Już za dwa tygodnie wybory w Polskim Związku Piłki Siatkowej. Z siedmiu kandydatów największe szanse na zwycięstwo ma trzech - urzędujący prezes Jacek Kasprzyk, Sebastian Świderski oraz Ryszard Czarnecki, wiceprezes PZPS-u ds. międzynarodowych.
Niedawno opublikowaliśmy na Sport.pl rozmowę z Sebastianem Świderskim. Dziś dajemy możliwość wypowiedzenia się Kasprzykowi i Czarneckiemu.
Jakub Balcerski, Łukasz Jachimiak: Dlaczego chce pan być prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej?
- Ryszard Czarnecki: Znacząca część środowiska siatkarskiego namawiała mnie na to od dłuższego czasu. To ludzie, którzy mają daleko większe doświadczenie w siatkówce niż ja - trenerzy, sędziowie, byli zawodnicy, działacze, społecznicy. Widocznie w ten sposób doceniają moją pracę na rzecz siatkówki w ostatnich latach. To bardzo miłe, bo liczę się z ich zdaniem i szanuję ich dorobek oraz doświadczenie. Sama decyzja nie była łatwa. Traktuję to jako wielkie wyzwanie.
Co pan powie tym, którzy twierdzą, że siatkówka nie jest dla pana najważniejsza, że posada prezesa ma być dla pana trampoliną do stanowiska szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, na które już kiedyś miał pan ochotę? Słyszeliśmy też, że traci pan grunt pod nogami w polityce i dlatego bardzo panu zależy na mocniejszym wejściu w sport.
- Kadencja prezesa PZPS-u trwa cztery lata. Według znowelizowanego polskiego prawa można sprawować ją maksimum dwie kadencje. Jeżeli zostanę wybrany, to funkcja prezesa PZPS będzie dla mnie sprawą absolutnie kluczową. Jeżeli taka będzie wola, abym dalej był we władzach PKOl-u - zarówno w zarządzie, jak i w prezydium, jak teraz - to oczywiście będę, bo w interesie siatkówki jest i będzie, żeby tam był reprezentant naszego środowiska. Natomiast ma pewno nie będę kandydował w wyborach na prezesa PKOl-u, które się odbędą w przyszłym roku. Mówię to po raz pierwszy oficjalnie i publicznie. A ta druga sprawa?
Pytaliśmy o pana pozycję w polityce.
- Jak ktoś chce wierzyć w bajki, że moja pozycja polityczna osłabła - niech wierzy. W Yeti i lądowanie UFO tez niektórzy wierzą. Mam wrażenie, że ci, którzy tak mówią, żyją w świecie wirtualnym - ja wolę real.
Zapowiadał pan niedawno, że w razie wygrania wyborów na prezesa PZPS-u w pewnym wymiarze zrezygnuje z polityki. Czy może pan doprecyzować w jakim? Przestanie pan być europosłem?
- W wywiadzie dla SportowychFaktów powiedziałem bardzo precyzyjnie, że przestanę zajmować się polityką krajową. Nie będę się do niej odnosił, nie będę komentował, skupię się na siatkówce. Uważam, że jeżeli prezes PZPS-u będzie jednocześnie europosłem, to będzie to dobre dla międzynarodowej pozycji związku. To przez szereg ludzi np. z federacji europejskiej, jest odbierane jako moja zaleta, jako wartość dodana. Pamiętam jak zostałem zaproszony, ad personam, przez prezesa CEV Aleksandara Boricicia na kongres do Paryża, to rozmawialiśmy o potencjalnej akcesji Serbii (Boricić jest Serbem - red.) do Unii Europejskiej. Nasze rozmowy zawsze tego dotyczyły - w Polsce też i w Wiedniu. To, że jestem europosłem na międzynarodowej arenie siatkarskiej na pewno jest plusem. Natomiast uważam, że prezes PZPS nie powinien być aktywny politycznie na arenie krajowej, bo to może budzić tylko emocje. Choć przede mną szereg polityków piastowało funkcje prezesów związków sportowych. Tak było choćby w przypadku senatora PO Romana Ludwiczuka, który kierował polską koszykówką, czy mojego kolegi z zarządu PZPS-u posła PO, Pawła Papke - też kiedyś przecież szefa polskiej siatkówki. Jeśli zostanę prezesem, to dłużej nie zamierzam brać udziału w polityce krajowej - tak będzie lepiej dla siatkówki.
A w jakim wymiarze bierze pan obecnie udział w polityce krajowej? Tylko jako komentator?
- Jestem członkiem władz Prawa i Sprawiedliwości.
Zdaje się, że nie ma już pana w składzie Komitetu Politycznego Prawa i Sprawiedliwości?
- Tak, jak niemal wszystkich europosłów. Jestem w Radzie Politycznej.
I z tego by pan zrezygnował?
- Jeśli panowie pozwolą, to dokończę swoją wypowiedź.
Oczywiście.
- Jestem we władzach Prawa i Sprawiedliwości, a ponadto na bieżąco w mediach komentuję to, co dzieje się w polityce krajowej. Z tego też zrezygnuję. Tak będzie lepiej dla siatkówki.
Tylko z tego by pan zrezygnował? A z bycia - jak pan mówi - we władzach partii nie?
- Dlaczego "tylko", a nie "aż"? Od przeszło 30 lat wypowiadam się w mediach na temat polityki krajowej. Teraz - po trzech dekadach! - z tego zrezygnuję. Nie będę rezygnował z członkostwa we władzach PiS, tak jak poseł Papke też nie zrezygnował z członkostwa we władzach PO. Moja obecność w strukturach władz partii rządzącej będzie korzystna dla siatkówki. To oczywiste.
Czyli pańska rezygnacja z polityki krajowej tak naprawdę miałaby wymiar tylko symboliczny.
- Nie uważam tak. Jestem mocno obecny w mediach, choćby dziś przed rozmową z panami udzieliłem kilku wywiadów na tematy stricte polityczne. Zatem taka rezygnacja to konkret, a nie rzecz symboliczna.
Czuje się pan bardziej działaczem siatkarskim czy politykiem?
- Jak powiem, że czuję się bardziej człowiekiem siatkówki niż polityki, to moi koledzy-politycy, dzięki współpracy z którymi wspierałem i będę wspierał siatkówkę, mogą na mnie krzywo spojrzeć. Odpowiem więc w ten sposób: czuję się ambasadorem siatkówki w świecie polityki. I cieszę się, że ta misja jest skuteczna.
Powiedział pan, że ma poparcie wielu ludzi siatkówki, a co pan powie kibicom, którzy pana wygwizdują? Tak się dzieje za każdym razem, gdy w trakcie trwających mistrzostw Europy spiker czy to w hali w Krakowie, czy teraz w Trójmieście wita pana z imienia nazwiska. Boli to pana?
- Od dawna kibice tak reagują na polityków. Przypomnę mecz Polska - USA w Łodzi, na mistrzostwach świata w 2014 roku. To był jedyny mecz Polaków, na którym był premier Tusk. No i gwizdy były pewnie jeszcze głośniejsze niż na mnie. A co do mnie: jedni kibice klaszczą, inni gwiżdżą, ale ważne jest to, co dla siatkówki zrobiłem, co robię i co zrobię. O ocenę tego jestem spokojny. Wielu z tych, którzy kilka lat temu sceptycznie podchodzili do mojej obecności w siatkówce, zmienili zdanie. Mówię o działaczach klubowych czy związkowych. Szereg tych ludzi dziś mnie popiera. Przekonałem ich do siebie swoim działaniem. Wierzę, że z czasem kibice też docenią moją pracę dla polskiej siatkówki. Niezależnie od funkcji, którą będę sprawował po wyborach. A każdy ich wynik przyjmę z pokorą.
Co takiego pan zrobił, że przekonał do siebie ludzi, którzy w pana nie wierzyli, a wręcz uważali, że jest pan siatkówce niepotrzebny?
- Myślę, że moim sukcesem jest to, że po mistrzostwach świata w 2018 roku premier Mateusz Morawiecki podjął decyzję o przyznaniu dla PZPS-u wyjątkowej nagrody w postaci 15 milionów złotych. Nagroda w takiej wysokości nigdy nie została przyznana jakiemukolwiek innemu związkowi sportowemu.
To pana zasługa?
- To efekt także moich starań i docenienia przez rząd i jego szefa sukcesu naszych siatkarzy. Cieszę się, że mogłem przyczynić się również do zawarcia czteroletniego kontraktu na sponsora tytularnego ligi żeńskiej i strategicznego ligi męskiej. Mówię o Tauronie. Wspaniale, że udało mi się w tym już roku przekonać rząd RP - tez pierwszy raz w historii - aby zapłacił całość opłaty licencyjnej dla CEV za organizację mistrzostw Europy mężczyzn, czyli prawie 5,5 miliona złotych. Cieszę się, że potrafiłem przekonać wiele podmiotów zarówno państwowych, jak i prywatnych, żeby zainwestowały w siatkówkę. Właśnie: zainwestowały! Bo sponsorzy siatkówki nie są Świętym Mikołajem - oni robią dobry interes, inwestując w siatkówkę.
Wiemy, że jako polityk przyczynił się pan do tego, że w siatkówkę zainwestowały spółki skarbu państwa, natomiast nie wiemy jakie podmioty prywatne pan na to namówił. Proszę się pochwalić.
- To stwierdzenie faktu, a nie chwalenie się. Cieszę się, że do siatkówki trafiła firma Roleski, która drugi sezon jest sponsorem siatkówki żeńskiej w Tarnowie (klub z drugiego poziomu rozgrywkowego - red). I dobrze, że e-Winner trafił do siatkówki męskiej we Wrocławie (również klub z drugiego poziomu rozgrywkowego).
Wiemy, że pan obiecuje pieniądze.
- Nie, ja nie obiecuję, ja realizuję!
Teraz my chcemy dokończyć - obiecuje pan przyniesienie kolejnych pieniędzy do siatkówki, tak?
- Powiem w ten sposób: pomogłem bardzo wielu klubom, pomogłem też w pozyskaniu sponsorów dwóm wojewódzkim związkom. I uważam, że prezes PZPS-u musi być człowiekiem, który potrafi zorganizować środki dla siatkówki. To konieczne. Po pierwsze dlatego, że mamy coraz mocniejszych konkurentów, czyli inne sporty zespołowe. Apeluję, żeby państwo polskie zwiększało środki na sport, zresztą w ustawie budżetowej ten wzrost jest zapisany. Te środki jednak nie są z gumy i chciałbym, żeby prezes PZPS-u to był taki człowiek, który potrafi spowodować, że sporo środków na sport trafi do siatkówki. A przypomnę, że mamy coraz sprawniejszą konkurencję. To po pierwsze. A po drugie: przed nami czwarta fala COVID-19 i na pewno skutki gospodarcze pandemii będą odczuwalne dla sportu jeszcze przez długi czas. To wszystko powoduje, że prezesem PZPS-u powinien być człowiek, który potrafi te środki zorganizować, który potrafi przekonać sponsorów, żeby inwestowali w nasz sport narodowy.
Tylko czy nazwisko Czarnecki nadal otwiera drzwi do gabinetów prezesów różnych firm? Za panem kontrowersje związane choćby z kilometrówkami. Słychać, że teraz już trudniej będzie panu pozyskać pieniądze dla siatkówki.
- Macie panowie słabych informatorów, bo właśnie udało mi się pozyskać znaczące środki dla jednego z ważnych polskich klubów. Ktoś, kto tak mówi, nie zna realiów.
Mówi pan, że prezes PZPS-u musi umieć zdobywać pieniądze. A czy zgodzi się pan, że taki prezes musi też mieć dobry wizerunek i czy pan się czuje wizerunkowo w porządku? Pytamy o aferę z kilometrówkami, o to, że dopiero co przepraszał pan Różę Thun za porównanie jej do szmalcowników (za to Czarnecki został odwołany ze stanowiska wiceszefa Parlamentu Europejskiego - red) . Czy to wszystko nie ma znaczenia, gdy się kandyduje na szefa dużego związku sportowego?
- Na prezesa nie tyle dużego, ale wręcz jednego z najważniejszych związków sportowych w Polsce! O wybraniu mnie zdecydują delegaci. Przez parę ostatnich lat oceniali moją skuteczność i moją ciężką pracę na rzecz polskiej siatkówki. Myślę, że z ich strony nastąpi weryfikacja mojej aktywności. Mam poczucie dużego wsparcia ze strony znaczącej części środowiska siatkarskiego.
Co pan temu środowisku oferuje poza pieniędzmi? Oczywiście wiemy, że pieniądze w sporcie są bardzo ważne, ale rozumiemy, że nie tylko pieniądze ma pan w swoim programie dla polskiej siatkówki. Przedstawi go pan?
- Na pewno chciałbym zwiększyć finansowanie nie tylko klubom z najwyższych lig, ale także dla wojewódzkich związków piłki siatkowej. Zwracam uwagę na to, że w niektórych województwach w ostatniej dekadzie ubyło klubów. W niektórych województwach nawet po kilkanaście. To tendencja bardzo niedobra, bo polska siatkówka powinna być jak piramida: mieć maksymalnie szeroką podstawę. Przecież szereg siatkarek i siatkarzy grających dziś w reprezentacjach pochodzi z mniejszych ośrodków. Na pewno trzeba zwiększyć wsparcie dla Siatkarskich Ośrodków Szkolnych. To już akurat rola ministerstwa odpowiedzialnego za sport. Ten program okazał się bardzo dobrą inwestycją, dzięki niemu Polska jest w czołówce europejskiej i światowej w różnych rocznikach. Dobrą pracę z młodzieżą trzeba jeszcze rozszerzyć. Ważne jest też aby młodym trenerom umożliwić nieodpłatne lub dostępne za niewielką płatnością kursy z udziałem największych fachowców, także z zagranicy.
Oczywiście dalej będę też chciał współpracować z Polską Ligą Siatkówki i z klubami. Jeden z moich oponentów stawia mi "zarzut", że ja pomagam klubom, a przecież pomoc dla klubów to pomoc dla polskiej siatkówki.
- Trzeba też szczególną uwagę zwrócić na siatkówkę plażową. Tam jest wielki potencjał. Cieszy fakt, że jest coraz więcej miast, także tych mniejszych, chcących organizować turnieje siatkówki plażowej. Kilka miesięcy temu zgłoszono mi pomysł uruchomienia rozgrywek quasi-ligowych. Kluby, które by tego chciały, wystawiałyby swoje pary i to pewnie zapewniłoby finansowanie plażówki w większym wymiarze ze strony i klubów, i samorządów.
Należy też zwiększyć środki, które idą do wojewódzkich ZPS-ów, bo one odpowiadają za pracę organiczną, może mało spektakularną, w terenie i potrzebują więcej środków. Chciałbym też, aby po wyborach zrobić "okrągły stół" osobno dla siatkówki męskiej i osobno dla żeńskiej, z udziałem byłych zawodników, trenerów, działaczy. Jeżeli wygram, zrobię to na pewno.
Nad czym konkretnie miałyby debatować te dwa okrągłe stoły?
- Chciałbym zaprosić do nich ludzi, którzy funkcjonują w siatkówce od lat. I żebyśmy się wszyscy wspólnie zastanowili, co zrobić, żeby maksymalne upowszechnić nasza dyscyplinę. Jak spowodować, żeby nie zmniejszała się liczba klubów. Ona w niektórych województwach jest na podobnym poziomie od lat, w niektórych się zwiększa, ale w niektórych - tak, jak już powiedziałem - spada. Wreszcie - uwaga! - chciałbym, aby siatkówka zaczęła współpracować z uczelniami. Aby dla siły naszej siatkówki wykorzystywać potencjał naukowy. Myślę, że warto rozmawiać z AWF-ami, aby w większym stopniu siatkówka była dla nich punktem odniesienia. Powinniśmy też sięgać do psychologów sportowych - mówił o tym niedawno Marcin Możdżonek - skoro przedstawiciele innych dyscyplin do niej sięgają.
A czy te okrągłe stoły miałyby też debatować o tym, kto powinien prowadzić męską i damską kadrę, czy tu decydowałby pan albo pański zarząd?
- Okrągłe stoły powinny debatować, jak sprawić, żeby siatkówka nadal była naszym sportem narodowym. A kwestią wybierania trenerów musi się zająć zarząd PZPS.
Pana zarząd pozwoliłby trenerom reprezentacji łączyć te funkcje z prowadzeniem klubów?
- Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Wiele reprezentacji ma trenerów, którzy funkcjonują też w klubach i te reprezentacje odnoszą sukcesy. Przykład pierwszy z brzegu - sensacja igrzysk w turnieju kobiet, czyli Korea Południowa. Nie jestem tu dogmatykiem, niczego nie chcę przesądzać. Tyle w temacie. Nie chcę mówić więcej w dniu ćwierćfinału mistrzostw Europy z Rosją - to nie jest dobry moment na dywagowanie na temat trenera męskiej kadry. Co do trenera kadry kobiet, decyzję będzie trzeba podjąć też nie teraz, tylko na początku października. W obu przypadkach powinien być rozpisany konkurs. Ja też jestem jego zwolennikiem. I chyba tu niespecjalnie się różnię od moich szacownych kontrkandydatów. Siła polskiej federacji jest na tyle duża, że do konkursów zgłoszą się bardzo dobrzy, poważni kandydaci - Polacy i cudzoziemcy. Tacy, którzy będą wiedzieli, że mamy też argumenty finansowe. Na pewno każdą kandydaturę będzie trzeba poważnie rozpatrzeć. I nie można przekreślać nikogo.
Vitala Heynena też by pan nie przekreślił? Czysto hipotetycznie: spotkałby się pan z nim i wysłuchał, jaki ma pomysł na dalszą pracę z kadrą, gdyby chciał zostać?
- Każdy kandydat, który zgłosi się do konkursu i będzie wypełniał określone kryteria, powinien być potraktowany bardzo serio i mieć szansę przedstawienia swoich koncepcji. Również na piśmie. To dotyczy każdego doświadczonego trenera. Ale na to będzie czas po mistrzostwach Europy i po wyborach.
Dopytujemy o Heynena, dlatego że słyszeliśmy, że panowie za sobą przepadają. Słyszeliśmy nawet, że nie mówi pan trenerowi "dzień dobry".
- Nie, naprawdę?
Tak. Nieprawdopodobne! Znowu wierzycie niestworzonym historiom. I może jeszcze zjadam dzieci na śniadanie? To jeden z moich kontrkandydatów głosował przeciwko Heynenowi, gdy był wybierany. Dziś wszyscy kibice siatkówki i działacze trzymają za Vitala mocno kciuki. Ja też.
Mówimy więcej o siatkówce męskiej, tymczasem za rok w Polsce obędą się mistrzostwa świata kobiet, a nasza kadra nie jest na tę imprezę gotowa. Zgadza się pan?
- Dwa lata temu na mistrzostwach Europy byliśmy w pierwszej czwórce. Teraz jesteśmy w pierwszej ósemce. W Lidze Narodów mieliśmy w tym roku wynik gorszy niż dwa lata temu. Znacznie gorszy. Uważam jednak, że mamy bardzo duży potencjał. W moim przekonaniu Tauron Liga też poszła wyraźnie do przodu. Natomiast trzeba dokonać nowego otwarcia. I to pewnie nastąpi. Dla mnie akurat w tej kwestii dogmatem wręcz jest, żeby dla reprezentacji grały najlepsze zawodniczki. To jest sprawa absolutnie fundamentalna. Cieszę się, że młode, utalentowane zawodniczki wchodzą do reprezentacji, ale one powinny być jednak uzupełnieniem. Bardzo ciekawym, obiecującym, ale uzupełnieniem dla siatkarek doświadczonych, najlepszych. Kadra powinna być tak skomponowana przez trenera, żeby była mieszanką rutyny i młodości, bo oba te elementy są bardzo ważne.
Prosimy o konkretną odpowiedź: jaki największy problem polskiej siatkówki chciałby pan rozwiązać? Co pan niepokojącego widzi i chce naprawić?
- Nie jestem zwolennikiem rewolucji. Należy docenić to, co się działo w ostatnich latach, co zrobił obecny zarząd. Nie będę nikomu nic ujmował. Trzeba pochwalić tysiące trenerów, działaczy, sędziów, zawodników, pracowników PZPS-u. Natomiast jest szereg spraw, które powinny się toczyć bardziej dynamicznie. Jedną z nich jest mała obecność Polaków w CEV i FIVB. Nasza siatkówka jest sportową potęgą. Organizacyjną też. Cały czas robimy wielkie turnieje, a inni się od nas uczą, jak to robić. Jednak nie ma to przełożenia na obecność naszych ludzi we władzach europejskiej i światowej federacji.
Ma pan już kandydatów do obsadzenia stanowisk w CEV i FIVB?
- Najpierw trzeba wygrać wybory. Ale warto wykorzystać choćby byłych zawodników i zawodniczki. Wielu z nich jest w tej chwili poza siatkówką, a to przecież ludzie, którzy czują siatkarskiego bluesa i ich doświadczenie, rozpoznawalność powinny skłaniać naszą federację do współpracy z nimi. To powinien zrobić każdy prezes PZPS, niezależnie czy będę nim ja, czy ktoś inny.
Już któryś raz mówi pan, dopuszczając myśl, że pan nie wygra wyborów. Mówił pan też, że w takim przypadku będzie chciał dalej działać dla dobra polskiej siatkówki. Wyobraża pan sobie dlaszą pracę w zarządzie kierowanym przez prezesa Kasprzyka albo pracę w zarządzie prezesa Sebastiana Świderskiego?
- Wierzę, że wygram te wybory. A pokora zawsze się przyda.
Jak pan ocenia swoich rywali?
- Kandydatów jest siedmiu. To rekord. To też ocena dotychczasowego prezesa. I dowód wagi dyscypliny, skoro aż tylu nas się zgłosiło. Niesłychanie wysoko cenię Konrada Piechockiego, prezesa Skry Bełchatów, który jest człowiekiem-instytucją w polskiej siatkówce. Równie wysoko cenię Andrzeja Lemka, świetnego sędziego i od lat prezesa bardzo dobrze funkcjonującego Małopolskiego Związku Piłki Siatkowej. Ten związek jest dobrym przykładem, jak umiejętnie pozyskiwać środki z samorządu, na szczeblu Sejmiku Wojewódzkiego poprzez fundusz obywatelski. Bardzo się też liczę z opinią Witolda Romana, z którym ostatnio spędzamy długie godziny na rozmowach o siatkówce. Powiem, że każdego kontrkandydata szanuję, ze wszystkimi jestem po imieniu. I wiem, że po 28 września, po wyborach, dalej będziemy musieli - i chyba chcieli - pracować razem dla dobra polskiej siatkówki. Dlatego ja kampanię prowadzę fair, a ludzie ocenią, czy postępowanie innych kontrkandydatów też jest fair. Mam nadzieję, że ta kampania nie spowoduje wykopania głębokich rowów, które później trudno będzie zasypać. Dla dobra polskiej siatkówki lepiej, żeby tak się nie stało, żebyśmy starali się szukać tego, co nas łączy.
Odniesie się pan konkretnie do tego, jak pana ocenia prezes Kasprzyk?
- Nie będę odnosił się do tego, co mówi Jacek Kasprzyk, bo mam wrażenie, że bardzo mocno puszczają mu nerwy. Szkoda, że nie rozumie wagi finansowania związku. Bardzo żałuję, że trwające mistrzostwa Europy są chyba pierwszym turniejem rangi mistrzowskiej w Polsce, na który związek nie zdobył żadnego sponsora państwowego. W poprzednich mistrzostwach Europy w 2017 roku było Lotto, wpłaciło bodaj 5,5 miliona złotych.
Ale przecież pan jest w zarządzie i nie załatwił pan żadnego sponsora?
- Ja już pokazałem środowisku siatkarskiemu, że jestem skuteczny w tym zakresie. A na zarządzie od prezesa słyszałem, że prowadzi negocjacje z wielką firmą paliwową. Gdy zapytałem, czy mogę pomóc, usłyszałem, że nie. Efekt jest taki, jaki jest. Ale zostawmy już to, bo warto pamiętać, że za dwa tygodnie będzie po kampanii wyborczej i siatkówka będzie od nas wszystkich wymagała współpracy. Powinniśmy też pamiętać, że kampania jest obserwowana nie tylko przez środowisko siatkarskie, ale również to zewnętrzne, w tym przez ludzi, którzy niekoniecznie trzymają kciuki za siatkówkę. I przez naszych potencjalnych sponsorów, którzy na pewno chcieliby, żeby kandydaci ścierali się na programy, a nie na inwektywy.
Co najbardziej różni Was - pana i prezesa Kasprzyka - w pomyśle na rządzenie polską siatkówką?
- Różni nas skuteczność . A także to, że ja mam umiejętność pracy w zespole. I tego życzę każdemu z moich szacownych kontrkandydatów.
*wywiad ukazał się na portalu sport.pl (14.09.2021)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport