Był rodzonym bratem mojej babci Franciszki Zbijewskiej. Wysoki, bardzo pogodny, z tubalnym głosem i zaraźliwym śmiechem oraz wielkimi krzaczastymi brwiami, jeszcze większymi niż Piłsudski. Był więc ciotecznym dziadkiem i mówiliśmy do niego „wuj-dziadek” albo po prostu „wuj”. Wuj Walery miał dar opowiadania, ale przede wszystkim mnie, małolata traktował poważnie, jak dorosłego i mówił do mnie zupełnie inaczej niż reszta dorosłych. Nie wypytywał, co tam w szkole, czy jestem grzeczny, ani nawet co chcę robić w przyszłości. Za to dzielił się tym, czego doświadczył. Opowiadał jak poszedł na ochotnika walczyć z Sowietami w 1920 – zresztą cała jego klasa poszła . Ale wuj Walery miał, jak się okazało, sokoli wzrok i został ,ku zazdrości rówieśników, strzelcem wyborowym. Mówił, jak zastrzelił snajpera z Armii Czerwonej, który celował do naszych z dzwonnicy kościelnej. Wuj powiedział, że to był pierwszy człowiek, którego zabił. Zdziwiłem się, że się z tego nie cieszy, bo przecież zabić wroga, „Ruska” to dobra rzecz!
Wuj mówił też rzeczy, których wtedy nie rozumiałem. Od niego, statecznego męża i ojca trójki dzieci, usłyszałem: „Wiesz ,Rysiu, małżeństwo to strasznie trudna rzecz. Nie wiem, czy bym się ożenił, gdybym wiedział, że to takie trudne”. Dopiero po latach zrozumiałem, co do mnie mówił.
Ale były rzeczy, o których wuj Zbijewski, niestety, nie mówił. I do dzisiaj mam o to do niego pretensję. Tak, słyszałem, że studiował w Grenoble, że zrobił karierę w bankowości, pracując w Banku Polskim (poprzednik NBP)na bardzo wysokich stanowiskach, że świetnie mu się powodziło, a jego żona, Marylka była pianistka (jej rodzina przyjechała niegdyś do Polski z Czech). Mówił też, że grał w tenisa i wygrał nawet jakiś turniej. Dopiero po latach, już jako człowiek dorosły usłyszałem to, o czym mi nigdy nie powiedział. Mojej Mamie, a swojej siostrzenicy chyba też – skoro nigdy mi o tym nie wspomniała!
Minęło już ponad pół wieku mojego życia, reprezentowałem nasz kraj w Parlamencie Europejskim. Był rok 2016. Z przejęciem odbierałem słowa prezydenta największego mocarstwa świata Baracka Obamy, który mówił w Waszyngtonie o bracie mojej babci i jego żonie, na uroczystości wręczania im pośmiertnie medalu „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”: „Słuchając tych historii musimy zadać sobie pytanie, jak my byśmy zareagowali? Czy pokazalibyśmy miłość Walerego i Maryli Zbijewskich, którzy mogli być zastrzeleni za otwarcie swego domu dla 5-letniej dziewczynki ? Ale dbali o nią jak o własne dziecko i zapewnili jej bezpieczeństwo, schronienie i ciepło ”.
Jestem bardzo dumny z wuja Walerego za to ze uratował żydowskie dziecko . Jego syn Maciej, ostatni żyjący z jego dzieci i trzech wnuków : Kamil, Witek i Wojtek mogą być dumni tym bardziej. Ale jestem zły, że w jego pokoleniu – pokoleniu II RP – nie mówiło się o swoim bohaterstwie. Ilu w naszych rodzinach jest takich cichych bohaterów, o których dzielności dowiadujemy się wtedy, kiedy nie można się już im pokłonić i podziękować…
*tekst ukazał się w miesięczniku „wSieci Historii” (kwiecień 2021)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości