. Po mniej więcej pół godzinie „maszyna latająca” -jak ją określaliśmy - została przez SB ściągnięta na dach PZB i tam - przy pomocy kija! – zniszczona przez komuchów.
Wracając do przemocy. Oczywiście stosowano ją głównie wobec nas, ale niektórzy z naszych nie chcieli nadstawiać drugiego policzka. Zastrzelenie w warszawskim tramwaju w pierwszych miesiącach stanu wojennego, wracającego z pracy sierżanta Zdzisława Karosa – bo nie chciał oddać broni ( sprawców złapano) -uznano powszechnie za niepotrzebną tragedię. Jednak już stawianie oporu bijącemu ciebie czy kolegę, koleżankę ZOMO-wca – było jednak powszechnie akceptowane. Ileś tych ZOMO-wskich hełmów przy okazji spadło. Choć podkreślam, że była to reakcja na agresję drugiej strony -tak, jak w klasycznym przykładzie walk w Alei Pracy.
NASZE TRAMWAJE, ICH „SUKI”
Jedną z fajniejszych akcji, która rozpowszechniła się w drugiej połowie lat 1980-tych, było malowanie tramwajów. Była to rzecz spektakularna, bo tramwaj -żywa antykomunistyczna reklama jechał, pasażerowie wsiadali i wysiadali, inni na taki tramwaj patrzyli z chodników lub z okien autobusów czy domów. To były spektakularne, wymagające bardzo szybkiego działania i refleksu – akcje. Przy dobrej organizacji niebieskie wrocławskie tramwaje można było pomalować po obu stronach. Napisy były różne: kotwica Polski Walczącej, kotwica Solidarności Walczącej – to było najprostsze, bo wymagało paru pociągnięć pędzla czy spreju. Wyższą szkołą jazdy było błyskawiczne wykonanie napisu „Solidarność” czy- w okresie jego procesu z „Frasyniuk”. Akcje takie robiono wtedy, gdy ludzie zaczęli wracać już z pracy. Najlepsza pora: od trzeciej po południu w dół. Przypomnę jedną z takich akcji. Dzień powszedni. Pora letnia. Okolice Mostu Szczytnickiego. Grupa dopadła tramwaj linii „16”, szybko zrobiła swoje i bez strat własnych wycofała się. Tramwaj został „aresztowany” przez bezpiekę na Placu Grunwaldzkim, gdzie wszystkich pasażerów wysadzono, a „Szesnastkę” wysłano do zajezdni, aby jak najszybciej zamalować antysocjalistyczne napisy. Jednak do zajezdni musiała dojechać. Nawet jeśli nie zatrzymywała się na przystankach, sam fakt przejazdu był swoistą promocją podziemia. Wielu ludzi nie kryło uśmiechów – ale paru też irytacji…
A teraz słów parę – otwartym tekstem – o kolaborantach. Oczywiście byli. Długo dojrzewała myśl, aby te bezkarne kreatury ukarać. Rozważano… No, OK, rozważaliśmy: mogę tak napisać, bo już jest przedawnienie, różne warianty. Pomysły były różne, łącznie z wymierzeniem kar cielesnych. Ze względów jednak i na ryzyko i też z powodów nazwijmy to „moralnych”, podjęto inną decyzję. Uznaliśmy, że trzeba postraszyć tych łobuzów, ale wybrać taki sposób, aby jednocześnie zwrócić uwagę ich sąsiadów, kto mieszka tuż koło nich… Akcja polegała na wymalowaniu na drzwiach wejściowych do mieszkania napisu „PZPR” ze swastyką lub wykrzyknikiem.
Pierwsza taka akcja została przeprowadzona na początku marca 1986. Na początek takie „ostrzeżenie” otrzymały trzy osoby. Byli to:
1. Docent Michał Sachanbiński z Wydziału Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, jedyny partyjny prorektor „uniwerku”;
2. Mgr Hubert Cioska ,sekretarz rektora, współpracownik SB;
3. Mgr Alicja Smoleń z Wydziału ds. Młodzieży UWr.
Kolejna taka akcja ,na większą już skalę, miała miejsce z 12 na 13 czerwca 1986 ,a więc po trzech miesiącach. Ukarano następujące osoby:
1. Prof. Henryk Rot z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego, przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej we Wrocławiu, były przewodniczący „neozwiązków” na naszej uczelni
2. Prof. Jan Kurowicki z Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, który przyczynił się do usunięcia ze stanowisk kilku pracowników naukowych na swojej uczelni (skądinąd filozof-marksista);
3. Prof. Tadeusz Gunia z Wydziału Przyrodniczego Uniwersytetu Wrocławskiego, aktywista PZPR;
4. Prof. Janusz Trzciński z Wydziału Prawa i Administracji UWr -członek władz ZNP na uniwersytecie;
5. Aleksander Patrzałek – też w Wydziału Prawa i Administracji UWr, aktywista PZPR;
6. Prof. Stanisław Wajda- przewodniczący Sekcji Emerytów i Rencistów ZNP na Uniwersytecie Wrocławskim;
7. Julian Bartosz z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego- dziennikarz komunistycznych „gadzinówek”, redaktor naczelny tygodnika „betonu” partyjnego „Sprawy i Ludzie” (ukazywał się we Wrocławiu).
W poprzednim odcinku tego cyklu „Wspomnienia z konspiry 1981–1982” (numer 136, Lato 2022) wymieniłem szereg osób represjonowanych za działalność w „konspirze”. Spotkało się to z bardzo dobrym przyjęciem, bo często ci zasłużeni dla Polski ludzie są dziś zapomniani, a nawet własne ich rodziny nie wiedzą, że ojciec, dziadek czy babcia narażali się dla kraju. Dzisiaj pamiętamy o liderach, a za mało przypominamy tych, dzięki którym owi liderzy- „generałowie” mogli dowodzić wielotysięczną podziemną armią. Przypomnę więc tutaj kolejne nazwiska, specjalnie zresztą znosząc geograficzną, regionalną barierę ograniczającą skazanych czy aresztowanych tylko do Wrocławia. Tylko wiosną 1986 represjonowano m.in. następujących studentów i niedawnych absolwentów:
1. Lublin – Marek Gawryluk z UMCS, aresztowany 14 kwietnia 1986 za kolportaż;
UWAGA ZMIANA NAJPIERW MA.BYC CHRONOLOGICZNIE POZNAN POTEM GDANSK. 3. Gdańsk – student Ryszard Czerwonka, sankcja prokuratorska 30 kwietnia 1986;
2. Poznań – Andrzej Radke, student socjologii UAM, 16 kwietnia 1986 skazany przez sąd w Poznaniu na 2 lata, aresztowano go 30 września. Oskarżono o kolportaż wydawnictw niezależnych – to norma – oraz co już normą nie było – o rozpowszechnianie ulotek "ostrzeżeń" przed konfidentem. Skazano go w związku z tym z art 178 par. I: „Kto pomawia inną osobę o takie postępowanie, które można ją poniżyć w opinii publicznej”...
4. Wrocław - Wacław Giermek, absolwent fizyki Politechniki Wrocławskiej, pracownik Instytutu Niskich Temperatur, aresztowany 14 czerwca 1986 za odmowę złożenia przysięgi wojskowej. Siedział w Giżycku. Powołano go w maju do odbycia służby wojskowej w Obronie Cywilnej w Węgorzewie.
Jest jeszcze jedna sprawa – bolesna – i dlatego może wiele osób nie chce o tym mówić. Chodzi o ludzi, którzy albo byli z nami i przeszli na „drugą stronę”, bo dali się złamać, zastraszyć albo od początku bezpieka ich ustawiła w naszym środowisku. Gdy przeglądam nasz „Komunikat NZS Uniwersytetu Wrocławskiego”, to napotykam na nazwisko - w rubryce o represjach - studenta Politechniki Warszawskiej pana „X”. Skazano go na półtora roku więzienia, wcześniej ukrywał się, potem był internowany, następnie w obozie internowania został aresztowany, miał proces – objęła go amnestia z 1993 roku. Po blisko 30 latach (sic!) dowiedzieliśmy się, że przeszedł na „ciemną stronę mocy” i donosił na kolegów. Gdy fakty te wyszły na jaw, dla wielu z nas było to kompletnym szokiem. Znałem człowieka, kolegowaliśmy się, działaliśmy razem. Nie wiem czemu „pękłeś” Robercie! Nigdy tego nie wytłumaczyłeś, nie wyjaśniłeś. Początkowo oburzałeś się na pomówienia, odrzucałeś oskarżenia, ale dokumenty IPN były jednoznaczne. To jedna z bardziej przykrych historii z podziemia.
Ale byli też znani ludzie „Solidarności”, którzy z jej ramienia opiekowali się NZS-em, ba, ukrywali się. Jeździłem do jednego z nich, wywiady z nim dawaliśmy w podziemnej prasie pod nazwiskiem, potem okazało się, że Jan Andrzej Górny z Górnego Śląska, bo o nim mowa, był regularnym i chyba nie szeregowym, współpracownikiem SB.
Jeszcze jedna historia: Czarnobyl. Awaria elektrowni jądrowej na terenie Ukraińskiej SRR miała swoje konsekwencje również u nas, we Wrocławiu. Informowaliśmy na łamach naszej „bibuły”, że we Wrocławiu sprzedawano skażone mięso, którego Zachód nie chciał kupić po czarnobylskim wybuchu. Pisaliśmy wówczas: „Państwa zachodnie nie chcą truć swoich obywateli, wiec komuna zatruwa własnych”. I apelowaliśmy: „Pamiętaj, nie kupuj mięsa skażonego!”. Informowaliśmy też, że we Wrocławiu na Jarmarku Piastowskim sprzedawano kurze jajka również odrzucone przez Zachód. Jednocześnie informowaliśmy o tym, co dzieje się w tych regionach Polski, które z racji położenia geograficznego, bliżej granicy z ZSRS, miały znacznie większe problemy niż my na Dolnym Śląsku. I tak pisaliśmy w naszym „Komunikacie”, że: „W Suwałkach i okolicach, ok. 10 maja występowały u bardzo dużej ilości osób objawy choroby popromiennej. Najczęściej spotykane objawy to wysypka, zwłaszcza na rękach, przekształcająca się w ropne pęcherze. Na oddziałach zakaźnych szpitali suwalskich hospitalizowano wiele dzieci, młodzieży i dużo młodych kobiet. Pacjenci z lżejszymi przypadkami (wysypka na jednej ręce) odsyłani są do domu”
Warto przypomnieć też, że działało u nas, we Wrocławiu – może nie nazbyt intensywnie, ale jednak, Radio NZS (niektórzy przekręcali jego nazwę na „Radio NSZ”). Współpracowało ono ściśle z „Solidarnością Walczącą”. Hitem było historyczne „wcięcie się” na pasmo, na którym nadawana była bardzo wówczas popularna radiowa „Trójka”, czyli Program Trzeci Polskiego Radia. Po raz pierwszy zdarzyło się to we wtorek 3 czerwca 1986 o godzinie 18:00. Audycja trwała 8 minut. Poświecono ją siedzącemu od dłuższego czasu Frasyniukowi. Audycję powtórzono po czterech dniach, w sobotę 7 czerwca o godzinie 17:00.
Rok 1986 był czasem, w którym dramat witał się z poczuciem humoru i kpiną. Taką sytuacją był proces, który miał miejsce w czerwcu tegoż roku, który wytoczono Jerzemu Filakowi, 36-letniemy fizykowi, działaczowi Duszpasterstwa Akademickiego Ojców Dominikanów „Dominik”. Odbyły się wtedy dwie rozprawy: 5 i 12 czerwca. Były one efektem aresztowania 9 października 1985. Po rewizji w jego mieszkaniu SB znalazła wówczas 70 ulotek, urządzenie do ich rozrzucania oraz… spis lokali wyborczych we Wrocławiu. Siedział osiem miesięcy. Dostał wyrok 10 miesięcy bezwzględnego więzienia, a sąd odrzucił wniosek słynnego obrońcy w procesach politycznych mecenasa Stanisława Afendy, aby uchylić areszt z racji odbycia 2/3 kary. Proces był starciem: J. Pilek (tak nazywał się przewodniczący składu sędziowskiego) konta J. Filak. Powiedzieć, że proces był stronniczy, to nic nie powiedzieć. Były rażące uchybienia proceduralne w postępowaniu dowodowym. Jerzy Filak do winy się nie przyznał: twierdził, że ulotki i urządzenie rozrzucające znalazł na ulicy. Natomiast spis lokali wyborczych, owszem jest jego i on go stworzył, ponieważ jak określił ...„wybory to moje hobby” ! Tak, przyjemnie było patrzeć, jak Jurek drze łacha z Wysokiego Sądu. I tu dochodzimy do ważnej kwestii: nigdy nie zostawialiśmy naszych aresztowanych samych, pomijając pomoc dla nich w więzieniu i dla ich rodzin na wolności – to oczywiste –ale byliśmy z nimi w czasie rozpraw. Miało to ich wesprzeć, ale też nie ma co ukrywać, wywrzeć pewną presję na sędziach. I tak na pierwszej rozprawie Jerzego Filaka były 42 osoby ,a na drugiej ponad 50.
„Spisane będą czyny i rozmowy” - pisał Czesław Miłosz, który podczas „festiwalu” NSZZ Solidarność, dostał, jako trzeci Polak Literacką Nagrodę Nobla. Dlatego po 36 latach uważam, że warto i trzeba podać nazwiska trzech ubeków, którzy byli świadkami oskarżenia naszego kolegi. Owi funkcjonariusze SB to:
1. Bogdan Szmigiel lat 40;
2. Andrzej Zdanowicz lat 35;
3. Roman Piechowiak lat 30.
Podobnie jak sędzia Pilek, dla którego była to bodaj ostatnia rozprawa przed emeryturą, na którą przeszedł parę miesięcy po tym sędziowskim bezprawiu -wszyscy oni weszli do wrocławskiej "księgi hańby".
Uważam, że należy uwieczniać zarówno cichych bohaterów podziemia, często zapomnianych - ale też tych, którzy w tym czasie służyli komunie, a więc pośrednio Sowietom: niech nie liczą z naszej strony na amnezję...
*tekst ukazał się w kwartalniku „Opinia” (nr 40 (138) zima 2022
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura