Właśnie co wróciłem z Ukrainy. Byłem w Kijowie oraz w owianych już na całym świecie tragiczną sławą Buczy i Irpinie. Była to wyprawa trzynastu europarlamentarzystów z jedenastu krajów ,w tym m.in. Polski, Niemiec, Francji, Danii, Hiszpanii, Rumunii, Słowacji, Litwy i Estonii. Byłem tam jako przewodniczący delegacji Unia- Rosja i - przez dziesięć lat – wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego EURONEST, w skład którego poza UE-28 wchodziły państwa Partnerstwa Wschodniego. Ponadto w zeszłej kadencji byłem wiceprzewodniczącym „Friends of Ukraine” w Parlamencie Europejskim. W składzie delegacji byłem jednym z dwóch Polaków -obok Kosmy Złotowskiego, również z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.
Zobowiązano nas do zasad szczególnej poufności: nie można było informować o wyprawie przed wyjazdem. Ba, nawet o spotkaniach na terenie Kijowa, czy wspomnianych już miejscowościach podkijowskich można było dawać info na mediach społecznościowych czy dziennikarzom - dopiero dwie godziny po! Moja trasa była następująca: samochodem ze Strasburga do Frankfurtu, następnie samolotem do Warszawy, stąd samolotem do Rzeszowa, autokarem do Przemyśla, skąd wiedzie najpopularniejszy szlak do Kijowa - kolejowy- wykorzystany w swoim czasie przez Jarosława Kaczyńskiego oraz premierów Polski, Czech i Słowenii, a teraz przez nas oraz jadącą wraz z nami przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen i szefem unijnej dyplomacji Josepem Borrellem. Wyruszyliśmy o 1:00 w nocy z czwartku na piątek, dojechaliśmy do Kijowa po 13:00 miejscowego czasu. Klucząc między licznymi barykadami, obłożonymi workami z piaskiem oraz kolczatkami, opustoszałymi ulicami dojechaliśmy do Wierchownej Rady – jednoizbowego parlamentu Ukrainy. Tam w każdym oknie zaciemnienie i worki z piaskiem, a przy wejściu specjalna siatka mająca w jakiejś mierze amortyzować pociski artyleryjskie. Po spotkaniu z przewodniczącym WR Rusłanem Stefańczukiem, wielkim, barczystym, blisko dwumetrowym jowialnym mężczyzną, który ucieszył się, gdy usłyszał polską mowę oraz kilkoma deputowanymi, pojechaliśmy busami do Irpina i Buczy. Trasa około 50 km zajęła nam… półtora godziny! W Irpinie oprowadzał nas miejscowy mer. Wysadzony most, wiele doszczętnie spalonych samochodów – robi wrażenie. Prawie nie ma cywili, tylko sami żołnierze i policjanci. Stamtąd do dzielnicy mieszkalnej – widma .Nigdzie żywej duszy, wysokie bloki bez pięter, albo z wypalonymi oknami. Budynek po budynku i kolejny budynek niczym z filmu o pustym mieście po wybuchu bomby atomowej.
Porozrzucane dziecinne zabawki na pustym podwórku częściowo zniszczonego domostwa. Pies, który obwąchuje każdego człowieka, każdy samochód, każdy metr trotuaru, rozpaczliwie szukając pana, którego już dawno nie ma, bo albo nie żyje, albo zdążył uciec. Potem Bucza .Spalone czołgi. Jeden, drugi, trzeci. Nagle spotykam dziennikarzy z Poland World, razem jedziemy na teren Cerkwi św. Andrzeja, gdzie trwa ekshumacja 360 ciał, jak mówi ukraińska Ombudsman, lub 500, w tym 50 dzieci, jak mówią miejscowi...
*tekst ukazał się we „Wprost” (11.04.2022)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka