Po 1945 roku, po tym jak zakończyła się II wojna światowa, a zaczęła się „Zimna Wojna” – „Cold War” (określenie Winstona Churchilla) Zachodu ze Związkiem Sowieckim i komunizmem, gdy nie znano jeszcze „Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego oraz jego „Wspomnień starobielskich”, gdy nikt nie wiedział, że za piec lat ukaże się angielskie wydanie „Innego świata” Herlinga-Grudzińskiego (ciekawe, że polskie ukazało się rok po angielskim!) i gdy zapomniana dzisiaj – a szkoda – Beata Obertyńska dopiero tworzyła swoją, absolutnie wstrząsającą książkę „W domu niewoli” – wówczas to w Italii, gdzie funkcjonowały wydawnictwa związane z II korpusem gen. Władysława Andersa, ukazał się bodaj pierwszy literacki obraz Sowietów i ludzkiej ,w tym polskiej niedoli przez nich spowodowanej. Jego tytuł to „Ludzie sponiewierani”. Autorka, Herminia Naglerowa pisała sucho, w zasadzie bez patosu, niczym reporter. Przed nią chyba tylko Melchior Wańkowicz w „Dziejach Rodziny Korzeniewskich” starał się opisać tragedię polskich Kresów Wschodnich RP i kresowiaków.
Chcę dzisiaj przypomnieć Naglerową właśnie dlatego, że jako pierwsza obok Wańkowicza przed Gustawem Herlingem-Grudzińskim, Czapskim czy Obertyńską opisała sowieckie represje i polską dolę – niedolę.
Pisarka z Kresów
Pierwszy raz przeczytałem jej książkę, mój Boże, 35 lat temu. Był rok 1985, udało mi się zdobyć wydaną na Zachodzie inną jej prozę „Kazachstańskie noce”. Pamiętam, że książka krążyła w podziemnym obiegu wśród studentów Uniwersytetu Wrocławskiego i w końcu ją dopadłem. Szczerze mówiąc przeczytałem sporo literatury „łagrowej” czy szerzej: dotyczącej losów Polaków w ZSRS, w tym niesamowite wspomnienia księdza Władysława Bukowińskiego „Zapiski z Kazachstanu”, którą to książkę kolportowałem w podziemiu we Wrocławiu (choć pierwszy egzemplarz dostałem od ks. Stanisława Małkowskiego w jego warszawskim mieszkaniu na Saskiej Kępie). Ale właśnie dwie wspomniane książki Herminii Naglerowej wywarły na mnie wrażenie szczególne.
Naglerowa urodziła się, jak wielu polskich pisarzy, na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej. A ściślej w powiecie Brody, w województwie lwowskim. Studiowała na słynnym Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie, tamże zrobiła doktorat, uwaga, z historii – jej temat pracy to „ Wyprawa Józefa Zaliwskiego w 1833 roku” (inne źródła podają ,ze z filozofii)- a nie z literatury. Jednak od 1919 roku mieszkała w stolicy, napisała pięć sporych powieści – najpopularniejsza z nich to „Krauzowie i inni”. Była znana poza Polską- tłumaczono ją na angielski i francuski.
NKWD: „Bijemy takich jak Wy”
Po napaści Niemiec na Polskę, zgodnie z apelem naszych władz opuściła Warszawę i po dwóch dekadach wróciła do swojego Lwowa. Sowieci aresztowali ją 24 stycznia 1940 roku w dużej łapance pisarzy, jak to później określiła „prawicowych, lewicowych i neutralnych”. Podstawą do jej uwięzienia były, tak, tak, donosy Jerzego Putramenta(!) i Borejszy. Ale głównym powodem trafienia za sowieckie kratki było opowiadanie Naglerowej „Gałązka bzu”, które zamieściła w książce dla młodzieży „Ludzie prawdziwi”. Zawarła w nim opis tortur stosowanych przez sowiecką bezpiekę CzeKa („matka”-poprzedniczka NKWD). Na przesłuchaniu, jak później opisywała, enkawudziści ryczeli: „Dlaczego pisaliście, że bijemy?” (…) . „Nie bijemy!”. „Bijecie! (…)” (...) „Bijemy! (..) Bijemy takich, jak wy i Pilniak” ( Borys Pilniak – rosyjski pisarz ,stracony przez Sowietów – dop. RCz.). Tak więc w ten oryginalny sposób Sowieci przyznali się do tortur pisarce, która o tym pisała…
Siedziała we lwowskim więzieniu na Zamartynowie, a potem innych rozrzuconych po Kresach dawnej Rzeczypospolitej – w Horodnii, Krzemieńczuku, Charkowie, a potem już daleko: Pietropawłowsku i Kazachstanie. Dostała, oczywiście zaocznie, wyrok ośmiu lat „karnego łagru”(„daliokij lagier”),który odbywała w pobliżu Karagandy, która stanie się potem głównym tematem jej powieści i opowiadań.
Proza Naglerowej przypomina z jednej strony Herlinga-Grudzińskiego, bo unika patosu, bo patrzy z dystansem, ale też nie relatywizuje. Jest też w jakiejś mierze podobna do Obertyńskiej, bo pokazuje, może mniej to akcentując, rolę polskiej „odmienności” w łagrach. Bo tam Polacy , w obliczu największego życiowego wyzwania, mocno kultywowali więzi narodowe, solidarność, zwyczaje i tradycje. Mówiąc Feliksem Konecznym, była to „polska cywilizacja”.
Śmierć polskiego dziecka na stepie
Herminia Naglerowa pisała o głodzie, o traktowaniu literatów i intelektualistów, o powszechnym uciekaniu przez więźniów w... świat bajki – i to „burżuazyjnej” bajki. Może najbardziej przejmujący u Naglerowej jest opis śmierci polskiego dziecka na stepie w Kazachstanie. Śmierci z głodu. Dziecka, które śniło o najwspanialszym prezencie na imieniny – całym bochenku chleba… I mającego tylko jedno marzenie „żeby nie wiedzieć co, wrócić do Polski, do Lwowa (… ), do mieszkania przy ulicy Nabielaka”.
Naglerowa w łagrze modliła się – nie będąc katoliczką- słowami tradycyjnych modlitw, ale też słowami poezji. I własnymi słowami.
Po układzie Sikorski-Majski zdołała opuścić „sowiecki raj”: z żołnierzami Andersa przemieszcza się do Persji, potem Iraku, Palestyny, Egiptu, a wreszcie do Włoch, by już po zakończeniu działań II korpusu „zacumować” w Anglii.
Na scenie Teatru Królewskiego w Bagdadzie jej sztuka „Tu jest Polska” zainaugurowała działalność „Teatru Żołnierza”. Grano ją dla naszych chłopców z V Dywizji Kresowej czy III Dywizji Karpackiej na pustyniach Iraku. Grano tylko 30 razy, bo od żaru słońca zetlały teatralne dekoracje…W Palestynie założyła najlepsze bodaj polskie pismo kobiece z czasów wojny „Ochotniczka”.
Po ukończeniu kursu oficerskiego z armii wychodzi jako kapitan Wojska Polskiego.
Polskość, co się odradza – jako ratunek ....
Po latach opisywała, jak w „tiurmie” w Krzemieńczuku poniżona, w beznadziei braku pespektyw, w rozpaczy ,płacząc zaczęła deklamować „Pana Tadeusza”. Zawarła to w opowiadaniu „Ratunek” – a tym ratunkiem stała się polszczyzna. Czyż to nie podobne do słów innego bardzo znanego literata i poety polskiego Lwowa Mariana Hemara, który pisał „moja Ojczyzną jest polska mowa” ?
Naglerowa pisała o tamtym czasie: „Odpychałam koniec życia, wiedząc już, że nie zabraknie mi nigdy tej najpiękniejszej mowy, nie kierowanej do nikogo, tylko do siebie samej”. Cóż, sztafeta pokoleń. I ta ciągłość, bo pierwszy raz Naglerowa „Pana Tadeusza” usłyszała od swojego nauczyciela ,powstańca styczniowego ,pana Sozańskiego...
Naglerowa pisała, że w sowieckiej celi była „instrumentem”. Instrumentem polskości, co wciąż się odradza i nie zginie nigdy. Zmarła na brytyjskiej ziemi, jak wielu polskich antykomunistycznych emigrantów, 9 października 1957 roku. Na kilka dni przed śmiercią, jak to jakże lapidarnie ujął jeden z jej biogramów „przeszła na łono Kościoła Katolickiego”.
Czy Herminia Naglerowa doczeka się ulicy swojego imienia, jakiegoś upamiętnienia ?Tylko, na Boga, gdzie? We Lwowie? W Brodach? W Charkowie czy Kazachstanie ,gdzie była więziona? Czy w Londynie, gdzie zmarła?
W tym roku, w październiku, mija równo 130. rocznica jej urodzin.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (14.05.2020)
historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura