Kaja Malanowska, moja znajoma z Facebooka, znakomita pisarka, wznieciła ogólnopolską dyskusje o wynagrodzeniach dla pisarzy. Przy okazji dowiedziałem się, że w Polsce pięć tysięcy osób zajmuje się pisaniem książek, ale tylko 30 utrzymuje się z pisania. Kaja ujawniła, jak nędzne honorarium otrzymała za kilkanaście miesięcy ciężkiej pracy.
Opowiem o mojej karierze prozaika z głębokiej prowincji. Jak to dawniej było. Pisanie opowiadań traktowałem jak hobby. Pierwsze opowiadanie ukazało się w 1956 roku. Ta stara proza sprzed 58 lat znajduje się w zbiorze „Dziewczyna w okularach”. Debiut książkowy „Góry i doliny” miał miejsce w 1966 roku. O własnych książkach nawet nie myślałem, drukowałem opowiadania w tygodnikach, miałem nawet liczne nagrody, to mi wystarczało. Pewnego dnia wydawnictwo samo zaproponowało mi wydanie książki. Postawienie na małą formę literacką było błędem. Jeden z krytyków napisał, że inny zrobiłby z tego sześć powieści. Opowiadania zawsze drukowano w mniejszych nakładach. Sprzedaż weryfikował rynek. Moja powieść „Drugi brzeg miłości” wraz z opowiadaniami „Góry i doliny” gładko wprowadziła mnie w 1970 roku do Związku Literatów Polskich. Warunkiem przyjęcia do ZLP było wtedy opublikowanie w wydawnictwach profesjonalnych trzech zbiorów wierszy lub dwóch tomów prozy. Z przynależnością do związku szły przywileje. Inne znane wydawnictwo zaproponowało mi podpisanie umowy i wstawienie mojej nowej książki do planu wydawniczego na następny rok. Nie skorzystałem z tej szansy i zaliczki. Czułem, że w moim przypadku z pisania powieści nie da się wyżyć. Zaraz powiem dlaczego.
Miałem świetną pracę w gazecie codziennej. Fascynowała mnie wierszówkowa robota na akord. Bardzo dużo pisałem, fotografowałem przodowników pracy, nasze wsie i miasta. To była wielka zabawa. Brzydziłem się publicystyką, reportaż dawałem okazjonalnie, żeby pokazać, że też potrafię. Od początku do końca byłem w grupie dziennikarzy bezpartyjnych. Tacy nie mogli liczyć na stołki, wysokie pensje i premie gospodarcze dla kierownictwa.
Dlaczego nie zostałem seryjnym powieściopisarzem? Bo zauważyłem, że razem ze mną moją książkę pisze również cenzor. Ja napisałem autentyczne zdanie wypowiedziane w fabryce przez sekretarza POP: ”Bracia robotnicy, co będziemy dużo gadać, skoro nie ma o czym mówić”. A cenzor mówi, że tak nie wolno i wykreśla to zdanie. W innej powieści było: „Joe Dżims miał wrażenie, że jest nieustannie śledzony przez poruczników z bezpieki”. Cenzor na Mysiej zmienia mi poruczników bezpieki na „oficerów bezpieczeństwa”. Nie wolno było napisać o milicjantach żartobliwie: „przyjechali karabinierzy”. Nie potrafiłem oddzielić zadziornego dziennikarstwa od literatury. Z takimi autorami wydawcy mieli tylko kłopot. Drukowano im nakład podstawowy 10 tys. egzemplarzy. W ten sposób książka była skazana na przemilczanie. W kraju było 10 tys. bibliotek, które kupowały nowości. Te książki żółkną do dziś.
Pisarze, którzy poznali tajemnicę tworzenia jak partia sobie życzy mieli powieści nieraz siedmiokrotnie wznawiane, w nakładach po 20 lub 30 tysięcy egzemplarzy. Szły za tym spore pieniądze. Autorom nie płacono procentowych tantiem od sprzedaży, jak w krajach zachodnich, tylko od grubości książki, od ilości arkuszy wydawniczych.
Urlopy zacząłem spędzać w Domu Literatów „Astoria” w Zakopanem. Tam poznałem sławnych ludzi. Wypiliśmy trochę karpackiej brandy, po którą jeździłem aż do Popradu. Jeden mistrz pióra pyta mnie w stołówce podczas obiadu: „Zbyszek, ile dziś napisałeś?” „Dwie kartki” – odpowiadam. A on: „To ty zdechniesz z głodu. Ja napisałem dwadzieścia stron”.
Wziąłem to sobie do serca i powieść „Czarne anioły” napisałem w „Astorii” w ciągu 29 dni. Dziesięć arkuszy wydawniczych. Książka wydana w Czytelniku w 1984 roku. Nie było wtedy laptopów. Ściany drżały od terkotania maszyn. Elita, jak Maciej Słomczyński, miał cichobieżną Olivetti. Plebs literacki tłukł swoje dzieła na rodzimych „Łucznikach”.
Z jaką prędkością pisać? To ważna kwestia. Przecież mogłem dwa lata biedzić się nad „Czarnymi aniołami”. Jestem przekonany, że nie napisałbym książki lepiej. Nie podskoczysz wyżej swego talentu.
Myślę, że nadopiekuńczość państwa nad pisarzami w Polsce Ludowej była trochę demoralizująca. Zwłaszcza młodych. Dostawali roczne stypendia z Ministerstwa Kultury i Sztuki, także z CRZZ, (Centralna Rada Związków Zawodowych). Były to stypendia nie na konkretne dzieło lecz na kontynuowanie pracy twórczej, bez żadnych rozliczeń. Rozbudowana była akcja płatnych spotkań autorskich przez cały rok. Obrotni literaci mogli odbywać po dwa spotkania dziennie. Przyjmowały literatów liczne klubo-kawiarnie Ruchu, domy kultury, biblioteki, kluby rolnika, ośrodki nowoczesnej gospody, jednostki wojskowe. Ważną koordynację sprawowało TWP, (Towarzystwo Wiedzy Powszechnej). Był nawet popyt. Ludzie przychodzili masowo. Wielokanałowa kolorowa płasko ekranowa telewizja w dzisiejszej formie nie istniała. Nie kradła czasu.
Teraz słyszę porady osób doświadczonych – pisz powieść, ale nie rzucaj pracy. Najlepszym stypendium jest emerytura z ZUS. Ja po 40 latach harówki mam takie stypendium ZUS-owskie. Tylko z prędkością pisania jest coraz gorzej. Zamierzałem cały 2014 rok poświęcić na pisanie nowej powieści. Mam pomysł, tytuł i plan rozdziałów. Początek, środek i koniec. Wystarczy teraz sprawnie wszystko opowiedzieć. Minęła już połowa kwietnia a ja nie napisałem ani słowa. Nie mogę oderwać się od Facebooka, Ukrainy i telewizji. Jak tak dalej pójdzie, to do niczego w życiu już nie dojdę, a mam dopiero 79 lat.
http://www.shopmybooks.com/PL/en/book/zbigniew-ryndak/drugi-brzeg-0
http://www.shopmybooks.com/PL/en/book/zbigniew-ryndak/smak-wiatru-w-birkenau-3
Moje książki wydane w Belgii. "Drugi brzeg miłości" powieść 2010. "Smak wiatru w Auschwitz-Birkenau" powieść 2015 . „Inna barwa księżyca”reportaże 2012. "Dziewczyna w okularach" opowiadania 2015. "Moje zmory i marzenia" felietony 2013. "Czarne anioły" powieść 2015. "Zdobycie rzeki" opowiadania 2016. "Morderstwo w klubie dziennikarza" powieść 2017.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura