Cierpliwość to w życiu bardzo ważna rzecz. W sporcie – wiemy to dobrze – też kluczowa. Polscy siatkarze czekają na złoty medal olimpijski już 44 lata (Adam Mickiewicz: „A imię Jego czterdzieści i cztery”… ). No i poczekają jeszcze rok. Oby nie dłużej. Oby igrzyska były. Nasi hokeiści na zwycięstwo nad Rosją czekają jeszcze dłużej, bo słynny mecz w katowickim „Spodku” (kojarzonym głównie z siatkówką, a nie z hokejem)odbył się podczas Mistrzostw Świata w kwietniu 1976 roku , a wiec kilka miesięcy przed IO w Montrealu i „Mazurkiem Dąbrowskiego” dla chłopców Wagnera. Wtedy, w „Spodku” wprawiliśmy w osłupienie hokejowy świat, wygrywając z aktualnymi mistrzami świata i olimpijskimi Związkiem Radzieckim 6:4. Potem już nigdy nie pokonaliśmy ZSRR, ani jej formalno-prawnego spadkobiercy, czyli Federacji Rosyjskiej. O ile siatkarze regularnie wygrywają z Rosjanami (czasem też z nimi przegrywając) na MŚ czy ME czy w Lidze Światowej i jej nowej odmianie czyli Lidze Narodów to hokeistom się to nie zdarza. Nasza reprezentacja hokejowa nawet nie gra z Rosją, bo to za wysokie progi , jak na nasze nogi…
Na marginesie: we Wrocławiu jeszcze w latach 1960-ych i 1970-ych było kilka klubów hokejowych, szkoliło się sporo młodzieży – i szlag to trafił. I komu to przeszkadzało? Nie będę oryginalny, gdy powiem, że kiedyś dzieciaki i nastolatkowie garnęli się do sportu w znacznie większym stopniu (procentowo-pokoleniowo) niż obecnie. Generalnie podstawa piramidy sportowej dzisiaj w bardzo wielu dyscyplinach jest, już na etapie sportu dziecięco-młodzieżowego, znacznie skromniejsza, węższa niż to było parędziesiąt lat wstecz. Oczywiście wiemy, że dzisiaj łatwiej grać w piłkę nożną na komputerze niż za nią ganiać na podwórku. To są rzeczy niemierzalne, ale nawet przy gorszym odżywaniu kiedyś, właśnie tysiące godzin spędzonych przy podwórkowym trzepaku, służącym jako bramka, przekładały się potem na lepszą odporność, mniej zachorowań, lepszą kondycję, lepsze zdrowie po prostu.
Możemy o tym sobie rozważać w obecnym, ekstremalnym czasie pandemii, gdy zastanawiamy się czy polskiemu sportowi nie grozi po prostu „lockdown”, bo że mecze z publicznością wrócą nieprędko to „oczywista oczywistość”.
Dożyliśmy czasów, kiedy człowieka cieszy każdy nowo rozegrany mecz, nawet jeśli kamery pokazują puste trybuny. W siatkarskich ligach mecze odwoływano na potęgę, dlatego każdy z nich jest tak doceniany. Nieraz tak było, ze drużyna rozgrywała jakieś spotkanie jednego dnia, a następnego okazywało się, że już kilku zawodników (zawodniczek) ma COVID-19… Na zdrowy rozum oznacza to, że poprzedniego dnia, podczas meczu, też go mieli.
Tak, tęsknimy za normalnością. Jej przejawem jest tęsknota za normalnie (sic!) funkcjonującym sportem. Ale na powrót „tego, co było” możemy poczekać nawet i dwa lata. Zatem proponuję wcielenie w życie starej, mądrej polskiej maksymy: „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma”.
Rosjanie cieszą się, że „powstrzymali Lewandowskiego”. Zabawne, bo Bayern „Lewego” wygrał na wyjeździe z Lokomotivem Moskwa, w którym grał i Krychowiak i Rybus – więc jakie to powstrzymanie? Nasz gracz bramki co prawda nie strzelił, ale na tym polega futbol – i o tym nasi wschodni sąsiedzi powinni wiedzieć – że czasem „Dziewiątka” ściąga na siebie uwagę obrońców czy pomocników i w ten sposób zwiększa szansę na strzelenie bramki kolegom z zespołu. Bo przecież piłka nożna, jak siatkówka – i jak polityka! – to gry zespołowe. Soliści muszą poświęcić się dla drużyny.
Nie, to nie będzie żadne wspomnienie rocznicowe. Osoba, o której chce napisać nie obchodziłaby teraz ani urodzin, ani nie zmarła w listopadzie. Ale chcę o niej napisać - bo warto, także dlatego, że dla niej i jej postawy mam szczególny szacunek. Chodzi o zmarłą w naszym mieście, we Wrocławiu w wieku 26 lat dwukrotną mistrzynię Europy w siatkówce, jedną z naszych „złotek” – Agatę Mróz.
Ta dziewczyna pochodząca ze sportowej rodziny (siostra Katarzyna też grała w siatkówkę, brat Paweł był koszykarzem ) miała ledwie 18 lat, gdy odezwała się choroba, która później stała się przyczyną jej odejścia. Przerwała uprawianie siatkówki gdy była już kapitanem reprezentacji Polski – mistrzyń Europy kadetek (rozgrywanych zresztą w Gdańsku). Wróciła w wielkim stylu, odnosiła sukcesy, zdominowała wraz z Biało-Czerwonymi siatkarską Europę, grała w lidze hiszpańskiej po czym choroba zaatakowała znowu. Agata wyszła za mąż, chciała mieć dziecko pomimo przeciwności losu – i urodziła córeczkę Liliannę (była wcześniakiem). Dwa miesiące po jej urodzinach i dwa tygodnie po przeszczepieniu szpiku kostnego Agata Mróz-Olszewska zmarła. Została pochowana w mieście, w którym spędziła dzieciństwo, młodość i zakochała się w siatkówce – w Tarnowie. Jej pogrzeb odbył się w pierwszą rocznicę ślubu...
Dlaczego piszę o wspaniałej polskiej siatkarce zmarłej w czerwcu 2008 roku we wrocławskim szpitalu, po operacji w Klinice Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej w naszym mieście? Bo warto o niej wspominać zawsze, nie tylko od święta. Także dziś, gdy może za mało mówi się o kobietach, również sportsmenkach, które dokonują pewnego wyboru – za życiem własnego dziecka.
Ten felieton ukazuje się akurat w Zaduszki, 2 listopada, więc może to i dobry moment. W tym szczególnym dniu pamiętajmy o naszych bliskich, którzy odeszli, o naszych wielkich rodakach, bohaterach, którzy żyli, pracowali i walczyli dla Polski, ale także o polskich sportowcach, których już z nami nie ma. Takich jak ś. p. Agata Mróz-Olszewska, ś. p. Arek Gołaś i ś. p. Hubert Jerzy Wagner i wielu, wielu innych...
*tekst ukazał się w tygodniku „Słowo Sportowe” (02.11.2020)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport