Świat przesiadł się z ekspresu do Pendolino. Stop, raczej do pociągu produkowanego przez nasza rodzimą, polską, bydgoską „PESĘ” (póki co pod kuratelą Polskiego Funduszu Rozwoju, ale już - może dzięki temu - przynoszącej zyski).
W rzeczy samej świat przyspieszył i to znacznie. Właśnie uczestniczyłem w webinarze z wiceministrem spraw zagranicznych Bahrajnu, szejkiem Abdullahem bin Ahmedem al-Kalifą. W zeszłym tygodniu w piątek widziałem na żywo w CNN jak Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn właśnie publicznie godziły się, po latach wrogości, z Izraelem. 45-ty w dziejach USA prezydent - Donald John Trump - przyjmował z tej okazji (czy pod tym pretekstem) premiera Izraela Benjamina "Bibi" Netanjahu. Skądinąd "Bibi" jest przykładem niebywałej odporności na ciosy. Inny dawno by siedział, albo przynajmniej nie był już szefem rządu. A ten nie tylko trwa, ale z pompą jest przyjmowany przez prezydenta największego mocarstwa świata.
Ten manewr z porozumieniem na Bliskim Wschodzie opłaca się zarówno Tel-Awiwowi, jak i obu krajom arabskim – większemu czyli ZEA i mniejszemu czyli Bahrajnowi.
Czemu o tym piszę? Wrogowie Ameryki określali od lat ten kraj jako "światowego żandarma". No i okazało się - podobnie jak w przypadku porozumień izraelsko-egipskich z czasów Izaaka Rabina i Anwara as-Sadata – że ów brutalny żandarm ma pozytywny wpływ na pokój, stabilizację i współpracę w najbardziej zapalnych regionach świata. Oczywiście daleko jest od całościowego, kompleksowego, pokojowego "dealu" na Bliskim Wschodzie, ale tutaj odzywa się we mnie pesymista, który od lat uważa, że sytuacja na tej ziemi będącej swoistym "hot potato", może się od czasu do czasu poprawiać, ale absolutnie nie wierzę, żeby było tam możliwe trwałe podzielenie stref wpływów i "wieczny pokój". Po prostu dlatego, że siła demograficzna państw arabskich będzie ich skłaniała do ofensywności, która siłą rzeczy będzie miała antyizraelski charakter. Zatem Izrael mądrze opóźnia ten nieuchronny proces intensyfikacji walki o zwiększenie arabskich wpływów w tym regionie, dzieląc świat arabski ("divide et impera") i wybierając sobie tam przyjaciół i wrogów, a czasem przekwalifikowując wrogów na przyjaciół.
Dlaczego o tym piszę? Bo przez wiele lat aktywnie działałem w EFI czyli funkcjonującej w Parlamencie Europejskim strukturze "European Friends of Israel", a teraz od 2019 roku jestem wiceprzewodniczącym (wraz z byłym prezydentem Rumunii Trajanem Basescu) grupy zajmującej się w PE relacjami ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, a także, niezależnie, innej struktury zajmującej się stosunkami z Bahrajnem.
To taka nieznana twarz Ryszarda Czarneckiego. Ile tych twarzy jest? Pięćdziesiąt? Nie, to tylko żartobliwe zakończenie tekstu o poważnych wyzwaniach w poważnym regionie.
*tekst ukazał się na portalu dorzeczy.pl
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka