Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
186
BLOG

Rady dla mówców. Z doświadczeń 40 lat moich przemówień

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Pierwszy raz przemawiałem publicznie do szerszego audytorium na najdłuższym w historii świata strajku studenckim w listopadzie 1981 na Uniwersytecie Wrocławskim (wówczas noszącym imię – o tempora, o mores! – Bolesława Bieruta…). Pamiętam, że było to bardzo liczne grono studentów polonistyki z przeważającą większością płci pięknej. Mówiłem wówczas, ja, student pierwszego roku, o… większym wpływie studentów na to, czego mamy się uczyć. Dziś, po tych czterech dekadach, które niebawem upłyną od tego wystąpienia, pewnie bym się nie podpisał pod wszystkimi jego tezami. Chyba jestem bardziej konserwatywny i skłaniam się ku temu, aby to niekoniecznie studenci mieli decydujący wpływ na to, co mają studiować i zdawać, a czego nie. Skądinąd do dzisiaj pamiętam moją pomyłkę językową sprzed 40 lat. Miałem wtedy 18 lat, byłem mocno stremowany i zamiast słowa „konwersatorium” powiedziałem „konserwatorium”…

Od tego czasu przemawiałem pewnie tysiące razy, ale jakoś nigdy nie zakochałem się w tembrze własnego głosu jak niektórzy mówcy. Powiem więcej: przez wiele lat nie lubiłem występować. Wolałem w polityce praktyczne działania, kuluary, ucieranie stanowisk. Słowem: przemawiałem, bo musiałem…

Gdy po 40 latach spędzonych w polityce – spokojnie, jeszcze się nie żegnam! – pytają mnie młodzi adepci polityki lub szerzej: osoby zainteresowane uczestnictwem w życiu publicznym, jak przemawiać, to jako praktyk mam na podorędziu wiele konkretnych rad. Ponieważ owe pytania są kierowane do mnie coraz częściej, postanowiłem zatem, że odpowiem na nie zbiorowo w postaci tego właśnie artykułu w „Gazecie Polskiej Codziennie”.

Nie mów za wiele!

Zatem zacznijmy od pierwszej zasady. Nie wolno mówić zbyt długo, nie wolno zanudzić słuchaczy! Jak mówi stare powiedzenie rodem z Birmy: „Zbyt wiele słów musi zawierać błąd”.

Pamiętajmy też, że należy przykuć uwagę słuchacza, zaintrygować go, pociągnąć do swojej narracji, „wkręcić” w temat, bo przecież sporo słuchaczy myśli podobnie jak francuski pisarz Paul Claudel, który mawiał: „Podczas kazania czy podczas odczytu najlepszy sposób na samotność to zdrzemnąć się”. Twoje wypowiedzi podlegają prawom statystyki: im więcej powiesz, tym większa szansa na to, że powiesz coś głupiego. Coś, co kogoś rozsierdzi, odtrąci od ciebie albo od idei, o której mówisz. Jak twierdził bowiem żyjący na przełomie XV i XVI w. dyplomata francuski Philippe de Commynes: „Człowiek nigdy nie pokutuje za to, że mówił zbyt mało, ale bardzo często za to, że powiedział zbyt wiele”.

Trzeba mieć też sporo pokory wobec własnych umiejętności oratorskich. Tak, jasne, ludzie czekają na to, co powiesz, a to, co powiesz, jest ważne, bo może wpłynąć na ludzkie opinie, a nawet życie. Jednak dla ludzi są argumenty ważniejsze niż twoje, ubrane nawet w najpiękniejszą formę, najpiękniejsze słowa. Jak powiedział bowiem mądry Erazm z Rotterdamu: „Kiedy przemawia złoto, elokwencja jest bezsilna”.

Interes! Nie intelekt...

Mów tak, abyś znalazł wspólny mianownik ze słuchaczem, odbiorcą, widzem. Najprościej i najbardziej skutecznie odwoływać się do tego, co jest dobre, pożyteczne, pozytywne dla człowieka czy ludzi, do których się zwracasz. Jak to roztropnie określił jeden z ojców założycieli USA Benjamin Franklin: „Kiedy perswadujesz, odwołuj się raczej do interesu niż do intelektu”.

Ostatnio byłem na niemal 12-godzinnym zebraniu sprawozdawczo-wyborczym, na którym o funkcję szefa pewnej struktury rywalizowało dwóch panów. Jeden był bardziej doświadczony, miał większe zasługi i uznał, że przekona ludzi do siebie, gdy będzie mówił… o sobie, o swoim doświadczeniu, przymiotach i zasługach właśnie. Jego rywal z kolei mówił o tym, co on sam zrobił dla innych. Odwoływał się nie tyle do własnego „ja”, ile do potrzeb bliźnich.

Dyskusja poszła w kierunku zaproponowanym przez drugiego z rywali. I on właśnie wygrał wybory z niewielką może, ale jednak jednoznaczną przewagą. A mnie się potem przypomniała dewiza francuskiego XIX-wiecznego pisarza Julesa de Goncourta. Pisał on mianowicie: „Nigdy nie mów do innych o sobie. Przeciwnie: staraj się, aby to oni mówili o sobie. Na tym polega wielka sztuka sprawiania bliźnim przyjemności. Wszyscy niby to wiedzą, ale wszyscy o tym zapominają”.

Pora podsumowywać, aby artykuł ten nie był jak zbyt długie przemówienie. Pamiętajmy: w wystąpieniach publicznych liczba słów absolutnie nie przechodzi w jakość przemówienia. Tak naprawdę liczy się nie to, czy przemówienie było długie, tylko jakie wrażenie wywarło, jaki efekt osiągnąłeś, z czym ludzie rozeszli się do domów. Mówiąc krócej – mówisz dobitniej i łatwiej trafiasz do słuchaczy! Jak to trafnie ujął grecki filozof Epikur: „Jest rzeczą oczywistą, że pożytek z przemówień krótkich i długich jest taki sam”.

Drogi mówco, twoją największą porażką jest zanudzić – a więc odrzucić – słuchaczy. Mów „do brzegu” i wiedz, kiedy skończyć. Jak bowiem pisał amerykański poeta i eseista, znany skądinąd ze swego talentu oratorskiego Ralph Waldo Emerson: „Zły mówca jest po trosze jak uporczywy deszcz: nie wie, kiedy skończyć”.

Wielce szacowny oratorze: bądź skromny, próbując przekonać słuchaczy do swoich argumentów, a jednocześnie pamiętaj, że, jak to kiedyś określił polski poeta, prozaik i satyryk Jan Czarny: „Wszystko, co mądre, powiedział już ktoś inny”.

Wszyscy wielcy mówcy byli z początku złymi mówcami

Oczywiście nie rezygnuj z podnoszenia swoich kwalifikacji: nawet jeśli nie dokonasz rewolucji w cudzych umysłach i sercach, to możesz ich do czegoś ważnego dla kraju, lokalnej wspólnoty, dla ciebie przekonać.

Oczywiście warto być przekonującym oratorem, bo już w czasach starożytnego Rzymu mistrz sztuki oratorskiej Marek Tulliusz Cycero głosił może trochę cynicznie, ale jednak z pewnym sensem: „Nie ma rzeczy tak niewiarygodnej, by dobry mówca nie był w stanie uczynić z niej oczywistości”.

Na początku wspomniałem, bez żadnej autocenzury, o mojej pomyłce sprzed 40 lat, gdy użyłem jednego słowa zamiast innego i nie było dla mnie żadnym usprawiedliwieniem, że są one bardzo podobne. Pamiętajmy jednak, że jak mówili starożytni Rzymianie: „Errare humanum est”, czyli „Błądzenie jest rzeczą ludzką”. Jeśli popełniłeś błąd, nie przejmuj się tym za bardzo, nie myśl o tym, nie wracaj do tego, wiedząc, że część ludzi, może nawet większość, tego nie zauważy. Ba, jakaś omyłka, lepiej oczywiście drobna, może spowodować nawet pewną sympatię do ciebie przez fakt uznania, że mylisz się tak, jak mylą się również ludzie, którzy cię słuchają. Jak to bowiem świetnie sformułował Stefan Kisielewski: „Kto mówi bezbłędnie, ten mówi bez przekonania”.

Wspomniałem już, że niespecjalnie lubiłem przemawiać, wiedząc, że nie jestem jakimś nadzwyczajnym mówcą. Ale cóż: przemawiać musiałem. Taki zawód! Stąd tym wszystkim, którzy nie uwielbiają siebie w roli oratorów, a nawet uważają, że kiepsko im to idzie, dedykuję mądrą myśl cytowanego tu już Amerykanina Ralpha Waldo Emersona. Napisał on: „Wszyscy wielcy mówcy byli z początku złymi mówcami”…


*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (31.05.2021)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości