Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
162
BLOG

Turcja: pięć lat po zamachu stanu...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Startuję z Brukseli tureckimi liniami Turkish Airlines – to jedna z najbardziej ekspansywnych lotniczych linii na świecie. Podróż z Zaventem do Konstantynopola czyli Stambułu (Istambułu) potrwa trochę ponad trzy godziny. Lecę nad Niemcami, mijam Frankfurt i dalej na południe – nad Bawarią, Monachium, po lewej Austria z Wiedniem zwanym przez Turków „Viyana” (myśl o wiktorii Polaków w 1683 roku...), po prawej Chorwacja, potem Serbia (mam 10 kilometrów pod sobą w linii prostej Belgrad), potem Bułgaria, najpierw Sofia, następnie Plowdiw, wszystko po prawej, po lewej Weliko Tarnowo, pode mną karuzela kolejnych bałkańskich krajów, które w czasach świetności Imperium Ottomańskiego stanowiły jego część, a „na własnym” są często dopiero od paru dekad: Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Macedonia, Kosowo. Gdzieś dalej po lewej zostaje bułgarskie Burgas, jeszcze dalej historyczna dla nas, Polaków Warna (miejsce śmierci naszego i węgierskiego króla Władysława Warneńczyka w 1444 roku), Bukareszt, po prawej Grecja z odległymi Salonikami i już nadlatuje nad terytorium Eurazji. Eurazji – bo przecież skrawek Turcji jest na Starym Kontynencie, a olbrzymia jej większość to formalnie Azja.

Turcja zwiększa wpływy w postsowieckiej Azji

Stambulskie lotnisko jest jednym z większych, ok, jednak – w Europie i najbardziej nowoczesnych. Powstał tu niedawno nowy terminal – jego uruchomienie mocno opóźniła pandemia COVID-19. Stambuł jest wielkim hubem przesiadkowym w drodze na Bliski Wschód i Półwysep Arabski, ale też do krajów Afryki, jak również do państw postsowieckiej Azji Środkowej. Znajduje się tam ulubiona przeze mnie wyciemniona sala, gdzie można na okrągło słuchać muzyki – nie na żywo, co prawda i bez wpływu na repertuar, ale jednak. To tam czekając po kilka godzin na swoje kolejne połączenia dwukrotnie wysłuchałem w skupieniu ostatniego koncertu mojego ulubionego Leonarda Cohena, emitowanego niedługo po jego śmierci. Teraz czekam na lot do formalnej i politycznej stolicy Turcji – Ankary. Choć na przykład to w Stambule znajduje się siedziba Tureckiego Komitetu Olimpijskiego (znacznie gorsze wyniki na igrzyskach niż Polska...).

Jest pochmurno, ale nad turecką gospodarką specjalnie wielkich chmur nie widać. Wręcz przeciwnie.

W geopolityce również. Pozycja Turcji jest stabilna. Ba, rośnie. Wyraźnie zwiększają się jej wpływy w Azji postsowieckiej, co nas nie powinno martwić, bo akurat Ankara rośnie tam kosztem Moskwy: zwłaszcza w Turkmenistanie, Tadżykistanie, Uzbekistanie, po części w Kazachstanie. Jeżeliby spojrzeć wstecz i porównać sytuację w ostatnich trzech dekadach, to na pewno wpływy Rosji w tym regionie zmalały, a Turcji i Chin wzrosły. Skądinąd na Kaukazie Południowym ,w przypadku Ankary również – chodzi zwłaszcza o Azerbejdżan. Jeden z najwyższych ranga przedstawicieli tureckiego MSZ mówił mi wprost, że Turcja i Azerbejdżan to „jeden naród ,ale dwa państwa”. Nie wiem, co na to Azerowie, ale pamiętam, gdy jako wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego odpowiedzialny także za Azję Centralną podejmowałem delegacje parlamentu Turkmenistanu, to jeden z jej liderów użył identycznej formuły: „Turcja i Turkmenistan to jeden naród, ale dwa państwa”. Coś, jak w przeszłości RFN i NRD, a teraz Korea Południowa i Północna. Choć już na podobne stwierdzenie w kontekście Chin i Tajwanu pewnie nie zgodziliby się ani jedni, ani drudzy. Chińczycy z „Mainlandu” – czyli ChRL, bo nie uznają odrębności państwowej Tajwanu, z kolei sporo mieszkańców Tajwanu uważa się już za osobny naród.

W Polsce jest plus trzy stopnie, ale w Ankarze jest na tyle ciepło, że nawet wieczorem można chodzić tylko w samym garniturze. Normalnie o tej porze jest tu zimniej. Ale widocznie szczęście mi sprzyja. Jestem tu z oficjalną wizytą jako przewodniczący funkcjonującej w Brukseli UE–Turkey Friendship Group.

Rozmowy z ministrem sportu

W programie mojej wizyty są spotkania w dwóch ministerstwach, w parlamencie, międzynarodowej organizacji promującej kulturę turecką oraz federacji siatkarskiej.

Spotkanie z ministrem sportu, doktorem Mehmetem Kasapoglu dotyczy wymiany sportowej młodzieży Turcji i Polski, ale też staży młodych trenerów. Turecki minister cieszy się z jedynego złotego medalu na ostatnich IO w Tokio – zdobytego przez tureckiego łucznika. Wcześniej minister był szefem ichniego totalizatora sportowego czyli LOTO. I właśnie w tej roli sponsorował fundację rozwoju łucznictwa, w której z kolei zasiadał syn prezydenta Erdogana. „Złoto” łucznika z Turcji na japońskich IO to też wiec jego w jakiejś mierze osobista zasługa. Jednak bilans medalowy tego państwa jest w porównaniu z Polską mizerny. Co prawda, zdobyli tylko o dwa medale mniej niż Polska, bo dwanaście, ale tylko jeden złoty, dwa srebrne i dziewięć brązowych. Pierwszy medal olimpijski w historii zdobyli dwanaście lat po Polsce na IO w Berlinie w 1936 roku. Z okien ministerstwa widać kompleks sportowy z piłkarskim boiskiem treningowym. Nawet dla postronnych to oznaka, że tu mieści się resort „młodzieży i sportu”, bo taka jest oficjalna nazwa tego ministerstwa.

Skądinąd minister Kasapoglu jest członkiem zarządu WADA czyli Światowej Agencji Antydopingowej, którą kieruje Polak, były minister sportu, lekkoatletyczny wicemistrz świata w sztafecie 4x4000 Witold Bańka.

Obiad z wiceministrem spraw zagranicznych Farukiem Kaymakcim, dyplomatą, a nie politykiem, to rozmowa o roli Turcji na arenie międzynarodowej, o tym, że jego zdaniem, Turcja to kraj europejski, część Zachodu, a nie Wschodu, o tureckiej części Cypru, o roli Turcji w obszarze postsowieckim, o znaczeniu Rosji i trudnych relacjach Ankary z Brukselą.

Byłem tu tuż po zamachu stanu

Spotkanie w tureckim parlamencie przywołuje we mnie wspomnienie z roku 2016 ,w którym był zamach stanu. Odwiedzałem go wtedy wraz z pierwszą zagraniczną delegacją po „coup-etat”. Była to oficjalna delegacja naszej frakcji w europarlamencie – Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Moją obecność gospodarze bardzo doceniali, bo byłem wówczas urzędującym wiceprzewodniczącym PE. Pamiętam, że w niektórych pomieszczeniach parlamentu walało się jeszcze szkło, przy nas uprzątano resztki rozbitych szyb i zdewastowane biurka. Przed budynkiem parlamentu wieki namiot przykrywał … lej po bombie. Siedziba parlamentu bowiem była ostrzeliwana i bombardowana. Te obrazy zapadły w pamięć i nawet dzisiaj są poruszające, bo w parlamentach na całym świecie sprząta się politycznie po władzach, ale nie dosłownie: usuwając kawałki okien, ścian czy sprzętów.

Teraz rozmawiam z szefami komisji do spraw relacji z Unią Europejską: doktorem Ismailem Emrahem Karayelem, doktor Sibel Oezdemir i Mehmetem Saitem Kirazoglu. Ale jednak trudna przeszłość ściga teraźniejszość. W gabinecie szefa komisji na ścianie widzę zdjęcia, o których emocjonalnie opowiada gospodarz: sceny z ulic Ankary podczas zamachu stanu, bratanie się ludności z żołnierzami, którym kazano obalić rząd prezydenta Erdogana. Przewodniczący komisji pokazuje mi na zdjęciu starszego człowieka na czołgu, który obejmuje się z żołnierzami – to jego ociec. Emocje sprzed pięciu lat dalej są żywe w Turcji i jej stolicy…

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (18.10.2021)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka