Spotkałem małą sarenkę na spacerze w lesie pod Strasburgiem. Miała może parę tygodni. Stała zagubiona na dróżce, by po chwili czmychnąć kilka kroków dalej, na polankę, gdzie, jak pewnie myślała, zasłonić ją miała wysoka trawa. Odtrącona przez matkę? A może już sierota? Jak długo przeżyje sama? Zrobiło się smutno. W świecie lasu i w świecie polityki nie ma litości dla bezbronnych i małych. Choć pewnie powinno być inaczej. Brytyjscy konserwatyści wymyślili miło brzmiący dla ucha termin „współczujący konserwatyzm”. Na ile go praktykują? Skoro wygrywają wybory, to pewnie nie najgorzej.
Zupełnie inne uczucia miałem, gdy zobaczyłem ostatnio radosną twórczość TSUE. Jakie? Chyba litości dla Trybunału, którego profesjonalizm jest odwrotnie proporcjonalny do mniemania o sobie. Ego owej instytucji w Luksemburgu jest zbliżone do ego Donalda Johna Trumpa, ale ten chociaż lubił i szanował Polskę.
Skądinąd wiadomo, że widmo żarłoczności krąży nad Europą – trawestując Karola Marksa. Niektórzy chcą je dodatkowo doprawić sosem komunizmu czy lewactwa...
To widmo bazuje na coraz większej i większej żarłoczności instytucji europejskich, które zabierają, prawem kaduka obchodząc czy łamiąc Traktaty Europejskie, kompetencje państwom narodowym. Tak czyni Komisja Europejska i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ten ostatni na przykład nie ma żadnych kompetencji w kwestii organizacji, podkreślam: struktur organizacyjnych sądownictwa w poszczególnych krajach Unii. TSUE tym bardziej nie ma kompetencji, gdy chodzi o konstytucyjne organy państwa, jakim jest Sąd Najwyższy. W związku z tym sędziowie TSUE, jeśli chcą zawiesić, to nie tyle decyzje Sądu Najwyższego w Polsce czy jakiejkolwiek innej instytucji, na przykład Krajowej Rady Sądownictwa – ale jedynie własne togi na kołku. I tyle. Jeśli oczywiście ich, owych tóg, w dobie posiedzeń on-line nie zjadły mole.
W TVN24 można było ostatnio usłyszeć pewnego sędziego, który pozwolił sobie na specyficzną metaforę. Porównał mianowicie nominacje sędziowskie dokonane przez KRS do wyświęcania księży przez fałszywego (sic!) biskupa. Cóż za religijna i prawna ignorancja! Otóż przy mianowaniu sędziego owym „biskupem wyświęcającym” jest prezydent RP, zaś KRS – dalej brnąc w tę metaforę – jest wyłącznie seminarium duchownym, które przedstawia kandydata. Nawet gdyby zatem seminarium się pomyliło albo jego opinia miała jakąś wadę, to wyświęcenie danego księdza przez biskupa jest ważne. To proste jak drut!
My tu gadu-gadu, a do Igrzysk Olimpijskich w Tokio i szturmu Biało-Czerwonych na medale już tylko miesiąc…
*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej" (23.06.2021)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo